piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział LXV

LXV

Jason Mraz - Long Ride

Przyglądała się szybko przesuwającym się chmurom na słonecznym niebie, które jednak bladło oglądane przez zabrudzone szyby pociągu. Śnieg lekko skrzył się w jaskrawych promieniach. Zdecydowanie wolała jechać tą drogą wiosną, latem, kiedy kwitły wszędzie kwiaty, kiedy drzewa zieleniły się od świeżych liści. Uśmiechnęła się, patrząc na mijane domy, na dzieci biegające po zaśnieżonych podwórkach, na lepione przez nich bałwany... W sumie to ta zimowa też miała swój urok.

                   - Nad czym tak myślisz? - usłyszała lekko zaspany głos Paddy’ego. Musiał się właśnie obudzić, bo jak patrzyła na niego kilka minut temu, to jeszcze smacznie chrapał. Zasnął właściwie w tym samym momencie, kiedy usiadł na swoim miejscu w przedziale. Wyglądał przy tym tak niesamowicie uroczo. Głowę przytulił do swojej bluzy polarowej, jego policzki zaróżowiły się delikatnie, a włosy rozdmuchiwał ciepły oddech.

                   - Nad niczym. - odpowiedziała, uśmiechając się w jego stronę. - Wyspałeś się chociaż, królewiczu? - zapytała z lekkim przekąsem.

                   - Przespałem całą drogę? - zapytał, krzywiąc się odrobinę i patrząc na nią błagalnym wzrokiem.     

                   - Prawie. Za jakieś trzydzieści minut powinniśmy już być na miejscu. - miała ochotę wybuchnąć śmiechem, patrząc na jego zdezorientowaną minę.

                   - Przepraszam. - powiedział. - W ogóle nie spałem w nocy i tak jakoś... no niezbyt fajnie wyszło.

                   - Coś się stało? - zapytała, przysuwając się bliżej niego i kładąc dłoń na jego dłoni. Była taka ciepła...

                   - Nic się nie stało. Po prostu jakoś nie mogłem zasnąć. - powiedział wsuwając swoje palce między jej splatając ich dłonie w ciasnym uścisku. Podniósł je i pocałował delikatnie wierzch jej dłoni. - Myślałem jak to będzie... teraz? Te święta...Chyba trochę zacząłem się stresować... - zaśmiał się trochę jakby sztucznie.

                   - Czym? - zapytała.

                   - W końcu poznam Twoich rodziców. - odpowiedział.  

                   - Ale oni nie gryzą. - zaśmiała się. - Nie masz się czym martwić. To tylko moi rodzice... nie jedziesz na spotkanie z Królową angielską. - spojrzała na jego sceptyczną minę i ścisnęła mocniej jego dłoń - Zobaczysz... To fakt, że moja rodzinka jest lekko zwariowana, ale pewnie nie bardziej niż Twoja. - dodała, a on szturchnął ją lekko w ramię, ale chwilę później dołączył do niej, śmiejąc się głośno.

...

                   - Po co ty chcesz tam iść? - zapytał otwarcie, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. - Znowu masz zamiar się katować? To bez sensu, Meggie! - Spojrzała na niego wyjątkowo pewnie.

                   - A czemu? Nie bój się, nie będę płakać przez cały występ. - powiedziała, z powrotem odwracając się w stronę kolejki, w której stała. Na szczęście udało się dotrzeć wystarczająco wcześnie, aby nie stać na jej szarym końcu i liczyła, że uda jej się zdobyć jakieś w miarę logiczne miejsce. - Nie musisz tam ze mną iść. Nie proszę Cię o to... ale wiedz, że bez względu na Ciebie, i tak tam pójdę.

                   - Jak dla mnie to jest idiotyczny pomysł. - stwierdził.

                   - Jego i tak tu nie będzie. - powiedziała. - Jest we Francji z tą swoją panienką, i nie w głowie mu świąteczne koncerty.  - powiedziała z nutką żalu w głosie. Właściwie do ostatniego momentu liczyła, że jednak zmieni zdanie, że jednak ukaże się w gazecie jakiś artykuł, że jednak wystąpi, że przyjedzie... ale nic takiego się nie stało.

                   - To po co my tu właściwie stoimy? - zapytał zdziwiony. Jeżeli Paddy by śpiewał, potrafiłby jakoś wytłumaczyć jej chęć byciu właśnie w tym miejscu, ale tak... Skoro on i tak jest wiele kilometrów stąd...To już kompletnie nie miało sensu.

                   - Po prostu... chciałam być na tym koncercie. - odpowiedziała. - Chcę posłuchać świątecznych piosenek w ich wykonaniu. Tyle. Z resztą... to taka tradycja. Przyjeżdżałam tu, nawet wtedy, kiedy nie byliśmy jeszcze z Paddy’m parą. Na ogół przyjeżdżała ze mną Katie...

                   - A czemu teraz jej nie ma?

                   - Ma jeszcze jakieś egzaminy i nie dała rady się wyrwać... Zwłaszcza, że to jest środek tygodnia. - Przesunęła się kilka kroków do przodu. - Ale mogę iść sama, skoro tak bardzo jest Ci to nie na rękę. - z powrotem odwróciła się do stojącego za nią Nicka.

                   - Oj, pójdę, pójdę... to chyba żadna frajda iść samemu na koncert. Nie będziesz miała z kim potańczyć. - zaśmiał się, a ona spojrzała na niego jak na idiotę. Taniec?

                   - Nick... to jest koncert świąteczny... Wiesz, śpiewa się kolędy, pastorałki... takie tam.

                   - Przecież żartowałem. - szturchnął ją lekko w ramię. - Twoja kolej - powiedział, popychając ją lekko do przodu. Poprosiła o dwa bilety, a następnie podała mężczyźnie wyliczoną kwotę. Był to jakiś starszy, siwawy mężczyzna, którego nigdy tu nie widziała. Przeliczył pieniądze, a następnie podał je dwa zapisane kartoniki papieru.

                   - Miłego koncertu. - dodał jeszcze na koniec. Podziękowała mu i szybkim krokiem odeszła od kasy.

                   - Mamy jeszcze parę godzin. - powiedziała, gdy wróciła do Nicka. - Możemy pójść jeszcze na jakąś kawę czy coś. - dodała chwytając go pod ramię. Znowu widziała na jej twarzy radosny uśmiech i po raz kolejny zastanowił się dlaczego on nigdy nie był jego powodem. To zawsze był ktoś inny, zawsze coś innego, ale nigdy on... Westchnął ciężko, a następnie poprowadził ją zaśnieżonymi uliczkami w stronę małej kawiarenki na rogu ulicy.

...

Wysiedli z taksówki, wprost w gęsto padający śnieg. Kierowca otworzył im bagażnik, a Paddy wyciągnął z niego futerał z gitarą, jedną wielką torbę oraz drugą, znacznie od niej mniejszą. Jedna zawisła na jego ramieniu, a drugą trzymał mocno w ręce. Przez chwilę przyglądał się stojącej obok niego dziewczynie. Wyglądała przepięknie na tle zimowego krajobrazu. Jej długie blond włosy wiatr rozdmuchiwał na wszystkie możliwe strony. Czerwona wełniana czapka zasłaniała jej zielone oczy. Widział silne rumieńce na jej policzkach. Ręce skrzyżowała na swojej klatce piersiowej, próbując ochronić się jakoś od chłostających podmuchów mroźnego wiatru. Widział jak przygląda się pokrytym bielą drzewom, jak z miłością wpatruje się w dom. W okna ozdobione świątecznymi światełkami i czymś, co przypominało jakieś papierowe wycinanki w kształcie gwiazdek, bałwanków i świątecznych drzewek. Gdy torby zaczęły mu już ciążyć, podszedł bliżej niej i dotknął wolną dłonią jej ramienia.

                   - Kochanie, może wejdziemy do środka, co? - zapytał, patrząc na nią z uśmiechem. Widział jak mocno potrząsa głową.

