sobota, 13 września 2014

Rozdział LXXXVI

LXXXVI


Widziała własne dziecko tonące we krwi... Za wszelką cenę starała się zamknąć, ale ten obraz był wszędzie... Widziała go na wszystkich przedmiotach, widziała, go niczym wyryty w umyśle... Nie mogła odwrócić wzroku, jakby coś, na stałe przytwierdziło jej oczy do tego jednego punku. Krzyczała... Ale nawet to nic nie dawało... Szloch wydobywał się z jej gardła...
            - Nie, błagam! - jej rozdzierający krzyk. Spływające po policzkach łzy. - Zabierz to ode mnie! Nie chcę! - szloch rozchodził się w jej żyłach niczym ogień.
            - Cii... - raptownie poczuła na swoich ramionach, czyjeś ciepłe dłonie. Przez kilka minut bała się otworzyć, by jeszcze raz nie zobaczyć tej przerażającej wizji. - To tylko sen, Meggie... - wyszeptał, głaszcząc jej miękkie włosy. Jej łzy moczyły jego koszulkę. - Cii... cichutko, Meggie. Jestem tutaj... To tylko sen.
            - To wcale nie sen. - wybąkała, pomiędzy spazmami wstrząsającymi jej ciałem. Wtuliła się w niego, najmocniej jak potrafiła. Mimo, że ten dotyk, jednocześnie sprawiał ból... ale dawał też ukojenie. Dawał ciepło i poczucie, że jednak ktoś jest obok... Kolejna łza spłynęła po jej brodzie, niknąc w materiale jego koszulki.
            - Cichutko, nie płacz... - szeptał słowa do jej ucha. - Nie płacz, Meggie... - czuła jego dłonie na swoim ciele, jego ciepło... Był obok... Czuła jego ciało obok swojego... I było to, coś niemal nierealnego... Że po tym wszystkim, co się stało, że po wszystkich jej błędach, mimo wszystko jest obok, tuli ją w swoich ramionach. Gdyby tylko jednocześnie nie wzbudzał wspomnień... Gdyby tylko potrafiła zapomnieć, pewnie nawet cieszyłaby się z tego, że tu jest... ale nie potrafiła. W swoim sercu nadal czuła tę cholerną pustkę, samotność... Czuła to, że teraz brakuje jakiegoś bardzo ważnego, może najważniejszego elementu... Brakuje kogoś, kto powinien tu być... Kogoś maleńkiego, kogoś kto swoim płaczem, rozproszyłby tą ciszę, która ciążyła na niej, niczym głaz... Niczym mur, który wali się na nią bez zapowiedzi. Czuł, jak drży w jego ramionach... Mocniej przyciągnął ją do siebie, chociaż było to już niemal niemożliwe. Nie było już między nimi żadnej przerwy, nawet papier nie byłby w stanie wcisnąć się między ich zranione serca. - Nie płacz, Meggie... Ciii... Ciii.... Proszę... - jednak jego słowa tonęły w jej szlochach, nie będąc nawet słyszane. - Jestem z Tobą... 
            - Nie zostawiaj mnie... - wyszeptała. Tylko na tyle było ją stać. Położył ją na poduszce i usiadł obok niej. Ułożyła  głowę na jego kolanach, a on głaskał delikatnie jej włosy, przesuwając palce pomiędzy długimi, jedwabistymi pasmami. Nie potrafił patrzeć na ból w jej oczach... Czuł się przez to jeszcze bardzie winny... Bo nadal się taki czuł, bez względu na wszystkie słowa, które słyszał od Joy, od rodziny... nadal czuł, że była w tym jego wina... Że to właśnie on popełnił o jeden błąd za dużo, który kosztował życie jego własne dziecko. Zrobiłby wszystko, gdyby mógł cofnąć czas... Gdyby mógł, nie wróciłby wtedy do Berlina... Poczekałby jeszcze aż emocje bardziej opadną... Może wtedy wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej? Lepiej... Gorzej... Czuł, jak jej oddech powoli się uspokaja. Jak jej ramiona przestają się trząść. Spała. Powoli wyswobodził się z jej ramion, ułożył jej głowę na swojej poduszce i przykrył kołdrą. Następnie zaś, cicho wyszedł z sypialni i swoje kroki skierował w stronę kuchni. Z lodówki wyjął sok pomarańczowy. Nalał go do szklanki i wypił jednym haustem. Przetarł dłonią usta.
