piątek, 26 września 2014

Epilog

EPILOG


            - Kupimy gwiazdki? – zapytała drobna blondyneczka, podnosząc w rączkach pudełko pełne szklanych, złotych gwiazdek, które mieniły się pięknie w świetle lamp. Uśmiechnęła się w stronę mężczyzny stojącego kilka metrów dalej. – Tatusiu? – zapytała. Jej ciemnoniebieskie oczka potrafiły zmiękczyć każdego… tak samo jak spojrzenie rzucane spod długich jasnych rzęs.
            - Kochanie, ale przecież mamy podobne w domu. – powiedziała kobieta, podchodząc do dziewczynki. Obok niej kroczył czteroletni chłopczyk, który co chwila odgarniał rączką swoje długie włoski z czoła, które wyraźnie mu przeszkadzały. Jego czujne jasnozielone tęczówki bacznie przyglądały się wszystkiemu wokół. 
            - Ale te są inne. – wygięła usta w podkówkę. – Nasze są czerwone, a te są złote. Proszę, mamusiu. – skierowała swoje smutne spojrzenie w stronę blondynki stojącej obok, a widząc, że nic nie wskóra, odwróciła się w stronę mężczyzny. – Tatusiu? – zapytała.
            - No dobrze, kochanie. – uśmiechnął się do niej ciepło. Niemal w podskokach podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Przytulił ją mocno do siebie. – Ale uważaj, bo w końcu potłuczesz te bombki, zamiast je kupić. – mrugnął do niej, śmiejąc się. Jej dźwięczny śmiech rozniósł się po pomieszczeniu. Zeskoczyła z ramion ojca i tanecznym krokiem spacerowała wokół sklepowych półek. Blondynka podeszła do męża, dotknęła lekko jego ramienia.
         - Nie możemy na wszystko jej pozwalać, Paddy… Następnym razem może sobie zażyczyć konia. Wybudujesz wtedy stajnię? – jej ton głosu był lekko pobłażliwy… Tak naprawdę wcale nie była na niego jakoś specjalnie zła.
            - Czemu nie? Przynajmniej dzieciaki nauczyłyby się jeździć konno. – odpowiedział całkiem poważnie. Poczuł delikatnie uderzenie w ramię, a za jego uchem zabrzmiał radosny śmiech. – Żartowałem, Jo. – powiedział przygarniając żonę do siebie. Pocałował lekko jej policzek… Jej skóra nadal była tak samo satynowa, jak w dniu ich ślubu. A przecież minęło już tyle lat… Tyle wspaniałych lat. Spojrzał na dwójkę dzieci, kroczących obok nich. Ośmioletnia dziewczynka o prostych blond włoskach i granatowych oczach. Pierwszy owoc ich związku. Edith Patricia Kelly. Dobrze pamiętał ten dzień… To był 18 grudnia, tuż przed świętami… Pamiętał te nerwy, kiedy czekał na szpitalnym korytarzu i moment kiedy ją zobaczył… Tę najpiękniejszą istotkę w ramionach mamy. Obie były wtedy tak cholernie zmęczone… ale dla niego były najpiękniejsze na świecie. Łzy zaszkliły się delikatnie w jego ciemnych oczach… Odwrócił głowę lekko w prawo, ogarniając spojrzeniem swoją żonę, trzymająca rączkę małego chłopczyka... Obok Joy kroczył niespełna czteroletni Daniel Patrick Kelly. Jego syn. Był tak niesamowicie do niego podobny… Te same usta, nos, te same długie ciemne włoski… nawet gesty odziedziczył po nim… w ten sam sposób marszczył brwi… tylko oczy miał tak soczyście zielone jak jego mama. Nie mógł uwierzyć, że ich historia tak właśnie się skończyła… Gdy pojechał wtedy ostatni raz do Meg… Jego myśli nadal toczyły zażartą walkę… Dopiero będąc tam, na miejscu, patrząc w jej oczy… zrozumiał, że szuka w nich tych samych iskierek, co u Joy, że szuka cienia zieleni w jej tęczówkach, że szuka tego ciepłego uśmiechu, którym obdarowywała go Joy… I go nie znalazł. Właśnie wtedy, zrozumiał, że wróci do swojego nowego życia… Że ich miłość, mimo tego, że była piękna… jednak się skończyła, ich drogi się rozeszły… I on miał już swoją własną. Jego obecne życie wcale nie było jedynie pasmem szczęść i radości… Nie raz bywało różnie… Kłócili się jak każde stare, dobre małżeństwo, ale jednak zawsze byli razem, zawsze się wspierali. Potem pojawiły się dzieci… Najpiękniejsze dary, jakie mogli otrzymać od losu. Poczuł szarpnięcie za nogawkę spodni… Spojrzał w dół na swojego synka, który wyciągał do niego swoje drobne rączki. Pochylił się, a następnie wziął go w ramiona. Pocałował delikatnie czółko dziecka. Chwilę później, jedna z jego dłoni powróciła z powrotem do kobiecej dłoni. Uniósł ją do ust, a potem delikatnie pocałował palec, na którym tkwiła prosta obrączka z białego złota. Spojrzała na niego ciepło, splatając jeszcze mocniej palce ich dłoni.
            - Kocham Cię. – powiedział do niej.
            - Ja też Cię kocham, Paddy. – odpowiedziała.
         - A mnie, mnie? – zapytał malec, wymachując drobną rączką. Jego skrzywiona minka mówiła wyraźnie, że za chwilę się rozpłacze.
            - Ciebie też, kochanie. – odpowiedziała Joy, trącając nosem, zadarty nosek synka. – Najbardziej na świecie. – srebrzysty śmiech dziecka, najpiękniejszy dźwięk, jaki rodzic może usłyszeć. Ich życie toczyło się ostatnio swoim własnym, wyjątkowo spokojnym torem… Byli już 9 lat po ślubie… Tak wiele miesięcy spędzonych razem… czasem na śmiech, czasem na płaczu, czasem po prostu w ciszy. Znowu zaczął koncertować… Tym razem solowo, już bez braci i sióstr, ale było to dla niego niesamowite doświadczenie, mimo początkowych obaw… I jedyne czego żałował to, tego że tracił niektóre dni z życia własnych dzieci… Nie słyszał pierwszego słowa Danny’ego… nie widział, jak jego ukochana córeczka idzie na pierwszą lekcję w szkole. To były te ulotne chwile, których nikt nie był mu w stanie zwrócić, ale i tak był szczęśliwy… Tak jak nigdy. I nawet jeżeli czasem wracał do wspomnień, wracał do myśli o dawnym życiu… to było to już zupełnie coś innego. Tylko w tym roku… może myślał trochę więcej. Minęło już dziesięć lat… Odkąd ostatni raz widział Meg… Obiecała wtedy, że się spotkają, właśnie za 10 lat w Święta Bożego Narodzenia… Ale nie wróciła… I chyba nawet nie miał jej tego za złe… Może faktycznie tak było lepiej? Oboje mieli przecież już swoje życie, swoje rodziny… i tak było dobrze. Tak po prostu. Na jego twarzy zakwitł ciepły uśmiech... 