                   - Przepraszam, zamyśliłam się. - dodała, założyła na ramię futerał, który jej podał i szybkim krokiem przemierzyła ścieżkę prowadzącą do niewielkiego piętrowego domku. Jednak po chwili przystanęła raptownie, tak, że niemal na nią wpadł. Kochanie? Powiedział do niej kochanie? Pierwszy raz mu się to zdarzyło. Potrząsnęła mocno głową. Musiało jej się zwyczajnie przesłyszeć. To wszystko. Pewnie tak bardzo chciałaby usłyszeć, że ją kocha, że już jej podświadomość podsuwała jej mylne sygnały. Wzięła głęboki oddech i bardzo powoli wypuściła powietrze ustami.

                   - Wszystko w porządku? - zapytał.

                   - Tak, pewnie. - uśmiechnęła się do niego przepraszająco i ponownie ruszyła chodnikiem w stronę masywnych drewnianych drzwi. Weszła po kilku stopniach i stanęła na ganku, a następnie, nacisnęła klamkę. Na początku myślała o tym, czy nie zadzwonić, ale przecież nigdy tego nie robiła. Otworzyła drzwi na oścież. Niemal od razu poczuła unoszący się w powietrzu zapach palonego drewna z kominka i świeżo pieczonego cytrynowego ciasta. Przekroczyła powoli próg domu. Paddy wszedł tuż za nią. Przy komodzie stojącej w ciasnym korytarzu, postawili bagaże. Zdjęli swoje kurtki, które Jo następnie powiesiła na wieszaku, stojącym tuż obok drzwi, po prawej stronie. Uśmiechnęła się do Paddy’ego, widząc jego lekko wystraszoną minę.

                   - Przecież Cię nie zjedzą. - powiedziała, ciągnąc go za rękę w stronę przestronnej, jasnej kuchni, z której dochodziło brzęczenie garnków i bulgotanie różnych potraw stojących akurat na kuchence. Przy blacie, odwrócona do nich tyłem, stała jej mama, która zawzięcie coś kroiła na drewnianej desce. Joy, uśmiechnęła się do siebie, wciągając głęboko wszystkie zapachy tłoczące się w pomieszczeniu.

                   - Joycee. - usłyszała pisk tuż za sobą, a potem rzuciło się nią coś dużego i ciężkiego. Przytuliła mocno do siebie młodszego braciszka. Tak bardzo się za nim stęskniła. Nie było jej tu przecież ładnych kilka miesięcy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo urósł odkąd we wrześniu wyjechała z domu.

                   - Luie. - zaśmiała się radośnie. - Stęskniłam się za Tobą braciszku. - dodała, nadal tuląc go mocno w swoich ramionach. Po kilku dobrych minutach, dopiero odkleili się od siebie. Jednak już po chwili mama, przygarnęła ją mocno do siebie.

                   - Jesteś już córciu. Stęskniliśmy się za Tobą. Luie tylko non stop nawijał, że już niedługo przyjedziesz. A dzisiaj, to od samego rana siedział przy oknie, wyglądając na taksówkę. No i wreszcie się doczekał, kochanie. No pokaż ty się. - okręciła ją wokół własnej osi. - Schudłaś coś na tych studiach. - powiedziała, zmartwionym tonem. - Pewnie nic nie jesz. Nie masz czasu? Zgadłam? A z resztą, nieważne, podtuczymy Cię tu trochę. - dodała, uśmiechając się do Joy. Następnie odwróciła się do stojącego, obok niej, Paddy’ego. - A pan to zapewne, Patrick. Miło mi pana poznać. - dodała, patrząc na niego z przyjaznym uśmiechem.

                   - Dzień dobry... znaczy, dobry wieczór,... tak właściwie. - zaśmiał się trochę nerwowo. Uniósł dłoń kobiety do swoich ust i pocałował delikatnie. - Również bardzo miło mi panią poznać. Joy, bardzo wiele o pani mówiła. Oczywiście wszystko, co najlepsze. - dodał trochę niezgrabnie.   

                   - Gentleman. - powiedziała, mrugając okiem do córki, na co ta odwzajemniła jej uśmiech. - No dobrze, kochani. My tu gadu, gadu, a kolacja sama się przecież nie zrobi. Idźcie sobie do salonu, usiądźcie. Taty jeszcze nie ma, ale powinien być za jakąś godzinkę. Dzwonił, że przedłużyła mu się jakaś narada.

                   - Może Ci coś pomóc, mamuś? - zapytała Joy.

                   - Nie, nie, dam sobie radę, słoneczko. Ty zajmij się swoim gościem. - odpowiedziała, a następnie niemal siłą wypchnęła ich oboje z kuchni.  

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział LXIV

LXIV

Two - Angelo Kelly

I won’t give up - Jason Mraz

Powoli składała swoje rzeczy i układała je w przepastnej torbie, która systematycznie się wypełniała. Kolejna sterta koszulek i spodni wylądowała w jej wnętrzu. Przetarła dłonią czoło. Nienawidziła się pakować. Zawsze miała wrażenie, że czegoś zapomni. A co gorsze, na ogół tak bywało. Albo zapominała spakować ładowarki do telefonu, albo swojego notatnika. Westchnęła ciężko. Już jutro będzie w domu. Uśmiechnęła się lekko. Już jutro. O ósmej mieli pociąg, a potem tylko kilka godzin w zimnym przedziale. Zdjęła z wieszaka swoją ulubioną czarno-czerwoną sukienkę i złożyła ją w równą kostkę, a następnie wsunęła do torby. Usłyszała przeszywający dźwięki dzwonka i sięgnęła po telefon, leżący na blacie biurka. Nacisnęła zieloną słuchawkę.

                   - Cześć, kochanie. - usłyszała ciepły matczyny głos. - Spakowana już? - zapytała.

                   - Przecież wiesz, że nie. - zaśmiała się i usłyszała po drugiej stronie równie radosny śmiech mamy. Mama znała ją tak dobrze, jak nikt inny. Dużo lepiej, niż ona siebie znała.

                   - To jak teraz zacznę Ci przeszkadzać, to już w ogóle do jutra nie skończysz, skarbie. No trudno... A tak chciałam wypytać o tego twojego narzeczonego... Właściwie nic z tatą o nim nie wiemy. Chcielibyśmy wiedzieć z kim nasza córcia przyjedzie do domu.

                   - Mamuś,... jakby Ci to powiedzieć... on nie jest moim narzeczonym. Po prostu spotykamy się od jakiegoś czasu.

                   - I jedzie do Ciebie na święta? Kochanie, nawet jeżeli jeszcze Cię nie pytał, to pewnie tylko dlatego, że chcę najpierw zapytać taty, i zrobi to właśnie w Święta. Jestem o tym przekonana. - pewność w głosie mamy była aż tak wyraźna. Szkoda, że ona nie była aż tak optymistycznie nastawiona.

                   - Nie liczyłabym na szybki ślub. - odpowiedziała cicho.

                   - No tak, tak oczywiście. Narzeczeństwo ma swoje uroki, kochanie. Później już nigdy nie jest tak samo. Wiadomo, w małżeństwie pojawiają się problemy, rodzą się dzieci, to i miłość się zmienia. - chciała powiedzieć mamie, że na zaręczyny też nie ma co liczyć, bo on nadal nie powiedział, że ją kocha, ale nie chciała pozbawiać jej marzeń. Już wystarczy, że sama siebie ich pozbawiła. Niby wszystko grało, byli szczęśliwi, spotykali się codziennie, ale coś... coś wewnątrz niej mówiło, że nie wszystko jest do końca tak jak powinno. A może to ona zwyczajnie wyobrażała sobie zbyt wiele? Przecież dobrze wiedziała, że on może się bać, że może nie chcieć się deklarować, żeby ktoś go ponownie nie zranił. To przecież było aż tak oczywiste.

                   - Mamuś, tylko... bardzo Cię proszę, nie wyskocz z tym narzeczonym jak przyjedziemy do domu, dobrze? Wystraszysz mi go. - próbowała jakoś całą tą sytuację obrócić w żart.

