LXXXV
-
Wejdź. - powiedział, otwierając przed nią drzwi mieszkania. Powoli przekroczyła
próg i stanęła niepewnie w przedpokoju, rozglądając się wokół. Oparła się o
ścianę... Była zmęczona, bolała ją głowa, bolało ją serce... Paddy wszedł tuż
za nią do pomieszczenia, a za nim również Joy. Miała wrażenie, że i dla niej ta
sytuacja nie jest najłatwiejsza.
- Pójdę zrobić coś do picia. -
powiedziała i bardzo szybko ewakuowała się w stronę kuchni. Wzięła czajnik,
nalała do niego wody i postawiła na gazie. Oparła się o blat kuchenny. Przez
ścianę słyszała głos Paddy’ego, który właściwie non stop coś mówił. Na dworze
powoli zaczynało się robić szaro. Zbliżał się wieczór... Wieczór we troje.
Uśmiechnęła się gorzko do siebie. Nigdy ta sytuacja nie była dla niej łatwa. Zawsze
czuła nad sobą wizję bycia tej drugiej... Od początku, kiedy poznała
Paddy’ego... Meg właściwie była z nimi od początku... Od wtedy, kiedy jeszcze
jako zwykła koleżanka, przyjaciółka wysłuchiwała jego pokręconej miłosnej
historii, poprzez jego przyjazd do Berlina i noc, której skutki do dzisiaj były
widoczne, do zaręczyn, wspólnego mieszkania, aż do teraz... Wszędzie była
Megan... Dobrze zdawała sobie z tego sprawę... może nawet jeszcze lepiej niż
wcześniej. Do kuchni, wolnym krokiem wszedł Paddy.
- Kawa? - zapytała go,
przyglądając się jego podkrążonym oczom. Ostatnio nie spał dobrze. Potrafił pół
nocy przesiedzieć w salonie, brzdąkając coś na swojej gitarze. Wczoraj
przebudziła się, gdy było dobrze po drugiej w nocy. Usłyszała dźwięki
wydobywające się z szarpanych strun instrumentu. Na boso, przeszła do pokoju i
stanęła na chwilę w progu. Paddy siedział na kanapie, trzymając na kolanach
gitarę, raz po raz trącając jej struny. Z jego gardła zaś wydobywał się lekko
zachrypnięty głos.
Don’t be so unhappy
Your life has just begun
Don’t be so unhappy
There wors, that can’t be won
Był
tak pochłonięty swoję muzyką, że nawet jej nie zauważył. Z resztą, może i
dobrze... Przez chwilę przysłuchiwała się dźwiękom wydobywającym się
instrumentu. Były smutne... Jego głos również był smutny. Miała wrażenie, że
gdyby tylko podeszła bliżej, zobaczyłaby łzy spływające po jego policzkach.
Niemal czuła drżenie jego głosu na swoich palcach... Nie chciała burzyć tej
jego chwili samotności... Wiedziała, że na swój własny sposób próbuje się
uporać z tym, co właśnie dzieje się w jego życiu. Przecież dla niego to wcale
nie było łatwiejsze... Dowiedział się o tym, że... zostanie ojcem na kilka
godzin przez śmiercią własnego dziecka. To musiało być dla niego straszne
przeżycie. Mimo, że starał się to za wszelką cenę ukryć, to ona widziała to w
jego oczach, że dla niego to wcale nie jest takie obojętne. Rozkleił się
właściwie tylko ten jeden raz, kiedy przyszedł po nocy spędzonej na zimnym
szpitalnym korytarzu, zaraz po tym wszystkim, zaraz po tym, jak dowiedział się
o tym, że Meg straciła to dziecko... Wtedy zeszły z niego emocję i pokazał
prawdziwą twarz... Pokazał swój ból, cierpienie, strach...a potem przywdział
maskę, która ukrywała jego uczucia przed światem. Tylko, że ta maska miała
wycięte oczy, przez które ona widziała wszystko tak wyraźnie, jakby przed
chwilą wyczytała to z ruchu jego warg. Nadal przede wszystkim była jego przyjaciółką,
była kimś, na kim mógł polegać...
Daddy gave you hard time
Forgive me for being
So dump, deaf and blind…
Słuchała
jego głosu, nie mogąc oprzeć nie wrażeniu, że śpiewa o sobie... Że śpiewa o
tym, że to przez niego,... że przez niego, jego własne dziecko nie żyje...
dlatego, że on nie potrafił być dla niego ojcem. Że obwinia się o całą tą
sytuację. Chciała krzyknąć, że nie... że nie ma racji! Że po prostu tak jest, i
nawet, gdyby wiedział, to nic by to nie zmieniło. Oparła się o futrynę, nie
mogąc oderwać stóp od podłogi... a może tak naprawdę wcale tego nie chcąc.
