poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział V



Rozdział V

Siedziała sama w domu, wtulona w miękkie obicie kanapy, a w jej nogach drzemał kociak, mrucząc głośno. Na dworze zaczynało już powoli zmierzchać. Wpatrywała się bezmyślnie w telewizor, właściwie w ogóle nie rejestrując tego, co się dzieje wokół niej. Pogrążona we własnych myślach, nawet nie spojrzała w stronę wyjątkowo pięknie zachodzącego słońca. Paddy wyjechał z rodzeństwem w trasę koncertową, a ona została sama i tak cholernie samotna. Coś powoli zaczynało się w niej łamać. Coraz bardziej się bała… bała się tego, że to dla niej po prostu za wiele. Że w pewnym momencie tak zwyczajnie się podda. Maite jednak miała trochę racji, chociaż ona tak bardzo nie chciała się do tego przyznać. Nie wiedziała czy będzie w stanie zmienić nie tyle swój sposób życia, to by było zbyt mało ale to czy będzie na tyle w stanie zmienić siebie żeby nie rozpadać się na kawałki za każdym razem gdy Go nie ma. Nie wiedziała czy kiedyś nie przyjdzie moment, kiedy nikt nie będzie w stanie skleić jej znowu i właśnie to napawało ją tak ogromnym lękiem. Wiedziała, że zawsze będzie tęsknić, tego nie da się zmienić ale… No właśnie…, ale. Zawsze jakieś „ale”. Czy to aż tak wiele, że chciała żeby był przy niej? Kochała Go, potrzebowała Go, a jego najczęściej właśnie wtedy nie było. Dokładnie tak jak teraz, a ona nie wiedziała czy za rok czy dwa lata będzie sobie w stanie z tym poradzić. Spojrzała na zegarek stojący na komodzie, zaraz powinien zacząć się koncert, a on nie zadzwonił. Obiecał, że zadzwoni, miała mu życzyć powodzenia… ale zapomniał. Wyłączyła telewizor i udała się w stronę kuchni. Telefon został w salonie ale przecież i tak nie był już potrzebny, teraz i tak nie zadzwoni, a na nikogo innego nie czekała. Była jak w amoku, nie rejestrowała żadnych sygnałów dochodzących ze świata zewnętrznego. Jakby pochłonięta swoją tęsknotą, która nie dawała jej racjonalnie myśleć. Usiadła na blacie kuchennym i wyjrzała przez okno, świeciło jeszcze lekko czerwone słońce… piękne. Wolałaby żeby teraz padał deszcz, byłby dużo bardziej adekwatny do jej humoru, niż piękne słoneczne lato. Z drugiego pokoju usłyszała cichy dźwięki dzwonka i biegiem ruszyła w stronę salonu. Zadzwonił, zadzwonił… krzyczała w myślach! Nie zapomniał! Jednak gdy tylko spojrzała na wyświetlacz jej oczy zgasły, a uśmiech przerodził się w wymuszony grymas. Mimo to wcisnęła zieloną słuchawkę i odebrała.
- Hej, mamuś, co tam? Stało się coś, że dzwonisz? – starała się mówić na tyle radośnie, na ile potrafiła.
- A musiało się coś stać, żebym zadzwoniła do własnej córki? Kochanie, gdybym ja nie zadzwoniła, to mogłybyśmy się nie słyszeć przez kilka lat! – powiedziała z lekkim przekąsem.
- Nie przesadzaj, mamuś. Miałam do was dzwonić, tylko wiesz jak jest. Nigdy nie ma na nic czasu.
- No tak, zwłaszcza dla własnej matki.
- To nie tak mamuś, po prostu…
- Coś nie tak córciu?... Ty płaczesz, Maggie? Czy ten chłopak, czy on Ci coś zrobił? Maggie, kochanie? Powiedz mi co się stało!
- Nie, mamo, tylko… tęsknie za nim, mamuś. Wyjechał w trasę z rodziną, a mi tak strasznie Go brakuje, wiesz? W domu jest tak przeraźliwie pusto…
- Córciu, no już… nie płacz kochanie. Przecież on nie wyjechał na zawsze, prawda? Nie długo wróci, zobaczysz. Nie możesz się tak załamywać, tylko dlatego, że na jakiś czas wyjechał, taka jest jego praca. Wiedziałaś o tym.
- Tak ale… liczyłam chyba, że to będzie trochę inaczej wyglądać. – starała się nie płakać ale coś w niej pękło, łzy nie chciały przestać płynąć, żłobiąc głębokie bruzdy na jej policzkach.
- No już, kochanie, ciii. Wszystko będzie dobrze, skarbie, tylko nie płacz. Zadzwoń do niego, na pewno od razu poczujesz się lepiej.
- Pewnie masz rację… Przepraszam, mamuś, niepotrzebnie się tak rozklejam.
- Chyba nie aż tak niepotrzebnie. A komu masz się wypłakać, jak nie mamie. Pamiętaj, córciu, że zawsze możesz na mnie liczyć.  
- Wiem, mamo, wiem i dziękuje.
- No już tak nie dziękuj. W końcu od tego są mamy. To skoro już sobie popłakałyśmy, to powiesz mi coś jeszcze? Przecież chyba nie zawsze jest aż tak źle.
- Nie, oczywiście, że nie. Tak właściwie to jestem szczęśliwa. Wiem, że Paddy mnie kocha, ja też Go kocham. Tylko czasami, po prostu jest mi ciężko… jak wyjeżdża.
- To normalne, zawsze się tęskni za kimś, kogo się kocha.
- No tak…
- Nie martw się tak kochanie. A powiedz mi kiedy wraca ten Twój Paddy?
- Pojutrze.
- No to może przyjedź jutro do nas, skarbie? Stęskniliśmy się z tatą za Tobą, już tak dawno u nas nie byłaś. A to przecież tylko godzina drogi.
- W sumie… dlaczego by nie? Ja też się już za Wami stęskniłam.
- Czyli ustalone. W takim razie widzimy się jutro, Maggie. Zrobię coś dobrego na obiad. No i może tą Twoją ulubioną szarlotkę? Co ty na to?
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Nikt nie robi tak dobrej szarlotki, jak ty mamusiu.
- Już tak słódź, kochanie. Do zobaczenia jutro, Maggie.
- Pa mamuś, do jutra. Kocham Cię!
- Też Cię kocham, skarbie.
Odłożyła telefon na stół i mimo woli uśmiechnęła się do siebie. Chyba tego jej było potrzeba, takiej spokojnej rozmowy z mamą. Z mamą, która zawsze potrafiła pocieszyć ale też postawić do pionu, kiedy to akurat było potrzebne. Poczuła się odrobinę lepiej. Mama miała rację, zawsze miała rację. Paddy niedługo wróci, a ona niepotrzebnie przeżywa to tak, jakby co najmniej pojechał na wojnę. Jeszcze tylko jeden koncert jutro, a pojutrze już będzie tu, z nią, tu gdzie jest ich wspólne miejsce. Po prostu będzie musiała się przyzwyczaić. Od początku wiedziała czym zajmuje się Paddy. To nigdy nie było dla niej tajemnicą, mimo to, nie do końca umiała się do tego przystosować. Wiedzieć to nie znaczy to samo co w pełni akceptować, co rozumieć, co nie cierpieć. Wzięła z powrotem telefon do ręki, wystukała na nim kilka słów i wcisnęła wyślij. Pewnie już dawno był na koncercie ale to przecież nie miało żadnego znaczenia. Chociaż raz chciała posłuchać mamy, przecież i tak wiedziała, że ma rację.  „Powodzenia, wiem, że późno ale jak najbardziej szczerze. I tak wiem, że Ci się uda. Kocham Cię, Meg”. Wróciła do salonu i włączyła stację, na której transmitowano koncert. Wsłuchała się w słowa piosenki, którą tak dobrze znała, „I’ll send you a letter, I′ll send you a rose, I′ll love you forever cause I love you the most” i wiedziała, że śpiewa ją właśnie dla niej.

