piątek, 30 maja 2014

Rozdział LVII



LVII

 Bust your windows

I don't love you too

Słyszała, jego głos. Musiał rozmawiać z kimś przez telefon. Słyszała, jak mówi, że wyjeżdża, że wraca do Francji. Była pewna, że rozmawia z tą dziewczyną. Jak ona miała na imię? Przez chwilę wertowała we wspomnieniach ich ostatnie rozmowy, próbując wyłapać z nich to, co było dla niej w tej chwili najważniejsze. Joy. No tak. Radość. Uśmiechnęła się krzywo do siebie. Nie podejrzewała go o to, że pierwszą rzeczą jaką zrobi z samego rana, będzie telefon do niej. Telefon błagający o łaskę. Zaśmiała się histerycznie. Mogła się tego spodziewać. Wziął to, czego chciał i uznał, że pora wracać. Powoli nacisnęła klamkę drzwi i wyszła z sypialni, do przedpokoju, a następnie wkroczyła do jasnej kuchni. Stał, oparty o blat. W dłoniach trzymał kubek, a wnioskując po unoszącym się w pomieszczeniu mocnym zapachu była w nim kawa.

                   - Zostało coś dla mnie? - zapytała. Nie chciała od razu dać po sobie poznać, że słyszała ich rozmowę. 

                   - Kawy? Tak, pewnie. - na jego twarzy widniał uśmiech. W ogóle był tak przeszczęśliwy, że zrobiło jej się niedobrze. Nie potrafiła na niego patrzeć, uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Szybkim krokiem przemierzyła kuchnię, wyjęła z szafki kubek i nalała do niego kawy. Była już chłodna, ale smak nadal pozostał ten sam.

                   - Wyspałeś się? - zapytała niby od niechcenia. Tylko po to, żeby przerwać ciszę.

                   - Tak, w sumie tak. - odpowiedział.

                - Wcześnie wstałeś. - stwierdziła. Przełknęła łyk gorzkiego napoju. - Zdążyłeś już zrobić kawę i w ogóle.

                   - Jakoś tak. Wiesz, że nie lubię długo spać.

                   - Dziwne... Jakoś nigdy tego nie zauważyłam. - stwierdziła. Wiedziała, że jest złośliwa, ale przestało ją to obchodzić.

                   - Ale widzę, że ty jakoś nie w humorze. - powiedział, przyglądając się jej uważnie. Miał wrażenie, że znowu wróciła ta sama Megan, z którą się pokłócił przez telefon. Mówiła sucho, ale była wyraźnie wkurzona. A on nawet nie wiedział o co.

                   - Ja, nie w humorze? Dlaczego? - zapytała z ironią. - Mam się świetnie. Przespałam się ze swoim byłym. Nie mam co narzekać. - zmrużył oczy. Już tak dawno, nie miał do czynienia z Megan, która ciska piorunami, a dzisiaj wyraźnie tak było.

                   - Meg, wszystko w porządku? - zapytał ponownie.

                   - Oczywiście, w jak najlepszym. Ale twoja obecna chyba nie ma się z czego cieszyć. Już Cię zostawiła, czy uznała, że poczeka, aby Ci to powiedzieć twarzą w twarz? - jej oczy aż błyszczały. I nie wiedziała czy od tłumionej złości, czy od łez, które pojawiły się pod jej powiekami.

                   - Nie bądź taka, proszę Cię. - powiedział cicho. Nie chciał się z nią kłócić.

                   - Wiesz, Paddy, myślałam, że się zmieniłeś. Ale ty nadal jesteś taki sam. Nadal jesteś tym samym gościem, którego poznałam i który robił wszystko, czego chciał. - poczuł się tak, jakby go uderzyła. Przełknął głośno ślinę. Policzył do dziesięciu, próbując opanować emocje. - Poszedłeś z panną do łóżka, to możesz wracać do domu.  Gratuluję! Udało Ci się! - zaśmiała się gorzko. - Masz to, co chciałeś, to możesz już wracać do tej swojej Joy. - jej imię wypowiedziała niemal jak obelgę. Przez chwilę zastanawiała się nad czymś intensywnie - Przecież ty po to tu przyjechałeś, prawda? Co? Nie dała Ci, to uznałeś, że równie dobrze, to mogę być ja? Wygrałeś! Szkoda, że nie jestem bliżej, co? Mógłbyś częściej wpadać. A tak, będziesz skazany na celibat. - widział w jej oczach furię. Jej oczy błyszczały, jak nigdy, ale był to ostry blask, a nie to ciepłe światełko, które u niej na ogół widział.