- Joy? - usłyszała, jak zza mgły,
głos Paddy’ego. Potrząsnęła mocno głowę, próbując pozbyć się wszystkich myśli,
które jeszcze przed chwilą krążyły bezwolnie po jej głowie. - Joy? - ponownie
jego głos rozbrzmiał w jej uszach.
- Tak? - zapytała, blado się
uśmiechając.
- Coś się stało? Gdzie tak odpłynęłaś? - zapytał,
przyglądając się jej uważnie.
- Po prostu się zamyśliłam. -
odpowiedziała, odwracając się w stronę kuchenki. Z czajnika wydobywała się gęsta
para. Wyłączyła gaz. Z szafki wyjęła trzy kubki. Do dwóch nasypała po dwie
łyżeczki kawy. Przez chwilę stała nad trzecim, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
W jej ręku tkwiła wyciągnięta łyżeczka. Otrząsnęła się z zamyślenia dopiero po
kilku minutach. Odłożyła łyżeczkę do zlewu, a do trzeciego kubka włożyła
torebkę herbaty ekspresowej. Jeszcze raz włączyła gaz... Po kilku minutach po
raz kolejny w kuchni rozszedł się dźwięk gwizdka. Zalała wrzątkiem trzy kubki.
Jeden z nich, podała Paddy’emu.
- Zaniesiesz Meg herbatę? -
zapytała, podając mu drugi kubek. Wziął od niej naczynie i powoli podniósł się
ze swojego miejsca przy stole.
- Tak, zaniosę. - powiedział i
skierował swoje kroki do swojej sypialni, gdzie przed paroma minutami zostawił
Meg. Otworzył cicho drzwi i wszedł so środka. Leżała na łóżku, oddychając
równomiernie. Jej ciało unosiło się i opadało w rytm oddechu. Podszedł do
łóżka, postawił kubek na szafce obok. Czułym gestem odgarnął kosmyk włosów
opadających jej na oczy. Spała. Uśmiechnął się lekko do siebie. Przynajmniej
odpocznie, nie będzie myśleć, pomyślał. Przez kilka minut przyglądał się jej
bladej twarzy i dosyć mocno zaznaczonym cieniom pod oczami. Musiała być
wyczerpana... Przejechał kciukiem po jej policzku. Jej skóra była tak ciepła...
Powoli podniósł się z łóżka, a następnie delikatnie przykrył ją kocem, który
leżał na fotelu. Poruszyła się na łóżku, przekręciła głowę z westchnieniem, ale
się nie obudziła... Powoli wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przeszedł
przez przedpokój do salonu, a następnie z powrotem do kuchni, gdzie ponownie
usiadł na swoim miejscu przy stole i wziął w obie dłonie kubek z kawą. Joy
siedziała naprzeciwko niego, popijając sporymi łykami gorący, gorzki napój.
- Zasnęła. - powiedział cicho.
- To dobrze. - odpowiedziała tylko,
biorąc kolejny łyk kawy. Przełknęła napój, czując jak niemal parzy jej gardło. Między
nimi zapanowała cisza... Cisza, jaka już dawno nie była ich udziałem... Jedna z
tych niewypowiedzianych... Jakby każde chciało zachować własne myśli tylko i
wyłącznie dla siebie. Jakby nie potrafili ich wypowiedzieć. Przez chwilę w
ciszy, każde piło swoją kawę. Jednak ona opadała na nich niczym zasłona...
coraz bardziej przytłaczając... więżąc. Blat stołu stał się nagle niezwykle
interesującym, a kilka rozsypanych ziarenek cukru było czymś jeszcze bardziej
fascynującym.
- Jak ona się czuje? - zapytała, cicho,
przerywając tą dosyć niezręczną sytuację.
- Niewiele mówi o sobie. -
powiedział. - Ma żal... chyba do wszystkiego i wszystkich wokół... Z resztą
może nawet słusznie... Sam już nie wiem. Poza tym, zamknęła się w sobie.
- Do Ciebie też? - zapytała.
- Do mnie, chyba przede wszystkim. -
powiedział gorzko, krzywiąc usta w grymasie.
- Uważasz, że ma rację? - zapytała.