                   - No dobrze, słoneczko. Ale chociaż mi coś o nim opowiedz. Właściwie wiemy z tatą tylko tyle, że ma na imię Patrick i że jest muzykiem.

                   - A to nie może zaczekać, aż będę w domu? - zapytała, błagalnie.

                   - Może... o ile chcesz, żebym wypytywała Cię w jego obecności. - Wtedy zdecydowanie nie byłoby jej do śmiechu. Już widziała ten wywiad, kiedy tylko mama się dowie kim tak naprawdę jest Paddy. Że nie jest jakimś tam zwykłym muzykiem, tylko wyjątkowo znanym muzykiem. Muzykiem który ma na swoim koncie wiele płyt, koncertów...

                   - Wiesz, mamuś... bo... ja Ci tak nie mówiłam właściwie... że... - zaczęła, plącząc się we własnych słowach. - Mamo... kojarzysz może The Kelly Family? - zapytała cicho, odrobinę niepewnie. Już niemal czuła tą burzę, która za chwilę miała się rozpętać.

                   - Ach... Te urocze dzieciaki z długimi włosami i w dziwnych ubrankach? - zapytała. Mało co nie zakrztusiła się ze śmiechu, słuchając takiego podsumowania. Coś w tym było... Tylko jak miała niby powiedzieć, że właśnie spotyka z jednym z tych „dzieciaków”? - Oczywiście, że kojarzę. Ale co oni mają do tego? Nic z tego już nie rozumiem, kochanie. - powiedziała szczerze.

                   - Mamuś, wiesz... jakby Ci to powiedzieć... Bo... Bo ten Patrick... - przerwała, biorąc głęboki oddech - to tak jakby jeden z nich - dodała na jednym wdechu. Przez chwilę żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Słyszała tylko głośny oddech po drugie stronie.

                   - Joyce? - było źle. Mama nigdy nie używała jej pełnego imienia. Tylko wtedy, kiedy była wyjątkowo zirytowana. - Czy ty chcesz mi powiedzieć, że spotykasz z tym Kelly’m? - głos mamy zabrzmiał dużo ostrzej niż jeszcze kilka minut wcześniej.

                   - Mamuś... nie denerwuj się. - powiedziała spokojnym tonem, chociaż głos drżał jej odrobinę. - To jest naprawdę normalny chłopak, wiesz?

                   - A czy ten Patrick nie jest od Ciebie sporo starszy? - zapytała, bardziej chyba już zaniepokojona, niż zła. - Ile on tak właściwie ma lat? - Przez chwilę miała ochotę zwyczajnie na to pytanie nie odpowiadać, ale teraz już i tak nie było innego wyjścia.  

                   - Dwadzieścia dziewięć. - wybąkała cicho. Znowu zapanowała cisza.

                   - Jest od Ciebie starszy o siedem lat? - mama, jakby chciała się upewnić.

                   - To wcale nie tak dużo... - dodała.

                   - Skoro jesteś z nim szczęśliwa... - westchnęła. - Przecież i tak nie zabronię Ci się z nim spotykać. A skoro, przyjedzie na Święta... to chyba takich ewidentnie złych zamiarów wobec Ciebie nie ma... No chyba, że... Kochanie Ty nie jesteś w ciąży, prawda? - przerażenie w jej głosie było aż nazbyt wyraźne.

                   - Nie! - niemal krzyknęła. - Oczywiście, że nie. Przecież mnie znasz, mamuś. Wiesz, że ja...

                   - Wolałam się upewnić. - tym razem wyraźne westchnienie ulgi. - No cóż, kochanie... to... o której jutro będziecie. - zapytała. Usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi jej pokoju i niemal natychmiast ujrzała w nich głowę Paddy’ego. Uśmiechnęła się na jego widok, radośnie.

                   - Mamuś, wiesz... Ja, muszę kończyć. Zadzwonię rano!

                   - Ale kochanie, poczekaj chwilę, przecież nie odpowiedziałaś... - słyszała jeszcze gdzieś w tle, a potem nacisnęła czerwoną słuchawkę i odłożyła telefon na biurko. Ponownie odwróciła się w stronę drzwi, gdzie nadal stał Paddy. Przez chwilę przyglądała się jak zdejmuje szalik, następnie kurtkę, a potem wiesza to wszystko na wieszaku stojącym w rogu. Podeszła do niego i przytuliła się mocno do jego klatki piersiowej. Głaskał delikatnie dłońmi jej plecy.

                   - Aż tak bardzo się za mną stęskniłaś? - zapytał, odsuwając ją od siebie na odległość ramion.

                   - Bardziej. - odpowiedziała, odwzajemniając jego uśmiech.

                   - Czyli dobrze, że postanowiłem wpaść? Bo widzę, ze chyba trochę przeszkadzam. - powiedział, wskazując dłonią na stos rzeczy leżących na łóżku i częściowo zapełnioną, sporych rozmiarów torbę.

                   - Nienawidzę się pakować. - westchnęła ciężko. Usiadła ponownie na podłodze i włożyła do torby swoje ulubione dresowe spodnie. - Zawsze czegoś zapominam, to moja zmora. - Usiadł obok niej. Wyjął z jej rąk kilka koszulek, które właśnie zamierzała ułożyć w bocznej kieszeni torby.

                   - Skoro tak bardzo tego nie lubisz, to mogę Ci pomóc. Jestem specjalistą od pakowania. Przynajmniej tego mnie nauczyło życie na wiecznych walizkach. I czasem ta umiejętność się przydaje. - uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

                   - Dziękuję, nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła. - pocałowała go w policzek i przytuliła się do jego ramienia.

                   - Została na Święta w akademiku. - zaśmiał się. Lekko uderzyła go w pięścią w ramię, a on teatralnie udał, że krzywi się z bólu, co jeszcze bardziej spotęgowało ich śmiech, który rozniósł się echem po całym korytarzu.

                   - Jejku, zarzynają tu kogoś? - w drzwiach pojawiła się Amber, opatulona na wszystkie możliwe sposoby przed wszechogarniającym mrozem. Powoli ściągnęła czapkę, szalik oraz rękawiczki. - Słychać Was na całym piętrze. - spojrzała w stronę na wpół spakowanej torby. - Akcja pakowanie? - błyskawicznie się domyśliła. - Serio, dałeś się w to wrobić? Chyba naprawdę musi Ci zależeć. - zaśmiała się, patrząc na niego z udawanym politowaniem.

                   - Nie miałem sumienia, patrzeć na to, jak sama się męczy. A skoro i tak tu jestem... - westchnął ciężko, udając zmęczenie, ale zaraz się roześmiał. - No i właściwie to cześć.

                   - Aaa tak, tak, cześć. - odpowiedziała Amber. - Długo Wam tu jeszcze zejdzie? - zapytała.

                   - Czy ja wiem? - westchnęła Jo. - Trochę jeszcze na pewno. - spojrzała bezradnie na wszystkie rzeczy, które walały się wokół nich. 

                   - No dobra, to ja nie będę Wam przeszkadzać. - powiedziała, mrugając do Paddy’ego. - Przebiorę się tylko w coś bardziej twarzowego i idę na górę. Jakbyście chcieli to Chris robi imprezę, mówił, że możecie wpaść, więc... Znaczy... nie musicie. - ponownie uśmiechnęła się do Paddy’ego  - Ale jakbyście chcieli, to ja w jego imieniu, zapraszam. - dodała i skierowała się do swojej szafki. Przekopała się przez kilka warstw ubrań i wyjęła coś z czarnego i lejącego się materiału, wzięła jeszcze z półki kosmetyczkę i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

...

Powoli zbliżała się dwudziesta druga. Na dworze było już zupełnie ciemno, tylko kilka latarni rozświetlało panujący mrok. Za oknem padał gęsty śnieg. W tle cicho brzmiała muzyka, która typowo kojarzyła się ze Świętami i zimową atmosferą.

