sobota, 6 września 2014

Rozdział LXXXIII

LXXXIII


Powoli podszedł do siedzącej na krześle Joy. Miała głowę opartą o ścianę i zamknięte oczy. Mimo wszystko na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. Przyjechała tu z nim... Była cały czas obok. Nigdzie nie uciekła... Mimo, że tak naprawdę miała do tego pełne prawo. Właściwie ta sytuacja w ogóle jej nie dotyczyła... a była tu, tylko i wyłącznie dla niego. Bo ją o to poprosił.
            - Joy... - wypowiedział cicho jej imię. Niemal natychmiast otworzyła powieki i spojrzała na niego. - Wracamy do domu? - zapytał. Przez chwilę przyglądała mu się uważnie. Był blady, a jego podkrążone oczy wyraźnie mówiły o nieprzespanej nocy. - Joy?
            - Wracamy. - odpowiedziała, chwytając wyciągniętą w jej stronę rękę. Powoli podniosła się ze swojego miejsca, i ruszyła wraz z Paddym w stronę wyjścia. Nadal czuła jego ciepłą dłoń w swojej dłoni. - Ja ona się czuje? - zapytała, nieśmiało. Ogromnie żal jej było Meg... to czy ją lubiła, nie miało żadnego znaczenia, właściwie jej nie znała. Tylko z opowieści Paddy’ego. Ale potrafiła sobie wyobrazić co może czuć matka, kiedy umiera jej dziecko. Ten niewyobrażalny ból... To musiał być dla niej ogromny cios.
            - Właściwie to nawet nie wiem... W ogóle się nie odzywa, jakby zupełnie odcięła się od świata... Nie wiem nawet jak do niej dotrzeć. Zamknęła się w sobie... Nawet psycholog nie umiał z niej nic wyciągnąć... Boję się o nią... Ona nie jest taka silna... To jest dla niej cholernie trudne. Nie mam pojęcia jak jej pomóc... Ona chyba nawet nie chce tej pomocy... Sam już nie wiem. - potok słów niemal wylewał się z niego.
            - To na pewno był dla niej szok, Paddy... Postaraj się ją zrozumieć, to dla niej trudne... Może najpierw próbuje jakoś sama to przetrawić, ułożyć jakoś w głowie... W końcu jeszcze wczoraj spodziewała się dziecka, a dzisiaj dowiedziała się, że go nie ma.
            - Wiem, Joy... Tylko boję się, że jak teraz zamknie się w sobie i nie da sobie pomóc... to potem będzie tylko trudniej. Coraz gorzej będzie ją z tego wyciągnąć.
            - Daj jej trochę czasu, Paddy. - powiedziała cicho, mocniej ściskając jego rękę. - Pomożemy jej... my... psycholog... Zobaczysz... Dojdzie do siebie. - próbowała się uśmiechnąć, ale widząc jego smutne i sceptyczne spojrzenie nie do końca jej to wyszło.
            - A co będzie, jak wyjdzie ze szpitala? Przecież nie może teraz mieszkać sama... Jeszcze coś sobie zrobi... - powiedział.
- To zamieszka u rodziców... albo z nami... Pomożemy jej, Paddy. Ja też. - spojrzała prosto w jego oczy. Nie potrafiła zostawić kogoś bez pomocy, to zdecydowanie nie było w jej stylu. Nie potrafiła wobec nikogo przejść obojętnie. Nawet obok wroga, a ona przecież nie była jej wrogiem. Wiedziała, że to nie będzie łatwe... na pewno nie dla niej... mieszkanie z byłą swojego narzeczonego... To nie mogło się skończyć dobrze, ale była w stanie się poświęcić. Nawet jeżeli będzie musiała poświęcić własne szczęście, własny spokój... Przez chwile przeglądał się jej uważnie, nie bardzo dowierzając jej słowom. - Nie zostawię Cię z tym samego... Jesteśmy razem... I razem radzimy sobie ze wszystkim.
- Naprawdę? - wyraz szoku wymalowany na jego twarzy był aż nazbyt wyraźny.
- Pewnie, że tak, Paddy. Naprawdę, ta sytuacja... wiem, że to jest dla niej trudne i potrzebuje wsparcia... Może nowego miejsca, bo w domu wszystko przecież będzie jej się kojarzyć z dzieckiem, które straciła? Paddy, znasz mnie... Nie odmówię komuś pomocy... na pewno nie dlatego, że to jest Twoja była dziewczyna. Nie jestem taka. Nie mówię, że będzie łatwo... bo na pewno nie, ale razem, jakoś sobie z tym wszystkim poradzimy...Z resztą, ty też chyba będziesz spokojniejszy, wiedząc co się z nią dzieje... Chyba zawsze będzie dla Ciebie kimś ważnym... nie zmienimy tego... musimy po prostu jakoś nauczyć się z tym żyć.
- Tylko na kilka dni, Joy, obiecuję. Potem odwiozę ją do rodziców. Ich wsparcie będzie jej chyba dużo bardziej potrzebne, niż moje. A na razie, wracajmy do domu... Jestem już wykończony... - powiedział, obejmując ją jednym ramieniem.
- Ja też. - odpowiedziała, wtulając się w jego klatkę piersiową. - Ja też... - i to dużo bardziej niż myślała, bo do zmęczenia fizycznego, dochodziło wyczerpanie psychiczne. Ta sytuacja była dla niej znacznie trudniejsza, niż dawała po sobie poznać. Nawet zgoda, której udzieliła, wcale nie była taka łatwa. Podjęła ją tylko i wyłącznie dla tego, że inaczej Paddy postawiłby ją przed faktem dokonanym, stawiając ją w progach ich mieszkania. A tak, przynajmniej już była na to w jakiś sposób przygotowana...

