Rozdział V
Siedziała sama w domu, wtulona w miękkie
obicie kanapy, a w jej nogach drzemał kociak, mrucząc głośno. Na dworze
zaczynało już powoli zmierzchać. Wpatrywała się bezmyślnie w telewizor,
właściwie w ogóle nie rejestrując tego, co się dzieje wokół niej. Pogrążona we
własnych myślach, nawet nie spojrzała w stronę wyjątkowo pięknie zachodzącego
słońca. Paddy wyjechał z rodzeństwem w trasę koncertową, a ona została sama i
tak cholernie samotna. Coś powoli zaczynało się w niej łamać. Coraz bardziej
się bała… bała się tego, że to dla niej po prostu za wiele. Że w pewnym momencie
tak zwyczajnie się podda. Maite jednak miała trochę racji, chociaż ona tak
bardzo nie chciała się do tego przyznać. Nie wiedziała czy będzie w stanie
zmienić nie tyle swój sposób życia, to by było zbyt mało ale to czy będzie na
tyle w stanie zmienić siebie żeby nie rozpadać się na kawałki za każdym razem
gdy Go nie ma. Nie wiedziała czy kiedyś nie przyjdzie moment, kiedy nikt nie
będzie w stanie skleić jej znowu i właśnie to napawało ją tak ogromnym lękiem. Wiedziała,
że zawsze będzie tęsknić, tego nie da się zmienić ale… No właśnie…, ale. Zawsze
jakieś „ale”. Czy to aż tak wiele, że chciała żeby był przy niej? Kochała Go,
potrzebowała Go, a jego najczęściej właśnie wtedy nie było. Dokładnie tak jak
teraz, a ona nie wiedziała czy za rok czy dwa lata będzie sobie w stanie z tym
poradzić. Spojrzała na zegarek stojący na komodzie, zaraz powinien zacząć się koncert,
a on nie zadzwonił. Obiecał, że zadzwoni, miała mu życzyć powodzenia… ale zapomniał.
Wyłączyła telewizor i udała się w stronę kuchni. Telefon został w salonie ale
przecież i tak nie był już potrzebny, teraz i tak nie zadzwoni, a na nikogo
innego nie czekała. Była jak w amoku, nie rejestrowała żadnych sygnałów
dochodzących ze świata zewnętrznego. Jakby pochłonięta swoją tęsknotą, która
nie dawała jej racjonalnie myśleć. Usiadła na blacie kuchennym i wyjrzała przez
okno, świeciło jeszcze lekko czerwone słońce… piękne. Wolałaby żeby teraz padał
deszcz, byłby dużo bardziej adekwatny do jej humoru, niż piękne słoneczne lato.
Z drugiego pokoju usłyszała cichy dźwięki dzwonka i biegiem ruszyła w stronę
salonu. Zadzwonił, zadzwonił… krzyczała w myślach! Nie zapomniał! Jednak gdy
tylko spojrzała na wyświetlacz jej oczy zgasły, a uśmiech przerodził się w
wymuszony grymas. Mimo to wcisnęła zieloną słuchawkę i odebrała.
- Hej, mamuś, co tam? Stało się coś, że
dzwonisz? – starała się mówić na tyle radośnie, na ile potrafiła.
- A musiało się coś stać, żebym
zadzwoniła do własnej córki? Kochanie, gdybym ja nie zadzwoniła, to mogłybyśmy się
nie słyszeć przez kilka lat! – powiedziała z lekkim przekąsem.
- Nie przesadzaj, mamuś. Miałam do was
dzwonić, tylko wiesz jak jest. Nigdy nie ma na nic czasu.
- No tak, zwłaszcza dla własnej matki.
- To nie tak mamuś, po prostu…
- Coś nie tak córciu?... Ty płaczesz,
Maggie? Czy ten chłopak, czy on Ci coś zrobił? Maggie, kochanie? Powiedz mi co
się stało!
- Nie, mamo, tylko… tęsknie za nim, mamuś.
Wyjechał w trasę z rodziną, a mi tak strasznie Go brakuje, wiesz? W domu jest
tak przeraźliwie pusto…
- Córciu, no już… nie płacz kochanie.