                   - Oh the weather outside is frightful, but the fire is so delightful… - zaczęła cicho śpiewać. Jej delikatny, dźwięczny głos idealnie zgrał się z wokalem Franka Sinatry, który akurat śpiewał w głośnikach. Na jej buzi gościł słodki uśmiech. Było jej tak ciepło... Leżała, opierając swoją głowę na jego klatce piersiowej. Czuła bicie jego serca i spokojny oddech.

                   - And since, we’ve no place to go. Let it snow, let it snow, let it snow - dokończył razem z nią, przytulając mocniej do siebie. Zatopił nos w jej pachnących długich włosach. - Chyba powinienem już wracać. Musimy się wyspać. - powiedział cicho. 

                   - Chyba tak... - odpowiedziała jakby z rozczarowaniem. Powoli podniosła głowę, i już prawie siedziała, ale on z powrotem przyciągnął ją do siebie.

                   - Ale jeszcze jakieś pięć minut... - dodał, muskając delikatnie palcami jej ramię. Drugą dłoń trzymał na jej plecach. Uśmiechnęła się do niego ciepło. Podniósł lekko głowę i dotknął swoimi wargami jej ciepłych ust. Odwzajemniła jego pocałunek. Oparła jedną dłoń na jego klatce piersiowej, a drugą wplątała w jego włosy. Jeden pocałunek, zamienił się w kolejny. Czuła jak zaczyna jej się robić gorąco. Jeszcze jedno muśnięcie jego rozgrzanych warg. Przesunęła dłonią delikatnie po jego policzku. Pod opuszkami palców wyczuła ledwo dostrzegalny zarost. Jeszcze raz, ich języki złączyły się, w tylko sobie znanym tańcu. Czuła jego dłonie, które niemal parzyły jej skórę przez materiał swetra. Oderwała usta od jego ust i przytuliła twarz do jego policzka, oddychając ciężej niż zwykle. Przez kilka minut leżeli w swoich objęciach, wsłuchując się we własne oddechy i szybko bijące serca.

                   - Teraz już chyba naprawdę powinienem iść... - powiedział, chociaż wcale nie miał na to ochoty. Było mu tak dobrze...

                   - Tak chyba tak... - powiedziała. Powoli podniósł się z łóżka i podał jej dłoń, pomagając wstać. Założył na siebie kurtkę, następnie szalik i zatrzymał się w drzwiach. Jeszcze na moment przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.

                   - Dobranoc, Joy. - powiedział prosto w jej włosy.

                   - Dobranoc. - odpowiedziała. Po cichu wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. 

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział LXIII

LXIII

Siedzieli przy stoliku, w jakiejś małej kawiarence, której nawet nie kojarzyła. Była schowana wśród wąskich francuskich uliczek tak, że nigdy tu nie dotarła, mimo, że mieszkała tu już drugi rok. Przyglądała się uroczym krajobrazom, które uwiecznione ołówkiem, tkwiły rozwieszone na ścianach.

                   - Jakaś taka zamyślona dzisiaj jesteś. - stwierdził Paddy, przyglądając się jej uważnie. - Na pewno nic się nie stało? - zapytał już po raz kolejny dzisiejszego dnia. Spuściła swój wzrok na stojący przed nią brązowy kubek.

                   - Na pewno. - odpowiedziała z bladym uśmiechem, biorąc w dłonie ciepły kubek, pełen słodkiego napoju ozdobionego bitą śmietaną i cynamonem.

                   - Jo... - powiedział cicho, ale ona nadal wpatrywała się we własne dłonie. - Jo... spójrz na mnie...- powiedział ponownie. Podniosła swoją głowę i spojrzała w jego ciemnoniebieskie oczy. - Powiedz mi, o co chodzi. Wiem, że coś Cię gryzie... dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Myślałem, że sobie ufamy. - w jego głosie zabrzmiała jakby nuta żalu. Zarumieniła się delikatnie.

                   - Paddy... to nie tak. Ja... po prostu miałam ciężki tydzień. Jestem zmęczona... tym wszystkim. Te egzaminy, zaliczenia... To wszystko. - westchnęła ciężko, jakby na potwierdzenie własnych słów.

                   - Naprawdę tylko o to chodzi? - zapytał, zagłębiając się w jej zielonych tęczówkach. - Mam wrażenie, że nie do końca mówisz mi o wszystkim. - Dotknął delikatnie jej jasnej dłoni i przejechał po niej opuszkami palców, muskając nadgarstek.

                   - Naprawdę. - odpowiedziała, usiłując za wszelką scenę, nie odwrócić wzroku od przeszywającego spojrzenia granatowych tęczówek. Przez chwilę jeszcze przyglądał się jej uważnie, ale jednak odpuścił. Wiedział, że i tak nie zmusi jej do zwierzeń. Taka właśnie była. Nie lubiła zbyt wiele zdradzać o sobie. Czasem czuł się jakby... wyłączony z jej życia. Jakby byli razem, ale jednak obok siebie. To były tylko chwile, ale jednak...

                   - W porządku. - powiedział, ale sceptycyzm w jego głosie był aż nazbyt wyraźny. Przez kilka dobrych minut po prostu siedzieli w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. I gdyby nie ich splecione dłonie leżące na stoliku, nikt nawet nie powiedziałby, że są tu razem. Upiła kolejny łyk gorącej czekolady, która powoli stawała się już chłodnawa.

                   - Paddy... - zaczęła cicho, gdy ta odrobinę niezręczna cisza zaczęła się już przedłużać. - Tak właściwie to... nigdy nie opowiadałeś mi zbyt wiele o swojej rodzinie... Może... W sumie nadal znam ich tylko jako The Kelly Family. Dziwnie się z tym czuję...

                   - A co byś chciała wiedzieć? - zapytał, na powrót zwracając na nią swoją uwagę.

                   - Czy ja wiem...? Wszystko? - bardziej chyba zapytała, niż stwierdziła. Uśmiechnął się słysząc jej słowa.

                   - Na wszystko, to chyba życia nam nie wystarczy, żeby dokładnie opowiedzieć. - zaśmiał się.

                   - No to nie wiem... może opowiedz mi coś o swoim dzieciństwie?

                   - Na scenie. - zaśmiał się. - Właściwie występowaliśmy odkąd pamiętam. Najpierw na ulicach w różnych miastach. Później coraz większe hale, stadiony. Życie na wiecznych walizkach. Nie powiem, miało to w pewnym sensie jakiś urok. Wiele udało nam się poznać, ale czasem brakowało... takiego normalnego domu, do którego byśmy wracali każdego wieczora na wspólną kolację. 

                   - Cały czas byliście razem...

                   - Niby tak, ale... w trasie, to trochę inaczej wyglądało... każdy chciał, żeby wszystko było jak najlepiej... z resztą, trudno się czasem nie pokłócić, jeżeli spędza się z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę.

                   - No tak... rozumiem. Ale jak to właściwie jest? Wiesz... ja całe życie w jednym miejscu, jedno miasto, jeden dom, Ci sami ludzie, a ty... Ty  zobaczyłeś tyle świata, poznałeś tylu ludzi...

                   - Bycie w jednym miejscu też ma swój urok. - powiedział, ściskając mocniej jej dłoń. - Jeżeli cały czas podróżujesz, nie masz nawet czasu na poznanie ludzi, na zawiązanie przyjaźni. Widzisz tylko jednostki. Owszem, czasem kogoś kojarzysz, tych samych ludzi widzisz kolejny raz, na kolejnym koncercie, ale to... to nie jest to samo. Z tym poznaniem... też to wcale nie wygląda tak kolorowo. Jak byliśmy w trasie, to nawet nie mieliśmy czasu na zwiedzanie. Cały czas tylko kolejne miasta, koncerty, ludzie, stadiony. Wszystko obracało się wokół tego. Świat obok, jakby w ogóle nie istniał. To jest fajne, ale...

                   - Męczące? - dokończyła za niego.

