LX
PS. Rozdział dla wszystkich fanek Joy :D
Przez chwilę nie mógł wydusić z
siebie słowa. Jak mógł pomylić te cholerne numery. Był aż tak ślepy? Wziął
głęboki oddech, a następnie bardzo powoli wypuścił powietrze przez usta. Dopiero
wtedy się odezwał.
-
Przepraszam, ale pomyliłem numer - wydukał trochę nieskładnie. Język trochę mu
się plątał od nadmiaru alkoholu we krwi.
-
Czyżby? - usłyszał jej śmiech. - W takim razie do kogóż dzwonił Pan o tak
nieludzkiej porze, panie Kelly?
-
Myślę, że to nie jest Pani sprawa. Jeszcze raz przepraszam. - powiedział ponownie
i przycisnął czerwoną słuchawkę. Włożył telefon z powrotem do kieszeni. Przez
chwilę oddychał głęboko, nadal opierając się o barierkę, a potem wrócił do
salonu, gdzie nadal siedzieli bracia.
-
Żyjesz, jeszcze? - zaśmiał się Joey.
-
Owszem. - odpowiedział już całkiem pewnie. Niemal momentalnie wytrzeźwiał po
tym telefonie. Jak mógł zrobić z siebie aż takiego idiotę. Usiadł na swoim
miejscu przy stole. Podniósł pełny kieliszek do ust.
-
Pijecie? - zapytał, a wszyscy twierdząco kiwnęli głowami. Opróżnił kieliszek
jednym haustem. Poczuł palące ciepło w gardle, które chwilę później rozlało się
przyjemną falą w jego organizmie. Na jego twarz wypłynął uśmiech, a policzki
znowu przyozdobiły krwiste rumieńce, które na chwilę jakby odrobinę przyblakły.
Przez chwilę rozglądał się po pokoju, właściwie niewiele się tu zmieniło odkąd
wyjechał. Może tylko kilka nowych zdjęć stało na komodzie. I dywan też wyglądał
na jaśniejszy, niż poprzednio... A może to jego pamięć już zawodziła? Miał
ochotę zaśmiać się z toku własnego myślenia.
-
Dobra, nie wiem jak wy, ale ja idę spać, chłopaki - powiedział, podnosząc się
ze swojego miejsca przy stole.
-
Już wymiękasz, braciszku? - zapytał Jim śmiejące się.
-
Nie, ale nie widzę powodu, żebym miał się nie wyspać, a chcę wracać do Francji.
- odpowiedział, patrząc na młodszego brata. Ten uśmiechnął się do niego. Przecież
on i tak wiedział, że wyjedzie.
-
Już chcesz wracać? - zapytał zszokowany Joey, patrząc na niego trochę
niewyraźnym wzrokiem. - Przecież jak zostaniesz jeszcze kilka dni, to nic się
nie stanie. No chyba, że już tak bardzo stęskniłeś się za tą swoją panną, co? -
przez chwilę milczał, nie chcąc odpowiadać na to pytanie.
-
Dobra, dajcie już mu spokój - wtrącił się Angelo, mrugając porozumiewawczo w
stronę starszego brata. Ten uśmiechnął się do niego w podziękowaniu.
-
W takim razie, dobranoc wszystkim. - powiedział i wolnym krokiem wyszedł z
salonu. Niemal po omacku, bo nie chciał zapalać światła wspiął się po schodach
i skierował się w prawą stronę. Minął pierwsze drzwi, drugie trzecie, aż
wreszcie dotarł do ostatnich. Szarpnął delikatnie klamkę i otworzył drzwi.
Zawsze, kiedy był u starszej siostry, to nocował właśnie w tym pokoju. Czuł się
tutaj jak u siebie. Właściwie nic tu się nie zmieniło. Na łóżku nadal była ta
sama granatowa pościel, co zwykle. W oknach wisiały te same białe firanki, a na
szafce przy łóżku stało to samo zdjęcie. Wziął je w dłonie i przyjrzał się
odrobinę zakurzonej szybce. Ta sama fotografia, która w znacznym powiększeniu
wisiała na ścianie w jego salonie. Złożył podstawkę ramki, otworzył szufladę i
włożył zdjęcie do środka. Zamknął ją szybkim ruchem. Przyszła pora na to, aby
wreszcie poszedł do przodu, a nie wiecznie cofał się do tego, co było. Meg już
dawno powinna być zamkniętym etapem jego życia. A teraz nadszedł ten moment,
kiedy się nim stała. Zrozumiał, gdzie teraz powinien być, z kim teraz powinien
być. I wiedział, że jego decyzja jest słuszna. Położył się na łóżku i przyłożył
głowę do poduszki. Nawet, nie pamiętał, kiedy zasnął.
...
Wpatrywał się w zegarek tkwiący
na jego nadgarstku. Była już prawie siedemnasta. Oparł głowę o zagłówek fotela
i przymknął oczy. Niespecjalnie lubił latać samolotami, mimo, że dosyć często
to robił. Pociągi były dużo ciekawszym środkiem transportu. Miały ten swoisty
klimat, którego samolotom zwyczajnie brakowało. Wolał prostotę siedzeń i przedziałów.
