piątek, 30 maja 2014

Rozdział LVII



LVII

 Bust your windows

I don't love you too

Słyszała, jego głos. Musiał rozmawiać z kimś przez telefon. Słyszała, jak mówi, że wyjeżdża, że wraca do Francji. Była pewna, że rozmawia z tą dziewczyną. Jak ona miała na imię? Przez chwilę wertowała we wspomnieniach ich ostatnie rozmowy, próbując wyłapać z nich to, co było dla niej w tej chwili najważniejsze. Joy. No tak. Radość. Uśmiechnęła się krzywo do siebie. Nie podejrzewała go o to, że pierwszą rzeczą jaką zrobi z samego rana, będzie telefon do niej. Telefon błagający o łaskę. Zaśmiała się histerycznie. Mogła się tego spodziewać. Wziął to, czego chciał i uznał, że pora wracać. Powoli nacisnęła klamkę drzwi i wyszła z sypialni, do przedpokoju, a następnie wkroczyła do jasnej kuchni. Stał, oparty o blat. W dłoniach trzymał kubek, a wnioskując po unoszącym się w pomieszczeniu mocnym zapachu była w nim kawa.

                   - Zostało coś dla mnie? - zapytała. Nie chciała od razu dać po sobie poznać, że słyszała ich rozmowę. 

                   - Kawy? Tak, pewnie. - na jego twarzy widniał uśmiech. W ogóle był tak przeszczęśliwy, że zrobiło jej się niedobrze. Nie potrafiła na niego patrzeć, uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Szybkim krokiem przemierzyła kuchnię, wyjęła z szafki kubek i nalała do niego kawy. Była już chłodna, ale smak nadal pozostał ten sam.

                   - Wyspałeś się? - zapytała niby od niechcenia. Tylko po to, żeby przerwać ciszę.

                   - Tak, w sumie tak. - odpowiedział.

                - Wcześnie wstałeś. - stwierdziła. Przełknęła łyk gorzkiego napoju. - Zdążyłeś już zrobić kawę i w ogóle.

                   - Jakoś tak. Wiesz, że nie lubię długo spać.

                   - Dziwne... Jakoś nigdy tego nie zauważyłam. - stwierdziła. Wiedziała, że jest złośliwa, ale przestało ją to obchodzić.

                   - Ale widzę, że ty jakoś nie w humorze. - powiedział, przyglądając się jej uważnie. Miał wrażenie, że znowu wróciła ta sama Megan, z którą się pokłócił przez telefon. Mówiła sucho, ale była wyraźnie wkurzona. A on nawet nie wiedział o co.

                   - Ja, nie w humorze? Dlaczego? - zapytała z ironią. - Mam się świetnie. Przespałam się ze swoim byłym. Nie mam co narzekać. - zmrużył oczy. Już tak dawno, nie miał do czynienia z Megan, która ciska piorunami, a dzisiaj wyraźnie tak było.

                   - Meg, wszystko w porządku? - zapytał ponownie.

                   - Oczywiście, w jak najlepszym. Ale twoja obecna chyba nie ma się z czego cieszyć. Już Cię zostawiła, czy uznała, że poczeka, aby Ci to powiedzieć twarzą w twarz? - jej oczy aż błyszczały. I nie wiedziała czy od tłumionej złości, czy od łez, które pojawiły się pod jej powiekami.

                   - Nie bądź taka, proszę Cię. - powiedział cicho. Nie chciał się z nią kłócić.

                   - Wiesz, Paddy, myślałam, że się zmieniłeś. Ale ty nadal jesteś taki sam. Nadal jesteś tym samym gościem, którego poznałam i który robił wszystko, czego chciał. - poczuł się tak, jakby go uderzyła. Przełknął głośno ślinę. Policzył do dziesięciu, próbując opanować emocje. - Poszedłeś z panną do łóżka, to możesz wracać do domu.  Gratuluję! Udało Ci się! - zaśmiała się gorzko. - Masz to, co chciałeś, to możesz już wracać do tej swojej Joy. - jej imię wypowiedziała niemal jak obelgę. Przez chwilę zastanawiała się nad czymś intensywnie - Przecież ty po to tu przyjechałeś, prawda? Co? Nie dała Ci, to uznałeś, że równie dobrze, to mogę być ja? Wygrałeś! Szkoda, że nie jestem bliżej, co? Mógłbyś częściej wpadać. A tak, będziesz skazany na celibat. - widział w jej oczach furię. Jej oczy błyszczały, jak nigdy, ale był to ostry blask, a nie to ciepłe światełko, które u niej na ogół widział.

                   - Meg, proszę... - powiedział cicho, ale stanowczo. Powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę.

                   - A co? Może nie mam racji? - spojrzała prosto w jego oczy - To w takim razie, po co przyjechałeś?

                   - Bo chciałem porozmawiać? - bardziej chyba zapytał, niż stwierdził.

                   - Tak to się teraz nazywa, no tak. - zaśmiała się. - Fajnie się wczoraj z Tobą rozmawiało. Zwłaszcza jak uparcie zamykałeś mi usta.

                   - Meg, przestań. - powiedział dużo ostrzej, niż zamierzał.  