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział IV



Rozdział IV



            Obudziła się jeszcze na długo przed budzikiem nastawionym na 7:00. Właściwie dopiero zaczynało świtać, więc mogła być najwyżej 5:00. Niebo dopiero powoli stawało się bladoróżowe od wschodzącego słońca, a świat zaczynał budzić się do życia. Leniwie podniosła się z rozgrzanej pościeli i jeszcze w piżamie skierowała się w stronę drzwi balkonowych. Powietrze było już wyjątkowo ciepłe, tylko chłód płytek przypominał o dopiero niedawno minionej nocy. Oparła się delikatnie o barierkę wdychając świeże, rześkie powietrze, w którym przebijał się wyraźny zapach traw i pieczonego chleba. Uśmiechnęła się delikatnie do siebie, wspominając wczorajszy wieczór. To była jedna z tych randek, którą wiedziała, że zapamięta na bardzo długo. Gdy wróciła do domu, on już na nią czekał, bawiąc się z jej kotkiem. Na stole w salonie stał piękny bukiet lilii, jej ulubionych kwiatów, które idealnie wkomponowały się w mleczno-kawowy wystrój pokoju. Przez chwilę przypatrywała mu się, stojąc w drzwiach salonu, czekając aż wreszcie sam zauważy jej obecność. To trwało tylko chwilę. Odwrócił się powoli i uśmiechnął do niej.

