IX
- Meg, no powiedz coś wreszcie!
Nie
potrafiła spojrzeć mu w oczy. Błądziła wzrokiem po ścianach, po kuchennych sprzętach,
a wszystko rozmywało się w jej niebieskich, pełnych łez tęczówkach.
- Paddy, posłuchaj… - zaczęła
jeszcze raz drżącym głosem.
- Nic innego od paru minut nie
robię! Tylko ty nie bardzo chcesz cokolwiek powiedzieć! – mówił nadal
podniesionym głosem.
- Możemy usiąść? – zapytała cicho i
sama przysiadła na brzegu drewnianego krzesła.
- Dzięki ale postoję.
-
Paddy, proszę Cię, usiądź. – Spojrzała w jego oczy i ujrzała w nich coś
znaczenie więcej niż tylko złość. Był zawiedziony, był smutny. A ona była tego
powodem. Stało się dokładnie to, czego się tak bardzo obawiała. Widziała w jego
tęczówkach ból. Ból taki sam, jaki ona czuła wewnątrz siebie. Ponownie skinęła
ręką na stojące naprzeciwko niej krzesło, aż Paddy wreszcie niechętnie zajął
miejsce przy stole.
-
Możemy już skończyć tę zabawę? – zapytał poirytowany.
-
Paddy… ja wiem, że to głupio zabrzmi ale to nie tak.
-
Proszę Cię, daruj sobie takie teksty. Co to znaczy nie ma sensu? Co niby dla
Ciebie nie ma sensu? Miłość, nasz związek? No co? – mówił wyraźnie wzburzony.
-
Oczywiście, że nie! – powiedziała pewnym głosem – To wszystko ma wielki sens.
Chodzi o to, że…
Widziała
jak patrzy jej w oczy i nie potrafiła zebrać słów. To wszystko, co wcześniej
planowała powiedzieć, nagle wydało jej się idiotyczne. Jakby ta rozmowa w ogóle
nie miała sensu.
- Chodzi o to że…?
- Boję się, że po prostu nie dam
rady – odpowiedziała wreszcie.
- Że nie dasz rady?... Z czym? Już
kompletnie nic z tego nie rozumiem.
-
Przepraszam. Po prostu mam na myśli to, że… chyba się nie nadaję na dziewczynę
muzyka. To znaczy… Może nie muzyka… Po prostu… Nie potrafię sobie poradzić z
tym, że Ciebie tak często nie ma, Paddy. Nie radzę sobie z tym, że zawsze
jestem sama. Boję się, że… że nie będę dla Ciebie taka, jaką chciałabym być.
Już wiesz o co mi chodzi?
-
Chyba nie do końca. – odpowiedział już trochę spokojniej ale za to z większą
niepewnością w głosie.
-
Chodzi o to, że nie będę dla Ciebie wsparciem… że to ja będę bardziej tego
wsparcia potrzebować. Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego niż ja, Paddy. – odpowiedziała
smutnym głosem.
-
Ty naprawdę uważasz, że nie jesteś dla mnie wystarczająco dobra? – był wyraźnie
zaszokowany jej trybem myślenia. Przecież w miłości nie chodzi o to, że ktoś ma
być gorszy czy lepszy. Była dla niego ważna, kochał ją, nawet mimo tego, że
była słaba i krucha. A może właśnie dlatego. Bo miał dziewczyną, którą mógł się
opiekować. Taką, której był potrzebny, a przecież nie ma nic cudowniejszego od
bycia potrzebnym. Spojrzał na nią już dużo cieplejszym wzrokiem. Z tym mógł
sobie poradzić. Nie dałby rady komuś, kogo ona by kochała, ale z nią samą, z
jej lękami, wiedział, że potrafi się uporać. Do tego wystarczy to, że ją kocha,
i że ona kocha jego.
-
A ty tak nie uważasz? Przecież to oczywiste, Paddy. Jesteś niesamowitym
facetem, popularnym muzykiem, masz rzesze fanek. A ja? A ja jestem zwykłą
dziewczyną, która nawet sama ze sobą nie potrafi sobie poradzić.
Wstał
ze swojego miejsca, wyminął stół i podszedł do niej. Przyklęknął przy jej krześle i oparł delikatnie
ręce na jej kolanach. Tak bardzo bała się spojrzeć w jego stronę. Miotała
spojrzeniem wokół wszystkiego, byle tylko na niego nie patrzeć. Podniósł jedną
rękę i chwycił miękko jej podbródek. Pociągnął ją w swoją stronę i spojrzał w
jej załzawione oczy.
- Maggie, posłuchaj mnie… - zaczął,
tak jak ona parę minut wcześniej.
