LXXXII
Było już prawie południe,
kiedy otworzył drzwi mieszkania. Raz za razem przecierał zmęczone i lekko
jeszcze zaczerwienione oczy. Jadąc samochodem próbował ułożyć sobie jakąś mowę,
ale nic mu z tego nie wyszło. Wiedział, że się o niego martwiła, widział, że nie
ma pojęcia co się stało. Że po prostu rano obudziła się, a jego nie było obok.
Wziął głęboki oddech, przekraczając próg. Dzwoniła do niego kilka razy, ale nie
miał ze sobą telefonu, i dopiero gdy wrócił z powrotem do samochodu, zobaczył
ogrom nieodebranych połączeń i kilka wiadomości na skrzynce pocztowej. Cicho
zamknął za sobą drzwi. Stanął w drzwiach salonu... Leżała na sofie, z głową
przytuloną do poduszki... Może płakała?
- Paddy... - usłyszał jej
zachrypnięty głos. Widział, jak podnosi się i niemal rzuca się w jego ramiona.
- Boże, Paddy... Martwiłam się... Nie wiedziałam, co się stało... Bałam się...
- szeptała wprost w jego bluzę, mocząc ją słonymi łzami. - Gdzie ty byłeś? Co
się z Tobą działo? Bałam się... Myślałam, że... Bałam się, że nie wrócisz...
Obudziłam się i Cię nie było... Nie wiedziałam, co się stało... Paddy. -
wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona. - Gdzie byłeś? - ostatnie pytanie.
- Byłem w szpitalu. - jego głos był
suchy, jakby wyprany z emocji. Oderwała się od niego i spojrzała z przerażeniem
w jego granatowe oczy.
- W szpitalu?... Ale co się stało? -
jej buzia zbladła ze strachu.
- Meg... - jedno słowo. Jej oczy
rozszerzyły się momentalnie. Przecież jest tylko jedna osoba, do które byłby w
stanie jechać w środku nocy. Potrząsnęła mocno głową, a jej włosy rozsypały się
z nieudolnie związanego kucyka.
- Meg? - zapytała. - Coś jej się
stało? - jej głos był już suchy, odrobinę nieprzystępny.
- Straciła dziecko. - odpowiedział.
Jego głos załamał się.
- Przykro mi, Paddy... -
powiedziała, a w jej głosie zabrzmiało współczucie. Nie życzyłaby tego nawet
najgorszemu wrogowi...Przytuliła się do niego mocniej. Czuła, że to dla niego
coś naprawdę istotnego, coś cholernie trudnego, i mimo wszystko chciała mu
jakoś pomóc, nawet jeżeli nie do końca rozumiała jego reakcje. Nie wiedział, co
powiedzieć... czy w ogóle coś mówić. Teraz istotne było to, że czuł czyjeś
ciepłe ciało obok swojego, że czuł, że obok, jest ktoś, kto może mu pomóc.
Ktoś, komu może ufać, bez względu na wszystko. Ktoś, na kogo może liczyć.
- Wiesz, że to mogło być moje
dziecko... - wyszeptał. Odsunęła się lekko od niego i spojrzała prosto w jego
oczy. Nie spodziewała się takiego wyznania... i nawet chyba nie chciała go
słyszeć. - Czas by się zgadzał... - dodał. - To wszystko jest tak cholernie
skomplikowane... Nie wiem, co mam myśleć... Jeżeli to faktycznie... było moje
dziecko, to dlaczego mi o tym nie powiedziała, dlaczego nigdy nie zadzwoniła,
tylko właśnie wczoraj... wtedy, gdy już było zdecydowanie za późno. - z jego
oczu spłynęło kilka pojedynczych łez. Przytuliła go mocniej do siebie... Nic
więcej nie mogła teraz zrobić. Widziała w jego oczach cierpienie... i miała
wrażenie, że nawet jeżeli stoi tutaj, z nią, otoczony jej ramionami, to oddala
się od niej na kilometry, że z powrotem wraca do swojej przeszłości, z którą
dopiero niedawno udało mu się jako, tako uporać. Czuła jak niemal wymyka się
jej między szczupłymi palcami, jak przepływa między nimi niczym atłas.
- Przykro mi Paddy... - powiedziała
jeszcze raz, pozostawiając, ciepłym oddechem ślad na jego czarnej bluzie.