                   - Meg, proszę... - powiedział cicho, ale stanowczo. Powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę.

                   - A co? Może nie mam racji? - spojrzała prosto w jego oczy - To w takim razie, po co przyjechałeś?

                   - Bo chciałem porozmawiać? - bardziej chyba zapytał, niż stwierdził.

                   - Tak to się teraz nazywa, no tak. - zaśmiała się. - Fajnie się wczoraj z Tobą rozmawiało. Zwłaszcza jak uparcie zamykałeś mi usta.

                   - Meg, przestań. - powiedział dużo ostrzej, niż zamierzał.  

                   - Bo co? Prawda boli? - widział w jej oczach tak niewyobrażalną wściekłość... ale co zaskoczyło go bardziej, widział też smutek. Widział łzy, które powoli pojawiały się na jej policzkach, przecząc wypowiadanym słowom. Jakby swoją złością, próbowała przykryć inne uczucia, które przejmowały nad nią kontrolę. - Przepraszam, Joy. Tęsknię za tobą, Joy. Przy tobie nie popełniam błędów, Joy. - przedrzeźniała go. Nie poznawał jej. Miał wrażenie, że przez jej słowa, przez jej gesty przemawia jakaś chorobliwa zazdrość. A przecież jeszcze wczoraj była taka... spokojna, chciała się z nim przyjaźnić, a teraz miał co najwyżej wrażenie, że jedynym jej pragnieniem jest to, żeby wywalić go na próg. - Wiesz, ja naprawdę nie liczyłam na to, że nagle powiesz, że mnie kochasz i że zostajesz w Niemczech. Ale do cholery, nie mogłeś do niej zadzwonić później? Nie mogłeś sobie darować? Chociaż godzinę. Tylko tyle. - jej głos z każdym słowem cichł coraz bardziej, aż w końcu przeszedł w szept. Szept przepełniony bólem. - Naprawdę. Staram się Cię zrozumieć, ale nie potrafię. Mówisz jedno, robisz drugie. Robisz to specjalnie, czy sam już się zgubiłeś? - zapytała.  Z jej gardła wyrwał się głośny szloch. - Wiem, że coś do niej czujesz, w porządku. Ale nie musiałeś iść ze mną do łóżka. Oboje będziemy mieć z tego tylko problemy. Ty, bo Joy. A ja... ja znowu nie będę umiała wyrzucić Cię ze swojej głowy. Znowu nie będę potrafiła zapomnieć. Po co, Ci to było? Po co tu przyjechałeś? Dlaczego znowu mącisz mi w głowie? Wiem, skrzywdziłam Cię, naprawdę. I strasznie tego żałuję, ale... Nie rób dokładnie tego samego, tylko po to żeby mi dać nauczkę. Nie jesteś taki. Wiem to. - łzy płynęły strumieniem po jej bladych policzkach. Nie potrafił spojrzeć w jej w oczy. Nie potrafił jej nic wytłumaczyć, bo sam tego nie rozumiał. Nie wiedział dlaczego wczoraj poszedł z nią do łóżka. Już nic nie wiedział. Nie mówiąc ani słowa, wyszedł z kuchni. W przedpokoju założył buty i kurtkę, założył torbę na ramię i cicho wyszedł z mieszkania. Bez żadnego słowa pożegnania. Tak po prostu. Tak jak ona. Osunęła się po ścianie, padając na podłogę. Złość już przeszła, pozostał tylko żal. Gwałtowny szloch wstrząsnął całym jej ciałem. Znowu była w tym samym miejscu. Znowu czuła ten sam niesamowity ból, który nie pozwalał oddychać. Oparła swój policzek na zimnej podłodze. Łzy powoli spływały na jasne kafelki. Objęła się mocno ramionami, jakby to były jego ramiona.