                   - Bo co? Prawda boli? - widział w jej oczach tak niewyobrażalną wściekłość... ale co zaskoczyło go bardziej, widział też smutek. Widział łzy, które powoli pojawiały się na jej policzkach, przecząc wypowiadanym słowom. Jakby swoją złością, próbowała przykryć inne uczucia, które przejmowały nad nią kontrolę. - Przepraszam, Joy. Tęsknię za tobą, Joy. Przy tobie nie popełniam błędów, Joy. - przedrzeźniała go. Nie poznawał jej. Miał wrażenie, że przez jej słowa, przez jej gesty przemawia jakaś chorobliwa zazdrość. A przecież jeszcze wczoraj była taka... spokojna, chciała się z nim przyjaźnić, a teraz miał co najwyżej wrażenie, że jedynym jej pragnieniem jest to, żeby wywalić go na próg. - Wiesz, ja naprawdę nie liczyłam na to, że nagle powiesz, że mnie kochasz i że zostajesz w Niemczech. Ale do cholery, nie mogłeś do niej zadzwonić później? Nie mogłeś sobie darować? Chociaż godzinę. Tylko tyle. - jej głos z każdym słowem cichł coraz bardziej, aż w końcu przeszedł w szept. Szept przepełniony bólem. - Naprawdę. Staram się Cię zrozumieć, ale nie potrafię. Mówisz jedno, robisz drugie. Robisz to specjalnie, czy sam już się zgubiłeś? - zapytała.  Z jej gardła wyrwał się głośny szloch. - Wiem, że coś do niej czujesz, w porządku. Ale nie musiałeś iść ze mną do łóżka. Oboje będziemy mieć z tego tylko problemy. Ty, bo Joy. A ja... ja znowu nie będę umiała wyrzucić Cię ze swojej głowy. Znowu nie będę potrafiła zapomnieć. Po co, Ci to było? Po co tu przyjechałeś? Dlaczego znowu mącisz mi w głowie? Wiem, skrzywdziłam Cię, naprawdę. I strasznie tego żałuję, ale... Nie rób dokładnie tego samego, tylko po to żeby mi dać nauczkę. Nie jesteś taki. Wiem to. - łzy płynęły strumieniem po jej bladych policzkach. Nie potrafił spojrzeć w jej w oczy. Nie potrafił jej nic wytłumaczyć, bo sam tego nie rozumiał. Nie wiedział dlaczego wczoraj poszedł z nią do łóżka. Już nic nie wiedział. Nie mówiąc ani słowa, wyszedł z kuchni. W przedpokoju założył buty i kurtkę, założył torbę na ramię i cicho wyszedł z mieszkania. Bez żadnego słowa pożegnania. Tak po prostu. Tak jak ona. Osunęła się po ścianie, padając na podłogę. Złość już przeszła, pozostał tylko żal. Gwałtowny szloch wstrząsnął całym jej ciałem. Znowu była w tym samym miejscu. Znowu czuła ten sam niesamowity ból, który nie pozwalał oddychać. Oparła swój policzek na zimnej podłodze. Łzy powoli spływały na jasne kafelki. Objęła się mocno ramionami, jakby to były jego ramiona.

                   - Co ja robię nie tak? - powiedziała w przestrzeń. - Co jest ze mną nie tak? Spojrzała w sufit. - Dlaczego zabierasz mi wszystko, na czym mi zależy? Ja wiem, że popełniłam wiele błędów... Ale błagam... Nie zabieraj mi mojego życia. - właściwie była pewna, że nie uzyska żadnej odpowiedzi, ale słowa dawały jej jakieś ukojenie. Jakieś irracjonalne poczucie, że jeszcze może coś zrobić. A przecież tak naprawdę już nic nie mogła. On wyszedł. Przez nią. Przez to, co powiedziała. I znowu było tak, jak wtedy. Znowu były tylko łzy. Wiedziała, że kiedyś wyjedzie. Przecież dobrze to wiedziała, a mimo to... Czuła się tak, jakby wepchnął ją z powrotem w tą samą przepaść, z której  dopiero powoli zaczynała wychodzić. A teraz znowu była na samym dnie, i zwyczajnie nie miała siły się podnieść. Łzy płynęły po bladych policzkach i już nawet nie próbowała ich powstrzymać. To i tak nie miałoby sensu. Pojawiłyby się nowe. - Co ona ma w sobie takiego? - kolejne pytanie pozostawione bez odpowiedzi. - Dlaczego? - Chciała nawet za nim wybiec, ale po co? Skoro on już podjął decyzję. Nawet nic nie powiedział. Po prostu wyszedł..., jakby kompletnie nic dla niego nie znaczyła. Jakby była nic nie wartym przedmiotem. Jakby mu już w ogóle nie zależało. Wróciła myślami do poprzedniego wieczora. I chciała chociaż o te kilka godzin cofnąć czas. Tylko po to, żeby móc przeżyć te kilkadziesiąt minut jeszcze raz. O nic więcej nie prosiła. Tylko o tę jedną chwilę. O to, żeby móc jeszcze raz spojrzeć w jego oczy. O to, żeby jeszcze raz poczuć ciepło jego ramion. Nic więcej. Kiedy zobaczyła go na progu mieszkania, mimo wszystko nabrała jakiejś nadziei. Że jednak coś do niej czuje, bo przyjechał. Bo wrócił. A dzisiaj po prostu wyszedł, jakby nigdy nic. Bez słowa. Tak jak ona. Kolejny strumień łez spłynął na podłogę. Cała się trzęsła. Na klatce schodowej usłyszała jakieś głośne kroki. Obudziła się w niej nadzieja, że może jednak, że może wróci... że... Ale kroki po chwili ucichły. I nikt nie wszedł do mieszkania, nikt nie zapukał do drzwi. Znowu było cicho. Był tylko szum skapujących na podłogę łez. Nic więcej.

...

