piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział LXIII

LXIII

Siedzieli przy stoliku, w jakiejś małej kawiarence, której nawet nie kojarzyła. Była schowana wśród wąskich francuskich uliczek tak, że nigdy tu nie dotarła, mimo, że mieszkała tu już drugi rok. Przyglądała się uroczym krajobrazom, które uwiecznione ołówkiem, tkwiły rozwieszone na ścianach.

                   - Jakaś taka zamyślona dzisiaj jesteś. - stwierdził Paddy, przyglądając się jej uważnie. - Na pewno nic się nie stało? - zapytał już po raz kolejny dzisiejszego dnia. Spuściła swój wzrok na stojący przed nią brązowy kubek.

                   - Na pewno. - odpowiedziała z bladym uśmiechem, biorąc w dłonie ciepły kubek, pełen słodkiego napoju ozdobionego bitą śmietaną i cynamonem.

                   - Jo... - powiedział cicho, ale ona nadal wpatrywała się we własne dłonie. - Jo... spójrz na mnie...- powiedział ponownie. Podniosła swoją głowę i spojrzała w jego ciemnoniebieskie oczy. - Powiedz mi, o co chodzi. Wiem, że coś Cię gryzie... dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Myślałem, że sobie ufamy. - w jego głosie zabrzmiała jakby nuta żalu. Zarumieniła się delikatnie.

                   - Paddy... to nie tak. Ja... po prostu miałam ciężki tydzień. Jestem zmęczona... tym wszystkim. Te egzaminy, zaliczenia... To wszystko. - westchnęła ciężko, jakby na potwierdzenie własnych słów.

                   - Naprawdę tylko o to chodzi? - zapytał, zagłębiając się w jej zielonych tęczówkach. - Mam wrażenie, że nie do końca mówisz mi o wszystkim. - Dotknął delikatnie jej jasnej dłoni i przejechał po niej opuszkami palców, muskając nadgarstek.

                   - Naprawdę. - odpowiedziała, usiłując za wszelką scenę, nie odwrócić wzroku od przeszywającego spojrzenia granatowych tęczówek. Przez chwilę jeszcze przyglądał się jej uważnie, ale jednak odpuścił. Wiedział, że i tak nie zmusi jej do zwierzeń. Taka właśnie była. Nie lubiła zbyt wiele zdradzać o sobie. Czasem czuł się jakby... wyłączony z jej życia. Jakby byli razem, ale jednak obok siebie. To były tylko chwile, ale jednak...

                   - W porządku. - powiedział, ale sceptycyzm w jego głosie był aż nazbyt wyraźny. Przez kilka dobrych minut po prostu siedzieli w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. I gdyby nie ich splecione dłonie leżące na stoliku, nikt nawet nie powiedziałby, że są tu razem. Upiła kolejny łyk gorącej czekolady, która powoli stawała się już chłodnawa.

                   - Paddy... - zaczęła cicho, gdy ta odrobinę niezręczna cisza zaczęła się już przedłużać. - Tak właściwie to... nigdy nie opowiadałeś mi zbyt wiele o swojej rodzinie... Może... W sumie nadal znam ich tylko jako The Kelly Family. Dziwnie się z tym czuję...

                   - A co byś chciała wiedzieć? - zapytał, na powrót zwracając na nią swoją uwagę.

                   - Czy ja wiem...? Wszystko? - bardziej chyba zapytała, niż stwierdziła. Uśmiechnął się słysząc jej słowa.

                   - Na wszystko, to chyba życia nam nie wystarczy, żeby dokładnie opowiedzieć. - zaśmiał się.

                   - No to nie wiem... może opowiedz mi coś o swoim dzieciństwie?

                   - Na scenie. - zaśmiał się. - Właściwie występowaliśmy odkąd pamiętam. Najpierw na ulicach w różnych miastach. Później coraz większe hale, stadiony. Życie na wiecznych walizkach. Nie powiem, miało to w pewnym sensie jakiś urok. Wiele udało nam się poznać, ale czasem brakowało... takiego normalnego domu, do którego byśmy wracali każdego wieczora na wspólną kolację. 

                   - Cały czas byliście razem...

                   - Niby tak, ale... w trasie, to trochę inaczej wyglądało... każdy chciał, żeby wszystko było jak najlepiej... z resztą, trudno się czasem nie pokłócić, jeżeli spędza się z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę.

                   - No tak... rozumiem. Ale jak to właściwie jest? Wiesz... ja całe życie w jednym miejscu, jedno miasto, jeden dom, Ci sami ludzie, a ty... Ty  zobaczyłeś tyle świata, poznałeś tylu ludzi...