                   - Bardzo. - odpowiedział, uśmiechając się do niej. - I ja do tej pory nie wiem, jak właściwie całemu mojemu rodzeństwu udało się ułożyć jakoś sobie życie. Ślub, dzieci. Tylko ja, jakoś tak w tyle zostałem. - zaśmiał się, ale słychać było w tym jakieś rozczarowanie, że tylko jemu się nie udało... A przecież mogło... Mógł już być po... Potrząsnął mocno głową, nie chcąc wracać do bolesnych wspomnień. Teraz jego życie było zupełnie inne. Mieszkał we Francji, był z Joy... I tak było dobrze. Przez chwilę przyglądała się jego zamglonym tęczówkom. Czuła, że myślami jest w zupełnie innym miejscu, być może zupełnie z kimś innym i westchnęła ciężko. Przecież tak będzie zawsze... Przeszłości nie da się wymazać.

                   - Ty też już mogłeś być po... - powiedziała cichutko, wpatrując się w ich splecione dłonie.

                   - Pewnie tak,... i nic by z tego nie wyszło. To skończyłoby się tak prędzej czy później, Joy. Meg i tak kiedyś by odeszła. Bolałoby tylko dużo bardziej. 

                   - A co jeżeli nie? - zapytała.

                   - Jo... to już jest skończony temat. Meg nie ma. Rozstaliśmy się, koniec historii. Nie wracajmy do tego. - powiedział, zmęczonym głosem.

                   - Teraz... A co było jeszcze miesiąc temu? Wtedy też jej nie było, a jednak poszedłeś z nią do łóżka. - powiedziała z bólem, a przecież nie chciała... Obiecała sobie, że nie będzie do tego wracać. Zagryzła sine wargi. Przecież obiecała... Jej oczy zamgliły się przez zapełniające je łzy.

                   - Joy... to był błąd. Ja...

                   - Tak wiem, ale...

                   - Przepraszam. Przepraszałem wtedy, i mówię to teraz. Żałuję tego, ale nie mogę nic zmienić. To już się stało. Myślałem, że...

                   - Tak ja też... - powiedziała cicho. Jej głos drżał nieznacznie.

                   - Więc dlaczego? - zapytał. Spuściła głowę, wbijając błękitne tęczówki w kraciasty obrus leżący na stoliku. - Joy? - ponownie zapytał.

                   - Nieważne. - odpowiedziała.

                   - Joy, proszę... - powiedział - Jeżeli coś jest nie tak, to mi to powiedz, ale nie zbywaj mnie. Wiem, że coś jest nie tak... - Przykrył jej dłoń, swoją. Była tak niesamowicie ciepła, tak delikatna. Przejechał kciukiem po jej nadgarstku.

                   - Naprawdę o nic. - odpowiedziała po dobrej chwili. - Mam ciężki tydzień. Tylko tyle. - uśmiechnęła się blado, próbując ukryć jakoś smutek czający się gdzieś na dnie jej oczu, ale przecież on i tak widział. Ale wiedział, że jeżeli teraz zmusi ją do powiedzenia, mu tego, czego tak bardzo nie chce, to już nigdy mu nic nie powie. Już nigdy się przed nim nie otworzy, a przecież właśnie na tym mu zależało. Na jej zaufaniu. Nawet jeżeli bał się, że nigdy go nie zdobędzie... Po tym, co zrobił, mimo, że nawet nie byli wtedy razem, mogła mieć do niego, jak najbardziej uzasadniony żal... Była tak wątła, krucha... a on i tak ją skrzywdził. Wiedział to. Wiedział to właściwie już w momencie, kiedy stanął w drzwiach mieszkania Meg w Berlinie. - Wracajmy już, co? - zapytała cichutko. - Już się robi ciemno. - dodała.

                   - Tak, jasne. - odpowiedział wyrwany z zamyślenia. Podniósł się z krzesła, następnie pomógł jej założyć płaszcz. Wyjął z jej dłoni pomarańczowy wełniany szalik i szczelnie otulił nim jej mlecznobiałą szyję. Uśmiechnął się, patrząc na własne dzieło.  Zaśmiała się szczerze. Na blacie stolika zostawił kilka banknotów. Następnie chwycił jej dłoń, ubraną w jego rękawiczkę, i razem wyszli w mroźny wieczór. Na dworze padał śnieg, opadając gwiezdnymi płatkami na ulice, drzewa, dachy domów. Część z nich wylądowała na ich włosach, niemal momentalnie topniejąc. Przez kilka minut szli obok siebie w ciszy. Przystanął i przyciągnął ją mocno do siebie. Czuł jej szybko bijące serce. Na jej bladej dotąd buzi, pojawiły się rumieńce. Uśmiechnął się na ten widok. Oderwał jedną dłoń od jej talii i dotknął policzka. Czuł palące ciepło pod opuszkami palców. Przejechał dłonią po jej twarzy, dotykając najpierw ust, potem powiek, które uroczo przymknęła, a następnie wplótł swoje palce w jej długie jasne włosy, na których skrzyły się płatki śniegu. Zbliżył swoją twarz i musnął delikatnie jej wargi. Poczuł jak jej dłonie, niemal automatycznie przenoszą się na jego szyję, i uśmiechnął się pod jej wargami. Jeszcze raz musnął jej usta, tym razem już bardziej zachłannie. Jego druga dłoń, zjechała z talii na jej biodro, następnie na plecy, przyciskając ją jeszcze mocniej do jego ciała. Jeszcze jedno muśnięcie. Objął obiema dłońmi jej twarz, czując na opuszkach palców jej jedwabiste włosy. Zacisnęła dłonie w pięści na materiale jego kurtki, na wysokości klatki piersiowej. Oderwali się od siebie na moment, tylko po to, aby po chwili wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona.

                   - Moja Jo... - wyszeptał wprost w jej włosy, uśmiechając się. Jej oczy błyszczały, niczym gwiazdy na tle granatowego nieba.

                   - Ach ta młodzież... - westchnęła ciężko jakaś staruszka, która właśnie przechodziła obok. Oboje się zaśmiali, jeszcze mocniej zapadając się w swoich objęciach. Jej radosny śmiech brzmiał niczym dzwoneczki. Chwycił ponownie jej dłoń, czując szorstką wełnę, która drażniła jego skórę. Wolnym krokiem udali się w stronę akademików. A śnieg wokół nich nadal padał...

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział LXII

LXII

 Oh it hurts

                   - Paddy... - zaczęła cicho. Jej głos nikł gdzieś w fakturze jego bluzy, tak, że ledwo słyszał jej słowa.

                   - Tak? - zapytał, patrząc na nią z uśmiechem. Delikatnie przesunął dłonią po jej długich jasnych włosach, które przepływały przez jego palce niczym jedwab. 

                   - Nie, że ja Cię wyganiam czy coś, ale... - dodała już głośniej, ale nadal na niego nie patrząc.

                   - Przeszkadzam? - dokończył za nią, śmiejącym się głosem. - Wiem. - mrugnął do niej. -  Czyli mam się zbierać, tak?

                   - Chciałabym się jeszcze pouczyć. - powiedziała cichym głosem - Chcę zdać jutro ten egzamin i mieć już później spokój. Tak, tak, wiem, że są kolejne terminy, ale nie chcę przedłużać tej sesji w nieskończoność. - dodała. - Nie obrazisz się na mnie, prawda? Ja naprawdę wolałabym spędzić ten czas z Tobą. Tylko, że... - tym razem to ona usilnie próbowała się tłumaczyć.

                   - Wiem, w porządku. - uśmiechnął się do niej ciepło. - Moja ambitna dziewczynka. - poczochrał ją lekko po włosach, śmiejąc się przy tym. Ona również się zaśmiała, przytulając się do niego jeszcze mocniej. Przez kilka minut siedzieli jak dotąd, wsłuchując się w równe bicie własnych serc. - A o której masz jutro ten egzamin? - zapytał.

                   - O dziesiątej. - odpowiedziała, wzdychając ciężko.

                   - Jak chcesz, mogę pójść z Tobą. - powiedział, uśmiechając się do niej ciepło. - Nie będziesz się tak stresować. - dodał. Odwzajemniła jego uśmiech.