Przez chwilę opierał się o ścianę na klatce schodowej, próbując wymazać ten obraz ze swojej głowy. W ciągu jednej doby zranił dwie kobiety. Dwie wartościowe istoty, których jedynym błędem było to, że go poznały. Niemal czuł na sobie ciężar ich wylanych łez. Przymknął powieki, oddychając ciężko. Widział jej bladą twarz, łzy spływające po policzkach, drżące ramiona. Potrząsnął głowę, próbując uwolnić się od tego obrazu. Nie mógł postąpić inaczej. Odszedłby. Prędzej czy później. A gdyby czekał jeszcze dłużej, byłoby znacznie gorzej. Skrzywdziłby ją o wiele bardziej, dając jej nadzieję, a potem brutalnie ją wyrywając. Nie chciał tego, więc po prostu wyszedł. Bez słowa. Bo tłumaczenie się, i tak by nic nie dało. Nie mógłby jej powiedzieć nic takiego, co by chciała usłyszeć. Bo co niby miał jej powiedzieć? Przespałem się z Tobą, ale nadal jestem z inną? Pragnę Cię, ale kocham inną? Łatwiej było zachować milczenie. Słowa czasem potrafiły zranić dużo bardziej, niż czyny. I pozostawiały po sobie dużo większe spustoszenie. Oderwał się od ściany i zszedł schodami w dół. Otwarł drzwi i wyszedł z bloku. Na zewnątrz było dosyć chłodno. Z kieszeni wyjął telefon, chcąc sprawdzić godzinę. Było kilka minut po ósmej. Wolnym krokiem udał się w stronę postoju taksówek, a stamtąd na dworzec kolejowy. W kasie kupił bilet do Kolonii, w międzyczasie podpisując kilka kartek, które podsunęły mu jakieś dziewczyny. Nawet nie zapamiętał ich twarzy. Bo po co? Jakiś czas później wsiadł do pociągu, znalazł pusty przedział i usiadł przy oknie. Wpatrywał się w przesuwające się widoki. Niebo było zachmurzone. Zaczął padać deszcz. Przytulił policzek do zimnej szyby. Popełnił błąd, wracając tutaj. Joey miał rację, Maite miała rację, mógł całą tą sprawę zostawić w spokoju i nadal siedzieć we Francji. A jemu zachciało się wyjaśnień. Zaśmiał się gorzko. Wyjaśnili sobie bardzo wiele. Przede wszystkim to, jak dobrze im ze sobą w łóżku. Wyjął z kieszeni telefon. Odblokował klawiaturę i wystukał krótką wiadomość do Angelo. Potem schował aparat z powrotem do kieszeni, oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy. Bo przecież i tak już nic nie mógł zrobić.

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział LVI



LVI

 I'm sorry

Obudził się dosyć wcześnie. Ale tym razem, był już pewny gdzie jest. Widok salonu, w którym wczoraj tyle się wydarzyło, walające się wszędzie ubrania... Jej bluzka wisiała na lampie, a jego spodnie zatrzymały się na oparciu fotela. Cała reszta leżały gdzieś rozrzucone po podłodze. Czuł się... dziwnie. To, co stało się wczoraj... To... Było z pewnością niesamowite. Już tak dawno nie miał okazji czuć jej tak blisko siebie. Ta noc... Westchnął ciężko na wspomnienie wczorajszej nocy. Już tak dawno nie miał okazji tak się czuć. Tak wolny... jakby stracił wszelką kontrolę... nie tylko nad swoim ciałem, ale także umysłem. Wczoraj istniała tylko ona. Wczoraj istniało zapomnienie i rozkosz, jaką tylko oni potrafili sobie dać. Dopiero dzisiaj zaczynał myśleć, zaczynał analizować. Przeczesał ręką włosy, które sterczały na wszystkie możliwe strony. Czuł jak jego głowa zaczyna pulsować ostrym bólem. Jeszcze jeden głęboki oddech i powoli podniósł się z sofy. Zgarnął z podłogi wczorajsze ubranie i przeszedł wolnym krokiem w stronę łazienki. Spojrzał w lustro. Zobaczył podkrążone oczy, jego policzki zdobił zaś dwudniowy zarost. No tak, nawet nie miał kiedy się ogolić. Odkręcił kran i włożył ręce pod lodowatą wodę, a następnie ochlapał nią lekko twarz. Od razu poczuł się lepiej. Następnie szybki prysznic i ubranie się. Wyszedł z łazienki i przeszedł do kuchni. Z szafki wyjął puszkę kawy i wsypał kilka łyżeczek do ekspresu. Następnie wlał wodę i włączył urządzenie. Oparł się o blat kuchenny. Przez kilka minut wpatrywał się we wschodzące słońce. Kolejny dzień, który był jakby odbiciem jego poprzedniego życia. Spojrzał na zegarek, dochodziła 6:00. Było wcześnie, nawet bardzo wcześnie. Usłyszał jak ekspres bulgocze, a kawa powoli spływa do kubka. Po chwili chwycił naczynie w obie dłonie, wdychając mocny zapach, który rozszedł się po całej kuchni. Przełknął łyk gorzkiego napoju, który rozlał się niesamowitym ciepłem w jego ciele. Kolejny dzień rozpoczęty dokładnie tak samo. Kolejny powrót do przeszłości. Brakowało tylko Meg, która właśnie w tym momencie powinna wkroczyć zaspana do kuchni, uroczo przecierając oczy. Spojrzał w stronę drzwi, ale nikt nie stał w progu. Nikt nie opierał się o futrynę. Nie słyszał cichego głosu, „Ja też poproszę”. Kolejny łyk gorącej kawy. Z jednej strony tak podobnie, a jednocześnie tak zupełnie inaczej niż kiedyś. Usiadł przy stole, opierając się plecami o ścianę. Próbował ułożyć jakoś w swojej głowie to, co wczoraj się stało. To wszystko było tak nagle... tak niespodziewanie. Pamiętał jak wracał tu z jednym zamiarem. Wziąć torbę i wyjść. Tylko tyle. A jednak został... Został na całą noc. Znowu. Wypuścił powietrze z płuc. Nie rozumiał tego. Przecież potrafił. Potrafił się powstrzymać, gdy pojawiła się ta dziennikarka, nie zadzwonił, ale gdy chodził o Meg... Ona była. Była zawsze. To, jak zobaczył wczoraj jej łzy. Już wtedy wiedział, że zostanie. Że nie zmusi się do wyjścia. I został. Oparł łokcie na stole, na nich spoczęła jego głowa. To było zbyt wiele. Do tego ten sen. Tylko zielone oczy. Płaczące. Ale on doskonale wiedział, do kogo należą. Tylko ona miała tak niesamowicie błyszczące tęczówki. I wiedział, że ją zranił, nawet jeżeli ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale on wiedział, i czuł się winny, czuł, że powinien ją przeprosić, czuł, że... Podniósł się szybko ze swojego miejsca i przebiegł przez przedpokój, prosto do salonu. Chwycił leżący na stoliku telefon. Nawet nie myślał, co robi. Numer wybrał z automatu, bojąc się, że się rozmyśli. Jeden sygnał, nic. Drugi sygnał, też nic. Już bał się, że nie odbierze, a nie miał ochoty na tłumaczenie się maszynie. Jednak po trzecim sygnale usłyszał jej zaspany głos.