Znowu
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie potrafiąc na niego spojrzeć. Nie chciała
zobaczyć w jego oczach, tego jak przyznaje jej rację.
-
Maggie, spójrz na mnie… - mówił cichym i jak najdelikatniejszym głosem.
-
Przecież dobrze wiesz, że mam rację! – wybuchła – Jestem beznadziejna.
-
Nawet tak nie myśl! Meggie, posłuchaj mnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać. Jesteś
najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek miałem okazję poznać. Jesteś szczera,
dobra, zabawna… - spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby co najmniej mówił
jej o krasnoludkach, które weszły właśnie do ogrodu – A przede wszystkim Cię
kocham. Tak, kocham. Właśnie za to, jaka jesteś. Nie kocham jakiejś
wyidealizowanej panienki, tylko moją Meggie.
-
Tak tylko mówisz… - mówiła ledwie dosłyszalnym szeptem.
-
Tą, która tęskni i płacze, jak mnie nie ma. Tą, która gotuje dla mnie pyszne
obiady jak wracam do domu. Tą, która beznadziejnie śpiewa – uśmiechnęła się
lekko do niego, przecierając zaczerwienione policzki, na których widać było
jeszcze ślady mokrych kropelek.
-
O tym śpiewaniu to akurat już nie musiałeś – powiedziała, a on odwzajemnił
uśmiech i mówił dalej.
-
Wiem ale chcę Ci uświadomić, że nie kocha się kogoś za to, że ktoś jest
idealny. Nikt taki nie jest, nawet ja, a może zwłaszcza ja. Ale mimo wszystko.
Nie chcę żebyś była idealna. Żebyś była silna, mądra i co tam jeszcze sobie chcesz,
bo to wtedy nie byłabyś ty. To już nie byłaby ta dziewczyna, w której się zakochałem,
rozumiesz?
-
Chyba tak…
-
I chyba powinienem Cię przeprosić.
-
Ty, za co?
-
Bo nigdy nie powinienem dopuścić do tego, żebyś tak o sobie myślała.
-
To nie Twoja wina, po prostu…
-
Nieważne, skończmy już ten temat, dobrze? Chyba pora już na to śniadanie, bo nie
wiem jak ty ale ja jestem strasznie głodny. – uśmiechnął się do niej.
-
Tak, masz rację. To na co masz ochotę? Jajecznica może być?
-
Twoja? Zawsze! – odpowiedział ze śmiechem i we dwoje zajęli się przygotowaniem
posiłku.
Chyba jednak nie do końca o to jej chodziło, prawda? Zwaliła to na siebie, jaka jest beznadziejna, a przecież, to nie o to chodziło czy jest beznadziejna czy nie tylko o to czy poradzi sobie z całą tą sławą, fanami i wiecznymi jego wyjazdami. Czy ja coś już pomieszałam?
OdpowiedzUsuńTak mówiąc szczerze to ja chyba sama nie do końca wiem o co jej chodzi, bo się średnio dogadujemy i rzadko mówi czy myśli to, co akurat ja bym chciała :P Ale w większości faktycznie chodzi jej o to, że sobie nie radzi z jego karierą, tyle że bierze to na to, że to ona jest nie taka jak być powinna, jakby to, że sobie nie radzi było chyba winą jej słabości ale to taka moja opinia, Meg pewnie by się ze mną nie zgodziła :P
OdpowiedzUsuńMeg sie porostu boi, a Paddy dobrze tłumaczył, ale mam wątpliwości, ze ona go posłucha...
OdpowiedzUsuńGdyby nie miała, to już mogłabym skończyć opowiadanie tekstem "I żyli długo i szczęśliwie", a jak widać jeszcze trwa :P
Usuńdokładnie tak :)
UsuńDała ciałą , ale strasznie mi się szkoda dziada zrobiło :'( Ech, lecę dalej !
OdpowiedzUsuńPiękne to było. Normalnie się wzruszyłam, ale jednocześnie zaczynają mi się coraz wyraźniej ujawniać cechy charakteru bohatetów. Niestabilność i chwiejność Maggie, bardzo mi odpowiada, Jej wahanie i zmiany myślenia są super. Paddy także jest fantastyczny na razie pewny swoich uczuć i tego, czego chce w życiu.
OdpowiedzUsuńMarta po latach czytam znowu twoje opowiadanie i wiesz co, nie pamiętam całości, tylko ogólnie i super się czyta na "nowo".
OdpowiedzUsuńNie pamiętam co spowodowało że Meg odeszła, nie pamiętam jak pojawiła się Jo ale bardzo mi się podoba czytanie po latach :)
pewnie dam Ci czasem komentarz, może sobie coś będę przypominać :)
Ania od YOU