wtorek, 9 września 2014

Rozdział LXXXIV

LXXXIV

Cry

Szybkim krokiem opuściła budynek uczelni. Na zewnątrz świeciło słońce, powoli zbliżała się wiosna... Mimo, że na drzewach nie było jeszcze zielonych pączków, to czuć ją już było w powietrzu. Wciągnęła głęboko duży haust świeżego, zimnego jeszcze powietrza. Owinęła się szczelniej swoim szalikiem. Przeszła kilkaset metrów w stronę parkingu, gdzie oparty, o maskę samochodu, stał Paddy. Podeszła do niego. Wyciągnął w jej stronę ramiona, a ona wpadła w nie, wtulając się w jego ciepłą kurtkę.
            - Pojedziesz tam ze mną? - zapytał.
            - Gdzie? - zapytała niepewnie.
            - Przecież wiesz. - odpowiedział. No tak... Westchnęła ciężko.
            - To nie jest dobry pomysł,  Paddy...
            - Wiem, moje pomysły nie należą ostatnio do najlepszych, ale... chcę żebyś ze mną tam była. Pomożesz się jej spakować, czy coś? Musimy przecież podjechać do niej do mieszkania. - mówił spokojnym tonem. - Ja nawet nie będę wiedział, co i jak...
            - Paddy, to ty jesteś mistrzem pakowania, nie ja. - odpowiedziała. - Ja naprawdę jestem ostatnią osobą, którą ona ma ochotę widzieć.
            - Proszę, Joy... Po prostu pojedź tam ze mną...Naprawdę bardziej się przydasz, niż ja... Chociażby pomożesz się jej ubrać.. proszę. - powiedział cicho.
            - No dobrze, niech Ci będzie. - odpowiedziała niepewnie. Coraz bardziej żałowała swojej decyzji... Wydawało jej się, że będzie łatwiej, jeżeli sama podejmie decyzję... nie było. W ogóle było cholernie trudno. Ten trójkąt... czy jak to nazwać... już jej ciążył. Jeżeli faktycznie Meg zostanie z nimi na kilka dni... bała się, że przegra... tak zwyczajnie. Widziała, jak Paddy się przejmuje, jak się martwi... jak bardzo się zmienia, jak mimo wszystkie, jednak się od niej oddala... I to już teraz, a co będzie jutro, za tydzień? Tego już niestety nie wiedziała. Wolałaby odciąć się od tej całej historii, odejść... byłoby łatwiej... łatwiej, ale wcale nie znaczy, że lepiej.
...