czwartek, 25 września 2014

Rozdział XC


XC


Było parę minut po siódmej, kiedy wsiadał do swojego samochodu. Czekała na niego dosyć długa droga, a jego jedynymi przyjaciółkami były, gorąca kawa i muzyka w radiu. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. To wszystko było takie kompletnie nierealne. Jechał do Mülheim… znowu. Chciał… Musiał tam jechać. Musiał z nią porozmawiać… Musiał poukładać wszystko po raz ostatni, tak już na dobre. Nie lubił rozgrzebywać starych ran, ale nie było innego wyjścia. Musiał jeszcze raz się z nią spotkać, bez względu na to, jak bardzo to będzie bolało. I raz na zawsze podjąć właściwą decyzją… Teraz w jego głowie było jeszcze zbyt wiele myśli, zbyt wiele niewyjaśnionych kwestii, aby mógł pójść dalej. Musiał zamknąć pewien rozdział w swoim życiu na zawsze… albo ponownie go otworzyć. Z kompletnie nową rzeczywistością… Ale podjąć wreszcie jedną konkretną odpowiedź… miał na to całą drogę, a potem jej o tym powiedzieć…
Podjechał pod bramę sporego domku jednorodzinnego na obrzeżach miasta. Zgasił silnik, ale jeszcze przez kilka dobrych minut nie wychodził z samochodu. Liczył na to, że decyzja przyjdzie sama…, ale jej nadal nie było. Nadal był natłok myśli, wspomnień… żali. To nadal było skomplikowane. Wziął kilka głębokich wdechów, a potem wolnym ruchem otworzył drzwiczki samochód. Wysiadł na żwirowaną ścieżkę… pod podeszwami butów czuł przesuwające się drobne kamyczki. Pchnął furtkę, a następnie przeszedł kilkanaście metrów do drzwi domku. Nacisnął dwukrotnie dzwonek. Przez kilka minut nic się nie działo… A potem usłyszał szuranie butów po drugiej stronie, następnie szczęk zamka… Jeszcze nigdy, tak jak teraz, nie czuł, że drzwi otwierają się zdecydowanie zbyt wolno. Za nimi stała Kate. Była ubrana w jakiś szary dres… nawet nie zwrócił na niego specjalnej uwagi, myśląc zupełnie o czym innym.
            - Paddy. – powiedziała. To było stwierdzenie, nie pytanie. Przecież bardzo dobrze wiedziała, że się tu dzisiaj zjawi. Uprzedził ją… Mimo tego, że wiedząc, mogła utrudnić mu wszystko…
            - Cześć. – powiedział. – Mogę wejść? – zapytał, uprzejmie. Wypadało przynajmniej udawać, sprawiać jakieś pozory.
            - Przecież i tak tu wejdziesz… Albo przez najbliższą dobę będziesz czatował pod drzwiami. – powiedziała, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając go do środka. – Rodziców nie ma. – uprzedziła jego pytania. – Przy nich, nawet byś tu nie wszedł. – dodała.
            - Dziękuję, Kat. – powiedział, zaskoczony. Tego zupełnie się nie spodziewał.
            - Jak już się uparłeś, to możesz z nią pogadać… Ale potem stąd wyjdziesz i więcej nie wrócisz. Nie chcę żeby po raz kolejny płakała. Już i tak sporo się nacierpiała. Dopiero powoli zaczyna funkcjonować.
            - Obiecuję. – powiedział.
            - Jest w swojej sypialni. Drogę znasz. – powiedziała i skierowała swoje kroki do kuchni. Dopiero, gdy usłyszał brzęczenie naczyń, otrząsnął się, a następnie wspiął po schodach na pierwsze piętro, gdzie mieściła się sypialnia Meggie. Drugie drzwi po lewej. Zapukał w nie cicho, ale nie słysząc żadnej odpowiedzi, powoli nacisnął klamkę. Wszedł do pomieszczenia. Siedziała przy komputerze, odwrócona do niego tyłem… Nawet nie zauważyła tego, że ktoś właśnie wszedł do pokoju. Przez chwilę rozglądał się wokół… Nic się nie zmieniło, odkąd był tu lata temu. Kolor ścian nadal był tak soczyście błękitny, jak jej oczy. Ta sama biała komoda stała pod przeciwległą ścianę. Jakby na chwilę przeniósł się w czasie…
            - Cześć, Meggie. – powiedział cicho, nie chcą niszczyć tej spokojnej atmosfery panującej w pokoju. Odwróciła się gwałtownie, słysząc swoje imię. Swoje imię wypowiadane tym głosem. Głosem, który poznałaby zawsze i wszędzie. Był tak silnie zakodowany w jej umyśle… głos jej anioła. Anioła i diabła. Wroga i jednocześnie przyjaciela. Gdy się odwróciła, jej źrenice były mocno rozszerzone.
            - Paddy… - nawet nie potrafiła krzyknąć z zaskoczenie. Z jej gardła wydobył się jedynie ledwo słyszalny szept. – Co ty tu robisz? – zapytała, nadal kompletnie zdezorientowana.
            - Chciałem się dowiedzieć, jak się czujesz. – powiedział, podchodząc bliżej niej. Usiadł na kanapie stojącej obok biurka, tuż pod oknem. Przez chwilę oboje przyglądali się sobie, wsłuchując się w bicie własnych serc.
            - W  porządku. – odpowiedziała, odwracając wzrok. Była wycofana, zdystansowana… jakby wszystko wokół, działo się gdzieś obok niej. Ale była spokojniejsza… może jeszcze nie tak do końca, wszystko na pewno musiało być w niej jeszcze żywe, ale widział, że przynajmniej stara się jakoś wrócić do życia. Na razie po prostu przyglądając mu się z boku, ale jednak… Rodzina, tutejszy spokój, zdecydowanie musiały mieć na to wpływ… Niemal żałował swojej decyzji, aby została z nimi na kilka dni w Berlinie. Może gdyby przywiózł ją tu od razu, może wtedy wszystko byłoby łatwiejsze? Może właśnie jej byłoby dużo łatwiej poskładać te wszystkie kawałki swojego serca, które się rozprysły?
             - Lepiej wyglądasz, Meggie. – powiedział, kładąc dłoń na jej dłoni, która spoczywała na blacie biurka. – Niż…
            - Niż wtedy u… - zawiesiła głos. Chciała powiedzieć „u Ciebie”, ale to nie byłoby zgodne z prawdą. – u Was. – dokończyła. – Tu powoli zapominam. Może nie tak szybko, jakbym chciała, ale… Jakoś się udaje.
            - Bardzo się cieszę, Meggie. – powiedział cicho, uśmiechając się do niej. A ona, po raz pierwszy od tygodni odwzajemniła jego uśmiech. – Z resztą… zobaczysz, jeszcze wszystko będzie tak jak być powinno. Będziesz jeszcze szczęśliwa… zasługujesz na to, pewnie dużo bardziej niż niektórzy.
            - Ja już nie chcę być szczęśliwa… Szczęście kiedyś się kończy, a ja już mogę nie dać sobie rady z kolejnym zaczynaniem wszystkiego od nowa.
            - Nie mów tak, Meg. Wszystko będzie dobrze. Znajdziesz kogoś, kto będzie Cię kochał dużo bardziej niż ja… Kogoś z kimś będziesz szczęśliwsza, niż ze mną, zobaczysz. – powiedział, patrząc prosto w jej błękitne oczy.