Przecież on nie wyjechał na zawsze, prawda? Nie długo wróci, zobaczysz. Nie
możesz się tak załamywać, tylko dlatego, że na jakiś czas wyjechał, taka jest
jego praca. Wiedziałaś o tym.
- Tak ale… liczyłam chyba, że to będzie
trochę inaczej wyglądać. – starała się nie płakać ale coś w niej pękło, łzy nie
chciały przestać płynąć, żłobiąc głębokie bruzdy na jej policzkach.
- No już, kochanie, ciii. Wszystko
będzie dobrze, skarbie, tylko nie płacz. Zadzwoń do niego, na pewno od razu poczujesz
się lepiej.
- Pewnie masz rację… Przepraszam, mamuś,
niepotrzebnie się tak rozklejam.
- Chyba nie aż tak niepotrzebnie. A komu
masz się wypłakać, jak nie mamie. Pamiętaj, córciu, że zawsze możesz na mnie
liczyć.
- Wiem, mamo, wiem i dziękuje.
- No już tak nie dziękuj. W końcu od
tego są mamy. To skoro już sobie popłakałyśmy, to powiesz mi coś jeszcze?
Przecież chyba nie zawsze jest aż tak źle.
- Nie, oczywiście, że nie. Tak właściwie
to jestem szczęśliwa. Wiem, że Paddy mnie kocha, ja też Go kocham. Tylko
czasami, po prostu jest mi ciężko… jak wyjeżdża.
- To normalne, zawsze się tęskni za
kimś, kogo się kocha.
- No tak…
- Nie martw się tak kochanie. A powiedz
mi kiedy wraca ten Twój Paddy?
- Pojutrze.
- No to może przyjedź jutro do nas,
skarbie? Stęskniliśmy się z tatą za Tobą, już tak dawno u nas nie byłaś. A to
przecież tylko godzina drogi.
- W sumie… dlaczego by nie? Ja też się
już za Wami stęskniłam.
- Czyli ustalone. W takim razie widzimy
się jutro, Maggie. Zrobię coś dobrego na obiad. No i może tą Twoją ulubioną
szarlotkę? Co ty na to?
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Nikt
nie robi tak dobrej szarlotki, jak ty mamusiu.
- Już tak słódź, kochanie. Do zobaczenia
jutro, Maggie.
- Pa mamuś, do jutra. Kocham Cię!
- Też Cię kocham, skarbie.
Odłożyła
telefon na stół i mimo woli uśmiechnęła się do siebie. Chyba tego jej było potrzeba,
takiej spokojnej rozmowy z mamą. Z mamą, która zawsze potrafiła pocieszyć ale
też postawić do pionu, kiedy to akurat było potrzebne. Poczuła się odrobinę
lepiej. Mama miała rację, zawsze miała rację. Paddy niedługo wróci, a ona
niepotrzebnie przeżywa to tak, jakby co najmniej pojechał na wojnę. Jeszcze
tylko jeden koncert jutro, a pojutrze już będzie tu, z nią, tu gdzie jest ich
wspólne miejsce. Po prostu będzie musiała się przyzwyczaić. Od początku
wiedziała czym zajmuje się Paddy. To nigdy nie było dla niej tajemnicą, mimo
to, nie do końca umiała się do tego przystosować. Wiedzieć to nie znaczy to
samo co w pełni akceptować, co rozumieć, co nie cierpieć. Wzięła z powrotem
telefon do ręki, wystukała na nim kilka słów i wcisnęła wyślij. Pewnie już
dawno był na koncercie ale to przecież nie miało żadnego znaczenia. Chociaż raz
chciała posłuchać mamy, przecież i tak wiedziała, że ma rację. „Powodzenia, wiem, że późno ale jak
najbardziej szczerze. I tak wiem, że Ci się uda. Kocham Cię, Meg”. Wróciła do
salonu i włączyła stację, na której transmitowano koncert. Wsłuchała się w
słowa piosenki, którą tak dobrze znała, „I’ll send you a letter, I′ll send you
a rose, I′ll love you forever cause I love you the most” i wiedziała, że śpiewa
ją właśnie dla niej.
Jakbym z własną mamą rozmawiała...
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuń