czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział XIX



XIX
 
Na początku chciałabym podziękować wszystkim którzy czytają i wszystkim, którzy komentują, bo to jest naprawdę ogromna motywacja do tego, żeby pisać dalej. Zwłaszcza po powrocie z zajęć o finansach czy procesach informatycznych :P A to dopiero pierwszy tydzień nowego semestru :P
Teraz o nowej części. Coś, co powinno być znacznie wcześniej, ale jest, na potrzeby opowiadania, dopiero teraz :P Tym razem, jeszcze trochę o Meggie, ale w następnym już znowu będziemy mieli Pada. Co prawda trochę w innej wersji, ale zawsze. Tak więc zapraszam na nowy rozdział, mam nadzieję, że się spodoba. ENJOY!


- Jesteś tego pewna?- spytał ją już chyba po raz setny dzisiejszego dnia. Siedzieli w samochodzie, stojąc na podjeździe domu Maite. Nie, nie była pewna, nawet była przekonana, że i tak nic z tego nie wyjdzie ale po prostu musiała. Musiała chociaż spróbować się wytłumaczyć dlaczego tak nagle zniknęła i przez kilka miesięcy nie dawała znaku życia.
- Jestem – powiedziała na głos i pociągnęła za uchwyt, by otworzyć drzwiczki.
- Mam na Ciebie poczekać? – zapytała Nick, patrząc na nią przyszywającym wzrokiem. Widział strach w jej oczach, niepewność.
- Nie, dam sobie radę – uśmiechnęła się do niego niewyraźnie i szybko wysiadła za samochodu, zarzucając na ramię małą torebką. Patrzyła jak wycofuje samochód z podjazdu i sprawnie wyjeżdża na drogę. Pomachała mu jeszcze rękę i odwróciła się w stronę drzwi. Nagle poczuła się taka maleńka, bezradna. Niepewnie stawiając kroki, stanęła wreszcie przed drzwiami i lekko w nie zastukała. Usłyszała szybkie kroki wewnątrz domu. Skuliła się jeszcze bardziej, jakby chciała zapaść się pod ziemię, jakby próbowała stopić z szarą wycieraczką leżącą pod jej stopami. Ktoś po drugiej stronie przekręcił zamek, zobaczyła jak porusza się brązowa klamka, a drzwi powoli się otwierają. Chwilę później stała już twarzą w twarz z Patricią, która patrzyła na nią wzrokiem, który mógłby zabijać.
- Czego tu chcesz? – zapytała obcesowo.
- Porozmawiać…? – mówiła niepewnym głosem.
- Wydaje mi się, że nie mamy o czym. – Już chciała zamknąć jej drzwi przed nosem, ale Meg wsunęła stopę między drzwi a futrynę.
- Bardzo Cię proszę, ja wiem, że źle zrobiłam. Macie prawo mnie nienawidzić, rozumiem to, naprawdę. Ale chciałam przeprosić.
Patricia patrzyła na nią nadal wyraźnie wściekła ale przynajmniej nie próbowała już zamykać drzwi. Jej wyczekujący wzrok wyraźnie mówił, że wszystko, co chcę powiedzieć, musi powiedzieć teraz i tutaj. Nie miała co liczyć na to, że wpuszczą ją do domu i poczęstują herbatką, z resztą w sumie nawet tego nie oczekiwała.
            - Naprawdę przepraszam, ja… nie powinnam była tak bez… - nagle zaczęło jej brakować słów – Powinnam była z nim normalnie porozmawiać, powiedzieć… ale chyba nie potrafiłam.
            - Ale czego? Nie potrafiłaś mu powiedzieć, że po prostu kogoś masz? Takie to trudne?
Spojrzała na Patricię przerażonym wzrokiem, a potem dotarło do niej, że z ich perspektywy to tak mogło, a nawet musiało wyglądać. Wyjechała nagle, nikogo o tym nie informując, zostawiając tylko te przeklętą karteczkę na stole, która właściwie nie mówiła nic. Na dodatek teraz przyjechała tu z facetem. Dobrze, że kazała Nickowi wracać do mieszkania. Wiedziała, że jej wytłumaczenia tak naprawdę na nic się zdadzą, bo oni mieli wyrobioną opinię. Mimo to tak strasznie chciała powiedzieć coś, co chociaż minimalnie ją oczyści, przede wszystkim przed nią samą. 
            - To nie tak Patricia. Ja… ja nikogo nie mam, nie miałam. Wyjechałam bo… - znowu się zacięła, nie wiedząc co mówić dalej.
- Chyba Ci nie wierzę. – stwierdziła Patricia ale jej głos mówił, że jest zupełnie pewna tego, co mówi. Tego, że zostawiła Padda bo znalazła kogoś innego i wolała się szybko ulotnić, aby nikt się o tym nie dowiedział.
- Masz do tego prawo, rozumiem to. Ale ja naprawdę nikogo nie mam. Ja… po prostu nie dawałam sobie rady. Z waszą sławą, z tym, że Paddy’ego ciągle nie było.
- Jakoś  przez trzy lata ci to nie przeszkadzało. – powiedziała z niesmakiem.
- To zawsze było dla mnie trudne, a później po prostu… stało się zbyt trudne. Nie umiałam sobie dać rady z tym, ze zawsze jestem sama, że gdzie się nie obrócę to widzę pierwsze strony gazet, na których jestem. Sława jest trudna, a ja nie jestem na nią gotowa, chyba nigdy nie będę.
- I tak nagle, z dnia na dzień to do Ciebie dotarło, tak? Wiesz, to jest raczej bardzo grubymi nićmi szyte.
- Nie nagle, ja… ja próbowałam rozmawiać z Padd’ym ale… za każdym razem to bagatelizował. Nie chciał uwierzyć, że nie jestem na tyle silna, a ja zwyczajnie nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Do pewnego momentu to faktycznie nie było takie strasznie, zanim tak naprawdę wszyscy wiedzieli, było w porządku. A potem… Ci wszyscy fani, ciągle czatujący dziennikarze. To było dla mnie zbyt trudne. A do tego, ze wszystkim zawsze musiałam sobie radzić sama, a ja tego po prostu nie potrafię. Jestem słaba, dużo słabsza niż wydaje się Paddy’emu. Zamiast być dla niego wsparciem, byłam tylko obciążeniem. Nie chciałam tego. Nie chciałam żeby to tak wszystko się skończyło. Ja… chciałam na chwilę się odciąć od tego świata, nie wiem. Zobaczyć czy rzeczywiście bycie zwykłym anonimowym człowiekiem jest lepsze. Nie jest. Teraz już to wiem. Wtedy straciłam tylko prywatność, którą w jakiś sposób i tak mogłam chronić, próbować chronić, a teraz straciłam coś znacznie ważniejszego. Kogoś, kogo kochałam. – mówiła coraz ciszej, coraz mniej wyraźnie. Głos jej się załamywał, a w oczach pojawiły się srebrzyste kropelki. Szybko zamrugała powiekami, aby się ich pozbyć. W ich miejscu jednak od razu pojawiły się nowe.  Spojrzała na Patricię, spod lekko przymrużonych powiek, jednak nic nie mogła wyczytać z jej twarzy. Jakby patrzyła się na maskę.
- Coś jeszcze? – zapytała dopiero po dobrej chwili Patricia, jej głoś brzmiał już nieco inaczej. Nie czuć już w nim było wyraźnej niechęci.
- Jeszcze raz chciałam przeprosić, naprawdę żałuję.
- To jego powinnaś przepraszać, a nie mnie. – stwierdziła chłodno Patricia.
- Wiem, nie zdążyłam. Tego żałuję najbardziej.
- Żałujesz?… Widzisz do czego go doprowadziłaś?
- Wiem, czytałam w gazetach. Wiem, że poszedł do zakonu.
- Tak – zaśmiała się Patricia gorzko – Ale  nie o to mi chodzi. On próbował się zabić, Meg. Gdybym weszła wtedy do jego mieszkania pół minuty później, to on już leżałby martwy na trawniku.
- Co? – powiedziała Meg, jej głos drżał, tak samo jak i ręce. – On próbował…? – nie potrafiła dokończyć pytania.
- Tak, próbował popełnić samobójstwo. Przez Ciebie. Tego nigdy nie będę w stanie Ci wybaczyć. Mogłam stracić przez Ciebie brata.
- Przepraszam, tak strasznie przepraszam – mówiła, płacząc. Jej słowa były niewyraźne, jakby rozmyte przez łzy spływające do gardła. – Ja nie chciałam, naprawdę.
- To akurat ma małe znaczenie, czego ty chciałaś, a czego nie. Wiesz, że on chciał Ci się oświadczyć? Że właśnie tego dnia, kiedy zniknęłaś, przyszedł do Ciebie z pierścionkiem, a zastał puste mieszkania z karteczką na stole, że coś sobie musisz przemyśleć? Dociera to do Ciebie? Jak on musiał się poczuć?
- Ja… - nie mogła wykrztusić z siebie żadnych słów. Nie, nie wiedziała. I nadal wolałaby nie wiedzieć, bo to cholernie mocno bolało. Gdyby wtedy… teraz byłaby szczęśliwą narzeczoną. Może planowałaby właśnie przyjęcie weselne albo oglądała katalogi z sukniami ślubnymi? Łzy płynęły już nieprzerwanym strumieniem po jej twarzy. Nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć.
- Przepraszam. – to było słowo, które w trakcie tej rozmowy wymawiała już kilkakrotnie ale tak naprawdę ono nic nie znaczyło. Słowo nie potrafiło odwrócić tego, co ona zrobiła. Było tylko słowem.
- Chyba już powinnaś iść – stwierdziła Patricia.
- Tak, masz rację, powinnam. – powiedziała cicho, z głosem nadal nabrzmiałym od łez. – Powiesz mu? – zapytała z iskierką nadziei, która przeczyła łzom na policzkach.
- To chyba nie będzie koniecznie. Jeżeli rzeczywiście Go kochasz, to dasz mu żyć. Bardzo Cię proszę, nie wracaj. Dla dobra wszystkich. Już wystarczająco przez Ciebie cierpiał.
- Masz rację. Jeszcze raz przepraszam. Nic innego nie mogę zrobić.
- W porządku ale nie wracaj. Wiem, że i tak zrobisz jak będziesz chciała ale… nie niszcz mu życia drugi raz. Bo drugi raz może się nie udać go uratować.
- Przepraszam – powiedziała, odwróciła się na pięcie i przeszła przez podjazd, kierując się w stronę chodnika.
- To faktycznie jest trudne – usłyszała za sobą cichy głos. Odwróciła się w stronę domu i spojrzała pytająco na opierającą się o futrynę Patricię.
- Sława. Sława jest trudna. – uśmiechnęła się do niej smutno i wróciła do wnętrza mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Odwróciła się i odeszła chodnikiem w stronę centrum, gdzie było jej mieszkania. Czekał ją długi spacer ale musiała wszystko sobie przemyśleć. Nie zdawała sobie sprawy, jak wiele zmieniło jej zachowanie. Zrozumiała, że nie tylko ona przeżyła rozstanie. Nawet nie tylko ona i Paddy. A potem jeszcze jedno. Paddy chciał się zabić, przez nią. To było w tym wszystkim najgorsze. Potrząsnęła mocno głową, próbując odsunąć na bok wszystkie myśli. Nie chciała o tym pamiętać. Podniosła głowę i spojrzała na niebo. Było ciemnoszare, pełne chmur, które co chwila jaśniały od przecinających je błyskawic. Poczuła pierwsze grube krople deszczu na swojej twarzy.