                   - Co ja robię nie tak? - powiedziała w przestrzeń. - Co jest ze mną nie tak? Spojrzała w sufit. - Dlaczego zabierasz mi wszystko, na czym mi zależy? Ja wiem, że popełniłam wiele błędów... Ale błagam... Nie zabieraj mi mojego życia. - właściwie była pewna, że nie uzyska żadnej odpowiedzi, ale słowa dawały jej jakieś ukojenie. Jakieś irracjonalne poczucie, że jeszcze może coś zrobić. A przecież tak naprawdę już nic nie mogła. On wyszedł. Przez nią. Przez to, co powiedziała. I znowu było tak, jak wtedy. Znowu były tylko łzy. Wiedziała, że kiedyś wyjedzie. Przecież dobrze to wiedziała, a mimo to... Czuła się tak, jakby wepchnął ją z powrotem w tą samą przepaść, z której  dopiero powoli zaczynała wychodzić. A teraz znowu była na samym dnie, i zwyczajnie nie miała siły się podnieść. Łzy płynęły po bladych policzkach i już nawet nie próbowała ich powstrzymać. To i tak nie miałoby sensu. Pojawiłyby się nowe. - Co ona ma w sobie takiego? - kolejne pytanie pozostawione bez odpowiedzi. - Dlaczego? - Chciała nawet za nim wybiec, ale po co? Skoro on już podjął decyzję. Nawet nic nie powiedział. Po prostu wyszedł..., jakby kompletnie nic dla niego nie znaczyła. Jakby była nic nie wartym przedmiotem. Jakby mu już w ogóle nie zależało. Wróciła myślami do poprzedniego wieczora. I chciała chociaż o te kilka godzin cofnąć czas. Tylko po to, żeby móc przeżyć te kilkadziesiąt minut jeszcze raz. O nic więcej nie prosiła. Tylko o tę jedną chwilę. O to, żeby móc jeszcze raz spojrzeć w jego oczy. O to, żeby jeszcze raz poczuć ciepło jego ramion. Nic więcej. Kiedy zobaczyła go na progu mieszkania, mimo wszystko nabrała jakiejś nadziei. Że jednak coś do niej czuje, bo przyjechał. Bo wrócił. A dzisiaj po prostu wyszedł, jakby nigdy nic. Bez słowa. Tak jak ona. Kolejny strumień łez spłynął na podłogę. Cała się trzęsła. Na klatce schodowej usłyszała jakieś głośne kroki. Obudziła się w niej nadzieja, że może jednak, że może wróci... że... Ale kroki po chwili ucichły. I nikt nie wszedł do mieszkania, nikt nie zapukał do drzwi. Znowu było cicho. Był tylko szum skapujących na podłogę łez. Nic więcej.

...

Przez chwilę opierał się o ścianę na klatce schodowej, próbując wymazać ten obraz ze swojej głowy. W ciągu jednej doby zranił dwie kobiety. Dwie wartościowe istoty, których jedynym błędem było to, że go poznały. Niemal czuł na sobie ciężar ich wylanych łez. Przymknął powieki, oddychając ciężko. Widział jej bladą twarz, łzy spływające po policzkach, drżące ramiona. Potrząsnął głowę, próbując uwolnić się od tego obrazu. Nie mógł postąpić inaczej. Odszedłby. Prędzej czy później. A gdyby czekał jeszcze dłużej, byłoby znacznie gorzej. Skrzywdziłby ją o wiele bardziej, dając jej nadzieję, a potem brutalnie ją wyrywając. Nie chciał tego, więc po prostu wyszedł. Bez słowa. Bo tłumaczenie się, i tak by nic nie dało. Nie mógłby jej powiedzieć nic takiego, co by chciała usłyszeć. Bo co niby miał jej powiedzieć? Przespałem się z Tobą, ale nadal jestem z inną? Pragnę Cię, ale kocham inną? Łatwiej było zachować milczenie. Słowa czasem potrafiły zranić dużo bardziej, niż czyny. I pozostawiały po sobie dużo większe spustoszenie. Oderwał się od ściany i zszedł schodami w dół. Otwarł drzwi i wyszedł z bloku. Na zewnątrz było dosyć chłodno. Z kieszeni wyjął telefon, chcąc sprawdzić godzinę. Było kilka minut po ósmej. Wolnym krokiem udał się w stronę postoju taksówek, a stamtąd na dworzec kolejowy. W kasie kupił bilet do Kolonii, w międzyczasie podpisując kilka kartek, które podsunęły mu jakieś dziewczyny. Nawet nie zapamiętał ich twarzy. Bo po co? Jakiś czas później wsiadł do pociągu, znalazł pusty przedział i usiadł przy oknie. Wpatrywał się w przesuwające się widoki. Niebo było zachmurzone. Zaczął padać deszcz. Przytulił policzek do zimnej szyby. Popełnił błąd, wracając tutaj. Joey miał rację, Maite miała rację, mógł całą tą sprawę zostawić w spokoju i nadal siedzieć we Francji. A jemu zachciało się wyjaśnień. Zaśmiał się gorzko. Wyjaśnili sobie bardzo wiele. Przede wszystkim to, jak dobrze im ze sobą w łóżku. Wyjął z kieszeni telefon. Odblokował klawiaturę i wystukał krótką wiadomość do Angelo. Potem schował aparat z powrotem do kieszeni, oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy. Bo przecież i tak już nic nie mógł zrobić.