Tą atmosferę, która była tylko tam. To, że ludzie dużo łatwiej potrafili
nawiązywać ze sobą rozmowy. Nie było tego odgradzania się od innych. Tej całej
nowoczesności, która zabierała to, co było najpiękniejsze.
-
Prosimy o nieopuszczanie swoich miejsc oraz o zapięcie pasów bezpieczeństwa.
Powoli zbliżamy się do lądowania. Dziękujemy państwu za wybranie usług naszej
linii lotniczej oraz życzymy miłego pobytu. - usłyszał komunikat i uśmiechnął
się do siebie. Był już we Francji, tam gdzie powinien być. Wyjrzał przez okno.
Budynki stawały się coraz wyraźniejsze i nie były już tylko malutkimi plamkami,
które trudno było zidentyfikować. Był w domu.
...
Przez chwilę rozglądała się po
ludziach, stojących w hali przylotów. Właściwie nawet nie wiedziała dlaczego tu
jest. Wcale mu nie obiecywała, że tu przyjedzie, ale czuła jakąś dziwną
potrzebę, aby tu stanąć. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie
zrezygnować, czy nie wyjść i nie wrócić z powrotem do akademika, ale coś ją
tutaj trzymało. Rozglądała się po pomieszczeniu. Właściwie bardzo rzadko tu
bywała. Nienawidziła samolotów i unikała ich jak ognia. Panicznie bała się
wysokości. Wolała pociągi. Wolała przyglądać się mijanym miastom i wioskom.
Przyglądać się drzewom i kwiatom, które nawet zimą miały swój urok, przykryte
masą białego puchu, wyglądając przy tym niczym panny młode w śnieżnobiałych
sukniach. Ponownie obróciła głowę, szukając tej jednej twarzy, ale nigdzie go
nie było. Przełknęła ciężko ślinę, a serce zaczęło bić szybszym rytmem. A co
jeżeli jednak nie przyleciał? Co jeśli uznał, że zostaje w Niemczech? Że tutaj
nie ma już po co wracać? Czuła jak ręce zaczynają jej drżeć, a dłonie robią się
lodowato zimne i wilgotne. Strach, paniczny strach. Paraliżujący. Przymknęła
oczy, próbując uspokoić własny oddech licząc do dziesięciu. Po kilkunastu
sekundach ponownie rozwarła powieki. Zobaczyła go na końcu korytarza, a jej
oczy rozbłysły niesamowitym blaskiem. Uśmiechnęła się delikatnie, a policzki
przyozdobiły rumieńce. On też ją zauważył, bo również się uśmiechnął. Przez
chwilę, myślała, czy zwyczajnie do niego nie podbiec. Tak bardzo tego chciała,
tak bardzo chciała poczuć jego ramiona wokół swojej talii. Chciała poczuć jego
ciepło. Ale stała nadal, jak wmurowana w podłogę, nie mogąc się ruszyć. Podszedł
do niej i stanął naprzeciwko.
-
Witaj. - powiedział miękko.
-
Paddy... - nic więcej nie była w stanie wydusić z siebie. Jakby nagle zupełnie
odebrało jej mowę. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, a spod jej powiek
wypłynęły dwie pojedyncze słone kropelki. Wyciągnął w jej stronę dłoń i starł
kciukiem łzy, spływające po policzkach. Spojrzała na niego swoim błyszczącymi
oczyma. Przytulił ją mocno do siebie. Wtulił twarz w jej miękkie, pachnące
włosy. I cieszył się..., że jest właśnie tu, teraz... z nią. Tak po prostu.
...
3
tygodnie później
-
Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytał. Siedzieli właśnie u niej w
akademiku. Za oknem powoli zaczynało się ściemniać. Z nieba spadały puszyste
płatki śniegu, tworząc tę magiczną zimową atmosferę. Uśmiechnęła się do niego
radośnie.
-
Jestem. - odpowiedziała stanowczo, patrząc na niego roziskrzonymi tęczówkami.
Oparła się o ścianę, wtulając się jeszcze mocniej w leżącą za nią poduszkę.
Siedzieli naprzeciwko siebie na jej łóżku. Tak jak właściwie prawie codziennie.
To był taki ich rytuał. Kiedy wracała z zajęć, on na ogół już na nią czekał.
Czasami gdzieś wychodzili, a czasami tak jak dzisiaj, zwyczajnie byli razem.
Rozmawiali o tym, co robili cały dzień. Albo po prostu milczeli, bo zwyczajnie
nie potrzebowali słów. I nie była to żadna z tych niezręcznych cisz, którą
każdy chce przerwać.
-
Na pewno? - był zdecydowanie sceptycznie nastawiony do jej pomysłu, nie był
pewny czy jest już na to gotowy. Czy oni są...
-
Tak, Paddy. - odpowiedziała. Chwyciła jego rękę, która leżała na prześcieradle
i ścisnęła ją mocno. Odwzajemnił ten uścisk, splatając jej palce z własnymi.
Uśmiechnął się do niej ciepło. Uniósł jej dłoń do twarzy i musnął delikatnie
ustami jej szczupłe palce.
-
Cieszę się, że jesteś. - powiedział cicho, prawie szeptem, tuż przy jej skórze.
Nie chciał przerywać magii tej chwili zbyt głośnym słowem, czy zbyt szybkich
ruchem. Naprawdę znowu czuł się szczęśliwy i był tym wyraźnie zaskoczony.
Spotykali się już kilka tygodni, ale dopiero teraz zaczynał dostrzegać jak
bardzo ta dziewczyna go zmieniła. Kiedy wyjeżdżał do Berlina, wtedy jeszcze się
wahał. Będąc z Meg, czuł, że coś jest inaczej, ale wspomnienia tego uczucia,
które między nimi było, nadal jeszcze płonęły żywym ogniem. Ale teraz... Gdy
już był we Francji, zrozumiał, że to właśnie tu powinien być. Że uczucie do Meg
w jakimś stopniu się wypaliło i to właśnie dzięki Joy. Zrozumiał, że dla tego
człowieka, którym był teraz, to właśnie ona jest idealna. Meg była
przeszłością, kimś, kto pasował do jego poprzedniego życia, ale do tego... już
zwyczajnie nie pasowała. Tak po prostu było.
-
Ja też. - odpowiedziała równie cicho jak on. Widział uśmiech rozjaśniający jej
twarz, jej oczy. Przesunął delikatnie opuszkiem kciuka po jej dłoni, nadal nie
luzując uścisku. Nie potrzebowali nic więcej. Po prosto byli razem. To nie było
to wypalające uczucie, to nie była ta niesamowita siła, która łączyła go z Meg,
ale... mimo, że ich uczucie było tak zwyczajnie, to wcale nie traciło nic na
uroku. Oni po prostu cieszyli się tym, co mają, nie próbując tego zmieniać. To
tak jakby porównać uśmiech ze śmiechem. Joy była jego uśmiechem, jego radością.
Taką prostą... bez zawirowań, bez niewiadomych, bez niespodzianek. Wiedział,
czego może po niej oczekiwać i tak było dobrze. Nie bał się. Nie czuł lęku, że
nagle coś się wydarzy. Był to związek oparty na przyjaźni, na zrozumieniu.
-
Już się nie mogę doczekać. - powiedziała, nie patrząc na niego. Przez chwilę
przyglądała się wypalającej się świeczce zapachowej z nutą cynamonu. Wręcz
czuła atmosferę zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, które zawsze tak
bardzo kochała. Kochała Wigilię, kochała śpiewać kolędy w gronie rodzinnym,
kochała to wszystko, co miało z tym związek. Świeżą, pachnącą choinkę ubraną co
roku w te same kolorowe bombki. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Do mamy,
która zawsze krzątała się w kuchni, przygotowując różne potrawy, aby każdy miał
na stole coś, co akurat lubi. Do taty, który rano w Wigilię wnosił do domu
ogromną choinkę, która ledwo co mieściła się w drzwiach. Do brata, który
uparcie wspinał się na wszystkie stołki, aby sięgnąć czubka świątecznego
drzewka i założyć na nim prześliczną srebrną gwiazdę, którą kiedyś sama
zrobiła.
-
Gdzie tak odpłynęłaś? - jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się, o
ile to w ogóle możliwe, jeszcze szerzej.
-
To będę moje najpiękniejsze Święta. - powiedziała, a on odwzajemnił jej
uśmiech. Tak, to będą piękne Święta. Dla niego też.
Ech...jaki on jest durny ;/ No ale cóż..jego życie, jego wybór :(
OdpowiedzUsuńOn? Jaka ona jest durna! Przeszła sobie do porządku dziennego nad tym, że on się był bzyknął ze swoją byłą! Dla mnie - niebywałe!
OdpowiedzUsuńNo ja bym tak jeszcze nie przesadzała, że przeszła do porządku dziennego, kiedyś to jeszcze wyjdzie :P
UsuńJak pięknie się czyta ....o Joy,o Padzie i Joy.Wystarczy jedno słowo Nareszcie !!!nie powiem bo Pad mnie wkurza tym swoim nieogarnieciem...ale juz zmierza w dobrym kierunku;)rozdzial jak zawsze pięknie opisany,czytalam 2 razy.Jestem ciekawa jak będzie się rozwijać ich związek,uczucie.Bo mam nadzieje,ze będzie.Marta tak pięknie piszesz,ze ja każda scenę widzę przed oczami.A wiec Pad nie spieprz tego!
OdpowiedzUsuńmi też to nie pasuje....;/paulinee911
OdpowiedzUsuńNo to trzy do jednego....póki ci.... zdecydowanie kibicuje Meg... Ale Padzik ma się dobrze, gdzie nie wyląduje.... tam już jakaś laska czeka z otwartymi ramionami.... Trochę obawiam się tych świąt.... będą się na pewno po raczkach głaskać przy blasku choinki.... a biedna Meg....
OdpowiedzUsuńach... no zobaczymy, co Marta mam przygotowała, zobaczymy... jestem ciekawa
OdpowiedzUsuń