- Może? - zapytał, chyba bardziej
sam siebie, niż ją. - Może gdybym szybciej odebrał ten cholerny telefon, gdybym
od razu jej pomógł, gdy przyjechałem do jej mieszkania, może gdybym wtedy w
Berlinie zachował się inaczej... Gdybym nie poszedł z nią wtedy do łóżka... To
wszystko nigdy nie miałoby miejsca. - dodał. Po jego twarzy widać było
wyraźnie, jak bardzo bije się z własnymi myślami.
- Myślisz, że lepiej, by było, gdyby
to dziecko w ogóle nigdy nie istniało? - zapytała, wyraźnie zaskoczona tokiem
jego rozumowania.
- Może? - znowu bardziej chyba
zapytał, niż stwierdził. - Byłoby łatwiej.
- Nie wierzę, że naprawdę tak
myślisz. Nie ty, Paddy. - odpowiedziała, patrząc na niego poważnie.
- Dlaczego? Widzisz, jak wszyscy się z tym męczymy. Nie
tylko Meg, ja również, nawet ty. Dla wszystkich to było i nadal jest cholernie
trudne przeżycie... Dobrze wiesz, że tak właśnie jest, Joy. Nie oszukujmy się.
- miała wrażenie, że przez jego usta wypowiada się ktoś zupełnie inny. To nie
był ten Paddy... Wyraźnie słyszała żal i
gorycz w jego głosie. Znowu zapanowała między nimi cisza. - Byłoby łatwiej. -
powtórzył.
- Łatwiej... ale to wcale nie
oznacza, że lepiej. - odpowiedziała, mimo, że tak naprawdę miała ogromną ochotę
przyznać mu rację. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby w ich życie ciągle nie
wplątywała się Meg. Byłoby łatwiej, gdyby nie musiała oglądać Paddy’ego, który
ją pociesza po stracie ich dziecka. Byłoby łatwiej, gdyby, Meg była kilkaset
kilometrów stąd w Kolonii... Dla wszystkich byłoby znacznie łatwiej, gdyby cała
ta historia nigdy nie miała miejsca... Ale jednak się wydarzyła, a oni musieli
się zmierzyć z jej niełatwymi skutkami. Przełknęła ostatni łyk, niezbyt już
ciepłego napoju i odstawiła kubek do zlewu.
- Joy? - złapał jej rękę, splatając
ich palce i nie pozwalając jej opuścić pomieszczenia.- Uważasz, że to złe? Że
nie powinienem tak myśleć..? - w jego oczach widziała jeszcze jedno nieme
pytanie... Czy to ja jestem zły? Czy to moja wina?
- Nie mam prawa nikogo oceniać. -
odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
- Proszę Cię, powiedz. - odwzajemnił
jej spojrzenie. - Czy to ja jestem zły? Czy to ja się aż tak zmieniłem...?
- Nie, Paddy... Nie jesteś zły. -
odpowiedziała. - To chyba ta sytuacja tak działa na nas wszystkich. - dodała,
uśmiechając się do niego blado. Przyciągnął ją do siebie i posadził sobie na
kolanach, wtulając jednocześnie głowę w jej ramiona. Delikatnie pogłaskała go
przydługich włosach.
- Cieszę się, że jesteś... -
powiedział cicho. - Gdyby nie ty, już dawno bym się załamał. - dodał. Tylko
przy niej potrafił się przyznać do własnych słabości, a przecież nawet przy
własnym rodzeństwie zazwyczaj miał z tym problem. Ale przy niej... Wcale nie
czuł się wtedy słaby, wręcz przeciwnie... W jej oczach, bez względu na
wszystko, czuł się silny... W jej oczach widział siebie, jako kogoś znacznie
lepszego, niż był w istocie.
- Ja też się cieszę. - powiedziała,
przytulając policzek do jego włosów. - Ja też się cieszę... - powtórzyła. Bo
przecież żadna miłość nie jest łatwa... Tylko coś kompletnie bezwartościowego,
przychodzi nam łatwo. O coś ważnego, czasem trzeba walczyć latami, nawet jeżeli
wróg jest niewidzialny... Ale trzeba walczyć... I nigdy się nie poddawać, bez
względu na wszystkie trudności, jakie napotykamy na drodze. Po prostu
walczyć... Tylko tyle.... i aż tyle.