                   - Naprawdę chciałoby Ci się? - zapytała.

                   - Pewnie, że tak. Poczekam na Ciebie, a potem zabiorę na najlepszą gorącą czekoladę w mieście. Co ty na to? - zapytał. Widział, jak jej oczy rozbłysły tysiącem iskierek, a twarzyczkę rozjaśnił jeszcze bardziej, radosny uśmiech.

                   - Kocham Cię, wiesz? - zapytała, rozpłynęła się w jego ciemnoniebieskich tęczówkach. Zagubiła się w nich, tak  po prostu. On jednak w odpowiedzi tylko przytulił ją do siebie jeszcze mocniej. Uśmiech jej odrobinę przybladł. Tak bardzo chciała usłyszeć z jego ust te dwa proste słowa, ale on nadal nie chciał się nimi z nią podzielić. W jakimś sensie to rozumiała, ich związek dopiero raczkował, ale mimo to, ona już potrafiła jakoś skrystalizować własne uczucia. On nie... I było jej z tego powodu zwyczajnie przykro. Wiedziała, że mu zależy, widziała to, ale to było jeszcze zbyt mało. Nie chciała się angażować bardziej, nie mając żadnej pewności. Tylko, że... tylko, że właściwie już to zrobiła. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Będziesz silna, powiedziała sobie w myślach. Widocznie nie jest jeszcze na to gotowy, przecież może jeszcze poczekać. Przecież nie może go zmusić, żeby powiedział coś, czego nie czuje. Chciała żeby to wyszło naturalnie. Żeby on sam chciał jej to powiedzieć. Więc będziesz musiała uzbroić się w cierpliwość, pomyślała. Wszystko w swoim czasie. Odsunęła się od niego delikatnie. Podniósł się z łóżka, na którym siedzieli, wyciągnął w jej stronę dłoń, chwyciła ją, a on przyciągnął ją jeszcze raz do siebie.

                   - Do zobaczenia jutro. - powiedział tuż przy jej ustach, a następnie musnął delikatnie jej bladoróżowe wargi. Odwzajemniła pocałunek. Objęła mocniej jego szyję, przesuwając po niej subtelnie swoimi szczupłymi palcami. Po kilku minutach oderwali się od siebie.

                   - Do zobaczenia. - dodała z bladym uśmiechem. Oparła się o biurko, gdy on zakładał na siebie kurtkę i zawiązywał pasiasty szalik. Tuż przy drzwiach musnął jeszcze ustami jej czoło i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Oparła się o nie plecami. Poczeka, przecież może poczekać. Westchnęła ciężko. Tylko ile...

...

                   - Oj, Meggie - westchnął ciężko Nick. Siedzieli właśnie w kawiarni gdzieś w centrum miasta. Za oknem padał śnieg i było przeraźliwie zimno, ale w środku panowało przyjemne ciepło. Do tego wszędzie roznosił się intensywny zapach czekolady, pomarańczy i cynamonu. Zima. - Nie radzisz sobie beze mnie, młoda. Najpierw wyrzucasz człowieka z mieszkania, potem i tak dzwonisz. Co ja z Tobą mam?

                   - Nie zmuszałam Cię do niczego. - odpowiedziała, zaciskając zęby.   

                   - Wiem, przepraszam. Nie powinienem. Po prostu... wiesz, nie ogarniam tego. Nie wiem ile razy jeszcze będę potrafił Cię składać. W końcu mi kleju zabraknie, i co wtedy? - zapytał. - Ja wiem, że ten facet... ja wiem, że o nim nie potrafisz zapomnieć, ale nie widzisz, że dla niego już i tak nie istniejesz? Wyjechał po raz kolejny i jak widać, nie ma zamiaru wracać. Po prostu i nim zapomnij. Tak jak on to zrobił. Nie wiem... Znajdź sobie kogoś, wyjdź do ludzi. Zabaw się, opij, no zapomnij. Raz, a porządnie. Nie możesz wiecznie rozpamiętywać nieszczęśliwej miłości.

                   - To nie takie proste, Nick.

                   - On jest szczęśliwy, Meg. Daj sobie szansę na to samo. Zasługujesz na to, maleńka. Wiesz, o tym. Życie toczy się dalej. - ścisnął mocniej jej dłoń, leżącą na stoliku.

                   - Ja to wszystko naprawdę wiem,  Nick. Tylko, że...

                   - Nic w życiu nie jest proste, Meggie. - powiedział., uśmiechając się do niej ciepło. To prawda, nic nie jest proste. Gdyby tak było, nie docenialibyśmy tego, co mamy. Nic nie jest proste... Jej życie na pewno takie nie było. Zapatrzyła się na spadające płatki śniegu za oknem, które stykając się z betonową powierzchnią, niemal natychmiast topniały, pozostawiając po sobie tylko niewielkie mokre ślady. Uniosła do ust kubek pełen gorącej czekolady. Przełknęła kilka łyków napoju o intensywnym pomarańczowo-imbirowym aromacie. Poczuła jak w jej organizmie rozlewa się przyjemne ciepło, rozgrzewając chłód serca.

...

                   - No i jak Ci poszło? - zapytał, gdy tylko wyszła z sali. Nie uśmiechała się specjalnie, ale nie wyglądała też na wyraźnie załamaną. Była po prostu wyjątkowo spokojna, taka jakby obok siebie.

                   - Szczerze?... Nie wiem. - odpowiedziała, gdy już stanęła naprzeciwko niego. Uparcie wpatrywała się w podłogę.

                   - Takie trudne było? - zapytała, obejmując ją jednym ramieniem.

                   - W sumie nie... Ale okaże się dopiero w czwartek. Jest pięćdziesiąt procent szans, ze zdam i pięćdziesiąt, że nie. Zobaczymy. - powiedziała, ale jej głos mówił, że jest wyjątkowo sceptycznie nastawiona. Jej głos była jakiś taki bezbarwny.

                   - Hej,... - powiedział, unosząc delikatnie jej podbródek, tak aby spojrzała mu w oczy. - Na pewno dobrze Ci poszło. - powiedział, uśmiechając się do niej ciepło. Nie mógł patrzeć w jej pozbawione blasku tęczówki, były jakieś takie matowe, puste. Pogłaskał ją delikatnie po policzku, poczuł jak zadrżała pod wpływem tego delikatnego dotyku. Przyglądał się jej przez chwilę, a potem zapytał. - Na pewno chodzi tylko o ten egzamin? Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. - powiedział, patrząc jej prosto w oczy.

                   - Na pewno. - odpowiedziała tylko, wtulając się mocniej w jego bluzę. Bo niby co miała mu powiedzieć? Że jest zmęczona, bo przez całą noc nie mogła zasnąć? Że leżała tylko w łóżku, przewracając się z boku na bok, i zastanawiając co takiego robi nie tak? Że jak tylko nad ranem udało się jej na moment zdrzemnąć to widziała jego. Jego, który mówił, że nigdy jej nie pokocha, bo ona zawsze będzie tą drugą? Że obudziła się z płaczem po ósmej i z ledwością zdążyła się wyszykować zanim po nią przyszedł? Że trzy razy poprawiała cholerną kreskę na górnej powiece bo ta uparcie spływała wraz ze łzami? Że się boi? Znowu miała wracać do tego samego tematu, co jeszcze przed jego wyjazdem do Berlina? Że boi się, że on jednak wróci do Meg? Że pewnego dnie będzie miał jej dość i uzna, że z Meg jest łatwiej? Że będzie miał dość tego, że ona nie daje mu wszystkiego? Że ciągle musi na nią czekać, bo ona zwyczajnie nie jest gotowa. Był facetem i zdawała sobie z tego sprawę. Miała tego dowód w postaci nocy spędzonej z byłą. Skąd miała mieć pewność, że nie zrobi  tego znowu, tym razem z jakąś inną panienką? Naprawdę miała wyrzucić to wszystko z siebie? Powiedzieć mu, że jest zwyczajnie zazdrosna? O niego? O to, że cały czas kręcą się wokół niego jakieś dziewczyny, bo przecież nie udało się utrzymać zbyt długo wszystkiego w tajemnicy, a wiele jej „koleżanek” z uczelni już postawiło sobie za cel uprzykrzenie jej życia, bo przecież ona spotyka się z gwiazdę? Obiecała mu, że sobie ze wszystkim poradzi, ale nie do końca tak było. A może to tylko stres? Starała się to jeszcze jakoś wytłumaczyć, że to po prostu nerwowy dla niej okres. Że sesja, że zaliczenia i to, że wszystko na raz wali jej się po prostu na głowę? Za kilka dni pewnie wszystko wróci do normy, przekonywała samą siebie. Przecież go kochała. To była jedyna rzecz, której była pewna i jedyna, która tak bardzo ją bolała. Bo nigdy nie usłyszała tych słów od niego. Tyle razy mówił, że jest dla niego ważna, że się cieszy, że jest, że mu zależy, ale to nie było to. To nie były te słowa, na które tak bardzo czekała. Wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona. Oparł brodę na jej głowie. Wczepiła się w jego bluzę niczym małpka, zaciskając mocno pięści na miękkim materiale.