           - Co się stało, Paddy? - miał wrażenie, że ziewa przeciągle.

       -  Obudziłem Cię, prawda? Przepraszam. - odpowiedział. Dopiero teraz dotarło do niego, jak wczesna jest godzina. Przecież mógł poczekać tą godzinę czy dwie. To i tak nic by nie zmieniło.

           - W porządku, i tak niedługo powinnam wstawać. Uczelnia wzywa.

         - Chciałem Cię przeprosić. - powiedział cicho. Nie chciał niepotrzebnie przedłużać. I tak czuł się koszmarnie. Wolał mieć to za sobą. Nie chciał mieć przed nią żadnych tajemnic.

            - Za co? - zapytała równie cicho jak on.

            - Najpierw za to, że wyjechałem tak bez pożegnania.

      - Przecież to było oczywiste, że do niej pojedziesz. - powiedziała sucho. Miał wrażenie, że słyszy w jej głosie jakiś żal. I poczuł się jeszcze bardziej winny. Przełknął głośno ślinę i zacisnął dłoń mocniej na telefonie.

            - Joy... ja... - nie potrafił wydobyć z siebie słów. Czuł, że nie umie... że się boi... boi się jej reakcji. Wiedział, że nie zacznie płakać, że nie zrobi mu awantury... ale nie chciał słyszeć w jej głosie zawodu. A był pewny, że ją zawiódł. Tak jak zawiódł samego siebie. - Przepraszam - powiedział jeszcze raz.

        - To już mówiłeś. Tylko ja nadal nie wiem za co. - powiedziała. Skłamała, była już pewna co się stało, ale chciała to usłyszeć z jego ust. Wiedziała to od momentu, kiedy wyjechał. To po prostu musiało się tak skończyć. Kilka łez spłynęło po jej bladych policzkach. Nigdy nie chciała tak bardzo z nim być, jak teraz, gdy już nie miała na to żadnych szans. Chciała czuć jego ramiona wokół siebie, wtedy, kiedy one otaczały inną. Tylko czekała na słowa, że zostaje w Berlinie, z Meg.

           - Ja... - zaczął jeszcze raz. Brakowało mu słów. Nie potrafił jej powiedzieć, że przespał się ze swoją byłą. Przecież to samo w sobie brzmiało idiotycznie. Wrócił tu po to, żeby skończyć całą sprawę, a skończył z Meg w łóżku. To nie tak miało być. Nie to jej obiecywał.

            - Paddy, powiedz to wreszcie. - powiedziała, nadal cicho. - Miejmy to za sobą.

            - Spałem z nią. - powiedział na jednym wydechu. Słowa odrobinę zlały się w jedno, ale i tak je zrozumiała. Jeszcze kilka łez spłynęło po jej twarzy. Mimo, że wiedziała, to i tak zabolało. Przez chwilę milczeli oboje, wsłuchując się tylko we własne oddechy. - Przepraszam - powiedział jeszcze raz.

            - W porządku - powiedziała. Przez chwilę miał wrażenie, że jej nie zrozumiał. W porządku? Powiedział jej, że spał z inną, a ona mówi „w porządku”. Przecież to nie miało sensu.

            - Joy? - zawahał się.

      - Wiedziałam, że tak będzie. Nie potrafiłbyś inaczej. - powiedziała. Słyszał jak drży jej głos. A może to tylko telefon zniekształcał głos? - Więc w porządku. W takim razie, zostajesz w Berlinie, prawda?

            - Nie zostaję w Berlinie, Jo. - odpowiedział stanowczo.

         - Dlaczego? - już nic z tego nie rozumiała. Dla niej było oczywiste, że zostaje z Meg. Co on takiego znowu wymyślił?

         - Wracam do Francji. - odpowiedział. Mało co nie wypuściła telefonu z ręki. Wraca? Po co? Przecież...