            - Coś się stało? - usłyszał cichy głos od strony drzwi. O framugę stała Joy, przecierała oczy... Musiała się przed chwilą obudzić... A może obudził ją płacz? Koszulka, którą miała na sobie, podwinęła się lekko, tak, że widział jej szczupłe uda.
            - Nie, nic się nie stało. - odpowiedział, odstawiając szklankę na blat stołu. Powoli podeszła do niego, stąpając bosymi stopami po zimnych kafelkach. Czuł na sobie jej uważny wzrok, który prześwietlał go na wylot.
            - Na pewno? - zapytała, kładąc dłoń w miejscy gdzie szybko biło jego serce. Jej zielone tęczówki niemal błyszczały w ciemności.
            - Na pewno. - odpowiedziała, a widząc jej nadal sceptyczny wzrok, dodał. - Po prostu Meg miała jakiś koszmar... Słyszałem jej krzyk i poszedłem sprawdzić, czy coś się jej nie stało. Rozpłakała się... Nie mogłem po prostu wyjść.
            - Tak teraz będzie? - zapytała... Tylko tyle, nic więcej, ale on przecież i tak wiedział, o co pytała. - Będziesz biegł do niej, za każdym razem jak będzie miała zły sen? Może będzie łatwiej, jeżeli będziesz spał z nią... Szybciej się obudzisz... - w jej głosie słychać było nutkę żalu i jakiejś, takiej goryczy.
            - O czym ty mówisz, Joy? - zapytał, przyglądając się jej uważnie. Jeszcze nigdy nie słyszał się z jej ust takich słów... Nigdy nie miał okazji słyszeć, czy też widzieć, by była w stosunku do kogoś złośliwa.
            - Nieważne. - odpowiedziała i odwróciła się  w stronę przedpokoju. Chciała wrócić do swojej sypialni, i jak najszybciej zamknąć się na klucz... Wypłakać to wszystko z siebie... Meg była tu dopiero trzeci dzień, a ona już czuła się kimś obcym we własnym domu. Miała serdecznie dość tego, że pierwsze pytanie, jakie słyszy, gdy Paddy wraca do domu, jest „Jak się czuje, Meg?” Ani razu przez ostatnie kilka dni nie spytał o nią... Nie spytał o jej egzamin na uczelni, a przecież mówiła mu, że to dla niej najważniejsze zaliczenie w tym semestrze. Jakby zupełnie straciła dla niego znaczenie. I bolało ją to... Cholernie bolało. Za wszelką cenę chciała ukryć się za własną maską, ale ona była dobra tylko do czasu... Niemal z godziny, na godzinę, czuła, jak miłość ucieka jej przez palce. Czuła jak męska dłoń zaciska się na jej ramieniu, skrzywiła się lekko, czując jak obraca ją w swoją stronę.
            - Joy? - zapytał, przyglądając się jej bystrymi granatowymi oczyma. - Masz do mnie żal? - nie mógł uwierzyć, że musi to mówić. Przecież jeszcze kilka dni temu...
            - Nie. - odpowiedziała. - Mam żal do siebie, że byłam taka naiwna. - po jej policzku spłynęła samotna łza.
            - O czym ty mówisz, Joy? - kompletnie nic z tego nie rozumiał. Miał wrażenie, że rozmawia z zupełnie obcą osobą... Że to nie jest jego dobra, kochana Joy, która chce pomóc wszystkim, którzy tej pomocy potrzebują. Podniósł jedną dłoń i przejechał kciukiem po jej bladej twarzy, ścierając opuszkiem palca spływającą słoną kroplę.
            - O czym ja mówię? - zapytała, patrząc prosto w jego oczy. I był to wzrok ostry, przeszywający. - Przecież ja w ogóle już się dla Ciebie nie liczę. - powiedziała z żalem. - Liczy się tylko Meg, ja jestem na drugim planie.
            - Wcale tak nie jest, Joy. - odpowiedział, nadal trzymając jej dłoń w swojej dłoni.
