Rozdział LVII
LVII
Słyszała, jego głos. Musiał
rozmawiać z kimś przez telefon. Słyszała, jak mówi, że wyjeżdża, że wraca do
Francji. Była pewna, że rozmawia z tą dziewczyną. Jak ona miała na imię? Przez
chwilę wertowała we wspomnieniach ich ostatnie rozmowy, próbując wyłapać z nich
to, co było dla niej w tej chwili najważniejsze. Joy. No tak. Radość. Uśmiechnęła
się krzywo do siebie. Nie podejrzewała go o to, że pierwszą rzeczą jaką zrobi z
samego rana, będzie telefon do niej. Telefon błagający o łaskę. Zaśmiała się
histerycznie. Mogła się tego spodziewać. Wziął to, czego chciał i uznał, że
pora wracać. Powoli nacisnęła klamkę drzwi i wyszła z sypialni, do przedpokoju,
a następnie wkroczyła do jasnej kuchni. Stał, oparty o blat. W dłoniach trzymał
kubek, a wnioskując po unoszącym się w pomieszczeniu mocnym zapachu była w nim
kawa.
-
Zostało coś dla mnie? - zapytała. Nie chciała od razu dać po sobie poznać, że
słyszała ich rozmowę.
-
Kawy? Tak, pewnie. - na jego twarzy widniał uśmiech. W ogóle był tak
przeszczęśliwy, że zrobiło jej się niedobrze. Nie potrafiła na niego patrzeć,
uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Szybkim krokiem przemierzyła kuchnię, wyjęła z
szafki kubek i nalała do niego kawy. Była już chłodna, ale smak nadal pozostał
ten sam.
-
Wyspałeś się? - zapytała niby od niechcenia. Tylko po to, żeby przerwać ciszę.
-
Tak, w sumie tak. - odpowiedział.
-
Wcześnie wstałeś. - stwierdziła. Przełknęła łyk gorzkiego napoju. - Zdążyłeś
już zrobić kawę i w ogóle.
-
Jakoś tak. Wiesz, że nie lubię długo spać.
-
Dziwne... Jakoś nigdy tego nie zauważyłam. - stwierdziła. Wiedziała, że jest
złośliwa, ale przestało ją to obchodzić.
-
Ale widzę, że ty jakoś nie w humorze. - powiedział, przyglądając się jej
uważnie. Miał wrażenie, że znowu wróciła ta sama Megan, z którą się pokłócił
przez telefon. Mówiła sucho, ale była wyraźnie wkurzona. A on nawet nie
wiedział o co.
-
Ja, nie w humorze? Dlaczego? - zapytała z ironią. - Mam się świetnie.
Przespałam się ze swoim byłym. Nie mam co narzekać. - zmrużył oczy. Już tak
dawno, nie miał do czynienia z Megan, która ciska piorunami, a dzisiaj wyraźnie
tak było.
-
Meg, wszystko w porządku? - zapytał ponownie.
-
Oczywiście, w jak najlepszym. Ale twoja obecna chyba nie ma się z czego
cieszyć. Już Cię zostawiła, czy uznała, że poczeka, aby Ci to powiedzieć twarzą
w twarz? - jej oczy aż błyszczały. I nie wiedziała czy od tłumionej złości, czy
od łez, które pojawiły się pod jej powiekami.
-
Nie bądź taka, proszę Cię. - powiedział cicho. Nie chciał się z nią kłócić.
-
Wiesz, Paddy, myślałam, że się zmieniłeś. Ale ty nadal jesteś taki sam. Nadal
jesteś tym samym gościem, którego poznałam i który robił wszystko, czego
chciał. - poczuł się tak, jakby go uderzyła. Przełknął głośno ślinę. Policzył
do dziesięciu, próbując opanować emocje. - Poszedłeś z panną do łóżka, to
możesz wracać do domu. Gratuluję! Udało
Ci się! - zaśmiała się gorzko. - Masz to, co chciałeś, to możesz już wracać do
tej swojej Joy. - jej imię wypowiedziała niemal jak obelgę. Przez chwilę
zastanawiała się nad czymś intensywnie - Przecież ty po to tu przyjechałeś,
prawda? Co? Nie dała Ci, to uznałeś, że równie dobrze, to mogę być ja?
Wygrałeś! Szkoda, że nie jestem bliżej, co? Mógłbyś częściej wpadać. A tak,
będziesz skazany na celibat. - widział w jej oczach furię. Jej oczy błyszczały,
jak nigdy, ale był to ostry blask, a nie to ciepłe światełko, które u niej na
ogół widział.
-
Meg, proszę... - powiedział cicho, ale stanowczo. Powoli zaczynał tracić nad
sobą kontrolę.
-
A co? Może nie mam racji? - spojrzała prosto w jego oczy - To w takim razie, po
co przyjechałeś?
-
Bo chciałem porozmawiać? - bardziej chyba zapytał, niż stwierdził.
-
Tak to się teraz nazywa, no tak. - zaśmiała się. - Fajnie się wczoraj z Tobą
rozmawiało. Zwłaszcza jak uparcie zamykałeś mi usta.
-
Meg, przestań. - powiedział dużo ostrzej, niż zamierzał.
-
Bo co? Prawda boli? - widział w jej oczach tak niewyobrażalną wściekłość... ale
co zaskoczyło go bardziej, widział też smutek. Widział łzy, które powoli
pojawiały się na jej policzkach, przecząc wypowiadanym słowom. Jakby swoją
złością, próbowała przykryć inne uczucia, które przejmowały nad nią kontrolę. -
Przepraszam, Joy. Tęsknię za tobą, Joy. Przy tobie nie popełniam błędów, Joy. -
przedrzeźniała go. Nie poznawał jej. Miał wrażenie, że przez jej słowa, przez
jej gesty przemawia jakaś chorobliwa zazdrość. A przecież jeszcze wczoraj była
taka... spokojna, chciała się z nim przyjaźnić, a teraz miał co najwyżej
wrażenie, że jedynym jej pragnieniem jest to, żeby wywalić go na próg. - Wiesz,
ja naprawdę nie liczyłam na to, że nagle powiesz, że mnie kochasz i że
zostajesz w Niemczech. Ale do cholery, nie mogłeś do niej zadzwonić później?
Nie mogłeś sobie darować? Chociaż godzinę. Tylko tyle. - jej głos z każdym
słowem cichł coraz bardziej, aż w końcu przeszedł w szept. Szept przepełniony
bólem. - Naprawdę. Staram się Cię zrozumieć, ale nie potrafię. Mówisz jedno,
robisz drugie. Robisz to specjalnie, czy sam już się zgubiłeś? - zapytała. Z jej gardła wyrwał się głośny szloch. -
Wiem, że coś do niej czujesz, w porządku. Ale nie musiałeś iść ze mną do łóżka.
Oboje będziemy mieć z tego tylko problemy. Ty, bo Joy. A ja... ja znowu nie
będę umiała wyrzucić Cię ze swojej głowy. Znowu nie będę potrafiła zapomnieć.
Po co, Ci to było? Po co tu przyjechałeś? Dlaczego znowu mącisz mi w głowie? Wiem,
skrzywdziłam Cię, naprawdę. I strasznie tego żałuję, ale... Nie rób dokładnie
tego samego, tylko po to żeby mi dać nauczkę. Nie jesteś taki. Wiem to. - łzy
płynęły strumieniem po jej bladych policzkach. Nie potrafił spojrzeć w jej w
oczy. Nie potrafił jej nic wytłumaczyć, bo sam tego nie rozumiał. Nie wiedział
dlaczego wczoraj poszedł z nią do łóżka. Już nic nie wiedział. Nie mówiąc ani
słowa, wyszedł z kuchni. W przedpokoju założył buty i kurtkę, założył torbę na
ramię i cicho wyszedł z mieszkania. Bez żadnego słowa pożegnania. Tak po
prostu. Tak jak ona. Osunęła się po ścianie, padając na podłogę. Złość już
przeszła, pozostał tylko żal. Gwałtowny szloch wstrząsnął całym jej ciałem.
Znowu była w tym samym miejscu. Znowu czuła ten sam niesamowity ból, który nie
pozwalał oddychać. Oparła swój policzek na zimnej podłodze. Łzy powoli spływały
na jasne kafelki. Objęła się mocno ramionami, jakby to były jego ramiona.
-
Co ja robię nie tak? - powiedziała w przestrzeń. - Co jest ze mną nie tak?
Spojrzała w sufit. - Dlaczego zabierasz mi wszystko, na czym mi zależy? Ja
wiem, że popełniłam wiele błędów... Ale błagam... Nie zabieraj mi mojego życia.
- właściwie była pewna, że nie uzyska żadnej odpowiedzi, ale słowa dawały jej
jakieś ukojenie. Jakieś irracjonalne poczucie, że jeszcze może coś zrobić. A
przecież tak naprawdę już nic nie mogła. On wyszedł. Przez nią. Przez to, co
powiedziała. I znowu było tak, jak wtedy. Znowu były tylko łzy. Wiedziała, że
kiedyś wyjedzie. Przecież dobrze to wiedziała, a mimo to... Czuła się tak,
jakby wepchnął ją z powrotem w tą samą przepaść, z której dopiero powoli zaczynała wychodzić. A teraz
znowu była na samym dnie, i zwyczajnie nie miała siły się podnieść. Łzy płynęły
po bladych policzkach i już nawet nie próbowała ich powstrzymać. To i tak nie
miałoby sensu. Pojawiłyby się nowe. - Co ona ma w sobie takiego? - kolejne
pytanie pozostawione bez odpowiedzi. - Dlaczego? - Chciała nawet za nim wybiec,
ale po co? Skoro on już podjął decyzję. Nawet nic nie powiedział. Po prostu
wyszedł..., jakby kompletnie nic dla niego nie znaczyła. Jakby była nic nie
wartym przedmiotem. Jakby mu już w ogóle nie zależało. Wróciła myślami do
poprzedniego wieczora. I chciała chociaż o te kilka godzin cofnąć czas. Tylko
po to, żeby móc przeżyć te kilkadziesiąt minut jeszcze raz. O nic więcej nie
prosiła. Tylko o tę jedną chwilę. O to, żeby móc jeszcze raz spojrzeć w jego
oczy. O to, żeby jeszcze raz poczuć ciepło jego ramion. Nic więcej. Kiedy
zobaczyła go na progu mieszkania, mimo wszystko nabrała jakiejś nadziei. Że
jednak coś do niej czuje, bo przyjechał. Bo wrócił. A dzisiaj po prostu wyszedł,
jakby nigdy nic. Bez słowa. Tak jak ona. Kolejny strumień łez spłynął na
podłogę. Cała się trzęsła. Na klatce schodowej usłyszała jakieś głośne kroki.
Obudziła się w niej nadzieja, że może jednak, że może wróci... że... Ale kroki
po chwili ucichły. I nikt nie wszedł do mieszkania, nikt nie zapukał do drzwi.
Znowu było cicho. Był tylko szum skapujących na podłogę łez. Nic więcej.
...
Przez chwilę opierał się o ścianę
na klatce schodowej, próbując wymazać ten obraz ze swojej głowy. W ciągu jednej
doby zranił dwie kobiety. Dwie wartościowe istoty, których jedynym błędem było
to, że go poznały. Niemal czuł na sobie ciężar ich wylanych łez. Przymknął
powieki, oddychając ciężko. Widział jej bladą twarz, łzy spływające po
policzkach, drżące ramiona. Potrząsnął głowę, próbując uwolnić się od tego
obrazu. Nie mógł postąpić inaczej. Odszedłby. Prędzej czy później. A gdyby
czekał jeszcze dłużej, byłoby znacznie gorzej. Skrzywdziłby ją o wiele
bardziej, dając jej nadzieję, a potem brutalnie ją wyrywając. Nie chciał tego,
więc po prostu wyszedł. Bez słowa. Bo tłumaczenie się, i tak by nic nie dało.
Nie mógłby jej powiedzieć nic takiego, co by chciała usłyszeć. Bo co niby miał
jej powiedzieć? Przespałem się z Tobą, ale nadal jestem z inną? Pragnę Cię, ale
kocham inną? Łatwiej było zachować milczenie. Słowa czasem potrafiły zranić
dużo bardziej, niż czyny. I pozostawiały po sobie dużo większe spustoszenie. Oderwał
się od ściany i zszedł schodami w dół. Otwarł drzwi i wyszedł z bloku. Na
zewnątrz było dosyć chłodno. Z kieszeni wyjął telefon, chcąc sprawdzić godzinę.
Było kilka minut po ósmej. Wolnym krokiem udał się w stronę postoju taksówek, a
stamtąd na dworzec kolejowy. W kasie kupił bilet do Kolonii, w międzyczasie
podpisując kilka kartek, które podsunęły mu jakieś dziewczyny. Nawet nie
zapamiętał ich twarzy. Bo po co? Jakiś czas później wsiadł do pociągu, znalazł
pusty przedział i usiadł przy oknie. Wpatrywał się w przesuwające się widoki.
Niebo było zachmurzone. Zaczął padać deszcz. Przytulił policzek do zimnej szyby.
Popełnił błąd, wracając tutaj. Joey miał rację, Maite miała rację, mógł całą tą
sprawę zostawić w spokoju i nadal siedzieć we Francji. A jemu zachciało się
wyjaśnień. Zaśmiał się gorzko. Wyjaśnili sobie bardzo wiele. Przede wszystkim
to, jak dobrze im ze sobą w łóżku. Wyjął z kieszeni telefon. Odblokował
klawiaturę i wystukał krótką wiadomość do Angelo. Potem schował aparat z
powrotem do kieszeni, oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy. Bo przecież i
tak już nic nie mógł zrobić.
Przeczytałam na jednym wdechu.... Tak mi strasznie żal Meg... Brawo dla niej, że zaczęła krzyczeć na Pada, że zebrała się w sobie i wygarnęła mu wszystko dokładnie to co o Nim myślę w tej chwili... a ten co wyszedł sobie bez słowa... brawo wrrr... na miejscu Meg dałabym mu jeszcze porządnie w pysk... Na szczęście było mało Joy, bo już się obawiałam, że nie doczytam do końca ze złości... ;) Brawo Martusia :)
OdpowiedzUsuńTym razem Paddy powinien w ogóle dostać po łbie od Meg i Joy. Zdecydowanie! co za baran!
OdpowiedzUsuńCzyli jednak......zachował się tak, jak myślałam! Identycznie ! I nawet Meg uważa , że to była zemsta za jej nagłe zniknięcie :'( Nie wiem Marta, jak to zrobiłaś, ale po raz pierwszy czytając Twoje opowiadanie miałam mokro pod powiekami :'( Tak mi cholernie ciężko teraz....Żal mi Meg :'( Mimo wszystko nie zasłużyła sobie na takie potraktowanie :-[ Pragnie jej...ale jej nie kocha ! Ale to wymyślił ! Burak :-[
OdpowiedzUsuń-
OdpowiedzUsuńSuper , pięknie !! Tyle emocji !!! I wyszedł z mieszkania poczułam świeży powiew powietrza;)Nie pochwalam zachowania Pada , sam stwarza niepotrzebne problemy , a Meg polecam wczasy ;) ochłonie . Nareszcie jedzie do Koloni .Pad idiota wyszedł bez słowa powinien kartkę jej zostawić . Meg to duża dziewczynka i zdaje sobie sprawy ze po upojnej nocy , ranki sa rożne ;)
OdpowiedzUsuńtak jak Edyta modliłam się żeby ta Joy nie wyskoczyła gdzieś....to było zdecydowanie bardziej realistyczna reakcja niż tej drugiej panny, która na wieść o tym, że jej chłopak przespał się z eks pawie popłakała sie ze szczescia. Meg go kocha i ja tylko czekam kiedy on zrozumie, że również nie może bez niej żyć. A wierzę,że prędzej czy później tak będzie...może jakieś konsekwencje tej gorącej nocy...?! ;-) pozdrawiam bardzo autorkę i oznajmiam, że bywam na tej stronie kilka razy dziennie!!!nie, nie tygodniowo---dziennie;-D!
OdpowiedzUsuńfascynuje mnie to jak piszesz. zaglądam u codziennie i bardzo ciekawi mnie co będzie w kolejnej części. Podejrzewam , ze spotkanie Pada z Joy. I pomimo, że Joy to dziewczyna niemal nieskalana, ja wolę tą drugą, bo jest bardziej rzeczywista... nie mogę się doczekać kiedy znowu się spotkają, a Ciebie podziwiam, ze potrafisz to poskładać to w taką całość,wszystko do siebie pasuje,nie ma niedomówień niczym R.R. Martin ;D naprawdę szacunek.
OdpowiedzUsuńPaddy- idiota :(
OdpowiedzUsuńnic nie jestem w stanie więcej napisać...
Gorący rozdział!tak się cieszyłam że wylądowali ze sobą w łóżku tyle namiętności tyle miłości w tym było że aż mi dech zaparło 😍 a potem taki brutalny poranek 😢Meg miała rację że wygarnela Paddiemu nikt nie jest zabawką i ma swoje uczucia wiem z własnego doświadczenia jak musiała czuć się Megan bo sama miałam okazji tak się poczuć gdy próbowałam poskładać to co się rozleciało serce nie zawsze dyktuje to samo co rozum a namiętność bierze górę. Tak straszne jest mi jej żal że musiała się o tym w tak brutalny sposób przekonać i wiem że gdybym wtedy to ja nie wyjechała i nie zakończyła tego związku było by o wiele trudniej 💖 Przydał by się owoc tej pięknej nocy i ktoś kogo Megan mogła by kochać taką miłością jak Paddiego.
OdpowiedzUsuń