          - Rozumiem, że wracasz po rzeczy, tak? - spróbowała to jakoś logicznie ułożyć sobie w głowie, ale nic jej z tego nie wychodziło. To przecież nie miało żadnego sensu.

           Nie. - odpowiedział. - Wpadnę tylko na trochę do rodziny w Kolonii i wracam do Francji. - odpowiedział. 

          - Nic z tego nie rozumiem, Paddy. - powiedziała cicho.  Przetarła jedną ręką oczy, ścierając pojedyncze łzy, które nadal wypływały spod jej przymkniętych powiek.

           - Po prostu wracam. Wracam tam, gdzie moje miejsce. - powiedział już odrobinę ciszej. Trochę niepewnie. Ale już po chwili zrozumiał, że właśnie tak jest, że teraz dokładnie tam powinien być, z nią.

            - Paddy... - zaczęła cicho. - Ja nic nie rozumiem.

            - Wracam do Ciebie, Jo. To był błąd, że tu przyjechałem. Teraz to wiem. A jeszcze większym było to, że tu zostałem. Przy Tobie nie popełniam tylu błędów. Przy Tobie wiem, co jest słuszne,... co powinienem robić. A tu zaczynam się gubić. Zaczynam żyć wspomnieniami, staję w miejscu. We Francji, z Tobą, idę do przodu. Wiem, że to brzmi idiotycznie Jo, ale ja naprawdę... ja...

          - Nie obiecuj, proszę. Jeżeli coś ma nam wyjść, to nie obiecuj, bo... bo wtedy na pewno się nie uda. - słyszał jej odpowiedź, ale jej słowa były... tak inne niż to, co mówiła wcześniej. Zawsze zasłaniała się Meg, a teraz... teraz była gotowa spróbować. Nie wiedział, co jest tego przyczyną, ale wiedział, że nie może tego zmarnować. Normalnie, gdyby dziewczyna dowiedziała się, że jej facet spał z inną, od razu urwałaby kontakt, a ona... ona po raz pierwszy zachowała się kompletnie nieracjonalnie. I nie był pewny, czy powinien się cieszyć, czy zacząć coś podejrzewać. Może nie powiedziała wprost, że chce z nim być, ale i to, co powiedziała, wiele dla niego znaczyło.

            - Naprawdę jesteś gotowa spróbować? - zapytał. Bał się, że jednak zmieni zdanie, że odpowie nie. Że się rozłączy, że...

        - W końcu jednak zadzwoniłeś. - powiedziała. - Powiedziałeś przepraszam. To znaczy, że Ci zależy. Gdyby tak nie było, nawet byś sobie o mnie nie przypomniał. A ty zadzwoniłeś. I żałujesz. Paddy,... to nie tak, że ja nie chciałam. Ja po prostu... bałam się... z resztą nadal się boję. Ale bez Ciebie jest tak cholernie pusto. Brakuje mi naszych rozmów. - jej słowa. Nie spodziewał się, że usłyszy od niej coś takiego. Nie, po tym, co jej powiedział. - Tęsknie za Tobą. - powiedziała jeszcze ciszej. Tak, że ledwo co, zrozumiał jej słowa. Uśmiechnął się mimowolnie.

            - Ja też. - odpowiedział czule. - Niedługo wrócę.

            - Przepraszam, ale muszę już kończyć, Paddy. Powinnam się zbierać, bo nie zdążę na zajęcia. Do zobaczenia. - powiedziała.

            - Do zobaczenia - odpowiedział i rozłączył się. Czuł jakąś taką nieopisaną radość. Taką wszechogarniającą, ale taką, której nie widać na pierwszy rzut oka. Po prostu czuł się szczęśliwy. Tak po prostu. Odłożył telefon na stolik i wrócił do kuchni. Kawa była już zimna, ale to przecież i tak nie miało znaczenia. Bo przecież świat był piękny i bez tego.


piątek, 23 maja 2014

Rozdział LV



LV

Nanana - Kelly Family

Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy minęła północ. Dopiero gdy spojrzała na zegarek, zorientowała się, że powinna wreszcie położyć się spać, by jutro wstać do pracy. Potarła zaspane oczy. W mieszkaniu panowała niesamowita cisza. Wyłączyła komputer i podniosła się z krzesła. Wzięła z łóżka piżamę i wyszła z sypialni. Zatrzymała się na moment w drzwiach salonu. W rogu nadal paliła się lampa, a Paddy siedział na sofie, pisząc coś na kartce i nucąc pod nosem. Przez chwilę wsłuchiwała się w brzmienie jego głosu. Już tak dawno nie słyszała, jak śpiewa i musiała przyznać, że strasznie jej tego brakowało. Głos w głośnikach brzmiał zupełnie inaczej. Był czystszy, ale mniej naturalny, nie brzmiał jak... jak on.

- Możesz wejść - powiedział, nawet się nie odwracając.

- Nie chcę Ci przeszkadzać - powiedziała.

- Nie przeszkadzasz - powiedział, odwracając się w jej stronę. Powoli przekroczyła próg salonu, odłożyła piżamę na komodę i usiadła na brzegu kanapy, przyglądając się pokreślonej na wszystkie strony kartce.

- Piszesz coś? - zapytała.

- Próbuję. - odpowiedział, znowu coś notując.

- To znaczy, że jednak przeszkadzam. - powiedziała i powoli podniosła się z sofy. Dotknął jej dłoni, która spoczywała jeszcze na oparciu.

- Naprawdę nie musisz wychodzić. - powiedział, patrząc na nią.