            - Kiedy ostatnio zapytałeś mnie o cokolwiek? O uczelnię, nie wiem, jak się czuję, chociażby? - zapytała. W jej głosie wyraźnie odznaczała się nutka goryczy. - Kiedy? - powtórzyła swoje pytanie.
            - Ja... - zaczął.
            - Kiedy? - ponowiła. - Wczoraj, trzy dni temu, tydzień? Kiedy? Wtedy, kiedy jeszcze nie było całej historii z Meg? Odkąd ona wróciła, zawsze cały czas mówisz o Meg. Pierwsze pytanie, jak słyszę ostatnio od Ciebie, to „jak się czuje Meg?”. Nie widzisz tego, Paddy? - zapytała.
            - Joy, to naprawdę nie jest tak. - powiedział. - Może faktycznie ostatnio... zrobiło się trochę dziwnie. Ja wiem, że cała ta sytuacja dla wszystkich z nas, nie jest prosta, ale... proszę Cię, zrozum mnie, ja musiałem jej pomóc. Była kimś ważnym w moim życiu, to było moje dziecko... przecież nie mogłem jej zostawić. Musiałem coś zrobić, Joy. I wcale nie jesteś dla mnie mniej ważna.
            - Ale właśnie tak się czuję. - odpowiedziała, próbując wyrwać dłoń z jego mocnego uścisku, ale nie miała dość siły, aby to zrobić.
            - Nie powinnaś. - odpowiedział. - Nadal jesteś moją narzeczoną, nic się między nami nie zmieniło, Jo. Nadal jesteśmy razem. Meg niczego nie zmienia, kochanie. - mówił to, patrząc prosto w jej zielone, błyszczące od łez oczy. Nie potrafiła mu nie wierzyć... ale też jego słowa zupełnie przeczyły jego czynom. Robił zupełnie co innego, niż głosiły jego usta. Ich związek bardzo się zmienił, odkąd w ich domu pojawiła się Meg. To już nie było to samo, co jeszcze na początku... To nie było to samo uczucie, gdy się zaręczali, nie to samo, gdy siedzieli razem przy Wigilijnym stole, nie to samo, gdy zamieszkali razem... To wszystko się zmieniło, a ona zupełnie nie miała na wpływu. I to bolało ją najbardziej...
            - Paddy, tak po prostu jest... - powiedziała.
            - Nie jest, Joy! - lekko podniósł głos. Nie wiedział, co powiedzieć, aby ją przekonać... Była mu potrzebna. Bez niej, nie będzie się potrafił pozbierać. Tylko ona miała zdolność, poskładania go do jednej części. Tylko ona potrafiła skleić to, co on sam zburzył jednym swoim słowem, jednym swoim gestem.
            - Jest Paddy, i ty też wkrótce to zrozumiesz. - jej głos roznosił się echem w ciszy korytarza. - Pytanie tylko, co ty z tym zrobisz. - dodała. Spojrzał na nią z zaskoczeniem w oczach. Do czego ona zmierzała. Co takiego chciała mu dać do zrozumienia... Miał wrażenie, że ma to gdzieś na końcu języka... Że ta myśl czai się gdzieś w jego gardle, już czuł jej smak w ustach.
            - O czym ty mówisz, Joy? - po raz kolejny tej nocy, pytanie odbiło się od ściany, uderzając w nich niczym kamień. Jego pytający wzrok, niemal przeszywał ją na wylot. Spuściła lekko głowę... Nie potrafiła już spojrzeć mu prosto w oczy.
            - O tym, że pora na Twoją decyzję. - powiedziała ciszej.
            - Jaką decyzję, Joy, do cholery? - jego krzyk kontrastował z jej szeptem.
            - Albo ja, albo Meg... - powiedziała. - Bo ja już tak nie potrafię... Bardzo chciałam pomóc, ale zwyczajnie nie mam już siły walczyć z niemym wrogiem... Nie mam siły walczyć jednocześnie ze sobą, z Tobą i z Meg. - powiedziała. - Pora na Twoją decyzję... Przykro mi...
            - Joy? - spojrzał na nią z zaskoczeniem w oczach. Pierwszy raz... Pierwszy raz usłyszał od niej takie słowa... Pierwszy raz postawiła mu ultimatum... A on nie potrafił podjąć decyzji... Jego wzrok wyłapał jej zielone tęczówki... Widział w nich ból i miał wrażenie, że nie jest w stanie nic na to poradzić.

            - Rozumiem, że cisza to Twoja odpowiedź... W porządku. - wyrwała rękę z jego dłoni. Po jej policzku spłynęła kolejna łza.  

4 komentarze:

  1. Uła! Trafiłam! Buaha! W końcu tęczówka pokazała swoją jędzowatą twarz! I dobrze, Paddy zobaczyl w niej tę zmianę! Wyszło szydło z worka 3:-)
    Nie mógł odpowiedzieć....ale jego oczy zdradziły prawdę. Joy już to wie. Po kiego diabła się łudziła? Myślała, że on zapomni o Meg? Biedne, naiwne dziewcze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem czego Joy się spodziewała zapraszając Megg do trójkąta???? Powinna się tego spodziewać..... Żal mi strasznie Padzika....został ścierką do obcierania łez jednej i drugiej księżniczki....a nic złego nie zrobił... jest między młotem a kowadłem. Wzrok Padda powiedział odpowiedział jej na pytanie....bo...czy te oczy mogą kłamać, dobrze odczytała....wybieram Megg...czyli miłość swojego życia.......ale znając dość dobrze autorkę opowiadania, przypuszczam, że Padzik w następnej części...otworzy paszczę i powie......z Tobą Joy......coby była równowaga.....Martusiu...jestem dumna, że mam taką córcię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no trochę się uspokoiłam....ale i tak mam nerwice po przeczytaniu...na miejscu Joy wywaliłaby ich z predkościa błyskawicy....oboje mnie wkurzają!!!Padzik książe jeszcze zdziwony ,że Joy czuje się odsunięta i ma dość tego egzotycznego trójkątu!!Brawo dla postawy Joy....za odwage i normalność...dobrze.,że kazała mu wybrać ...choćby miała zostać sama....lepiej samemu niż uczestniczyć w tym cyrku!Bo oczywiście Meggy się nie wyprowadzi gdzie jej będzie lepiej ,gdzie będzie miała taka szanse być blisko Padzika....To już nawet nie chodzi o JOy oni oboje jej do pięt nie dorastają.....tylko o nieogarnięta Meggy ...siedzi u nich,przecież Joy nie odbiła jej faceta ,na samym początku doradzała mu żeby walczył o tą miłość ....uważam ,ze nie zasługuje na taki cyrk.....ale ok nabieram dystansu już.....luz.....Padzik i tak będzie z Meg tak czuje....nieumiem sobie wyobrazić ,że można wrócić do takiej kobiety jak Meggy ....JA powiem tylko tyle dziekuje Marta za taką bohaterke jak Joy dla mnie zawsze będzie numer 1 ,i najbardziej mi bliska;)

    OdpowiedzUsuń
  4. wszem i wobec przepraszam, ale ja tak nie cierpię tej baby-Joy ! ! ! ! jak dla mnie totalnie bez charakteru, zbawicielka wszystkiego i wszystkich...niech zbawi mnie i spada z tego cudownego opowiadania....

    OdpowiedzUsuń