            - Spóźniłaś się – powiedział właściwie bez cienia wyrzutu w głosie.

            - Wiem, przepraszam ale wiesz jaka jest Maite. Nie da się z nią zbyt szybko skończyć rozmowy.

Roześmiał się szczerze, wyraźnie dając do zrozumienia, że w pełni się z nią zgadza.

            - No tak, tego nie przewidziałem. W takim razie cieszę się, że w ogóle udało Ci się tu dotrzeć, bo o ile znam moją kochaną siostrzyczką, to wypuszczenie Cię po zaledwie pięciu godzinach to chyba rzeczywiście jej rekord.

            - Tak konkretnie to sześciu ale masz rację. Musiałam się tłumaczyć, że mam randkę bo inaczej w życiu by mnie nie wypuściła – powiedziała, uśmiechają się do niego.

- A z kim masz tą randkę? – zapytał z cwanym uśmiechem na ustach.

 - A z takim jednym przystojniakiem, na pewno nie znasz – odpowiedziała w podobnie żartobliwym tonie.

- W takim razie koniecznie musisz mi go przedstawić. Wiesz, muszę sprawdzić czy jest Ciebie godzien, byle komu nie mam zamiaru Cię oddawać.

Podeszła do niego, lekko kołysząc biodrami i patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Uśmiechała się przy tym do niego uroczo, delikatnie przygryzając wargę.

            - No to przynajmniej w tym jednym się zgadzamy, Paddy, bo ja też nie mam zamiaru być z byle kim. Ale myślę, że takiego jednego już znalazłam i właśnie stoi przede mną.

Uśmiechnął się do niej i przyciągnął ją do siebie, muskając delikatnie wargami jej falujące brązowe włosy. Wtuliła się mocniej w jego silne ramiona, wdychając subtelny zapach wody toaletowej. Czuła, że powoli zaczyna odpływać, a jej kolana robią się nadzwyczaj miękkie. Chwilę później odsunął ją delikatnie od siebie, nadal nie wypuszczając z objęć i jedną dłonią uniósł delikatnie jej podbródek. Przez moment przyglądał się odrobinę zarumienionym z emocji policzkom, a następnie kilka razy musnął jej czerwone, rozchylone usta. Uniosła się na palcach, starając się dodać sobie te kilka centymetrów i objęła go mocno za szyję, z całą swoją pasją oddając pocałunek. To już nie było to delikatne muśnięcie motyla. Ich języki zaczęły przeplatać się ze sobą, znajdując jeden wspólny rytm. Wczepiła palce w jego lekko przydługie włosy, a on delikatnie dotykał dłonią jej coraz bardziej rozgrzanego policzka. Następnie przesunął ręce na jej bladą szyję i muskał ją subtelnie samymi opuszkami palców. Uśmiechnęła się delikatnie pod jego ustami.

- Kocham Cię, wiesz Meggie? – powiedział tuż przy jej wargach, tak, że czuła jego gorący oddech na swojej twarzy.

- Wiem, ja też Cię kocham – odpowiedziała.

Tak, to była zdecydowanie najlepsza nasza randka, pomyślała stojąc w promieniach lekko niepewnego jeszcze wschodzącego słońca. Chwilę jeszcze wpatrywała się w niebo, a następnie lekkim krokiem udała się w stronę kuchnia na poranną kawę. Mimo, że właściwie wstała o świcie, nie czuła się wcale niewyspana, wręcz przeciwnie. Była tak rozbudzona, jakby przebiegła co najmniej kilka kilometrów. Była pewna, że to wydarzenia z wczorajszego wieczoru działają na nią tak pobudzająco. Wciąż pamiętała smak jego ust mieszający się lekko cierpkim smakiem czerwonego wina. Włączyła ekspres do kawy i delikatnie oparła się o jasny blat. Nie potrafiła przestać się uśmiechać. Ostatni raz czuła się tak… chyba już nawet nie pamiętała kiedy ale z pewnością miało to coś wspólnego z Paddy’m. Tylko on potrafił sprawić, że śmiała się właściwie nie wiedząc nawet z czego. Chwyciła w obie dłonie gorący kubek ze świeżą kawą i usiadła przy masywnym drewnianym stole, jeszcze na moment wracając do wczorajszego dnia.