- To co tam w takim razie masz? - zapytała.

- Na razie tylko jedną zwrotkę i refren. - powiedział.

- Zaśpiewasz? - zapytała. Tak bardzo chciała znowu go usłyszeć. - Proszę. - spojrzała na niego błagalnie swoimi błękitnymi oczami. Nie potrafił jej odmówić.

- Tylko, że nawet nie mam gitary. Tak trochę dziwnie będzie. Bez muzyki - powiedział, wahając się. Piosenka była dosyć jednoznaczna i nie będzie miała żadnych wątpliwości, że jest właśnie dla niej.

- Dla mnie może być. - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Odwzajemnił jej uśmiech.

- No dobra, niech Ci będzie, ale jest jeszcze kompletnie nieogarnięta. Zaczął cichym głosem: 

Here's the time

To go away

Here's the war

You cannot stay

Why  do you have to

Make me feel that way again

 

It's hard to stay with you tomorrow

I cannot go away from you ... tonight

It's hard to stay with you tomorrow

It's impossible to leave... the night

 

A potem już słowa popłynęły dalej same, a on nawet nie zwrócił na to uwagi. Po prostu wyrzucał z siebie wszystkie uczucia, wszystkie emocje, które gdzieś tam tkwiły na dnie jego serca. 

 

Here's the voice

That you can hear

Here's the lips

That says your name

Why do you have to

Make me feel like this… again

 

It's hard to stay with you tomorrow

I cannot go away from you ... tonight

It's hard to stay with you tomorrow

It's impossible to leave... the night

 

Kissing red, touching white

                                                Missing blue, saying LOVE

Now today, it is too late

For being here again

To come back home

With your words

It's hard to stay, impossible to go...away

Miała wrażenie, że pod jej powiekami zbierają się pojedyncze łzy. Przełknęła głośniej ślinę, wpatrywała się usilnie w jego usta, które śpiewały pojedyncze słowa, zdania. Gdy zamilkł, uśmiechnęła się blado, a po jej policzkach spływały słone krople. Właściwie nawet nie wiedziała dlaczego. Ta piosenka wcale nie była żadnym wyznaniem miłosnym, czy czymś podobnym. Była po prostu opowieścią, ich historią, ułożoną w prosty, a jednocześnie niesamowity tekst.

- Piękna - powiedziała cicho, patrząc w jego oczy. Tylko tyle, bo zwyczajnie nie potrafiła powiedzieć nic więcej. Z resztą tu chyba nie trzeba było niczego mówić. Bo piosenka mówiła wszystko, mówiła to, o czym on nie potrafił powiedzieć. Mówiła o jego uczuciach. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Dotknęła delikatnie dłonią jego ręki. - Będzie świetna na nową płytę - powiedziała przerywając ciszę. Podniosła się powoli ze swojego miejsca, na oparciu sofy.

- Poczekaj, Meg. - powiedział, łapiąc jej rękę.

- Muszę jutro wcześnie wstać, Paddy. - odpowiedziała, wyrywając dłoń z jego uścisku. - Powinnam iść się wykąpać i położyć spać. Tobie też radzę. Na pewno jesteś zmęczony. To był długi dzień.

- Czy możesz się na moment zamknąć? - zapytał otwarcie, patrząc w jej błękitne tęczówki. Nic nie odpowiedziała. - Meg... - zaczął po chwili - Posłuchaj. To co było między nami... to było dla mnie ważne. Naprawdę. Tylko, że...

- Wiem Paddy, nie musisz się tłumaczyć. Masz kogoś. Do tego mi nie ufasz. Nie wracajmy do tego. Tak będzie lepiej. Po prostu pójdźmy spać, ty rano wyjedziesz. Wrócimy do tego, co było. Tak będzie najlepiej. - powiedziała, przerywając mu. Nie mógł powiedzieć jej nic więcej, a ona nie chciała słyszeć tego z jego ust po raz drugi.

- Miałaś się nie odzywać. - powiedział.

- A chciałeś powiedzieć coś innego? - zapytała. Była pewna, że zna jego odpowiedź, ale tak bardzo się myliła.

- Tak. - powiedział tylko. Wziął głęboki oddech, potem powoli wypuścił powietrze i kontynuował. - Wiesz, że nigdy nie potrafiłem zrozumieć dlaczego odeszłaś? Co takiego się stało, że jednego dnia właściwie wszystko było w porządku, a następnego nagle zniknęłaś? Chciałem Ci się oświadczyć, wiesz? Wiesz, ile się naszukałem, żeby znaleźć ten idealny pierścionek dla Ciebie? W kształcie serca? - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Widział, jak jej oczy stają się błyszczące, jak zaciska z całych sił, pięści, jak zagryza wargi, powstrzymując szloch. - Wiedziałaś? Że tego cholernego ranka, wbiegłem do Ciebie do mieszkania z pierścionkiem, a znalazłem tylko idiotyczny liścik, który nie mówił kompletnie nic? - przerwał na moment, patrząc na łzy, spływające po jej policzkach. - I wiesz co jest najgorsze? Że nadal czuję się, jak tamten idiota. Bo za każdym razem, jak stoję obok Ciebie, to widzę to samo. Ten jeden list, twoje rozmazane pismo.

- Wiem, Paddy - powiedziała cichutko. - I nie mogę powiedzieć, nic więcej jak przepraszam.

- Nie chcę żebyś mnie przepraszała. - powiedział. - Może tak właśnie miało być? Może nie byliśmy dla siebie? Sam już nie wiem.

- Może... - zawahała się.