                   - Jo? - zapytał ponownie, odsuwając ją delikatnie od siebie na odległość ramion. Spojrzał w jej oczy, ale ona uciekła wzrokiem gdzieś w bok.

                   - Idziemy? - zapytała cicho. - Obiecałeś mi najlepszą gorącą czekoladę w mieście. - powiedziała, już uśmiechając się tym swoim ciepłym uśmiechem. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, ale potem chwycił jej rękę i razem wyszli z budynku uczelni. Na dworze panował ostry mróz. Śnieg skrzył się wokoło w promieniach ostrego słońca. Potarł dłonią jej chłodną dłoń. Oczywiście jak zwykle zapomniała rękawiczek.

                   - Ile razy mam Ci przypominać o ciepłym ubranku, Jo? - zaśmiał się. Zdjął z rąk własne rękawiczki i podał jej. - Załóż, będzie Ci cieplej. -  A widząc, że się ociąga, dodał jeszcze. - No już, zakładaj. Nie mam zamiaru być winny Twojemu przeziębieniu. - Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i założyła rękawiczki. Były na nią o wiele za duże, ale kto by się tam tym przejmował. Przynajmniej było jej ciepło. Ponownie chwycił jej dłoń i poprowadził w stronę centrum. Przez jakiś szli w ciszy, przyglądając się tylko zimowej aurze panującej wokół. Wyciągnęła dłoń, próbując złapać na nią płatek śniegu. Zaśmiała się radośnie. Spojrzał na nią odrobinę zdziwiony. Przed chwilę jeszcze smutna i przygnębiona, a teraz znowu widział swoją Joy. Wyrwała dłoń z jego uścisku i kilkukrotnie obróciła się wokół własnej osi, śmiejąc się głośno. Przy czwartym obrocie zachwiała się lekko i wpadła wprost w jego ramiona. Delikatnie dotknął opuszkiem palca jej zaróżowionego od mrozu policzka, a potem wpił się w jej wargi. Co z tego, że nie powiedział jeszcze, że ją kocha, przecież mówił to każdym swoim gestem? 

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział LXI

LXI

 More than words

Po raz kolejny czytała tą samą kartkę. Jutro miała egzamin z Etyki, a nawet nie potrafiła się skupić na nauce. Przekładała tylko notatki z jednej strony biurka na drugą. Miała ochotę zacząć śmiać się z samej siebie. Uśmiechnęła się jednak tylko i ponownie przeczytała to samo słowo, co przed pięcioma minutami. Tym razem już nie wytrzymała, i wybuchła głośnym, radosnym śmiechem.

                   - A tobie co? - zapytała siedząca przy swoim biurku, Amber, patrząc na nią sceptycznie.

                   - Nic, nic. - odpowiedziała, nadal się śmiejąc. - Po prostu nie chcę mi się uczyć. Każdemu się zdarza, prawda? Mam już dość. Chcę już Święta. - powiedziała. Święta. Właśnie, Święta.

                   - Tobie się nie chce uczyć? - widziała zaskoczenie w oczach koleżanki. - Tobie? Nie masz czasem gorączki? - zapytała. Amber podeszła do niej i położyła jej dłoń na czole. - No chyba nie. - powiedziała po chwili, a potem dodała jeszcze. - Ale może lepiej zmierz temperaturę, co? Będę spokojniejsza.

                   - Nic mi nie jest, Am. - odpowiedziała, patrząc na nią z pobłażliwym uśmiechem. Święta. Jeszcze tylko 2 tygodnie i będą Święta. Będzie znowu w domu, w Prowansji z całą rodzinką. I z kimś jeszcze. Uśmiechnęła się ciepło. Nie sądziła, że się zgodzi. Rzuciła tą propozycję pod wpływem chwili, bardzo chciała żeby pojechał z nią, ale była pewna, że akurat na Boże Narodzenie on wróci do Kolonii. A on, tak po prostu się zgodził. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jakby to były któreś ich wspólne Święta.

                   - Odleciałaś gdzieś? - głos Amber wyrwał ją z marzeń. - O czym tak myślisz? Masz takie rozmarzone oczy. - również twarz młodszej rozjaśnił delikatny uśmiech.

                   - O niczym. - odpowiedziała szybko. Nie mówiła koleżance o planach na Świętą. Jakoś tak dziwnie nigdy nie było kiedy. A może to ona tak naprawdę, nie chciała? Ta radość była nadal dla niej tak nierealna, że bała się, że gdy ją wypowie całe to marzenie pryśnie, a ona dowie się, że to była tylko jej wyobraźnia.

                   - Joy! - usłyszała tuż nad uchem.

                   - Co? - odburknęła.

                   - Znowu gdzieś odleciałaś. Chodzi o tego twojego zakonnika?

                   - On już nie jest zakonnikiem od dłuższego czasu, Amy. I tak, myślałam o nim. Zgodził się jechać ze mną na Święta. - powiedziała.

                   - Żartujesz? - oczy Amber przybrały kształt i wielkość pięciozłotówek. - Nie wiedziałam, że Wy już na takim etapie związku. Wspólne Święta... Czy ja o czymś nie wiem? - widziała uśmiech na jej twarzy. 

                   - Teraz już wiesz o wszystkim - odpowiedziała Joy. - I co masz, na myśli z tym etapem?

                   - No czy ja wiem? Jakieś zaręczyny może.... Albo nie! Pewnie dopiero w Święta będą. W końcu musi rodziców o zgodę poprosić, prawda? No ale musieliście coś rozmawiać na ten temat, a ty się nic nie chwalisz, moja droga. Powinnam się na ciebie obrazić. - Amber była wyraźnie uszczęśliwiona własnym odkryciem.

                   - Amber, o czym ty gadasz? Jakie zaręczyny? - zapytała. Nie żeby ta wizja była jej niemiła, ale spotykali się w sumie oficjalnie niecały miesiąc. A to zdecydowanie nie jest jeszcze czas na podejmowanie tak poważnych życiowych decyzji.

                   - No jak to jakie zaręczyny? No Twoje i tego tam... no jak on się nazywa?

                   - Paddy. - podpowiedziała. Uśmiechnęła się do koleżanki.

                   - No właśnie, twoje i tego Paddy’ego.

                   - Amber... my spotykamy się jakieś cztery tygodnie. - powiedziała. - A to zdecydowanie nie jest jeszcze moment na takie kroki.

                   - No ale kochacie się, prawda? - przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Ona była pewna swoich uczuć, ale on... Chyba jej właściwie jeszcze tego nie powiedział. Wiele razy mówił, że mu zależy, że jest dla niego ważna, ale... w sumie, nigdy nie powiedział, że ją kocha. Nie tak otwarcie. Mówił to każdym gestem, ale nigdy nie usłyszała z jego ust tego prostego wyznania, „kocham Cię”.