Powinna wrócić dzisiaj do domu... lekarz wręczył jej już wypis, ale ona nadal uparcie siedziała w swoim łóżku. Nie chciała wracać, nie do domu, nie do miejsca, które o wszystkim tak boleśnie by przypominało... Nie chciała wracać do maleńkich ubranek, leżących na górnej półce w jej komodzie, do zdjęcia USG stojącego w ramce przy łóżku... Nie potrafiła powstrzymać kolejnej porcji łez, która spływała już wartkim strumieniem po jej policzkach... A przecież już myślała, że wypłakała wszystkie swoje łzy. Odwrócił wzrok, słysząc otwierające się drzwi sali. 
            - Cześć, Meg. - powiedział, Paddy, przekraczając próg. Tuż za nim szła drobna blondynka, ciepło uśmiechająca się do niej. Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. - Dostałaś już wypis? - zapytał, widząc, że nie ma zamiaru odpowiedzieć na powitanie.
            - Dostałam. - wychrypiała. - I co z tego? Nie wracam do domu. - dodała, nadzwyczaj pewnym tonem.
            - A... - zaczął. Spojrzał błagalnie na Joy, na co ona, pokręciła głową z cichym westchnieniem. Ścisnęła jego dłoń... drżała lekko. Joy spojrzała na Meg, nadal uśmiechając się do niej. - Mogę Cię zawieźć do rodziców, jeżeli chcesz... albo zostaniesz u nas na jakiś czas? - dopowiedział, Paddy.
            - Nie! - niemal krzyknęła. - To znaczy... - otrząsnęła się lekko.
            - Wiem, co o tym myślisz, ale nie powinnaś być teraz sama. - dodał Paddy. - Teraz musisz być pod stałą opieką lekarską, znajdziemy Ci jakiegoś dobrego psychologa...
            - Myślisz, że z kimś będzie mi łatwiej? Że z Tobą będzie mi łatwiej? - zapytała. - Ty nadal nic nie rozumiesz! Za każdym razem mi o nim przypominasz... za każdym razem, jak Cię widzę, to widzę też jego... jeżeli będę obok Ciebie, będzie jeszcze trudniej! Z resztą, ty już masz swoje życie... I dla mnie, nie ma w nim miejsca. - przysłuchiwała się jej słowom. Teraz już była pewna... To było jego dziecko... Uśmiech zniknął z jej twarzy. Odwróciła się w stronę drzwi, chowając łzy, których kilka spłynęło po jej policzku. Mogła się tego domyślić... Nie przeżywałby tego, aż tak bardzo, gdyby było inaczej. Najchętniej by stąd wyszła, ale powstrzymywała ją dłoń, która mocno ściskała jej własną. Jego ciepła dłoń.
            - W Twoim mieszkaniu wcale nie będzie Ci łatwiej. Z resztą... tak czy inaczej, dzisiaj jedziesz z nami, jutro mogę cię ewentualnie odwieźć do rodziców. - odpowiedział pewnie, Paddy. Nie chciał tak stawiać sprawy, ale to było jedyne wyjście. - Dasz radę sama się spakować, czy Ci pomóc? - zapytał.
            - Poradzę sobie. - powiedziała, mimo to, podszedł do niej, wyjął z jej rąk bluzę, którą próbowała nieudolnie złożyć, a następnie włożył ją do niewielkiej czarnej torby podróżnej.
            - Poczekam na zewnątrz. - powiedziała cicho Joy, i nawet nie czekając na jakąkolwiek reakcję, zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o ścianę na korytarzu, przechylając głowę lekko do tyłu, aby oprzeć ją na murze. Przymknęła oczy, spod który wypłynęło jeszcze kilka pojedynczych łez. Dopiero teraz zaczynała sobie zdawać, jak cholernie trudne czeka ją zadanie. Będzie mieszkać pod jednym dachem ze swoim narzeczonym oraz jego byłą dziewczyną, która właśnie straciła ich dziecko. Przecież to brzmiało jak kiepski film... dramat, w którym ona grała jedną z głównych ról. Rolę tej drugiej... Tak się właśnie ostatnio czuła. Tylko, że teraz było już zdecydowanie za późno na zmianę decyzji... Co niby miała teraz zrobić? Powiedzieć: Przykro mi Paddy, ale Meg nie może tu zostać? Miała wrażenie, że naszykowałaby piękny stryczek na własną szyję... Jeżeli postawiłabym mu ultimatum?... Przecież właściwie nie miałaby wątpliwości, kogo by teraz wybrał... Pozostawało jej tylko nosić na twarzy dobrą minę do złej gry. Zacisnąć zęby, wtedy kiedy, krzyk rozrywa gardło... Zdusić szloch... Oderwała się od ściany i przeszła przez korytarz. Usiadła na jednym z plastykowych krzeseł, stojących wzdłuż pomieszczenia. W co ja się wpakowałam, pomyślała, w co ja się wpakowałam... Oparła głowę na kolanach, wzięła kilka głębokich wdechów, aby uspokoić skołatane nerwy.

...

Gdy jechali samochodem do mieszkania, właściwie żadne z nich się nie odzywało. Cisza ciążyła niemal fizycznie. Joy wyglądała przez okno, przypatrując się wszystkim mijanym budynkom, drzewom i kwiatom. Gdyby tylko potrafiła się skupić, pewnie wszystkie z nich policzyłaby, co do sztuki, ale jej umysł podążał w zupełnie inną stronę. Dużo bardziej ponurą.
            - O czym tak myślisz? - zapytał, Paddy, gdy stanęli na światłach.
            - O niczym. - odpowiedziała, odwracając się w jego stronę. Przesunął dłoń ze skrzyni biegów i ścisnął jej rękę, spoczywającą na kolanach. Na tylnym siedzeniu, siedziała Meg. Czuła się tu... kompletnie nie na miejscu... Co ona w ogóle tu, do cholery, robi... Teraz powinna być sama, aby móc się jakoś uporać psychicznie... Kolejne łzy spłynęły po policzkach... Znowu wróciła myślami do pierwszej wizyty u lekarza... Wtedy była przerażona, nie widziała się w roli matka, a potem... Potem zrozumiała, ze to może być jedyna rzecz w jej życiu, która może się udać. Jej jedyna pamiątka po miłości... A teraz nie miała nic...Znowu. I na dodatek jechała w samochodzie z byłym facetem, ojcem jej zmarłego dzieciątka i jego obecną dziewczyną... narzeczoną, czy kim ona tam była. I znowu stała nad własną przepaścią. Wokół byli ludzie, a ona nigdy nie czuła się tak samotna, jak teraz. To uczucie, kiedy on ją zostawił, po tej ostatniej nocy...było niczym z uczuciem, kiedy powiedział jej, że straciła dziecko. Nadal miała przed oczami wyraz jego twarzy. Nadal czuła ten sam niesamowity ból, przecinający jej klatkę piersiową w okolicach serca. Mimo, że starała się mówić o tym, jak najmniej, to i tak... Nie potrafiła zapomnieć, to było w niej, jak tatuaż, którego nie da się usunąć. Tego bólu też nie dało się usunąć. Nie dało się go wymazać... Nawet łzy nie potrafiły usunąć emocji... Pamięcią wróciła do tego momentu, kiedy to od niego usłyszała... Kiedy widziała w jego oczach cierpienie, równe jej cierpieniu... a przynajmniej tak się jej wydawało.
Wszedł wtedy do sali, było już popołudnie. Nawet nie wiedziała, która była godzina, nie miała swojego telefonu. Po jego minie już wiedziała, że coś jest nie tak... Z resztą... czuła już, że coś jest nie tak, nie czuła ruchów maleństwa... Mimo to, łudziła się nadzieją, że jednak się  udało, że przeżyło... Że po prostu zabrali od niej maleńkiego Patricka, że jest w inkubatorze, że... Ale widząc go, widząc rozbiegane spojrzenie, widząc strach... niemal czuła napięcie w powietrzu... czuła w nim śmierć. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a twarz skrzywiła się w grymasie bólu tak wielkiego, że nie dało się go z niczym porównać.
            - Po prostu to powiedz... - wyszeptała przez łzy. Skuliła się w sobie jeszcze mocniej, jakby szykując się na atak największego wroga.
            - Przykro mi, Meggie... - tylko tyle zdołał powiedzieć. Z jej gardła wydarł się przeraźliwy krzyk, mrożąc wszystko wokół. Płynące łzy, wstrząsane spazmami blade i słabe ciało. Podszedł do niej szybko i objął ją ramieniem.- Tak mi przykro, kochanie. - szeptał w jej włosy. Jego kurtka tłumiła jej szloch, a słone krople wsiąkały w szary materiał. Jej krzyk przecinał ciszę panującą wokół.
            - Dlaczego? - nie potrafiła wypowiadać słów przez spływające do gardła łzy. - Dlaczego? - jej krzyk, rozdzierał jego serce. - Moje maleństwo! Mój synek! Dlaczego?
            - Ciii... - próbował ją uspokoić, ale jego drżący głos zdradzał, że przejmuje się tym, nie mniej niż ona. - Cichutko. - kołysał ją w swoich ramionach niczym małe dziecko. - Nie płacz, Meggie. - wtuliła się w niego, najmocniej jak tylko potrafiła.
            - Dlaczego? Dlaczego?! - jej płacz przerodził się w krzyk. Bunt. Nie! To nie może być prawda. Mały Patrick żyje. - Kłamiesz! On żyje! On nie mógł umrzeć. - oderwała się od niego i zaczęła go ze wszystkich sił okładać pięściami. - On żyje! To jest moje słoneczko, moja jedyna miłość, nic więcej mi nie zostało, tylko on. Nie mógł umrzeć! Jesteś parszywym kłamcą! Nienawidzę Cię! Zabrałeś mi wszystko, jego Ci nie oddam! Nie zabieraj mi go... - znowu szloch stłumił jej krzyk. Wtuliła się w jego ramiona... Znosił wszystko cierpliwie... Nie mógłby jej teraz zostawić, nie potrafiłby... Przytulił ją mocniej do siebie, głaskał ją delikatnie po włosach.
            - Paddy, powiedz, że to nieprawda... Błagam Cię, powiedz to. - jej szept był stłumiony przez materiał jego bluzy i przez ciągle spływające łzy. - To sen, prawda? Powiedz mi, proszę... Że to tylko mi się śni, że się obudzę i wszystko będzie dobrze. - łkała w jego kurtkę.

            - Wszystko będzie dobrze, Meggie... Obiecuję. - powiedział cicho wprost w jej długie, ciemne włosy. - Wszystko będzie dobrze... ale to nie jest sen... Tak strasznie mi przykro, Meggie. - wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Jego ciepło otuliło szczelnie jej ciało, ale w środku czuła lodowate zimno... i pustkę.  

4 komentarze:

  1. Biedna Meg.... łzy mi się kulają jak głupie.... :( Jeszcze ta chora sytuacja.... One dwie i On.... przecież to najgorsze co mogło się wydarzyć.... :( Jak to się dalej rozwinie.... Boję się.... Ja pikolę..... a gdzie tam do soboty!!!! Oszaleję do tego czasu!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niepotrzebnie Meg z nimi jedzie....to chore, lepiej gdyby pojechała do mamy. Teraz obie będą na zmianę ryczeć...Joy...bo jest tą - zapewne nie najważniejszą...co doskonale sobie uświadomiła w szpitalu, Meg....wiadomo... jej płacz akurat usprawiedliwiam. A biedny Padzik między młotem a kowadłem..... Martusiu....jesteś Miszczem ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ część! Ależ emocje! Aż nie wiem, co napisać =-O
    Tsk bardzo mi żal Meg, tak ciężko mi zrozumieć Joy....wbiła sobie ostatni gwóźdź do trumny. Nawet ja nie byłabym tak głupia jak ona, gdy zaproponowała wspólne mieszkanie :O To jakiś akt rozpaczy? Wolała chyba mieć ich na oku, niż pozwolić , by Paddy przesiadywał u Meg sam na sam. Ona mu nie ufa...i dobrze wie, że oni do siebie wrócą. To nie tak, że ona jest taka dobra, pomocna i współczująca. Po prostu chce mieć ich na oku :-[ Wgłebi duszy już sobie zdała sprawę z tego, że go traci...I tu aż serce me się raduje B-)

    OdpowiedzUsuń
  4. oni nie powinni razem mieszkac!!Joy on ciebie kocha ...dlaczego się boisz?i proponujesz wspólne mieszkanie?why?Paddy już tyle razy udowodnił,ze ja kocha ......Meg wsplczuje jej bardzo ale dlaczego nie jedzie do rodziców?tylko do Padzika i Joy!!!przecież ja bym nie mogła patrzeć na NIego i chciałabym do mamy!Niektórzy uważają ,ze Joy woli ich mieć na oku ...może,,,,ale Meg chwyta się wszystkiego żeby wrócic do Padzika no jak mogła tam pojechać?oczywiscie bedna nieogarnięta Meggy

    OdpowiedzUsuń