            Siedzieli przytulenia na kanapie, co chwila mocząc usta w kieliszkach z winem. To był jeden z tych wieczorów, jakie zdarzają się w tanich komediach romantycznych, zarazem tak szablonowych, jak pięknych i w jakimś stopniu nierealnych. Uśmiechali się do siebie, właściwie nic nie mówiąc. Ta cisza nie była ciążąca, była tak lekka, jak powiew świeżego wiatru. Nie potrzebowali słów, wystarczyły proste gesty, które przecież potrafią powiedzieć dużo więcej niż nawet najbardziej wyszukane słowa.

Tak to zdecydowanie była najlepsza randka. Tylko jej koniec był zdecydowanie zbyt szybki. Paddy wyszedł właściwie tuż po 22:00, a ona została sama w pustym mieszkaniu, tuląc do siebie mruczącego kota, przez wiele godzin nie mogąc zasnąć. Odtwarzała cały wieczór kilka razy, zanim wreszcie sen zamknął na kilka godzin jej oczy. A teraz siedziała z kubkiem już prawie całkiem zimnej kawy i wspominała go po raz kolejny, a on uparcie nie chciał stracić nic na tej swojej magii, która przy bardziej zwyczajnej randce dawno by się już ulotniła. Odstawiła pusty kubek do zlewu i udała się w stronę sypialni. Na szafce przy łóżku mrugał do niej wesoło telefon, dając znać o nieodebranej wiadomości. Szybko sięgnęła po aparat, właściwie nie mając wątpliwości kto może być jej autorem.

„Mam nadzieję, że chociaż Ty się wyspałaś, bo ja prawie całą noc myślałem tylko o Tobie. Tęsknie, kocham, Paddy :*”

Jej uśmiech stał się jeszcze większy i nie zniknął już do końca tego przepięknego dnia.

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział III



Rozdział III



- No i jak Ci się układa z moim kochanym braciszkiem?- zapytała Maite.

Siedziały właśnie w kawiarni mieszczącej się w ogromnym centrum handlowym, popijając różane latte. Maite uśmiechała się do niej pytająco, wyraźnie czekając na udzielenie odpowiedzi.

- A masz coś konkretnego na myśli, czy tak po prostu pytasz?

- Wiesz, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie, Maggie?

- Dobrze, a jak ma mi się układać?

- No nie wiem, mam wrażenie, że chyba coś jest nie do końca tak. Jakaś taka jesteś milcząca dzisiaj.

- Po prostu się nie wyspałam, tyle. Zawsze doszukujesz się historii, tam gdzie jej nie ma, wiesz Maite?

- Czy ja wiem, na ogół mam rację.

- Tym razem nie koniecznie. Naprawdę jestem z Paddy’m szczęśliwa. Chyba nigdy nie byłam w nikim aż tak zakochana, a powiem Ci, że to bardzo miłe uczucie. Może tylko widujemy się trochę za rzadko ale to raczej zrozumiałe, nie mam mu tego za złe. I tak spędza ze mną dużo czasu.

- Brakuje Ci go?

- Aż takie to dziwne?

- Nie, pewnie że nie. Tylko…

- Tylko co? – zapytała.

- Nie boisz się, że kiedyś przestanie Ci to wystarczać. No wiesz, on raczej trybu życia nie zmieni, pytanie czy ty będziesz w stanie zrobić to dla niego.

- Nie wiem, Maite. Na razie jest w porządku i nie mam zamiaru tego psuć. Naprawdę jestem szczęśliwa, on też jest, to chyba jest najważniejsze, prawda?

- Tak, na razie tak.

- No i dokładnie o to chodzi. Nie wiem co będzie za 5 czy 10 lat ale wiem, że teraz jest dla mnie kimś najważniejszym, kimś bez kogo nie wyobrażam sobie życia.

- Wiesz, że on coś ostatnio wspominał o zaręczynach?

Spojrzała na Maite z wyraźnym zaskoczeniem w oczach. Nie zdawała sobie sprawy, że to wszystko zaszło aż tak daleko. Owszem kochali się, byli szczęśliwi ale przecież mieli jeszcze czas. Ona dopiero skończyła studia, chciała pracować, rozwijać się, a nie zostać żoną i matką na pełen etat. On też miał przed sobą wielką karierą i jeszcze tak wiele do zrobienia.

- A tak konkretnie to, co właściwie mówił?

- Wiesz, ja nie mam pamięci absolutnej, Meg. Po prostu wspomniał raz czy dwa, że chciałby już założyć rodzinę. W końcu jest trochę straszy od Ciebie, nic dziwnego, że chciałby mieć już żonę i dzieci. Właściwie to już chyba najwyższa pora.