                   - Tak. - odpowiedziała, mimo ogromu własnych wątpliwości. Nie chciała się nimi dzielić. Nie chciała wysłuchiwać kolejnych słów pocieszenia. Była pewna, że przyjdzie kiedyś ten moment, kiedy usłyszy od niego te dwa słowa. Nie wiedziała jeszcze tylko kiedy to nastąpi. Ale nastąpi! Upomniała samą siebie. Nie chciała się teraz tym zamartwiać. Teraz był czas na radość, na śmiech, na... wspólne Święta. Tylko to teraz się liczyło, a reszta przyjdzie w odpowiednim momencie. Uśmiechnęła się dużo bardziej radośnie, niż wskazywały na to jej myśli. - Dobra, naprawdę powinnam się już wziąć za tą naukę. - dodała po chwili.

                   - Etyka... - westchnęła ciężko Amber. - Chyba najnudniejszy przedmiot w tym semestrze. Ty jeszcze przynajmniej masz notatki, a co ja mam powiedzieć? Na połowie wykładów w ogóle nie byłam, a na całej reszcie przysypiałam, bo tego gościa po prostu nie dało się słuchać.

                   - Nie było aż tak źle. Czasem powiedział coś ciekawego. O tej myszy... znaczy o kocie, było całkiem zabawne.

                   -  I kompletnie nie na temat. - odpowiedziała sceptycznie. - Przecież nie będzie pytań o to, czy kot, który czuje się jak mysz, jest myszą czy może nadal jest kotem. Przecież to samo w sobie jest idiotyczne. No i w ogóle więcej to miało wspólnego z psychologią, niż z etyką i moralnością. Z resztą... ja mam dość. Zdam to zdam, a nie, to będzie drugi termin. Mówi się trudno i żyje się dalej. - jakby na potwierdzenie swoich słów, z hukiem zatrzasnęła jakąś książkę, która leżała na biurku. - Ja wychodzę.

                   - Gdzie? - zapytała, podnosząc wzrok, znad zapisanych drobnym, równym pismem, kartek. Na dworze było już niemal całkowicie ciemno, tylko księżyc rozświetlał odrobinę granatowe niebo.

                   - A bo ja wiem? Może się wbiję na jakąś imprezę u chłopaków z dołu? Się zobaczy. Na pewno gdzieś, coś się dzieję. - zaśmiała się Amber i wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez chwilę skupiła się na kartkach, leżących przed nią, i o dziwo, nawet udało jej się kilka z nich przeczytać ze zrozumieniem. Obróciła kolejną kartkę na drugą stronę, próbując zapamiętać, jak najwięcej informacji. Jeszcze jedna strona. Usłyszała, jak otwierają się drzwi, ale nawet nie podniosła głowy znad biurka.

                   - No i co, jednak nie ma żadnej imprezy? - zapytała tylko, uśmiechając się pod nosem.

                   - Nie wiem, na żadną się nie wybierałem. - usłyszała lekko zachrypnięty, męski głos. Zaskoczona, momentalnie podniosła głowę i spojrzała na stojącego w drzwiach, gościa.

                   - Paddy! - niemal krzyknęła. - Co ty tu robisz? - zapytała po chwili. Podniosła się z fotela i wpadła wprost w jego wyciągnięte ramiona. Musnął ustami jej czoło, a potem spojrzał prosto w jej błyszczące, soczyście zielone tęczówki.

                   - Przyszedłem Cię odwiedzić. - odpowiedział. - Mówiłaś, że będziesz się uczyć, więc postanowiłem trochę Cię wspomóc. - powiedział. Spojrzała na niego sceptycznie.

                   - Chyba rozproszyć moją uwagę            . - zaśmiała się.

                   - No cóż... - zaczął, uśmiechając się zawadiacko. - W każdym razie mam coś dla Ciebie. - dodał tajemniczo.

                   - A co takiego? - zapytała wyraźnie podekscytowana. Jej oczy błyszczały tysiącem złocistych iskierek. Uwielbiał ją właśnie taką. Uśmiech na jego twarzy stał się jeszcze szerszy. Zdjął jedną rękę z jej talii i wsunął do kieszeni kurtki.

                   - Pamiętałem, że lubisz. - powiedział, podając jej malinową czekoladę. Zaśmiała się głośno, biorąc w dłoń słodką tabliczkę.

                   - No pamiętałeś, dziękuję. - powiedziała i musnęła delikatnie ustami jego zaczerwieniony jeszcze od mrozu policzek. - Bardzo dziękuję. - dodała, dotykając jego drugiego policzka.

                   - Powinienem Ci chyba częściej dawać prezenty, skoro tak ładnie mi później dziękujesz. - powiedział z uśmiechem. Przyciągając ją jeszcze mocniej do siebie.

                   - Nie przyzwyczajaj się za bardzo. - powiedziała, patrząc na niego spod lekko przymrużonych powiek. Oderwała się od niego. Rozerwała opakowanie i podsunęła w jego stronę, jednocześnie biorąc kostkę dla siebie. - Częstuj się. - powiedziała i włożyła kawałek czekolady do ust. Słodycz rozpłynęła się jej na języku. - A tak właściwie to jak ty się tu dostałeś? - zapytała. Dobrze pamiętała jeszcze jak legitymowali jej rodziców, którzy przyjechali z nią październiku. Przez portiernię nikt niepowołany nie mógł się przedostać. To było jak jakiś punkt honoru dla osób tam siedzących, którego nigdy tak do końca nie rozumiała, ale nigdy nie miała odwagi zapytać.

                   - Wiesz, skarbie... czasem bycie sławnym się przydaje. A pani z portierni ma akurat córkę w Twoim wieku. - zaśmiał się.

                   - Przekupiłeś ją? - również się zaśmiała, patrząc na niego pobłażliwie.

                   - A tam od razu przekupiłem. Bardzo nie lubię tego słowa. Po prostu dałem jej autograf. Z resztą... sama o niego poprosiła. A ja po prostu nie chciałem być niekulturalny i... - spojrzał na nią, a widząc jej wzrok, zmieszał się odrobinę - no przecież nie mogłem jej odmówić. - próbował się jakoś usprawiedliwić. Zaśmiała się, widząc jego zbolałą minę. - No co? -zapytał.

                   - Wyglądasz uroczo, kiedy się tak tłumaczysz. - nadal nie mogła opanować śmiechu. Jego policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej, zmrużył oczy.

                   - Osz, ty. - powiedział. - Ja tu do Ciebie z troski, przynoszę czekoladę, a ty się ze mnie nabijasz? Ładnie to tak? - jego głos był nadzwyczaj poważny. Tylko oczy mu się śmiały.   

                   - No cóż,... życie bywa brutalne. - odpowiedziała i usiadła na łóżku, przy okazji zdejmując rozłożony na nim ciepły, czerwony sweter.

                   - No, a jak Ci nauka idzie? - zapytał, siadając obok niej. Objął ją jednym ramieniem, a ona oparła głowę na jego klatce piersiowej.

                   - Nijak. - odpowiedziała zbolałym tonem. - Mam już dość tej sesji. Te wszystkie zaliczenie, testy, egzaminy... Jestem już zwyczajnie tym wszystkim zmęczona. - westchnęła ciężko. - Chociaż raz chciałabym się wyspać.

                   - Już niedługo, Joy. Dwudziestego już będziemy w Lourmarin. To tylko dwa tygodnie. Zobaczysz, jak szybko zleci. Ani się obejrzysz, a już będziemy w pociągu. - przytulił ją jeszcze mocniej do siebie.

                   - Ale ja chcę już. - powiedziała, nadąsana niczym pięcioletnie dziecko. Zaśmiał się, patrząc na jej naburmuszoną minkę. Wyglądała tak uroczo, marszcząc swój lekko zadarty nosek.

                   - Już niedługo. - powiedział i cmoknął ją w nos. - Obiecuję. - dodał odrobinę ciszej. Wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona, wdychając intensywny zapach perfum. Mimo, że na dworze panował siarczysty mróz, to jej było tak niesamowicie ciepło...