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział XVIII



XVIII

Rozdział taki sobie, ale jest. Miał być niby cały o Meg, ale wyszło jak zwykle :P Trzeba było coś niecoś dopisać, bo inaczej cały rozdział nie miałby sensu, jakby trochę wyjęty z reszty. I tak jest małe przeniesienie w czasie, ale mam nadzieję, że wszyscy się połapią :P W każdym razie, ENJOY!
From where you are



Siedział właśnie w pociągu, w drodze do swojego nowego życia. Potrzebował zmiany, czegoś, co pozwoli odnaleźć mu zagubiony sens życia. Nie był tak właściwe do końca pewny swojej decyzji, ale to przecież nie mogła być zła opcja. Wiedział, że rodzina go nie popiera. Patricia bardzo dosadnie o tym mówiła, Joey też zrobił mu porządną awanturę, nawet spokojny zwykle Angelo wtrącił swoje trzy grosze. Nadal huczały mu w głowie ich słowa.

- Czyś ty zgłupiał do reszty, Paddy? – grzmiał nad nim Joey – Ja rozumiem, że się pogubiłeś ale co Ci do łba strzeliło, żeby wstępować do zakonu? Chłopie, weź się ogarnij! Mamy koncerty, trasy, nagrywanie płyty! Co ty w ogóle odwalasz? Zastanów się trochę.

- Joey, bardzo Cię proszę, nie wrzeszcz tak – do rozmowy włączyła się Barby – Skoro Paddy podjął taką decyzję, to widocznie to przemyślał i wie czego chce, prawda Paddy? – skinął jej wtedy, mimo, że tak naprawdę powinien zaprzeczyć. Nie wiedział czego chce wtedy, teraz z resztą też nie za bardzo.

- Możemy przestać się kłócić, Barby ma rację, to decyzja Pada. Nie powinniśmy się wtrącać, to jego życie i jego wybór – Maite również stanęła po jego stronie.

- Maite! Jak możesz? – Patricia nie wiedziała, które buzujące w niej emocje są silniejsze – wściekłość czy żal. Nie chciała żeby jej kochany młodszy braciszek wstępował do zakonu. Nie tak powinno wyglądać jego życie. Powinien mieć żonę, dzieci, piękny dom. – Chcesz żeby zamknął się przed światem? Wiele osób przeżywa rozstania ale nie trzeba tego robić aż tak drastycznie. Ja naprawdę wiele rozumiem ale od razu zmieniać całe swoje życie i zamknąć się w klasztorze?

- Skoro taka jest jego decyzja. – Maite mówiła cicho, dużo ciszej niż Patrcia.

- Patricia ma trochę racji, Paddy – tym razem to Angelo zaczął swój monolog - Zastanów się dobrze, to nie jest decyzja na chwilę. To jednak jest zakon, chłopie. Może, nie wiem, spróbuj jakiejś terapii albo coś? Tam będziesz kompletnie sam, bez rodziny, bez znajomych. Naprawdę tego chcesz? Wiesz… nikt Cię nie zmusi do zmiany decyzji, ale naprawdę dobrze to przemyśl. Zawsze mówiłeś, że chcesz się ożenić, mieć córkę, serio chcesz z tego zrezygnować? To było twoje marzenie od zawsze.

- Dajcie już mu spokój - powiedziała Maite - Widzicie jak on wygląda. Paddy idź się lepiej połóż, bo wyglądasz jak śmierć angielska. - Wtedy wyszedł z pokoju, mimo, że cała rodzina siedziała razem jeszcze do późnej nocy. On już nie chciał słyszeć kolejnych awantur, zwłaszcza, że tak bardzo uświadamiały mu własną niepewność. 

Cieszył się, że chociaż Maite go rozumiała albo przynajmniej bardzo dobrze udawała, nie chcąc mu jeszcze bardziej utrudniać tego, co i tak nie było dla niego łatwo. Teraz siedząc na niewygodnym miejscu, patrząc na mijający pejzaż za oknem, wspominał to, co było. Odkąd wyjechał z Kolonii, cały czas myślał o swoim „poprzednim” życiu, jak ostatnio zwykł mawiać. Chciał się odciąć od tamtego życia, a mimo to nie potrafił. Nie umiał tak zwyczajnie zapomnieć. To było tak cholernie trudne. Nie potrafił zapomnieć smaku jej ust, dotyku dłoni, jej dźwięcznego śmiechu. Nie potrafił zapomnieć jak witała go, gdy wracał zmęczony z trasy koncertowej. Nie potrafił. Po prostu nie potrafił. Tak samo jako nie mógł zapomnieć, że jest muzykiem, a jego „trzecią” ręką – gitara. Czuł się tak, jakby wypierał się samego siebie. Ale to była jedyna opcja, jedyna szansa żeby zapomnieć, żeby zacząć żyć na nowo. Nawet za cenę własnej wolności.


            - Mówiłem, że czasem warto z kimś pogadać. – bardziej stwierdził niż zapytał, bo właściwie nie oczekiwał odpowiedzi. Uśmiechnęła się do niego lekko.

- Miałeś rację – odpowiedziała Meggie. Siedzieli razem na ławce w parku, jak starzy dobrzy przyjaciele, chociaż znali się właściwie dopiero kilka tygodni. Była piękna słoneczna pogoda, a oni byli gdzieś na końcu świata, zapominając o wspomnieniach. Objął ją swoim ramieniem, a ona wtuliła się w niego, jak w pluszowego misia z dzieciństwa.