9 komentarzy:

  1. Przeczytałam na jednym wdechu.... Tak mi strasznie żal Meg... Brawo dla niej, że zaczęła krzyczeć na Pada, że zebrała się w sobie i wygarnęła mu wszystko dokładnie to co o Nim myślę w tej chwili... a ten co wyszedł sobie bez słowa... brawo wrrr... na miejscu Meg dałabym mu jeszcze porządnie w pysk... Na szczęście było mało Joy, bo już się obawiałam, że nie doczytam do końca ze złości... ;) Brawo Martusia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym razem Paddy powinien w ogóle dostać po łbie od Meg i Joy. Zdecydowanie! co za baran!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli jednak......zachował się tak, jak myślałam! Identycznie ! I nawet Meg uważa , że to była zemsta za jej nagłe zniknięcie :'( Nie wiem Marta, jak to zrobiłaś, ale po raz pierwszy czytając Twoje opowiadanie miałam mokro pod powiekami :'( Tak mi cholernie ciężko teraz....Żal mi Meg :'( Mimo wszystko nie zasłużyła sobie na takie potraktowanie :-[ Pragnie jej...ale jej nie kocha ! Ale to wymyślił ! Burak :-[

    OdpowiedzUsuń
  4. Super , pięknie !! Tyle emocji !!! I wyszedł z mieszkania poczułam świeży powiew powietrza;)Nie pochwalam zachowania Pada , sam stwarza niepotrzebne problemy , a Meg polecam wczasy ;) ochłonie . Nareszcie jedzie do Koloni .Pad idiota wyszedł bez słowa powinien kartkę jej zostawić . Meg to duża dziewczynka i zdaje sobie sprawy ze po upojnej nocy , ranki sa rożne ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. tak jak Edyta modliłam się żeby ta Joy nie wyskoczyła gdzieś....to było zdecydowanie bardziej realistyczna reakcja niż tej drugiej panny, która na wieść o tym, że jej chłopak przespał się z eks pawie popłakała sie ze szczescia. Meg go kocha i ja tylko czekam kiedy on zrozumie, że również nie może bez niej żyć. A wierzę,że prędzej czy później tak będzie...może jakieś konsekwencje tej gorącej nocy...?! ;-) pozdrawiam bardzo autorkę i oznajmiam, że bywam na tej stronie kilka razy dziennie!!!nie, nie tygodniowo---dziennie;-D!

    OdpowiedzUsuń
  6. fascynuje mnie to jak piszesz. zaglądam u codziennie i bardzo ciekawi mnie co będzie w kolejnej części. Podejrzewam , ze spotkanie Pada z Joy. I pomimo, że Joy to dziewczyna niemal nieskalana, ja wolę tą drugą, bo jest bardziej rzeczywista... nie mogę się doczekać kiedy znowu się spotkają, a Ciebie podziwiam, ze potrafisz to poskładać to w taką całość,wszystko do siebie pasuje,nie ma niedomówień niczym R.R. Martin ;D naprawdę szacunek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Paddy- idiota :(
    nic nie jestem w stanie więcej napisać...

    OdpowiedzUsuń
  8. Gorący rozdział!tak się cieszyłam że wylądowali ze sobą w łóżku tyle namiętności tyle miłości w tym było że aż mi dech zaparło 😍 a potem taki brutalny poranek 😢Meg miała rację że wygarnela Paddiemu nikt nie jest zabawką i ma swoje uczucia wiem z własnego doświadczenia jak musiała czuć się Megan bo sama miałam okazji tak się poczuć gdy próbowałam poskładać to co się rozleciało serce nie zawsze dyktuje to samo co rozum a namiętność bierze górę. Tak straszne jest mi jej żal że musiała się o tym w tak brutalny sposób przekonać i wiem że gdybym wtedy to ja nie wyjechała i nie zakończyła tego związku było by o wiele trudniej 💖 Przydał by się owoc tej pięknej nocy i ktoś kogo Megan mogła by kochać taką miłością jak Paddiego.

    OdpowiedzUsuń