Nagle, nawet dzisiejsza noc straciła jakiekolwiek znaczenie... po prostu była,
ale tak naprawdę nikt o niej nie pamiętał. Jakby należała jeszcze do kompletnie
innego świata. Znacznie łatwiejszego... bez barier, bez traumy z przeszłości...
bez tego wszystkiego, co nagle zwaliło się na nich oboje ze zdwojoną siłą.
- Przepraszam Joy... - powiedział.
- Za co, Paddy? - spojrzała na niego
zdziwiona.
-
Za to wszystko... to przeze mnie... gdybym raz na zawsze odciął się od własnej
przeszłości, nie byłoby tego wszystkiego... - powiedział cicho, nawet na nią
nie patrząc. Dotknęła dłonią jego mokrego policzka. Dopiero wtedy spojrzał w
jej przepełnione bólem tęczówki.
-
Paddy, posłuchaj... Kochanie, ja... Wiedziałam, że jest, jak jest... Meg była
dla Ciebie kimś wyjątkowym, nadal jest. - jej smutny wzrok... - Kocham Cię,
Paddy, i to się nie zmieni. Bez względu na Twój bagaż doświadczeń... Bez
względu na Twoją przeszłość, nadal chcę być z Tobą... nadal chcę zostać Twoją
żoną... I zawsze Ci pomogę, cokolwiek by się nie działo... Na dobre i złe...
przecież wiesz. - powiedziała. Na jej buzi pojawił się bardzo blady, ale ciepły
uśmiech. - Przejdziemy przez to razem... jeżeli tylko chcesz. - dodała.
-
Joy... - zaczął.
-
Cii.. - położyła mu palec na ustach. - Damy radę... - powiedziała pewnym
głosem. Jesteś silnym facetem, wierzę w Ciebie, w nas.. Musi się udać. Pomogę
Ci. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
-
Nie wszystko... - powiedział, a głos mu się załamał. - Nie potrafił wrócić
komuś życia... Nie potrafię... Ja nawet nie wiem, jak jej to powiedzieć... Jak
wychodziłem, to jeszcze się nie obudziła... Ja nie wiem, jak... Nie chcę być
głosicielem złej nowiny... Ja tak nie potrafię... Nie umiem... Sam sobie nie
poradzę...
-
Chcesz żebym tam z Tobą była? - spojrzała na niego zaskoczona. Przecież ona
była ostatnią osobą, którą Megan chciałaby widzieć, kiedy dowie się, że
straciła swoje ukochane maleństwo.
-
Nie poradzę sobie bez Ciebie, Jo. - powiedział, patrząc w jej jasnozielone
oczy.
-
Paddy... to nie jest dobry pomysł. - powiedziała cicho.
-
Po prostu tam ze mną pojedź... Chcę wiedzieć, że jesteś obok. Tylko tyle. -
widziała jak bardzo jest w tym momencie zagubiony, a ona... ona była kimś w
rodzaju przystani... mimo wszystko przyszedł, wrócił, i prosi o pomoc... Nie
mogłaby powiedzieć nie... na pewno nie jemu, i nie teraz. Nawet, jeżeli dla
niej to również oznaczało cierpienie, musiała to zrobić... chciała to zrobić.
-
Dobrze. - odpowiedziała, uśmiechając się do niego blado. - Pojadę z Tobą... -
dodała.
-
Dziękuję... - tylko na tyle było go stać. Jedno słowo, ale warte tysiąca
innych. Słowo znaczące tak wiele. Przytulił się do niej, zatapiając twarz w jej
pachnących włosach... Jej ciepły oddech dawał mu ukojenie. Jej dłonie, jej
ciało, były dla niego oazą... miejscem, w którym mógł odpocząć od wszystkich
szalejących w nim emocji. Wystarczyło, że była... Mimo tego, że ją zranił, mimo
tego, że zostawił ją samą w środku nocy, ona nadal tu była... Właśnie dla
niego. - Dziękuję... - jeszcze raz wyszeptał to jedno słowo. Jedno słowo, które
tak wiele znaczyło. - Za to, że jesteś... - dodał. Oderwała głowę od jego
klatki piersiowej i spojrzała prosto w jego oczy. Uśmiechnęła się do niego,
lekko unosząc kąciki bladoróżowych ust.
-
Przecież od tego jestem... - powiedziała cicho. - Żeby stać obok Ciebie,
żeby przytulić, kiedy będziesz płakał, żeby ścisnąć rękę, kiedy będziesz się
bał, żeby doradzić, kiedy będziesz prosił o radę, żeby podtrzymać na duchu,
kiedy będziesz potrzebował wsparcia... żeby dawać uśmiech, kiedy Ci go
zabraknie, żeby po prostu być z Tobą, bez względu na wszystko... Dla mnie
właśnie to oznacza miłość, związek... Bycie razem. Bez względu na
to, co się stanie... Przecież nie kocha się za coś, ale mimo wszystko. - jej
ciepły uśmiech w jakiś irracjonalny sposób dodawał mu sił. Po jej twarzy, zaś
spływały wolno pojedyncze łzy. Przytulił się do niej mocno, wtulił się w jej
ramiona, niczym małe, spłakane dziecko.
-
Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobił... - wyszeptał drżącym głosem.
-
Poradziłbyś sobie... - powiedziała pewnym głosem. - Jesteś znacznie silniejszy,
niż Ci się wydaje. - dodała.
-
Wcale się takim dzisiaj nie czuję... Ja nawet wczoraj nie potrafiłem sprawdzić
czy ona oddycha... ręce mi się trzęsły... bałem się... - pojedyncze słowa,
które tak wiele mówiły o tym, w jakim jest stanie. Jak bardzo jest niepewny,
jak się miota sam w sobie. Nie radził sobie... jeszcze nie.
-
Będzie dobrze, zobaczysz... - powiedziała, pokrzepiająco.
-
Skąd możesz wiedzieć? - zapytał, wcale nie oczekując odpowiedzi.
-
Po prostu wiem... Nie może być inaczej. Wiem, że dla Ciebie to tylko słowa, ale
ja naprawdę w nie wierzę. - odpowiedziała.
-
Chciałbym mieć Twoją wiarę... Twoją siłę. - powiedział, patrząc prosto w
jasnozielone, błyszczące tęczówki, dotknął dłonią jej bladego policzka. Pochylił
się i pocałował lekko jej rozchylone usta.
...
Siedziała na
szpitalnym korytarzu, przyglądając się ponurym, szarym ścianom. Nie czuła się
tu dobrze, i gdyby Paddy jej o to nie poprosił, nigdy by się na to nie
zdecydowała. Była ostatnią osobą, która powinna się tu znaleźć. Była kimś
kompletnie obcym, zupełnie niepasującym do tej sytuacji. Tutaj powinna być
rodzina, przyjaciele, a nie ona... Paddy rozmawiał właśnie z lekarzem
prowadzącym... Widziała jego smutną twarz... Widziała cierpienie wyryte w jego
oczach. Takie samo cierpienie musiało być wyraźne na twarzy tej dziewczyny...
Meggie... Nadal słyszała w uszach jej przeraźliwy krzyk, który będzie ją chyba
prześladował do końca jej dni... Ten wrzask matki, która właśnie straciła swoje
dziecko... To musiał być dla niej koszmar... Nawet nie potrafiła sobie
wyobrazić, co by było, gdyby ona stała na jej miejscu... Gdyby właśnie ona
dowiedziała się, że jej dziecko, które już nauczyła się kochać, na które tak
wytrwale czekała... nigdy nie pojawi się na świecie...
...
Wszedł powoli do sterylnej Sali. Jej biel, niemal go
oślepiała. Meg leżała obrócona twarzą do okna, nawet nie odwróciła się, gdy zamknął
za sobą drzwi. Widziała, jak jej ciało drży, słyszał cichy szloch wyrywający
się z jej gardła. Podszedł cicho do łóżka, usiadł na jego brzegu. Wziął jedną z
jej dłoni w swoją. Nawet nie zareagowała... jakby w ogóle nic nie czuła, jakby
nic dla niej nie miało znaczenia. Jakby cały żal, smutek i rozgoryczenie
zupełnie ją pochłonęły.
- Meg... - zaczął cicho, ale ona
nadal uparcie wbijała swój wzrok w jeden punkt za oknem. Tylko nieudolnie
tłumiony szloch i unoszące się przy oddechu ciało, dawało jedyne oznaki życia.