- Powinnam już wracać – powiedziała trochę zbaczając z tematu, mówiąc w jego koszulę.

- Przecież jest jeszcze widno. Śpieszy Ci się gdzieś? – spojrzał na nią zabawnie unosząc jedną brew.

- Przecież wiesz, że nie o tym mówię, Nick.

- Wiem. Tylko nie potrafię Cię zrozumieć. Masz tu życie, masz pracę. Przecież i tak do niego nie wrócisz! – powiedział zirytowany.

- Nick, to nie jest takie proste. Po prostu uważam, że już zbyt długo uciekam. Im więcej czasu minie, tym trudniej będzie mi z nim porozmawiać. Już i tak się tego boję, nie chcę żeby mój strach urósł jeszcze bardziej. Postaraj się mnie zrozumieć!

- Przecież on i tak jest w zakonie! I tak z nim nie pogadasz, Meg! – powiedział wzburzony i od razu przyłożył rękę do ust, patrząc na nią z przestrachem. Nie chciał żeby tak się tego dowiedziała. Widział cholerny ból w jej oczach, widział jak łzy pojawiają się w jej błękitnych tęczówkach, a ręce zaczynają drżeć. Nie powinna dowiadywać się o tym w taki sposób, i przede wszystkim nie od niego.

- Gdzie jest…? - wymamrotała niewyraźnie, pod nosem. Jakby nie mogąc uwierzyć, że w ogóle musi zadawać takie pytanie.

- Przepraszam Meg, nie chciałem żeby to tak wyszło. – powiedział skruszony i wyciągnął w jej stronę ręce, chcąc ją przytulić, jednak ona szybko się od niego odsunęła i przesunęła na drugi koniec ławki, kładąc głowę na swoich kolanach. Widział wyraźnie jak jej ciałem targają dreszcze, słyszał szloch, który co chwila ją dławił. Wyglądała tak jak wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Jakby była na swoim własnym pogrzebie. Dotknął delikatnie jej ramienia, ale i tym razem zrzuciła jego rękę i wstała szybko z ławki.

- Długo już wiesz? – zapytała, a łzy spływały na jej jasnozieloną bluzkę, wraz z jej całym misternym makijażem.

- Jakieś dwa tygodnie. – odpowiedział tylko, nie chciał się tłumaczyć. To i tak nic by nie dało.

- A skąd?

- Przeczytałem w jakiejś gazecie, nawet nie pamiętam jakiej. Z resztą co to ma za znaczenie?

- I nie mogłeś mi powiedzieć? – zapytała pustym, zimnym głosem.

- Przepraszam. Byłem pewny, że wiesz. Nie sądziłem, że…

- Przecież wiesz, że nie mam z nimi kontaktu! To skąd niby miałam wiedzieć? – targały nią sprzeczne emocje. Z jednej strony wściekłość na Nicka, że powiedział jej dopiero teraz, mimo że sam wiedział już od dawna, a z drugiej smutek i żal, bo właśnie straciła swoją jedyną szansę na szczęście. Obiecała mu, że się odezwie. Nie zrobiła tego. I nigdy nie żałowała tak bardzo jak teraz. Miał już dość czekania na nią, i miał prawo podjąć każdą decyzję bez pytanie jej o zdanie. Sama z niego zrezygnowała, nie mogła winić go za to, że nauczył się z tym żyć. Ale to cholernie bolało.

- Meggie… - zaczął cicho Nick.

- Daj mi spokój, po prostu mnie zostaw.

- Ani myślę, jeszcze coś sobie zrobisz. – Wstał z ławki, podszedł do niej i objął ją ramieniem. Tym razem już się nie wyrwała, nie miała siły. W jego ramionach poczuła ciepło i bezpieczeństwo. Wtuliła się w jego koszulę, która już po chwili była mokra od jej łez, wymieszanych z czarnym tuszem do rzęs. Przycisnął ją mocniej do swojej klatki piersiowej. Była taka drobna, a jej rozpacz tylko to potęgowała, bo kuliła się w sobie jeszcze bardziej. Drżała w jego ramionach, próbując tłumić płacz. Podprowadził ją do ławki i posadził obok siebie, nadal ją przytulając. – No już Meggie, cichutko. – starał się ją uspokoić i wyciszyć. Mówił cichym, ciepłym głosem, który powoli ale jednak koił jej ból. – Cicho, cicho – szeptał do jej ucha. Powoli się uspokajała. Łzy nadal płynęły po jej twarzy ale ciałem nie targały już silne dreszcze. – Wszystko będzie dobrze, Meg. Zobaczysz.