...

Powoli otworzył Sali, w której leżała Meg i przekroczył jej próg. Była już tu szósty dzień i lekarz poinformował, że lada dzień będą ją wypisywać do domu. Gdy wszedł,  leżała na łóżku, przykryta kołdrą niemal po same uszy. Nawet nie odwróciła się, gdy zatrzasnął za sobą drzwi.
            - Cześć, Meggie... - powiedział, gdy podszedł do niej. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Spojrzała na niego gromiącym wzrokiem... Jak on w ogóle może się uśmiechać w takiej sytuacji. Jego uśmiech zbladł natychmiast. - Lekarz powiedział, że niedługo Cię wypisują. - próbował jakoś zacząć temat, jednak ona wzruszyła tylko ramionami. - Razem z Joy... - zaczął, a ona skrzywiła się nieznacznie słysząc to imię. No tak, Joy, zupełnie zapomniała o jej istnieniu. -... pomyśleliśmy, że mogłabyś zostać u nas parę dni. Zmiana miejsca dobrze Ci zrobi... no i nie będzie Ci się z niczym kojarzyć... - z niczym? Nasze dziecko jest dla Ciebie niczym? Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku... Skoro dziecko uważał za „nic”, to i ona była dla niego nikim.
            - Po co to robisz? - zapytała sucho.
            - Bo chcę Ci pomóc. - odpowiedział. - Tyle lat byliśmy razem, i chyba coś nas jednak łączy... Nadal jesteś kimś dla mnie ważnym, tak po prostu... Możemy przecież być przyjaciółmi, prawda? Kiedyś byliśmy... - Przyjaciółmi... Zdecydowanie to nie była rzecz, która miała teraz ochotę usłyszeć.
            - Nie chcę Twojej litości... - wydukała, tłumiąc łzy, które ostatnio nieprzerwanie płynęły z jej oczu. Kochała swoje maleństwo, swojego synka, małego Patricka... mimo tego, że nawet go nie poznała. Był dla niej całym światem, a teraz go nie było... Nigdy nie przytuli go do swojego serca, nigdy nie zaśpiewa kołysanki, nie usłyszy słowa mama z maleńkich różowych usteczek... Zdławiła szloch, który wpełzł do jej gardła wraz ze słonymi kroplami.
            - Nie robię tego z litości Meg, albo tylko dlatego, że jest mi Ciebie żal... Jesteś... Nadal masz jakieś swoje miejsce w moim życiu... I po prostu chcę Ci pomóc się z tym uporać. Znajdziemy Ci jakiegoś dobrego psychologa... Pomogę Ci... Joy na pewno też...
            - Ona chyba jest ostatnią osobą, która ma ochotę mi pomagać.
            - Nie znasz jej... więc proszę Cię, nie oceniaj. - powiedział cicho.  
            - I nie chcę poznać... - wydukała przez zaciśnięte zęby.
            - Meg, chcemy Ci pomóc. - powiedział po raz kolejny.
            - Ale ja nie chcę Waszej pomocy! - jej krzyk przeciął niesamowitą ciszę panującą na sali. Gwałtownie podniosła się na łóżku, ból w podbrzuszu przeciął jej ciało z ogromną siłą. Zacisnęła zęby. - Ty nic nie rozumiesz! To w ogóle Ciebie nie dotyczy! W ogóle... to wyjdź stąd! Wyjdź i zostaw mnie w spokoju. Z tobą jest jeszcze trudniej! - jej głos roznosił się echem po niewielkiej powierzchni.
            - Na pewno mnie nie dotyczy? - zapytał, patrząc jej prostu w oczy. Jej krzyk właściwie nie zrobił już na nim tak wielkiego wrażenia... Ostatnio każda ich rozmowa kończyła się krzykiem lub płaczem... Albo i jednym, i drugim, ale nigdy ich wymiana zdań nie była tak konkretna.
            - Na pewno! - powiedziała, nadal podniesionym głosem.
            - To było dziecko Nicka? - zapytał otwarcie. Był właściwie pewny, że nie, ale chciał to chociaż raz usłyszeć to z jej ust. Chciał wreszcie usłyszeć prawdę. Przez chwilę nie odpowiadała na pytanie, a na jej policzkach wykwitły silne rumieńce.
            - Nie... - powiedziała już znacznie ciszej.
            - To w takim razie czyje? - zapytał. Pytania padały z jego ust niczym karabin maszynowy. Krótkie i rzeczowe.
            - Twoje... - jej głos się załamał. - To tak bardzo chciałeś usłyszeć? - zapytała, a po jej twarzy spłynął potok łez. - Tak, to było Twoje dziecko... Twój Syn. Miałbyś syna, wiesz? Miał się nazywać Patrick... Był jedyną cząstką Ciebie, jaką miałam... - łzy utrudniały jej mówienie, dławiąc w gardle. Jej ciało trzęsło się w spazmach. Usiadł na łóżku, obok niej, i objął ją mocno swoimi ramionami. Nic nie mówił... Słowa pocieszenia wydawały się być w tej sytuacji, zupełnie nie na miejscu. Że wszystko będzie w porządku? Że się ułoży? Przecież on nie jest Bogiem, nie może przywrócić komuś życia. Co można powiedzieć matce, która właśnie straciła swoje dziecko?
            - Ciii... Meggie, nie płacz... - wyszeptał cicho wprost w jej włosy. Tulił ją w swoich ramionach, tak mocno, jak tylko potrafił, ale ona nadal się trzęsła. Łzy nadal skapywały z jej rzęs, a jego koszula była już nimi przesiąknięta. - Pomogę Ci... pomożemy... Jakoś damy radę... Wiem, że to teraz pewnie brzmi jak dobry żart, ale obiecuję, że jeszcze się uśmiechniesz, nawet jeżeli od tego zależałoby moje życie, obiecuję.
            - Nie mam powodu, żeby się uśmiechać. - wybąkała.
            - To go znajdziemy. - odpowiedział.
            - Paddy, ja straciłam dziecko... nasze dziecko? Nawet w tym jestem cholernie beznadziejna, nawet nie potrafiłam donosić ciąży. Do niczego się nie nadaję, ani na żonę, ani na matkę! Jestem do niczego! - ponownie wtuliła głowę w jego klatkę piersiową, tłumiąc jednocześnie szloch.
            - Meg, nie mów tak... Po prostu tak się zdarza... nie ma w tym Twojej winy, Meggie...
            - Ale tyle dzieci rodzi się zdrowych, mimo, że nikt ich nie chce, a ja kochałabym moje maleństwo ponad życie, więc dlaczego? Dlaczego właśnie ono nie mogło się urodzić i być szczęśliwe? Dlaczego właśnie ono, musiało umrzeć, zanim się urodziło? - pytania, na które tak naprawdę nie miał odpowiedzi.
            - Nie wiem, Meggie... Nie wiem, dlaczego, ale widocznie tak było dla niego lepiej. - powiedział cicho Paddy. Teraz dopiero zrozumiał, do czego potrzebny był mu czas w zakonie, mimo, że to było kilka miesięcy. Teraz był pewny... Gdyby nie ten etap jego życia, nie potrafiłby sobie tego w żaden sposób wytłumaczyć.
            - Nie wierzę w to... Nie wierzę, że dla dziecka jest coś lepszego niż przeżycie całego swojego życia... poznanie świata, własnych rodziców. Przecież kochałabym Patricka, byłby najszczęśliwszym chłopcem na świecie... - łzy płynęły strumieniem po jej policzkach, żłobiąc z nich głębokie bruzdy.
            - Meggie, nie wmawiaj sobie czegoś, przez co jeszcze trudniej będzie Ci się pogodzić z jego odejściem. Tak widocznie musiało być... nie zmienimy tego... Tam, gdzie teraz jest, na pewno jest mu dobrze. Mój tata się nim zajmie, będzie najszczęśliwszym wnukiem na świecie, obiecuję.
            - Przecież nie wiesz tego! - jej krzyk.

           - Nie, ale w to wierzę, a wiara czyni cuda. - odpowiedział poważnie, wpatrując się w jej zapłakane oczy. 