            - Tylko z Tobą, potrafiłam być szczęśliwa… Nigdy później się nie udało. Szkoda tylko, że tak późno zdałam sobie z tego sprawę. Gdybym wtedy zachowała się tak, jak powinnam, gdybym nigdy nie odeszła, to… Może mały Patrick byłby na świecie… i byłby szczęśliwym dzieckiem obojga rodziców. Coś po prostu poszło nie tak… Ale może tak właśnie miało być? Może potrzebna mi była taka lekcja? Żebym nauczyła się szanować to, co mam… Bo to zawsze może zniknąć. – pojedyncze łzy zaczęły skapywać z jej rzęs. Czuła jak się łamie… zbyt długo się trzymała. Spokój kiedyś musiał zniknąć… Żałowała tylko, że on po raz kolejny widzi, jak płacze. Przecież ostatnio tylko taką ją widział… A przecież za wszelką cenę, chciała mu pokazać, że jest silna… Odwróciła się od niego… Wzięła kilka głębokich wdechów, a potem dłonią otarła mokre policzki.
            - Przy mnie nie musisz udawać, Meggie. – powiedział. Podniósł się ze swojego miejsca i kucnął przed nią. Dłonie oparł na jej kolanach. – Możesz płakać… czasem trzeba, czasem łatwiej pozbyć się złych wspomnieć, a łzy na to pozwalają. – Te słowa sprawiły, że kolejne łzy spłynęły po jej twarzy. Podniósł się z ziemi… chwycił jej dłoń i przyciągnął jej wątłą postać do siebie. Już tyle razy wypłakiwała mu się na ramieniu… Tylko tyle mógł dla niej zrobić. – Obiecaj mi jedno… że jak spotkamy się za parę lat, to będziesz szczęśliwa… Będziesz miała męża, dzieci, dom, psa… Co tylko będziesz chciała. Daj sobie szansę na szczęście, Meggie.
            - Tylko dlaczego ja nie potrafię go znaleźć? – zapytała. – Dlaczego ono za każdym razem ode mnie ucieka? Dlaczego prześlizguje mi się między palcami? Dlaczego nie potrafię go utrzymać? – pytania niczym lawina spadły na niego, wyraźnie go przytłaczając… Nie miał na nie odpowiedzi. Słowa pocieszenia wydawały się mu być zupełnie nie na miejscu.
            - Znajdziesz. – powiedział tylko, jeszcze mocniej przytulając ją do siebie.
            - Bez Ciebie nie znajdę… - wydukała wprost w jego koszulę.
            - Ze mną tym bardziej nie, Meggie. – odpowiedział. – Jesteśmy już kompletnie innymi ludźmi. Oboje się zmieniliśmy. Dojrzeliśmy.
            - Przecież kiedyś mnie kochałeś! Tego się nie da tak po prostu wymazać z pamięci! A co by było gdyby, to dziecko się jednak urodziło? Czy wtedy też powiedziałbyś, żebym znalazła dla niego dobrego tatusia? – jej głos nabrał odrobinę ostrzejszych tonów.
            - Nie wiem co by było wtedy, Meg. – odpowiedział spokojnie.
            - Zostawiłbyś swoje dziecko? – zapytała otwarcie.
            - Wiesz, że nie… - powiedział.
            - Więc byłbyś ze mną tylko i wyłącznie ze względu na nie? – zapytała. Odsunęła się od niego, a następnie spojrzała prosto w jego oczy. Były ciemne jak nocne niebo. Tylko on miał tak czysto granatowe oczy… przepiękne. A jednocześnie tak głębokie, że mogłaby w nich utonąć, niczym w toniach oceanu. – Czy może byłbyś tylko jakimś weekendowym tatusiem, który przynosi drogie zabawki i płaci alimenty? – kolejne pytanie wymierzone w niego niczym policzek.
            - Nie wiem, Meg. – nadal usiłował zachować spokój, ale przychodziło mu to z coraz większą trudnością. Jej pytanie stawały się dla niego coraz bardziej niewygodne.
            - Już nic Cię w ogóle nie obchodzę? – zapytała.
            - Gdyby tak było, to nie było by mnie tutaj. Tylko właśnie planowałbym własne przyjęcie weselne. – powiedział ostrzej.
            - Co się z nami stało, Paddy? – zapytała. Nie spodziewała się, że zada właśnie takie pytanie… Mimo, że tak bardzo chciała znać na nie odpowiedź. Czy była kiedyś szansa, że ich historia mogła się potoczyć zupełnie inaczej… Czy gdyby wróciła wcześniej… później, czy była szansa, aby żadne z nich nie musiało mówić „Żegnaj”?
            - Chyba po prostu się wypaliliśmy… - powiedział. Sam już nie wiedział. Gdy był z Joy, wiedział, że to ona jest tą właściwą. Że to właśnie ona jest kobietą, z którą mógłby stworzyć normalny związek, normalną rodzinę. Ale gdy wracał tutaj… gdy stał obok swojej pierwszej miłości… wszystko się zmieniało. Ich miłość, związek… zawsze było serią wzlotów i upadków. Także z jego winy… Ale mimo to przez lata jednak potrafili w nim trwać. Potrafili być sobie wierni… W trudnych chwilach zawsze wiedzieli, że mogą na siebie liczyć… A potem ich historia się nagle ucięła. Stłamsił w sobie wszystkie uczucia… strącił tą miłość na skraj swojego umysłu, ale ona nadal gdzieś tam była i co jakiś czas przypominała o sobie. Potem pojawiła się Joy, a wraz z nią... taka prosta, zwyczajna radość. Z nią właściwie od początku było łatwiej… Wiedział, jaka jest, potrafił przewidzieć co powie, co zrobi… Poza tym jednym momentem, kiedy kazała mu wybierać… W pierwszym odruchu zwyczajnie się wystraszył… Że może coś stracić… Jego decyzja była szybka.. podjęta niemal automatycznie. Jakby wyrwana z jego świadomości. Wiedział, że była dobra… Taka, jaką powinno się podjąć… Jedyna prawidłowa, jedyna bezpieczna. Bo ich związek właśnie taki był… bezpieczny, spokojny, bez wzlotów i upadków.
            - Ale jednak tu jesteś… - powiedziała.
            - Może to sposób aby powiedzieć, żegnaj? – bardziej chyba zapytał, niż stwierdził.
            - Już tyle razy to mówiliśmy, a zawsze wracaliśmy w to samo miejsce.
            - Teraz też wrócimy… ale wtedy, gdy oboje będziemy mieli już normalne rodziny. – powiedział, wypuszczając ją ze swoich ramion. – Za 10 lat… W Berlinie, na Święta Bożego Narodzenia… - dodał. Jakiś czas później, zamykając za sobą drzwi, wiedział, że podjął jedyną właściwą decyzję. Wiedział to w momencie, gdy spojrzał w jej oczy... i pierwsze o czym pomyślał było to, że nie mają koloru zieleni. Że nie mają tych ciepłych iskierek, ani, że jej włosy nie mają koloru blond. To nie była Joy... to nie była też jego miłość... ona była wspomnieniem. Pięknym... ale tylko wspomnieniem.


I w tym miejscu mogę powiedzieć jedno… to już jest koniec… To był ostatni normalny rozdział tego NWR, po nim będzie jeszcze jeden, epilog. Mam nadzieję, że spędziliście na czytaniu tego opowiadania całkiem miłe chwile i nie żałujecie czasu, który na to wykorzystaliście. Może nie zawsze było idealnie, ale mogę szczerze powiedzieć, że w tą opowieść włożyłam całe swoje serce, całą swoją duszę i wszystkie swoje umiejętności. Dzięki NWR wiele się nauczyłam, i to nie tylko pisarsko, ale także życiowo… Zaczęłam postrzegać niektóre sytuacje życiowe w zupełnie innym świetle, niż do tej pory.

Dziękuję Wam czytelnikom… Tym, którzy komentowali, dzieląc się swoimi wrażeniami, ale także tym cichym, którzy jednak śledzili losy głównych bohaterów. Za to, że przez te kilka długich miesięcy byliście ze mną. Dzięki Wam, wiem, że było warto. Jesteście najlepsi! Dziękuję Riri, Anetce, Ani, Edytce, Kamili, Betsy, Oli i Ani... Byłyście ze mną najdłużej, najwierniej, więc Wam należą się szczególne podziękowania.

Riri... ty wiesz... Tyle razy, ile mi pomagałaś, wspierałaś, dziękuję Ci baaardzo :* Jesteś niezastąpiona.

I tak na zakończenie… Kiedyś może jeszcze tu wrócę, trochę z tym samym, trochę z czymś innym... Ale na razie czeka nas dłuższa przerwa. Pewnie trochę zawodzę, trochę siebie, trochę Was... Że jednak zmęczenie wygrywa, ale mam nadzieję, że jak wrócę, to nowa energia, także ta, którą cały czas otrzymywałam od Was, przybędzie, aby stworzyć coś jeszcze lepszego niż do tej pory.
Tak więc, nie mówię na razie „Żegnaj”, ale „Do zobaczenia

Jeszcze raz dziękuje Wam wszystkim, kocham Was.

Wasza M.D :*

wtorek, 23 września 2014

Rozdział LXXXIX

LXXXIX


Niby wszystko wróciło do normy, ale czuła, że nie wszystko jest do końca tak... Układało im się, ale nie mogła oprzeć się wrażenie, że coś jednak przed nią ukrywa… Jakby kobieca intuicja dawała jej o czymś znać, tylko, że nie miała najmniejszego pojęcia o czym. Układała właśnie jakieś książki na półce, gdy usłyszała w drzwiach szczęk zamka. Uśmiechnęła się do siebie. Myślenie, myśleniem, ale jednak tu był, z nią, i wybrał ją. Właśnie ją.
            - Hej, Joy! – zawołał w korytarzu, ściągając jednocześnie z siebie kurtkę.
            - Hej! - odpowiedziała, wychodząc do przedpokoju, nadal dzierżąc w dłoni jakiś podręcznik, który właśnie miała ustawić w biblioteczce. Podszedł do niej z uśmiechem na ustach, objął w pasie i pocałował delikatnie jej usta. Czuła jak książką wypada z jej rąk, uderzając mocno o podłogę. Zaśmiał się cicho pod nosem, odsuwając ją lekko od siebie.
            - Nie uczyli w domku, że książki się szanuje? – zapytał, nadal się śmiejąc. Schylił się lekko, aby podnieść ją z podłogi, nawet nie zauważyła, kiedy owinął jedno ramię wokół jej kolan i przerzucił ją przez ramię, jakby była nic nieważącym piórkiem.
            - Puść mnie, wariacie! – jej krzyk zmieszany ze śmiechem rozniósł się po całym mieszkaniu. Jej drobne pięści obijały się o jego plecy, bardziej go bawiąc, niż faktycznie sprawiając ból. Mimo wszystko, skrzywił się lekko, udając. 
            - Za to, że mnie bijesz? – zaśmiał się. – Mowy nie ma. – wolnym krokiem udał się w stronę sypialni i położył ją na łóżku, przygwożdżając ją do miękkiej pościeli.
            - Paddy… - westchnęła głośno.
            - No co? – zapytał, zatapiając swoje granatowe tęczówki w jej soczystych zielonych. A potem, jak gdyby nigdy nic, przewrócił się na bok i położył obok niej. Położyła głowę na jego klatce piersiowej.
            - Chciałbym z Tobą pogadać… - zaczął cicho.
            - Poważnie zabrzmiało… Coś się stało? – zapytała. Barwa jego głosu zdecydowanie nie wróżyła nic dobrego. Znowu automatycznie przed jej oczami pojawiły się wszystkie wątpliwości, jakie nawiedzały ją od dłuższego czasu. Spojrzała prosto w jego oczy, jakby one mogły jej dać odpowiedź.
            - Nie, nic się nie stało… - powiedział, ale jego głos wcale nie brzmiał zbyt pewnie. – Po prostu muszę wyjechać na dwa, trzy dni. Angelo prosił mnie o pomoc… Wiesz, zaczyna teraz nową trasę koncertową… Obiecałem, że pomogę mu ogarnąć nowe koncerty. Zawsze jest przy tym multum roboty, a gdy graliśmy jako rodzina, to zazwyczaj ja się tym zajmowałem. – nawijał niemal jak katarynka, jakby jak najszybciej chciał pozbyć się wszystkim nagromadzonych w umyśle, informacji. – To tylko kilka dni, obiecuję. – powiedział.
            - Pewnie… to Twój brat, jasne, że chcesz mu pomóc. – powiedziała, uśmiechając się lekko. Bała się, że usłyszy coś znacznie gorszego… Że stało się coś poważniejszego… Dwa, trzy dni, to wcale nie było tak wiele. Rozumiała, że chce pomóc młodszemu bratu. Dla niej coś takiego również byłoby naturalne.
            - Nie masz nic przeciwko? – zapytał.
            - Pewnie, że nie. Rozumiem… Z resztą, Paddy, ja nie jestem małym dzieckiem, naprawdę całkiem dobrze sobie sama radzę. Odetchnął z ulgą…
...
Naprawdę czuł się z tym parszywie, ale nie miał innego wyjścia. Gdyby powiedział, o co tak naprawdę chodzi, to… Lepiej, żeby to nie wyszło. Cały czas gryzła go rozmowa z rodzicami Meg. Nie mógł tak tego zostawić. Cały czas słyszał głos jej ojca, że jest parszywym draniem… Że najpierw zrobił jej dziecko, potem zostawił, spowodował, że poroniła… Powiedział Joy, że ją wybrał… Może i tak było, ale nie potrafił pozbyć się tego uczucia, nie potrafił się pozbyć ze wspomnień, Meg. Ona nadal gdzieś tam była… Może na zupełnie innych warunkach, ale Joy z pewnością by tego nie zrozumiała. Nie zrozumiałaby także, że musi się jeszcze raz rozliczyć z własną przeszłością… Dla niej, to oznaczałoby tylko jedno, a dla niego… coś kompletnie przeciwnego.
            - Paddy… - usłyszał jej głos. – Myślałeś już… - zaczęła, ale nie dokończyła.
            - O czym? – zapytał, unosząc lekko głowę. Spojrzał wprost w jej oczy… i zobaczył delikatne rumieńce na jej policzkach. Uniósł lekko brwi do góry, zdziwiony jej reakcją.
            - O założeniu rodziny… - wybąkała lekko zawstydzona. Uśmiechnął się lekko, mrużąc swoje oczy. Na jego czole pojawiły się zmarszczki. Uniósł się gwałtownie, a następnie oparł swój ciężar na przedramionach, sprawiając, że Joy leżała pod nim.
            -  Chcesz zacząć od razu? – zapytał, mrugając do niej. Jedna z jego dłoni już błądziła w okolicach jej uda.
            - Nie to miałam na myśli… - wydukała. Westchnął ciężko… No tak, tego mógł się spodziewać. Położył się na boku, wpatrując się w jej oczy. – Chodziło mi to, że… no wiesz… po zaręczynach planuje się ślub… albo coś. Nie myślałeś o tym? – słysząc jej pytanie, zrozumiał, że… nie. Że wcale o tym jeszcze nie myślał. Nie tak na poważnie. Owszem były jakieś bardzo dalekosiężne plany, ale nigdy właściwie o tym nie rozmawiali. Co jakiś czas wspominali o czymś… O tym, że kiedyś chcieliby mieć dzieci… Ale to nadal było w formie, „kiedyś”, a nie „teraz”.
            - Myślałem. – odpowiedział, wbrew własnym myślom. Ten temat… zdecydowanie nie był… Był tym, który chciał jeszcze na jakiś czas odłożyć. Zwłaszcza teraz, dopóki nie wróci. Czuł, jak coraz bardziej zaczyna się gubić, jak wszystko w jego życiu się zmienia, a on zwyczajnie nie ma na to żadnego wpływu. To wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko…
            - Ja ostatnio też… - powiedziała. – To znaczy… Ja wiem, że ja mam jeszcze studia, ale… Chciałabym już tak prawdziwie. A tak… mieszkamy razem, jesteśmy razem, śpimy ze sobą – zarumieniła się jeszcze bardziej, jakby te słowa wyszły z jej ust zupełnie wbrew jej woli. – Chciałabym żeby wszystko było prawidłowo, tak jak powinno być…
            - Kochanie, ja też chcę…  - powiedział. – I obiecuję, że jak tylko wrócę, to wszystko ustalimy. – dodał.
            - Nie wydajesz się być tego pewny… - widziała to po wyrazie jego twarzy… jakby bardziej mówił to, co ona tak bardzo pragnie usłyszeć, niż to, co faktycznie myśli.
            - Kochanie, po prostu jestem trochę zmęczony. Musiałem pogadać z paroma ludźmi dzisiaj… Angelo przyjeżdża tu niedługo z nową trasą koncertową. A skoro, ja tu jestem na miejscu, to pozałatwiam wszystko, żeby on nie musiał się tłuc godzinami samochodem, a potem jeszcze wracać po nocach. Tak będzie znacznie szybciej i prościej.
            - To musisz być głodny… - podniosła się szybko. – Przecież obiad jest gotowy. – pociągnęła go za rękaw, żeby i on również wstał. 
            - Ty idź… ja zaraz przyjdę. Muszę tylko jeszcze gdzieś zadzwonić. – powiedział, uśmiechając się do niej ciepło. Poczekał, aż Joy wyjdzie z pokoju, a następnie wybrał znany już na pamięć numer. Jeden sygnał, nikt nie odebrał… drugi, również nie… Dopiero przy trzecim usłyszał charakterystyczne kliknięcie, a po drugie stronie odezwał się znajomy głos.
            - Po co dzwonisz? – kobiecy głos.
            - Cześć, Kate. – odpowiedział. Była pierwszą, poza Meg, osobą w jej rodzinie, która go polubiła, ale nawet ona miała do niego pretensje za jego późniejsze postępowanie. I bynajmniej nie miał o to, do niej żalu. Miała do tego pełne prawo.
            - Chciałem zapytać, jak się czuje Meggie? – zapytał. Już tyle razy odbywali tę rozmowę, że znał jej przebieg niemal na pamięć.
            - Chłopie, nie było Cię kiedy była w ciąży, potem nagle raz udaje Ci się jej pomóc i myślisz, że wszystko jest ok.? – lekko odsunął telefon od ucha.
            - Nie, Kat, wcale tak myślę. – powiedział. – I właśnie dlatego dzwonię. – dodał. – Nie chcę znowu uciekać. Chcę jej pomóc, nawet jeżeli niewiele będę mógł zrobić…
            - Teraz, jedyną pomocą, jaką możesz jej dać, to święty spokój. Zostaw ją, daj jej zapomnieć, ochłonąć. Każde wspomnienie o Tobie, tylko jeszcze bardziej jej wszystko utrudnia, nie rozumiesz tego?
            - Nadal nie wychodzi z łóżka? – zapytał. Miał taką cholerną nadzieję, że jednak tak nie jest… Że chociaż powoli, to jednak zaczyna wracać do życia. Bał się o nią, nadal się o nią bał… Nie potrafił tego zmienić.
            - Dzisiaj, pierwszy raz, udało mi się ją wyciągnąć na spacer do lasu! Pierwszy raz, rozumiesz? Dopiero pierwszy raz po miesiącu! A wszystko przez Ciebie! – jej głośny krzyk aż roznosił się echem w aparacie.
            - Katie, to nie była moja wina… Owszem, nie zachowałem się wtedy w Berlinie, tak jak powinienem, to prawda, ale to nie moja wina, że nic nie wiedziałem o dziecku. Nikt mi o tym nie powiedział. Dowiedziałem się dopiero w szpitalu, że była w ciąży. – próbował się jakoś tłumaczyć.
            - I ja mam uwierzyć w te brednie, tak? Mama dzwoniła do Patricii w Święta… Wtedy nam powiedziała, od razu dzwoniliśmy, żeby siostra się z Tobą skontaktowała i żeby Ci powiedziała. Musiałeś wiedzieć!
             - Patricia? – zapytał. Patricia wiedziała? Wiedziała i nic mu nie powiedziała? Wziął głęboki oddech. Dlaczego? – Ja nic nie wiedziałem, przepraszam. Nic mi nie powiedziała… Nie było mnie w Święta w domu, przyjechałem dopiero przed Sylwestrem… Nic nie wiedziałem, Kate, uwierz mi.
            - Obiecała, że Ci powie, Paddy, musiałeś wiedzieć! – jej ton głosu był wyraźnie podniesiony.
            - Nic nie wiedziałem, Kat, dowiedziałem się dopiero, gdy Meg wylądowała w szpitalu.. Zadzwoniła wtedy do mnie, płakała, pojechałem do niej w środku nocy… Gdy wszedłem do mieszkania, znalazłem ją w sypialni… prześcieradło było całe zakrwawione. Nie wiedziałem co się stało. Dopiero, gdy przyjechało pogotowie, mówili coś o poronieniu… O tym, że może stracić dziecko, jeżeli szybko jej nie zabiorą. O niczym nie miałem wcześniej pojęcia. – mówił.
            - Naprawdę nic nie wiedziałeś? – zapytała, Kate. Może faktycznie nic nie wiedział… Mogła Paddy’emu wiele zarzucić, ale chyba nie to, że nie potrafił ponosić konsekwencji za swoje czyny.
            - Naprawdę. – potwierdził.
            - Z resztą nieważne… To i tak nic nie zmienia. Na razie sobie odpuść, daj jej odpocząć, poukładać sobie wszystko w głowie. Ty masz swoje życie… Ona swoje właśnie straciła, więc daj jej czas, aby odnalazła je gdzieś w sobie.
            - Przyjadę w weekend. – powiedział.
            - Ale…- zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć. W słuchawce rozległ się charakterystyczny dźwięk wolnego sygnału. Rozłączył się. Cholera!
            - Kochanie, obiad już jest gorący! – usłyszał głos dochodzący z kuchni. Potrząsnął mocno głową, odrzucając od siebie wszystkie swoje myśli. Teraz pora na nową maskę…
            - Już idę, kochanie! – odkrzyknął, odkładając telefon na stolik, stojący obok łóżka, a następnie wolnym krokiem wyszedł z sypialni. Rozmowę z Kate zepchnął na kraniec swojego umysłu… Nikt nie może wiedzieć. 