- Dla niego może tak.

- A dla Ciebie nie? Meggie czy ty chcesz powiedzieć, że…

- Po prostu się nie spodziewałam, ok? – przerwała jej szybko – myślałam, że jest nam dobrze tak jak jest. Nie planowałam jeszcze ślubu. Chociaż w sumie… może faktycznie to już czas. W sumie 25 lat to też już trochę jest.

- Podobno najlepszy czas na urodzenie dziecka – powiedziała Maite i obie wybuchły serdecznym śmiechem. Może faktycznie to już czas, pomyślała. Przecież nie musi od razu rzucać wszystkiego tylko dlatego, że z kimś jest. Kochała Paddy’ego, tego była pewna, i tylko z nim potrafiła sobie wyobrazić to wspólne życie. Był… Był dla niej idealny. Oczywiście, miał swoje wady. Był uparty jak osioł, czasem zbyt pewny siebie, a do tego miał idiotyczne poczucie humoru ale przecież właśnie za to go pokochała. Gdyby nie to, pewnie nigdy nie byliby razem, bo ona była zbyt nieśmiała żeby do niego zagadać, to dopiero on musiał to zrobić. Nawet te jego głupie pomysły uwielbiała, bo zdawała sobie sprawę jak wielkie znaczenie ma to, ile w nie wkłada miłości, miłości do niej. Tak, zdecydowanie był idealnym dla niej facetem, bo ona czuła się przy nim jak idealna kobieta i widziała to także w jego oczach. W oczach, które codziennie mówiły „kocham”, dużo częściej niż mówiły to jego usta. A dzieci? Na dzieci przyjdzie czas, a nawet jeżeli się pojawią szybciej, niż przypuszczała to przecież będą tylko owocem czegoś cudownego.

- Gdzie tak odleciałaś? Gadam do Ciebie i gadam, a ty nic. Meg!!

- Przepraszam, po prostu się zamyśliłam – uśmiechnęła się przepraszająco.

- A nad czym? Jak odmówić mojemu bratu i nie zrobić mu przykrości?

- Wręcz przeciwnie, jak ułożyć piękną mowę, która wyrazi ogrom mojego uczucia. – odpowiedziała z udawaną powagą, której Maite nie udało się zachować, bo głośno się zaśmiała.

- Dobraliście się, naprawdę, jesteście tak samo nienormalni.

- Oj tam, od razu nienormalni. Zakochani Maite, zakochani, to tłumaczy wszystkie wariactwa.

- Może tak ale ja chyba wolałabym pozostać normalna.

- A mnie tam się taki stan bardzo podoba, wiesz Maite? Zresztą zobaczysz, Ciebie też kiedyś trafi i wtedy to ja z Ciebie się będę śmiać.

- Oby nie – odpowiedziała jakby z obawą Maite – jak patrzę na was dwoje to jakoś mi się odechciewa, wiesz?

- Ej, co z nami niby jest nie tak?

- Nic, nic, w sumie to jest nawet urocze ale ja chyba bym po prostu tak nie umiała.

- Też tak kiedyś myślałam, a później los szybko to zweryfikował, i w sumie to bardzo się z tego cieszę. Te wszystkie głupie motylki, drżenie, to naprawdę jest magia. Magia miłości. Nie wyobrażam sobie teraz, że miałabym tego nie przeżyć.

- Z zakochanymi się naprawdę fajnie rozmawia, usta im się nie zamykają, wiesz?

- Czy ty chcesz przez to powiedzieć, że mam się zamknąć?

- Nie, ależ skąd. Po prostu to jest odrobinę zabawne. Ale proszę mów dalej, bardzo chętnie posłucham jeszcze o swoim „idealnym” braciszku?  

- Wiesz… chyba powinnyśmy już wracać. Zaczynasz się robić złośliwa Maite.

- Tylko się z tobą droczę ale fakt, masz rację, wracajmy już. Właściwie dochodzi już 19:00, a ty chyba masz dzisiaj randkę, prawda?

- I bardzo się z tego faktu cieszę, nie będę musiała wysłuchiwać żadnych idiotycznych komentarzy – powiedziała.

- Dobra, dobra, i tak wiem, że mnie kochasz.

- Taa, jasne, chciałabyś – zaśmiała się.

- No wiesz co?

- Wracajmy już, bo naprawdę zaraz się spóźnię.

- No to chodź, przecież to ty cały czas siedzisz.

Szybko podniosły się z miejsc i śmiejąc się głośno, ruszyły w stronę stojącego na parkingu samochodu.