- Ale mimo to, nadal nie potrafię stąd wyjść. - przerwał jej - I nie wiem dlaczego. Powiedz mi, co takiego jest w Tobie, że zawsze wracam? - przełknął głośniej ślinę. - Co to jest, że zaczynam bać się samego siebie? Że tracę kontrolę? Dlaczego tak jest? Że bez względu na to, jak bardzo to boli, to nie potrafię Cię zapomnieć. - Czuł się lepiej, mogąc wyrzucić to z siebie. Nikomu tego tak właściwie nie mówił. Wiedział, że nie potrafiłby z nią być, nie teraz, ale mimo tego, coś go tutaj trzymało.

- Nie wiem, Paddy - wyszeptała, a on niemal czytał słowa z ruchu jej warg. Objęła się ramionami, próbując powstrzymać drżenie całego ciała. Było jej na przemian zimno, i gorąco. Wpatrywał się w jej drobniutką postać. Skulona, wydawała się być jeszcze bardziej maleńka, niż była w istocie.

- Z resztą... nie ważne - dodał.

- Może właśnie ważne. - powiedziała, pociągając nosem. Spojrzała prosto w jego oczy, podnosząc wzrok ze swoich bosych stóp. Podszedł do niej powolnym krokiem i objął ją mocno swoimi ramionami. Czuł, jak się trzęsie. Przez chwilę po prostu trzymał ją w swoich objęciach, a potem, delikatnie uniósł jednym palcem jej podbródek. Spojrzał na jaj drżące, blade usta. Przypomniał sobie ich smak dzisiejszego ranka. Smak mocnej czarnej kawy. Espresso. Zawsze wracał. Cholera! Nie potrafił inaczej. Przejechał palcem po jej gorącym policzku. Miał wrażenie, że jej skóra wręcz płonie. Dotknął opuszkami palców jej bladoróżowe wargi. Jeszcze ten jeden raz. Ostatni, obiecał sobie. Pocałował jej wargi, zatapiając dłonie w długich włosach. To nie było to delikatnie muśnięcie warg, które jeszcze tego ranka, miało być tym ostatnim. Przesunął dłonie na jej plecy, stapiając jeszcze mocniej ich ciała. Ich języki połączyły się ze sobą, tocząc zażartą walkę. Przesunął dłonie niżej, dotykając jej bioder. Czuł jak jej ciało powoli się poddaje, jak opada w jego ramionach, była tak blisko. Tak cholernie, tuż obok niego. Czuł jej palce, które muskały jego kark, wprawiając mięśnie w silne drżenie. Przesunął dłonie odrobinę wyżej, podnosząc delikatny materiał do góry. Wsunął dłonie pod jej obcisłą koszulką. Miała wrażenie, że jego dotyk pali, jakby przesuwał po jej ciele rozżarzonym węglem. Tak blisko. Odchyliła głowę do tyłu, przymykając oczy i poddając się całkowicie jego woli. Czuła rozgrzane usta na swojej szyi, potem na obojczyku. Jej oddech stał się ciężki. Z ust wyrwał się cichy jęk. Czuła gorąco, które paliło jej policzki, które powoli spalało całe jej ciało. Nie mógł oderwać ust od jej delikatnej, pachnącej skóry. Dłońmi błądził po jej plecach, co chwila zahaczając o zapięcie stanika, który wyraźnie mu przeszkadzał. Dopiero, gdy brakło mu powietrza, podniósł lekko głowę, patrząc prosto w jej oczy. Widział zamglone tęczówki, rozmarzone. Z tym niesamowitym ogniem. I był pewny, że jego oczy płoną równie mocno. Przesuwał delikatnie opuszkami palców po jej szyi. Nie potrafiła się powstrzymać. Nie teraz. Objęła dłońmi jego twarz, i zachłannie wpiła się w jego usta. Jak jej tego brakowało. Czuła jak odpływa i traci kontakt z rzeczywistością. Byli tylko oni, i nic poza tym się nie liczyło. Był tylko on i jego usta, które razem z jej nabrzmiałymi wargami, tańczyły dziki taniec. Nawet nie zorientowała się, kiedy zniknęła jej koszulka i została w samym biustonoszu. On również bardzo szybko pozbył się swojej koszuli, przy jej drobnej pomocy. Przesunęła dłońmi po jego torsie, czując jak pod jej dotykiem, napinają się mięśnie. Drżenie. Przesunęła dłonie na jego plecy, muskając je delikatnie swoimi szczupłymi palcami. Jej długie paznokcie wbiły się lekko w jego skórę, tworząc różowe szramy. Westchnął głośno. Jego gorący oddech muskał jej drżące ciało. Bezustannie czuła jego usta na swojej skórze. Czuła jego język, znaczący ścieżki na jej piersiach. Przesunęła dłonie na jego kark. Westchnęła ciężko, jeszcze mocniej zaciskając dłonie w jego włosach. Jeszcze moment. Przyciągnął ją mocniej do siebie, znowu zatapiając się w jej czerwonych ustach. Tylko chwila. Przejechała czubkiem języka po jego wargach. Przytrzymał mocnej jej szyję, aby nie mogła się odsunąć nawet na milimetr. Czuła ból, ale przyjemność była znacznie większa. Pogłębił pocałunek, splatając własny język z jej. Zacisnął dłonie w pięści we włosach tuż na jej karkiem. Jeszcze jedno muśnięcie warg. Jeszcze jeden dotyk. Oparła ręce na jego barkach, przesuwając dłońmi delikatnie w stronę jego szyi. Bliżej! Jeszcze! Wrzeszczało jego ciało. Oderwał wargi od jej zaróżowionej skóry.

- Każ mi przestać. - powiedział cicho, wpatrując się w jej pociemniałe oczy. Pokręciła przecząco głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu. Jęknął. Jeszcze raz zachłannie wpił się w jej usta. Jej dłonie błądziły po jego ramionach. Tylko chwilka. Przycisnął ją jeszcze mocniej do swojego ciała. Bał się, że jeszcze chwila i się nie powstrzyma. Już z wielką trudnością panował na sobą. Tylko moment. Ręce mu się trzęsły. Próbował usprawiedliwiać się sam przed sobą, właściwie nawet nie wiedząc po co. Nad jego ciałem, zaczynały przejmować kontrolę instynkty, których nie dało się opanować. Więcej! Jeszcze! Przesunął usta na jej szyję, znacząc językiem ścieżkę w dół, aż do jej piersi. Bliżej! Odchyliła się do tyłu, przyciskając jeszcze mocniej jego głowę do swojego ciała. Głośne westchnienie. Powrotna ścieżka do jej ust. Przejechał językiem po jej policzku. Musnął delikatnie jej ucho, przygryzając płatek. Tak bardzo chciała go błagać, żeby tylko nie przestawał. Wrócił do jej ust, muskając je delikatnie czubkiem języka. Ostatni. Jej język wysunął się delikatnie spomiędzy warg, łącząc się z jego. Jeszcze jeden pocałunek Jeszcze tylko ten jeden dotyk. Oderwał się od niej, oddychając ciężko. Oparł czoło o jej, łapiąc oddech. Jej tęczówki były prawie czarne. Widział w nich nieme błaganie, „Nie przestawaj”. Wiedział, że powinien się wycofać, podświadomość mu podpowiadała, że ktoś będzie cierpiał, ale on już nie potrafił się powstrzymać. Teraz liczyli się tylko oni, i rozkosz, jaką mogli sobie dać. Popchnął ją w stronę sofy. Sypialnia była zdecydowanie zbyt daleko. Jeszcze jeden pocałunek. Czuł jej rozpalone dłonie na swoim ciele. Jak przez mgłę słyszał westchnienia. Ubrania stały się tylko niepotrzebnym balastem. Bardzo szybko pozbył się jej spodni. Przejechał dłońmi po wewnętrznej stronie jej ud, przeciągły jęk wyrwał się z jej gardła, tylko potęgując jego doznania. Bliżej! Jeszcze! Krzyczało jego ciało. Ponownie wpił się w jej usta, przygryzając je delikatnie. Oderwała się od niego. Poczuł jej ciepły, wilgotny język na swojej szyi. Czuł jej gorący oddech. Westchnął ciężko. Popchnął ją, może odrobinę zbyt mocno, by położyła się na sofie. Widział w jej oczach obłęd. Przygniótł jej ciało własnym ciężarem.

- Paddy, proszę - wyszeptała. Czuł drganie jej oddechu.

- O co prosisz? - jego głos był ostry. Tak bardzo chciał się kontrolować.

- Błagam, zrób to wreszcie. - złapała jego dłoń, która była oparta tuż obok jej głowy i położyła ją na swoim ciele. Nie potrzeba mu było więcej. Jego ruchy stały się gwałtowne. Ale to wciąż było mało. Ona wciąż była zbyt daleko. Bliżej! Zaplotła nogi na jego biodrach, a dłońmi błądziła po jego plecach. Głośny krzyk wyrwał się z jej gardła, gdy poczuła go w sobie. Byle szybciej, byle dalej, byle mocniej! Na końcu zamknął jej usta natarczywym pocałunkiem, tłumiąc jej krzyk. I pociągnął ich dalej, aż do upragnionego celu. Przygryzła mocno jego wargę, czując metaliczny smak krwi. Ekstaza. Zatopiła paznokcie w jego plecach. Gdy jakiś czas później, leżał obok niej, czuł się spełniony. Muskał delikatnie opuszkami palców jej nagie ramię. Tylko rozum nie dawał mu spokoju. Jego oczy powoli wracały do normalnego odcienia. Wpatrywali się w siebie przez kilka dobrych minut, próbując unormować szybko bijące tętno. Ostatni. Tym razem, na pewno ostatni, pomyślał. Cholera, krzyknął w myślach. Oderwała się od jego ciała i zbierając z komody, piżamę, niemal wybiegła z pokoju i zamknęła się w łazience. Czuł jeszcze jej dłonie na swoim ciele. To co, mówił mu rozum, zdecydowanie różniło się od tego, czego pragnęło jego ciało. Rozum kazał zapomnieć, ale ciało wręcz błagało o jeszcze jeden pocałunek, o jeszcze jeden dotyk. O jeszcze jedną chwilę z nią. O jeszcze jedno zapomnienie. Przez kilkanaście minut, wpatrywał się w święcący wyraźnie księżyc, ale, gdy Meg godzinę później stanęła ponownie w drzwiach salonu, już spał. A we śnie widział płaczące zielone oczy. Uśmiechnęła się tylko do siebie blado, i otuliła go szczelniej kołdrą, a potem, gasząc za sobą światło, wyszła z salonu i weszła do sypialni. Padła na łóżko, ale długo nie mogła zasnąć. Odtwarzała non stop to, co przed chwilą miało miejsce, przypominała sobie każdy jego gest, każdy wydany dźwięk, aby nic nie zapomnieć. Aby móc kiedyś wrócić myślami do tej chwili. Zasnęła dopiero, gdy zaczął wstawać świt.