- Nic nie będzie dobrze, nie rozumiesz?! On jest w zakonie! A ja nawet o tym nie wiedziałam. Ja nawet nie mam już do czego wracać.

- Przecież nie musisz wracać, możesz zostać. Tutaj, ze mną. Masz pracę, życie.

- Przepraszam ale nie mogę. Muszę tam pojechać. Ja… Muszę chociaż porozmawiać z Maite. Przeprosić. Nie mogę tego tak zostawić.

- A co Ci to da? Przeprosisz i co?

- Nie wiem, ale nie potrafię zacząć życia od nowa, jeżeli stare nie jest zamknięte. Przykro mi, Nick, ale ja muszę  tam pojechać.

- W porządku. Uważam to za głupotę ale pojadę z Tobą.

- Po co? Masz zamiar się z nimi kłócić? Nie musisz mnie przed nikim bronić. To ja tutaj popełniłam błąd, nie oni.

- Nie będę się z nikim kłócił, ale też nie mam zamiaru puścić Cię tam samej.

- Nie potrzebuje opiekunki, jestem już dużą dziewczynką, Nicholas.

- Ale niestety myślenie nie jest twoją mocną stroną, czego mamy wyraźne dowody. Więc nie ma mowy, nigdzie sama nie pojedziesz. Albo ze mną, albo wcale.

 - Nie przesadzasz Nick?

- Nie. Po prostu się o Ciebie martwię. Wiem do czego jesteś zdolna jeżeli cierpisz i nie mam zamiaru sprawdzać jak daleko się posuniesz. Wolę Cię mieć na oku.

- Nick, ja chcę po prostu porozmawiać z  Maite, a nie bić się z przeorem zakonu, żeby go wypuścił.

- Chciałbym to zobaczyć! –powiedział i uśmiechnął się przekornie.

- Co? – zapytała, nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.

- Jak wymierzasz policzek zakonnikowi. To musiałoby zabawnie wyglądać, wiesz? – nie mógł powstrzymać śmiechu. Cieszyła się, że go poznała, tylko on potrafił nawet w takiej sytuacji znaleźć coś zabawnego. Takiego przyjaciela potrzebowała. Takiego, który nawet w najtrudniejszych momentach, będzie potrafił gadać tak długo, aby i ją przekonać, że nie ma sytuacji bez wyjścia i takich, w których nie można znaleźć dobrego pretekstu do chwili śmiechu.

- I tego nie zobaczysz, zapewniam Cię. A przynajmniej nie w moim wykonaniu.

- Szkoda – powiedział ale jego uśmiech przeczył słowom.

- I naprawdę będę już wracać. Już późno, a muszę jeszcze znaleźć bilety na autobus do Kolonii. No i załatwić sobie urlop na kilka dni. Ty też pogadaj z szefem, skoro uparłeś się jechać ze mną.

- Kochana, ja nie dam rady? Załatwię to jeszcze szybciej niż ty.

- Zobaczymy.

- Zakład? – zapytał przekornie, unosząc jedną brew.

- Nie mam zamiaru o nic się z Tobą zakładać – powiedziała.

- Boisz się przegrać? – podpuszczał ją.

- Nie, po prostu uważam to za idiotyczną zabawę dla facetów, którzy tylko tak potrafią zarabiać pieniądze – powiedziała, starając się wyprowadzić go z równowagi.

- Niech Ci będzie – mówił wyraźnie obrażony. Wiedziała, że właśnie uraziła jego męskie ego.

- W takim razie, zdzwonimy się jutro, jak już coś będę wiedziała – stwierdziła i muskając jego policzek, odeszła szybko w stronę centrum, gdzie mieściło się jej mieszkanie.

- Taa, też Cię kocham – powiedział, ale ona już tego nie słyszała, była zbyt daleko. A on patrzył w ślad za nią dopóki nie zniknęła za zakrętem. Dopiero wtedy podniósł się z ławki i odszedł w przeciwnym kierunku.