8 komentarzy:

  1. Eeeee........nie rozumiem Joy. Kompletnie jej nie rozumiem. ! Czy ona zdrniała czy jaki grom? Proponować byłej swojego faceta, by z nimi zamieszkała? Oszalała chyba =-O Zbawicielka pokrzywdzonych :-[ Co chce tym osiągnąć ? Pokazać, jaka to ona dobra i szlachetna? Że silna? Pffff...a Paddy? Serio byłby skłonny wziąć ją do mieszkania, gdzie próbuje sobie ułożyć życie z tęczówką? Przecież meg za nic w świecie nie doszłaby tam do siebie. Musiałaby na nich patrzeć, na Paddyego, w objeciach innej kobiety. To nierealne. Nie lubię tego.....
    Paddy już ma potwierdzenie, że to był jego syn....ale się tym przejął :O

    OdpowiedzUsuń
  2. O jeny, jeny...czy tych dwoje nie może być razem?po co ta święta Joy? rzeczywiście mało się przejął....a jeszcze bardziej się zdziwię jeśli Meg rzeczywiście się na to zgodzi....paulinee911

    OdpowiedzUsuń
  3. może niech zaproponuje jeszcze, że mogą spać w jednym łóżku, skoro nie jest już taką święta dziewicą,a chce być miła;-)a tak poza tym jak zwykle pięknie napisane, świetnie się czyta i chciało by się więcej i więcej i wiecej....i realniej, realniej, realniej!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. hm biedna Meg...
    ale nie rozumiem Joy, za cholere jej nie rozumiem... ach próbuje to sobie jakos wytłumaczyc, ze chce dobrze, bo kocha Paddy'ego, ale ta sytuacja jest dziwna...
    a Paddy niby tylko chce pomóc, bo jest mu jej żal, ale... no własnie gdzieś w głębi duszy ją kocha czy Joy... nie rozumiem go...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem w szoku. Serio, jestem w szoku i właściwie, to nie wiem, co napisać. Faktycznie Paddy średnio się przejął tym, że to było jego dziecko. Skupił się na Meg, może to jeszcze do niego nie dotarło? Joy??? Chyba ostatnio biegła i huknęła głową w ścianę, dlatego ta propozycja. Chociaż zdanie, że inaczej Paddy postawiłby ją przed faktem dokonanym trochę ją tłumaczy, a tak wyjdzie na jej, że to ona zaproponowała, że ona podjęła tę decyzję. A tak się z facetami na co dzień postępuje, więc może miała i rację. Ale jak to będzie wyglądało? Na pewno w końcu do tego dojdzie, będzie pewnie ciekawie w historii, ale teraz Paddy dostanie już całkiem fiksum-dyrdum. Zwłaszcza, jak się rano będzie parzyć kawa i niby będzie pił z Joy, a jednak obok będzie siedziała Meg. Od początku opowiadania wiadomo, że to jest rytuał i zapach Meg i Paddy'ego. O rany! Ale się porobiło! A jednak wiedziałam, co napisać.

    OdpowiedzUsuń
  6. nadrobiłam...pięknie .....no mega emocje,emocje,emocje!!!!kochana Joy,wiedziałam ze zrozumie,ze pomoże ,ale żeby razem zamieszkac ??tz Joy,Meg i Padzik aa co to charem??no nie Meg przechodzi potworną tragedie,powinno się jej pómoc ,ma rodzine ...ale nie powinni razem mieszkac .JOY nie wpuszczaj wroga do domu ...!!!Meg mnie tez zadziwia jest coraz bardziej wkurzajaca co ona myśli,ze Padzik rzuci się w jej ramiona ...którys raz z kolei udawadnia ,----JUZ CIE NIE KOCHAM MEG!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ririanka <3 ja mam wrażenie, że my czytamy dwa różne opowiadania :P ale to chyba normalne hihi :P Przecież Pad na każdym kroku udowadnia, że czuje coś dalej do Meg, czy tego chcesz czy nie :P Natomiast Joy przechodzi samą siebie.... Mam wrażenie, że Ona zdaje sobie sprawę, że nie utrzyma teraz Pada przy sobie i próbuje wszelkimi sposobami Go zatrzymać, nawet jakby miała wprowadzic Meg do swojego domu.. DESPERACJA totalna.... To nie jest normalne! Ona powinna się pierdyknąć mocniej w głowę może trochę zmądrzeje!!!!!!! Bo już mnie tak irytuje, że chyba bardziej nie może... :P Czekam na wiecej ;) Martunia jak zwykle mistrzowstwo :*

    OdpowiedzUsuń
  8. No to mamy Matkę Teresę z Kalkuty! Męczennica Joy! Biedna nieszczęśliwa zrobiła by wszystko aby tylko go przy sobie zatrzymać wrrrrr to chyba trzeba się nieźle w łeb huknać żeby coś takiego zaproponować,ale ona ma w tym swój plan w oczach Padda ma być święta nieskazitelnia nie licząc nawet z jakim wrogiem trzeba będzie jej się zmierzyć!

    OdpowiedzUsuń