Łoooo Matko Bosko Kochano.... co tu się dzieje... aż strach czytać każdą kolejną część ... Nie rozumiem Joy, nie rozumiem Paddy'ego.... chyba już nikogo tutaj nie rozumiem :D Joy myśli, ze zbawi świat.. Paddy mógł się zastanawiać wcześniej zanim wskoczył do łóżka Meg, a nie teraz gdybać co by było ... Wszyscy mnie dzisiaj zdenerwowali, nawet Meg :P że jej tak mało było i ani słowa dzisiaj nie powiedziała hehe Ewidentnie widzę już, że miłość Pad - Joy jest tylko i wyłącznie koleżeńska!! Oni są dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, ale z tego nic nie będzie..... Martunia rozdział rewelacyjny i znów proszę o kolejny szybciej MISTRZU <3
OdpowiedzUsuńNie rozumiem Joy, serio nie rozumiem Joy...
OdpowiedzUsuńStrasznie się boję co będzie dalej..... Ja też ich nie rozumiem...to chory układ.... Paddy...jedną śpiącą królewnę głaszcze po policzku....drugą sadza na kolanach.... Martuś, co to ma być.... Joy, kobieto....odpuść sobie, to nie ma sensu....tylko cierpisz, bardziej nadajesz się jako dobra kumpela, P kocha tylko M, to widać.....a Ty jesteś taką mądrą dziewczynką.....przyjrzyj się dobrze, o ta miłość będzie jeszcze trudniejsza niż Ci się wydaje ....Marta....przechodzisz sama siebie....już mi brakuje słów, żeby wyrazić swój zachwyt nad Twoimi zdolnościami...
OdpowiedzUsuńJa też nie rozumiem Joy... To już nie jest miłość...
OdpowiedzUsuń"O coś ważnego czasem trzeba walczyć latami, nawet jeżeli wróg jest niewidzialny... Ale trzeba walczyć... I nigdy się nie poddawać, bez względu na wszystkie trudności, jakie napotykamy na drodze. Po prostu walczyć... Tylko tyle.... i aż tyle. " ---> No właśnie Paddy! To tyczy się Meg! Pierdoło cholerna! Walcz o nią! Walcz! O nic więcej nie proszę! Zostaw Joy, ona , wielka zbawicielka świata zrozumie to...Ba! ona już to zrozumiałą! Zawsze będzie Meg! a ona sama zawsze będzie ta drugą!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Paddy się obwinia za to, co się stało! Gdyby nie zostawił wtedy Meg po tym, jak się zatracili w bezdechu , kompletnie i całkowicie sobie oddani...byliby teraz razem, szczęśliwi...byliby rodzicami.......oczekiwaliby maluszka ;( Serce się kraja......
Joy jest aniołem w moich oczach,Ona nie patrzy na siebie tylko na dobro innych,a na pewno bardzo cierpi.Szkoda mi tęż Megg bo jej już wszystko jedno gdzie jest czy sama czy z byłym i jego narzeczoną.Gdyby tak niecierpiała to w życiu nie poszłaby na taki układ,podobnie Joy gdyby nie kochała nie robiłaby tego co robi.Na sam koniec Paddi'ego też mi bardzo szkoda,facet chce być w porządku dla jednej i drugiej i sam się pogubił już ale napewno zwycięży miłość ta prawdziwa <3 Marta mam nadzieję,że kapniesz o co mi chodzi przepraszam,że tak bez ładu i składu.
OdpowiedzUsuńRozbił mnie trochę ten rozdział......jesteś mistrzem jest pięknie napisany....ale ja nie lubie trójkątów .....TO chora sytuacja...MEG JAK dla mnie bez honoru .....już nie wie co ma zobić żeby do NIej wócił.....a Joy powinna być pewniejsza siebie wg mnie Paddy kocha Joy i powinna być tego pewna ...a jeśli nie jest to powinna mu kazac wybierac jeśli by się wachał to powinna ich razem wywalić i mieszkac w ich mieszkaniu ,zostawić sobie auto i wziąsc się za JIMA
OdpowiedzUsuńEeej, Riri, coś Ty? Gdzie niby Meg chce, żeby Paddy do niej wrócił? Ona jest załąmana po stracie dziecka i nie mysli o tym, żeby Paddy do nie wracała. To mówi: Ola i Ania
UsuńNie mysli o tym , zeby Paddy do niej do wrócił ????????? A co teraz tam robi zamiast być np u mamy ????
UsuńI tu się zgodzę! Niech bierze Jima! ehehehe.....
OdpowiedzUsuńJoy....idź do Jimma.... on też fajny gość :)
OdpowiedzUsuń