                   - Bycie w jednym miejscu też ma swój urok. - powiedział, ściskając mocniej jej dłoń. - Jeżeli cały czas podróżujesz, nie masz nawet czasu na poznanie ludzi, na zawiązanie przyjaźni. Widzisz tylko jednostki. Owszem, czasem kogoś kojarzysz, tych samych ludzi widzisz kolejny raz, na kolejnym koncercie, ale to... to nie jest to samo. Z tym poznaniem... też to wcale nie wygląda tak kolorowo. Jak byliśmy w trasie, to nawet nie mieliśmy czasu na zwiedzanie. Cały czas tylko kolejne miasta, koncerty, ludzie, stadiony. Wszystko obracało się wokół tego. Świat obok, jakby w ogóle nie istniał. To jest fajne, ale...

                   - Męczące? - dokończyła za niego.

                   - Bardzo. - odpowiedział, uśmiechając się do niej. - I ja do tej pory nie wiem, jak właściwie całemu mojemu rodzeństwu udało się ułożyć jakoś sobie życie. Ślub, dzieci. Tylko ja, jakoś tak w tyle zostałem. - zaśmiał się, ale słychać było w tym jakieś rozczarowanie, że tylko jemu się nie udało... A przecież mogło... Mógł już być po... Potrząsnął mocno głową, nie chcąc wracać do bolesnych wspomnień. Teraz jego życie było zupełnie inne. Mieszkał we Francji, był z Joy... I tak było dobrze. Przez chwilę przyglądała się jego zamglonym tęczówkom. Czuła, że myślami jest w zupełnie innym miejscu, być może zupełnie z kimś innym i westchnęła ciężko. Przecież tak będzie zawsze... Przeszłości nie da się wymazać.

                   - Ty też już mogłeś być po... - powiedziała cichutko, wpatrując się w ich splecione dłonie.

                   - Pewnie tak,... i nic by z tego nie wyszło. To skończyłoby się tak prędzej czy później, Joy. Meg i tak kiedyś by odeszła. Bolałoby tylko dużo bardziej. 

                   - A co jeżeli nie? - zapytała.

                   - Jo... to już jest skończony temat. Meg nie ma. Rozstaliśmy się, koniec historii. Nie wracajmy do tego. - powiedział, zmęczonym głosem.

                   - Teraz... A co było jeszcze miesiąc temu? Wtedy też jej nie było, a jednak poszedłeś z nią do łóżka. - powiedziała z bólem, a przecież nie chciała... Obiecała sobie, że nie będzie do tego wracać. Zagryzła sine wargi. Przecież obiecała... Jej oczy zamgliły się przez zapełniające je łzy.

                   - Joy... to był błąd. Ja...

                   - Tak wiem, ale...

                   - Przepraszam. Przepraszałem wtedy, i mówię to teraz. Żałuję tego, ale nie mogę nic zmienić. To już się stało. Myślałem, że...

                   - Tak ja też... - powiedziała cicho. Jej głos drżał nieznacznie.

                   - Więc dlaczego? - zapytał. Spuściła głowę, wbijając błękitne tęczówki w kraciasty obrus leżący na stoliku. - Joy? - ponownie zapytał.

                   - Nieważne. - odpowiedziała.

                   - Joy, proszę... - powiedział - Jeżeli coś jest nie tak, to mi to powiedz, ale nie zbywaj mnie. Wiem, że coś jest nie tak... - Przykrył jej dłoń, swoją. Była tak niesamowicie ciepła, tak delikatna. Przejechał kciukiem po jej nadgarstku.

                   - Naprawdę o nic. - odpowiedziała po dobrej chwili. - Mam ciężki tydzień. Tylko tyle. - uśmiechnęła się blado, próbując ukryć jakoś smutek czający się gdzieś na dnie jej oczu, ale przecież on i tak widział. Ale wiedział, że jeżeli teraz zmusi ją do powiedzenia, mu tego, czego tak bardzo nie chce, to już nigdy mu nic nie powie. Już nigdy się przed nim nie otworzy, a przecież właśnie na tym mu zależało. Na jej zaufaniu. Nawet jeżeli bał się, że nigdy go nie zdobędzie... Po tym, co zrobił, mimo, że nawet nie byli wtedy razem, mogła mieć do niego, jak najbardziej uzasadniony żal... Była tak wątła, krucha... a on i tak ją skrzywdził. Wiedział to. Wiedział to właściwie już w momencie, kiedy stanął w drzwiach mieszkania Meg w Berlinie. - Wracajmy już, co? - zapytała cichutko. - Już się robi ciemno. - dodała.