- Meggie, porozmawiaj ze mną... - próbował zwrócić jej uwagę. - Meggie, ja
wiem, że jest Ci ciężko... straciłaś dziecko, ale nie możesz się zamknąć przed
światem. - Nawet nie ścisnęła jego dłoni, aby miał pewność, że w ogóle go
słucha. Jakby nadal spała, tak jak wcześniej. - Pomogę Ci, obiecuję, ale musisz
dać sobie pomóc. Nie będę w stanie nic zrobić, jeżeli ty nie będziesz
chciała... Meggie, proszę. - Ona jednak nadal nie odezwała się do niego słowem,
poruszyła tylko lekko głową, jeszcze bardziej odwracając od niego głowę, jakby
za wszelką cenę, nie chciała na niego spojrzeć. Unikała jego wzroku, nie
chciała czuć ciepła jego dłoni... Bo przypominał o dziecku, które właśnie
straciła... O jego dziecku... O synku, który miał mieć jego miękkie, ciemne
włoski, jego granatowe oczka... Miał być jego kopią... I nigdy go nie
zobaczy... Kolejny potok łez spłynął po jej bladym policzku... Nigdy...
- Proszę, pana? - do sali wkroczyła
pielęgniarka. - Przykro mi, ale musi pan już wyjść. Pacjentka jest jeszcze
bardzo słaba i musi dużo wypoczywać. - dodała.
- Rozumiem. - odpowiedziała, mocniej
ściskając dłoń swojej byłej dziewczyny. - Przyjdę jutro, Meggie, obiecuję. -
dodał. Potem pocałował delikatnie jej czoło i blado uśmiechając się do
pielęgniarki, wyszedł na korytarz. Na razie i tak, nic więcej nie mógł zrobić.
Podoba mi się postawa Joy. Serio! Nie wiem czy ja potrafiłabym zrobić jak ona. Normalnie matka Teresa jak nic! Ona wie, że może go stracić, wie, że to będzie mega ciężkie, a mimo to chce przy nim trwać i mu pomagać. Wow! Reakcja Meg również jak najbardziej wiarygodna. Tylko, kto jej przekazał tę wiadomość? Paddy czy lekarz? Bo nie napisano i nie wiem. Wiadomo, że teraz Paddy musi jej pomóc, w sensie Meggie, a Joy obiecała pomóc Paddy'emu. Ale będzie trójkąt. Współczuję całej trójce. Zresztą, ten trójkąt i tak już trwa jakiś czas.
OdpowiedzUsuńTrójkąt jak nic, ale jednak ciężka to sytuacja...
OdpowiedzUsuńBiedna Meg, bo straciła swoje dziecko, ale Paddy też bo ledwo sie o nim dowiedział, a juz go nie ma i Joy która staje w ramie w ramie w sumie z nimi obojga i chce pomóc...
Ciężka sytuacja, masakra to za mało powiedziane...
piękny rozdział...
Padzik póki co to się tylko domyśla, że to jego dziecko. Nikt mu nie powiedział tego na pewno...Bardzo ciężka sytuacja....no trójkąt. Ale gdzie dwie się biją, tam trzecia korzysta.... jestem ciekawa co z tego wyniknie....Joy Padzika nie odpuści...to widać gołym okiem. Megg ma na razie zupełnie inne zmartwienie.... Paddy będzie musiał dokonać wyboru ...między szaloną, ogromną i jedyną w życiu miłością/Megg/ .....a cichą przystanią /Joy/ co wygra....serce, czy rozum????? dowiemy się na końcu..... Martusia...tekst w kolorze niebieskim ...idealna definicja miłości :)
OdpowiedzUsuńJeśli jeszcze raz wspomnisz i zielonych tęczówkach, to obiecuję, że zacznę rzygać tęczą 3:-P
OdpowiedzUsuńNo dobra. W tej części Joy zarobiła u mnie małego ( malusieńkiego ) plusika . Za postawę. Podziwiam. Skąd w niej tyle siły? A wyrecytowanie definicji miłości to chyba wygoglowała. Wow! Wykuła na blachę. Szacuneczek B-)
Tak bardzo wzruszyła mnie część o Meg, że aż słów zabrakło...a mi się to raczej rzadko zdarza =-O Jestem z nią całym sercem !
Pięknie !!!!! Joy no poprostu brak słów !!! Taka postawa nie wiem czy ja bym tak umiała ...tym jest dla mnie milosc , związek ... Pięknie ! Wiedziałam , ze zrozumie sytuacje , i bedzie z Paddym chciała pomoc Meg ... Oby PadZik docenił skarb jaki ma prZy sobie .... Napewno bedzie chciał pomoc Meg , bedzie ja wspierał oby tego nie pomylił z miłością ... Rozumiem , ze Meg niema prZyjaciol ale chyba rodZicow ma moze oni tez powinni Ja wesprZec ... Piękny rozdział
OdpowiedzUsuń