sobota, 20 września 2014

Rozdział LXXXVIII

LXXXVIII


Przez kilka minut siedziała oniemiały, nie bardzo rozumiejąc, co tak naprawdę od niej usłyszał. Chce się wyprowadzić? Nic z tego nie rozumiał... A przecież był pewny, że wczoraj jakoś doszli do porozumienia... Przecież obiecał jej, że odwiezie Meg do rodziców... Obiecał, że będzie tak, jak by było... A ona nagle... Podniósł się ze swojego miejsca i szybkim krokiem przemierzył korytarz i wszedł do sypialni. Szybko zarejestrował, co się dzieje... Widział jak Joy w nieładzie wrzuca rzeczy do walizki... Połowa z nich leżała gdzieś na dnie szafy, zrzucona z wieszaków... Komody w szufladzie stały otworem...
            - Joy, proszę Cię, nie wygłupiaj się... Nie rób tego. - nie potrafił uwierzyć w to, co widzi przed sobą. Kolejna bluzka wylądowała na stosie rzeczy w walizce.
            - Ja się nie wygłupiam, Paddy... Tak będzie po prostu lepiej. Dam Ci czas... A potem powiesz mi, czy nasz związek w ogóle jeszcze ma sens. - powiedziała. Jej głos załamywał się lekko... Niemal słyszał szelest łzy spływającej po jej policzku.
            - O czym ty mówisz, Joy? Uważasz, że dla mnie, nasz związek nie ma sensu? - zapytał, patrząc na nią uważnie.
            - Tak to ostatnio wygląda... - kolejna rzecz wylądowała w walizce. Wyminęła go, przechodząc do łazienki. Zgarnęła najpotrzebniejsze rzeczy z półki, a następnie wróciła do pokoju. Przyglądał się temu, jakby działo się zupełnie poza nim. Kompletnie nic z tego nie rozumiał.
            - Joy, nie rób tego. - powiedział. - Tak wcale nie będzie lepiej. Jesteś mi potrzebna.
            - Po co? Żeby miał kto pilnować Meg, gdy Cię nie ma? - zapytała. - Żeby być z Toba w łóżku? Po co? - widział, jak nerwy zaczynają jej puszczać. Jej oczy błyszczały nienaturalnym blaskiem.
            - Nie! - podniósł głos. - Jesteś mi potrzebna, bo Cię kocham.
            - Przestań! - krzyknęła. - Po prostu przemyśl to... Kto się tak naprawdę dla Ciebie liczy? Ja czy Meg? Dla kogo jesteś w stanie więcej poświęcić. - Wyminęła go ponownie i zniknęła za drzwiami łazienki. Kilka łez spłynęło po jej policzku. Przemyła twarz lodowatą wodą, a następnie szybko się ubrała. Umyła jeszcze tylko zęby, a potem wyszła do przedpokoju. Z wieszaka zgarnęła kurtkę, a na nogi włożyła botki. Przyglądał się temu wszystkiemu z boku, nie potrafiąc wykonać żadnego gestu... Jego nogi były jak przytwierdzone do podłogi. Dopiero, gdy zobaczył ją w drzwiach, z jedną dłonią na klamce, a drugą na rączce walizki, zrozumiał, że musi coś zrobić, inaczej wyjdzie... A co najgorsze straci do niego zaufanie... Niemal podbiegł do niej i chwycił ją za ramiona, odwracając ją brutalnie ku sobie.
            - Puść mnie, proszę. - wydukała, łapiąc oddech.
            - Proszę Cię, nie zostawiaj mnie... Nie rób tego samego, co Meg..., proszę.
            - Nie grasz fair, Paddy... - powiedziała.
            - Nie obchodzi mnie to... Po prostu mnie nie zostawiaj... Nie odchodź, nie dam sobie rady bez Ciebie. - powiedział, przesuwając dłońmi po jej ramionach.
            - To podejmij decyzję. - po raz kolejny to samo... Westchnął ciężko, słysząc jej słowa. Nie potrafił... Cholera, nie potrafił! Jeszcze nie teraz... Obie były dla niego ważne, każda na swój sposób... I bał się, że działając pod wpływem emocji, to... Tylko, że jeżeli teraz tego nie zrobi, to... - No właśnie, Paddy... Dlatego daję Ci czas, przemyśl wszystko... Ja naprawdę niczego nie przekreślam, nie mówię koniec, nie mówię żegnaj... Po prostu się zastanów...
            - Ale.... - zaczął jeszcze raz.
- Zadzwoń. - powiedziała tylko, uśmiechając się do niego blado, a potem widział przed sobą tylko zatrzaśnięte drewniane drzwi. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się tak naprawdę stało. Jego mózg zaczął krzyczeć w jego głowie... Nawet nie założył kurtki, wybiegł z mieszkania, zostawiając otwarte na oścież drzwi... Zbiegł po schodach, prawie potrącając wchodzącą staruszkę... Słyszał jeszcze jej narzekania na dzisiejszą młodzież... Otworzył drzwi kamienicy... Mimo nadchodzącej wiosny, na dworze nie mogło być więcej jak pięć czy sześć stopni powyżej zera... I zdecydowanie nie była to pora na chodzenie w krótkim rękawku, ale on nawet nie czuł chłodu... Adrenalina działała tak silnie, że było mu niemal gorąco... kilka kropli potu spłynęło po jego czole. Widział ją... Dochodziła właśnie do przejścia dla pieszych... Światło już zmieniało się na zielone...
- Joy! - jego krzyk rozciął powietrze dzielące ich dwoje. Widział, jak powoli się odwraca, wyraźnie zaskoczona. Dopiero wtedy, rzucił się pędem w jej stronę... Dysząc ciężko dobiegł do niej i chwycił ją mocno za ramiona. - Wybrałem... Jestem z Tobą, tylko z Tobą. - wybąkał, łapiąc spazmatycznie powietrze. 
- Paddy... - zaczęła, wzdychając ciężko.
- Nie potrzebuję czasu... ja już wybrałem. W momencie kiedy, założyłem Ci pierścionek. - powiedział, pocierając opuszkami palców srebrną obrączkę ozdobioną delikatnymi kwiatami.
- Zaraz zamarzniesz Paddy... - powiedziała. Na tylko tyle, było ją teraz stać. Jakby zupełnie zabrakło jej słów... Tak bardzo chciała żeby to zrobił... czekała na to, a z drugiej, było to tak nieoczekiwane. Była pewna, że nadal będzie unikał odpowiedzi, bojąc się podjąć jedną konkretną decyzję... Nie sądziła, że za nią wybiegnie... Mimo, że tak bardzo tego chciała...
- Nie jest mi zimno. - odpowiedział automatycznie. Do tej pory naprawdę nie czuł zimna.... Nie czuł na sobie podmuchów mroźnego jeszcze wiatru, który przypominał o odchodzącej zimie. Dopiero teraz, gdy opadła adrenalina, gdy opadły emocje, które przygnały go w to miejsce... gdy poczuł jej dłonie, gdy czuł jej ciało obok swojego, gdy trzymał ją w ramionach tak, jakby to robił po raz pierwszy... poczuł niesamowity chłód, przenikający cienki materiał jego koszulki. Czuła gęsią skórkę na jego ramionach.
- Wracaj do domu, Paddy. - powiedziała, trzymając dłonie na jego klatce piersiowej.
- Ale ty wracasz ze mną. - powiedział, biorąc w dłoń jej walizkę, która przewróciła się na chodnik, tuż obok ich stóp, drugą zaś dłonią objął ją w pasie, prowadząc w stronę klatki schodowej. Nic nie odpowiedziała... Chyba nie bardzo wiedziała, co... Z jednej strony rozpierała ją radość... że jednak coś dla niego znaczy, że ich związek jest równie ważny dla niego, co i dla niej... a z drugiej... miała wrażenie, że to wcale nie jest decyzja... To był moment zanim on wybiegł...  To było tylko kilka minut... Czy rzeczywiście to była decyzja... Czy po prostu świadomość, że jej braknie... Potrząsnęła głową, próbując odrzucić od siebie tego typu przypuszczenia... Jest z nią, tylko z nią... To znaczy, że ją kocha, a przecież tylko to się liczy. Poczuła jak jego dłoń jeszcze szczelniej zaciska się na jej ciele... I tylko to się liczyło... Że jest obok...

...
Trzy tygodnie później
Wybrał numer młodszego brata... Jeden sygnał nic, drugi sygnał nic... Już miał odłożyć telefon, ale usłyszał charakterystycznie kliknięcie i w aparacie usłyszał głos Angelo.
            - Halo? - jego głos był lekko zachrypnięty, chyba musiał się właśnie obudzić.
            - Kurde, dodzwonić się do Ciebie, to naprawdę. - zaczął wyraźnie zirytowany.
            - Spokojnie, brat. Stało się coś, że dzwonisz? - zapytał, Angelo, przysłuchując się wyraźnie napiętej barwie głosu starszego brata.
            - Potrzebuje Twojej pomocy. - powiedział otwarcie. Nie bardzo miał inne wyjście... Jeżeli Angelo mu nie pomoże, to będzie miał nie lada problem.
            - Jakiej pomocy? - zapytał, Angelo. Mimo, że przed chwilą drzemał jeszcze smacznie na kanapie, to barwa głosu osoby po drugiej stronie zupełnie go ocuciła. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, wsłuchując się w słowa.
            - Nie będzie mnie w Berlinie przez kilka dni... - powiedział.
            - No... dobra. - zaczął Angelo. - Ale nie rozumiem, w czym mam Ci pomóc? Załatwić Ci jakiś bilet na samolot, czy jak? A może pociąg? - już nic z tego nie rozumiał. Starszy brat rzadko mówił konkretnie, o co mu chodzi, ale tym razem był wyjątkowo tajemniczy... i bał się, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
            - Nie! - podniósł lekko głos, jednak słysząc wyraźny szum prysznica, uspokoił się nieco. Odetchnął z wyraźną ulgą. Ale to i tak zdecydowanie nie był moment na kłótnie rodzinne, nawet jeżeli i tak nie mogła słyszeć jego rozmowy zagłuszonej przez płynącą wodę.
            - Chodzi mi... - tym razem lekko się zawahał, nigdy nie prosił brata o coś takiego... Przecież wcale nie będzie musiał się zgodzić... Nie miałby mu za złe tego... ale zdecydowanie utrudniłoby mu to życie. - Potrzebuje alibi... - powiedział wreszcie, nadzwyczaj pewnym tonem.
            - Czego, kurde? - dosadny głos Angelo zadudnił mu w uszach. Właśnie takiej reakcji się po nim spodziewał. - Coś ty znowu nawywijał? - zapytał.
            - Nic. - odpowiedział. - Po prostu muszę coś załatwić, ok.? A ona nie może się o tym dowiedzieć. - dodał.
            - Przecież jesteście razem, chłopie! Związki chyba polegają na tym, że nie ma się przed sobą żadnych tajemnic, prawda?
            - Nie praw mi kazań, dobra? - ton jego głosu zmienił się na ostrzejszy. - Z resztą... po prostu chodzi o to, żebyś potwierdził moją wersję. Tylko tyle. Powiem, że pojechałem załatwić Ci jakiś koncert, dobra... O nic więcej Cię nie proszę... Po prostu, jakby zadzwoniła... a szczerze w to wątpię, to po prostu powiesz, że tak, ok? - przez chwilę słyszał tylko ciężko oddech po drugiej stronie. – Chcę zrobić jej niespodziankę. – dodał. To zdecydowanie mogło urealnić jego historię.
            - A mogę wiedzieć chociaż, o co chodzi? Co to za niespodzianka? - zapytał, Angelo, próbując wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji.
            - Nieważne. - odpowiedział, a potem dodał tylko - Dzięki, brat. - A następnie rozłączył się. W telefonie wybrzmiał wolny sygnał. Angelo westchnął ciężko... Jego brat ostatnio zaczął zachowywać się coraz dziwniej... I coraz bardziej zaczynał się o niego martwić.

wtorek, 16 września 2014

Rozdział LXXXVII



Przez chwilę nie potrafił wydusić z siebie słowa. Jej słowa walnęły go niczym obuchem w głowę... Każe mu wybierać? Patrzył na nią przerażonym wzrokiem... Pierwszy raz była nieugięta. Pierwszy raz widział ją taką... stanowczą. „Albo ja, albo Meg” to zdanie tłukło mu się w głowie. Dopiero, gdy zobaczył jak odwraca się by odejść, chwycił ponownie mocno jej rękę, nie pozwalając jej na to.
            - Nie, do cholery! To wcale nie jest żadna odpowiedź, Joy! - jego głos przeszył tą przerażającą ciszę.
            - To jak ja mam to traktować? Ja już naprawdę tak nie potrafię... Zwyczajnie nie daję sobie z tym wszystkim rady. Jesteś ze mną, a tak jakbyś był zupełnie obok... Ile razy budzę się w nocy, Ciebie nie ma, to jak ja mam to traktować? Jeżeli... jeżeli Meg, jest dla Ciebie ważniejsza, to po prostu mi to powiedz... Zniosę każdą prawdę... Ale nie oszukuj, błagam Cię. Nie każ mi łudzić się nadzieją, której nigdy nie spełnisz... Czy proszę o tak wiele? O jedną Twoją decyzję? Jeżeli wybierzesz ją, to po prostu odejdę... Wyjadę i więcej mnie nie zobaczysz... Wiem, że będzie bolało, jak cholera, ale wolę to wiedzieć teraz, a nie za rok, za dwa... Może w ogóle po ślubie? Paddy, powiedz coś. - łzy skapywały z jej policzków na panele. - Ich głośne oddechy mieszały się ze sobą. - Wystarczy jedno Twoje słowo...
            - Nie chcę żebyś odchodziła. - powiedział, przyciągając szlochającą dziewczyną do siebie. Jego koszulka niemal natomiast przemokła od płynących strużkami po jej policzkach słonych kropli.
            - Ale nie chcesz też zostawić jej. - wyszeptała w jego koszulę.
            - Bo obiecałem jej pomóc... Kiedyś byliśmy też przyjaciółmi, i obiecałem, że bez względu na wszystko, zawsze będzie mogła na mnie liczyć. Nie mogłem jej zostawić... Straciła dziecko... Moje dziecko... Co miałem jej powiedzieć? Trudno, stało się, a teraz wracaj do swojego życia, a moje zostaw w spokoju? Widziałaś, w jakim była stanie... w jakim nadal jest? Ona sobie kompletnie z tym nie radzi... Nie jest tak silna, jak ty. Postaraj się też to zrozumieć, Joy.
            - Ja też sobie nie radzę... Tylko, że tego już niestety nie potrafisz zauważyć. - wyszeptała z nutką żalu w głosie.
            - Przepraszam, kochanie... Może faktycznie ostatnio trochę się wszystko pozmieniało.  Ta cała sytuacja miała ogromny wpływ na nas wszystkich... Pewnie nie powinna, ale tak się niestety stało. Ale obiecuję Ci, że wszystko wróci do normy... znowu będzie, tak jak było. - głaskał delikatnie jej lekko wilgotne włosy. - Obiecuję, Joy.
            - Ale ja nie chcę Twoich obietnic! Cały czas tylko je słyszę! Chcę jedną konkretną odpowiedź, ona czy ja? Przykro mi, Paddy, ale nie widzę już innego wyjścia.
            - Joy, proszę... Nie każ mi tego robić teraz. Meg to moja przyjaciółka... - skrzywiła się lekko, słysząc te słowa. - Nie mogę jej teraz tak po prostu olać. Ja sam cholernie źle bym się z tym czuł... I pewnie ty, po jakimś czasie, też... - powiedział. - Ale mogę obiecać Ci jedno... - spojrzała prosto w jego granatowe tęczówki. - Że jutro z nią porozmawiam i zawiozę ją do rodziców, w porządku? - zapytał, odwzajemniając jej spojrzenie. - To chyba faktycznie będzie lepsze wyjście. Tam będzie miała obok siebie bliskich ludzi, cały czas ktoś z nią będzie...
            - W porządku... - powiedziała. Może to nie rozwiązywało wszystkich jej problemów, ale jednak była to przynajmniej jakaś cząstka jego decyzji. Na więcej, na chwilę obecną, i tak nie miała, co liczyć. Przytulił ją mocniej do siebie, całując czubek jej głowy.
            - Chodźmy już spać, Joy... - wyszeptał w jej włosy. - Oboje jesteśmy wykończeni. - dodał, jednak ona nie odpowiedziała, wtuliła się w niego mocniej. Delikatnie wziął ją w ramiona, a ona kurczowo wczepiła się w jego koszulkę. Jej głowa opadła na jego ramieniu... To prawda, była wykończona... A jego ramiona dawały jej ukojenie, mimo, że czasem życie z nim było cholernie trudne, to jeszcze trudniejsze byłoby teraz wyjść z tego mieszkania, opuścić to życie, które dopiero tak niedawno zaczęła. Poczuła, jak kładzie ją na ciepłej pościeli, puściła więc jego szyję... Materac ugiął się lekko pod jego ciężarem, gdy kładł się obok niej. Przykrył ich kołdrą... Położyła głowę na jego klatce piersiową, a on nieustannie przeczesywał jej długie włosy szczupłymi palcami. Czuł, jak powoli jej oddech się uspokaja, a serce zaczyna być równomiernym rytmem. On jednak długo nie mógł zasnąć... Jego myśli krążyły wokół jej słów. Teraz właściwie jej nie odpowiedział... I nie był pewny, czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić. Z jednej strony ją rozumiał... Meg to jego była dziewczyna... Która narzeczona, nie buntowałaby się przeciwko mieszkaniu z byłą z dziewczyną swojego faceta? Jej zachowanie było jak najbardziej naturalne... Raczej dziwił się, że aż tak długo wytrzymała, nic nie mówiąc... Przecież on, gdyby taka sytuacja miała miejsce z jej strony, już dawno wyrzuciłby gościa na zbity pysk, jeszcze dokładając mu parę siniaków... A ona zgodziła się... Ba! Nawet sama zaproponowała, aby Meg została z nimi jakiś czas. Nie miał do niej wcale pretensji, że tak się dzisiaj zachowała... To on to zachowanie spowodował... Miała rację... Ostatnio wiele się w ich życiu zmieniło... On sam przewartościował cały swój system moralny... I być może zrobił to kompletnie niepotrzebnie... To Joy powinna być dla niego najważniejsza, Meg była już historią... powinna nią być. Teraz miał swoje życie, nowe życie, w którym nie było miejsca na przeszłość... A jednak ta przeszłość do niego wróciła i powaliła go na kolana jednym ruchem... Tak nie powinno być. W swoim życiu popełnił już zdecydowanie zbyt wiele błędów, nie mógł pozwolić sobie na kolejne... Tylko pytanie, co tak naprawdę było jego błędem... Na to pytanie nie miał jednej dobrej odpowiedzi... Zasnął dopiero kilka godzin później, i przez całą noc nawiedzały go koszmary... Nawiedzała go jego przeszłość.
...
Obudziła się około siódmej... Paddy jeszcze spał, więc powoli wyswobodziła się z jego ramion i bosymi stopami przeszła do kuchni. Niemal automatycznie, nadal przecierając zaspane oczy, włączyła ekspres do kawy. Usiadła na krześle i oparła ręce na blacie stołu. Ułożyła na nich głowę, przymykając na chwilę oczy. Była niewyspana... Do tego wczorajsza rozmowa... Właściwie nadal nie wiedziała, na czym stoi... Nadal nie wiedziała, jaką podejmie decyzję... To, że Meg być może pojedzie do rodziców, wcale nie rozwiąże ich problemów... Wręcz przeciwnie, może być wtedy jeszcze trudniej... Już sama nie wiedziała, co jest lepsze... Już sama nie wiedziała, co jest właściwe, a co nie.
            - Już wstałaś? - do kuchni wszedł Paddy. On też nie wyglądał na przesadnie wyspanego. Pod jego oczyma nadal widoczne były cienie. Usiadł naprzeciwko niej, przy stole.
            - Dzień dobry. - powiedziała, spoglądając w jego stronę.
            - Dzień dobry. - odpowiedział. - Czemu tak wcześnie jesteś na nogach? Przecież jest sobota...Stało się coś? - zapytał.
            - Po prostu nie mogłam spać. - powiedziała. - A ty, dlaczego już nie śpisz? - zadała to samo pytanie, co on przed momentem. Wskazał dłonią na parujący ekspres na szafce... W kuchni już unosił się mocny zapach zmielonych ziaren.
            - Kawa. - powiedział. - Jej zapach zawsze mnie obudzi... - dodał ciszej.
            - No tak... - o tym zupełnie nie pomyślała. Zamyśliła się... On tymczasem podniósł się ze swojego miejsca, wyjął z szafki dwa kubki, a następnie nalał do każdego z nich gorący napój. Oba naczynia postawił na stole, a potem usiadł z powrotem na swoim krześle. Przyglądał się jak Joy ujmuje czerwony kubek w ręce i upija łyk gorzkiego trunku. I znowu tak jakoś nienaturalnie... zabrakło im tematów do rozmowy... Każde topiło własne smutki i żale w gorącej cieczy w kubkach w kształcie serc.
            - Naszykuję śniadanie. - powiedziała Joy, podnosząc się z krzesła.
            - Poczekaj chwilę... Nie możemy normalnie porozmawiać? - zapytał, łapiąc jej dłoń w swoją. Czuła ciepło jego palców.
            - Przecież rozmawiamy... - powiedziała.
            - Naprawdę tak uważasz? - zapytał. - Joy, usiądź jeszcze na chwilę... Śniadanie naprawdę może poczekać. Jest dopiero po siódmej... - dodał.
-  Jak uważasz... - powiedziała, ponownie zajmując swoje miejsce przy stole.
- Wczoraj... - zaczął.
- Paddy, proszę, nie wracajmy do tego... jeszcze nie. - powiedziała cicho, biorąc w dłonie kubek z kawą. Upiła kilka łyków.
- Chyba właśnie powinniśmy. - powiedział. - Mój związek z Meg zakończył się właśnie z powodu niedomówień... Z powodu jakiegoś nieporozumienia czy niezrozumienia... Nie chcę żeby to samo stało się z naszym. - jego oczy niemal przeszywały ją na wskroś.
- Ale ja naprawdę wszystko rozumiem... - nie miała ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... Bała się, co też może z niej wyniknąć.
- Nie, nie rozumiesz. - powiedział. - Pewnie trochę też przeze mnie... To ja musiałem zrobić coś źle, skoro czujesz się aż tak niepewnie... Myślałem, że mi ufasz, że wiesz, że Cię kocham, że jestem z Tobą...
- To wcale nie tak, że Ci nie ufam, Paddy. - powiedziała, odwzajemniając trochę jego spojrzenie. - Ja tylko...
- Chyba jednak trochę tak jest, Joy... W porządku... To też trochę moja wina. Nie jestem z Tobą Joy dlatego, że nie mam innej opcji, czy dlatego, że próbuje się wyleczyć ze złamanego serca. Nie jestem z Tobą dlatego, że mi pomagasz, że mi radzisz, że mnie wspierasz... Jestem z Tobą, dlatego, że jestem z Tobą szczęśliwy... I nic tego nie zmieni. To prawda, że jesteś moją przyjaciółka, że Twoje rady są dla mnie naprawdę cenne, że wiem, że mogę na Ciebie liczyć, ale to jest już skutek, a nie powód... Meg była dla mnie kimś ważnym, nadal w jakimś stopniu jest... Dowiedziałem się kilka dni temu, że miała być matkę mojego dziecka... Dla mnie to też jest cholernie trudne. I może właśnie dlatego, trochę się w tym wszystkim pogubiłem... Zgubiłem coś, co powinno być dla mnie najważniejsze, ale wcale nie stałaś się dla mnie mniej ważna... Wręcz przeciwnie, dopiero teraz tak naprawdę zobaczyłem ile mi dajesz... jak wielką jesteś dla mnie pomocą. Może dlatego mniej o tym mówię, bo stało się to dla mnie czymś oczywistym. I byłem pewny, że o tym wiesz... Przepraszam, że się myliłem. - przez chwilę nie bardzo wiedziała, co ma odpowiedzieć... Jego słowa były piękne, ale... To były tylko słowa...
- Paddy, tylko, że... ja nadal nie wiem, na czym tak naprawdę stoję... Twoje słowa... Staram się w nie wierzyć, ale... Ja wiem, że gdy ona zapłacze, to pobiegniesz do niej, bez względu na wszystko... Oboje dobrze o tym wiemy...
- Joy, proszę... nie wracajmy znowu do punktu wyjścia. - westchnął ciężko.
- Ale musimy, Paddy. Ja tak nie potrafię na dłuższą metę... w końcu będzie trzeba coś zmienić... - powiedziała.  
- Kiedyś, kochanie... kiedyś... proszę. - powiedział, chwytając jej dłoń leżącą na stole. - westchnęła ciężko... Przecież on nigdy nie podejmie decyzji... To był scenariusz, którego obawiała się najbardziej.
- Ale ja nie chcę kiedyś. - powiedziała - Nie chcę przez kilka lat łudzić się nadzieję, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że nic z tego... Że nadal kochasz Meg i właśnie do niej wracasz! Ja chcę być szczęśliwa... Może założyć kiedyś normalną rodzinę... Nie chcę mieć całe życie na głowie byłej dziewczyny, która w każdym momencie może wparować mi do domu... Nie tak to powinno wyglądać.
- Kochanie, proszę Cię... Nie każ mi teraz podejmować tej decyzji... To jest naprawdę najgorszy moment... - próbował jeszcze jakoś ominąć temat. Westchnęła ciężko... Pozostała jej tylko jedna opcja... Tylko jeden sposób, aby sprawdzić, ile tak naprawdę dla niego znaczy.