                   - Tak, jasne. - odpowiedział wyrwany z zamyślenia. Podniósł się z krzesła, następnie pomógł jej założyć płaszcz. Wyjął z jej dłoni pomarańczowy wełniany szalik i szczelnie otulił nim jej mlecznobiałą szyję. Uśmiechnął się, patrząc na własne dzieło.  Zaśmiała się szczerze. Na blacie stolika zostawił kilka banknotów. Następnie chwycił jej dłoń, ubraną w jego rękawiczkę, i razem wyszli w mroźny wieczór. Na dworze padał śnieg, opadając gwiezdnymi płatkami na ulice, drzewa, dachy domów. Część z nich wylądowała na ich włosach, niemal momentalnie topniejąc. Przez kilka minut szli obok siebie w ciszy. Przystanął i przyciągnął ją mocno do siebie. Czuł jej szybko bijące serce. Na jej bladej dotąd buzi, pojawiły się rumieńce. Uśmiechnął się na ten widok. Oderwał jedną dłoń od jej talii i dotknął policzka. Czuł palące ciepło pod opuszkami palców. Przejechał dłonią po jej twarzy, dotykając najpierw ust, potem powiek, które uroczo przymknęła, a następnie wplótł swoje palce w jej długie jasne włosy, na których skrzyły się płatki śniegu. Zbliżył swoją twarz i musnął delikatnie jej wargi. Poczuł jak jej dłonie, niemal automatycznie przenoszą się na jego szyję, i uśmiechnął się pod jej wargami. Jeszcze raz musnął jej usta, tym razem już bardziej zachłannie. Jego druga dłoń, zjechała z talii na jej biodro, następnie na plecy, przyciskając ją jeszcze mocniej do jego ciała. Jeszcze jedno muśnięcie. Objął obiema dłońmi jej twarz, czując na opuszkach palców jej jedwabiste włosy. Zacisnęła dłonie w pięści na materiale jego kurtki, na wysokości klatki piersiowej. Oderwali się od siebie na moment, tylko po to, aby po chwili wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona.

                   - Moja Jo... - wyszeptał wprost w jej włosy, uśmiechając się. Jej oczy błyszczały, niczym gwiazdy na tle granatowego nieba.

                   - Ach ta młodzież... - westchnęła ciężko jakaś staruszka, która właśnie przechodziła obok. Oboje się zaśmiali, jeszcze mocniej zapadając się w swoich objęciach. Jej radosny śmiech brzmiał niczym dzwoneczki. Chwycił ponownie jej dłoń, czując szorstką wełnę, która drażniła jego skórę. Wolnym krokiem udali się w stronę akademików. A śnieg wokół nich nadal padał...

10 komentarzy:

  1. Boszzzzz....Joy Joy Joy...biedna, smutna, zmarnowana Joy :-P Turuturuturubejbeeeee....

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo wszystko uwazam, ze ona jakoś zbyt 'lekko' przeszla do porzadku dziennego nad tym,ze on spal ze swoja byla. Rozmowa byla oczyszczajaca, chociaż i tak nie do konca. A czy moze już pocaluje ja wreszcie normalnie,a nie bedzie muskal i muskal? Przeciez to zdrowy chlop i zdrowa baba!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta Jo... jakaś bez jaj, stale blada zmęczona, wymoczona... " Paddy... - zaczęła cicho, gdy ta odrobinę niezręczna cisza zaczęła się już przedłużać." ..... tak cicho, że trzeba blisko jej ust małżowinę podstawiać, coby usłyszeć i to jst to muskanie.... Ola... może to i zdrowy chłop ale na pewno.... nie zdrowa baba... A poza tym...Martusiu ślicznie... żal, że się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
  4. ach... co tu dodać, źle to widzę...

    OdpowiedzUsuń
  5. Oni sa dla siebie stworzeni!!! Widać,ze sie kochają ! Joy trochę zagubiona, pełna wątpliwości ale wierze w Nią !! Tylko te muskanie mogłoby sie zamienić w namiętne pocałunki .., dobrze ze Pas szanuje jej zasady ...na wszystko przyjdzie czas ale boje sie , ze jak bedzie znowu taki wyposzczony to zrobi jakieś głupstwo ...Piękny rozdział trochę smutny ;(Dobrze, ze mu wypominala ta koszmarna noc z Meg ... Ale pretensji wielkich mieć nie moze nie byli wtedy razem ...Widać ,ze PAddy sie stara , ze mu zależy ;)Anetka , Ola usmialam sie mega z komentarzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Betsy rozgryzlas mnie ... ;)to widać ?;) ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Joy nie ma w sobie życia, właściwie niezbyt wiele akcji jeśli ta dwójka występuje koło siebie. Nie ma to jak Meg-emocje-emocje-emocje. Tutaj ich nie było, bynajmniej ja ich nie dostrzegłam. W każdym razie i tak czekam co dalej.paulinee911

    OdpowiedzUsuń
  8. Joy... Joy... aż nie wiem co napisać...... Biedna, nijaka, niedorobiona Joy, ojjjjjj jak mi jej żal NIE JEST :P Mam nadzieję, że następny rozdział nie będzie już tylko o niej... ;) co nie zmienia faktu, że świetnie napisane, nawet jeśli mimoza w centrum zainteresowania ;)

    OdpowiedzUsuń