Before the pain there was fun and there was nothing to worry. Some things are hard to understand, the reasons for your departure...
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Rozdział LXIV
LXIV
I won’t give up - Jason Mraz
Powoli składała swoje rzeczy i
układała je w przepastnej torbie, która systematycznie się wypełniała. Kolejna
sterta koszulek i spodni wylądowała w jej wnętrzu. Przetarła dłonią czoło. Nienawidziła
się pakować. Zawsze miała wrażenie, że czegoś zapomni. A co gorsze, na ogół tak
bywało. Albo zapominała spakować ładowarki do telefonu, albo swojego notatnika.
Westchnęła ciężko. Już jutro będzie w domu. Uśmiechnęła się lekko. Już jutro. O
ósmej mieli pociąg, a potem tylko kilka godzin w zimnym przedziale. Zdjęła z
wieszaka swoją ulubioną czarno-czerwoną sukienkę i złożyła ją w równą kostkę, a
następnie wsunęła do torby. Usłyszała przeszywający dźwięki dzwonka i sięgnęła
po telefon, leżący na blacie biurka. Nacisnęła zieloną słuchawkę.
-
Cześć, kochanie. - usłyszała ciepły matczyny głos. - Spakowana już? - zapytała.
-
Przecież wiesz, że nie. - zaśmiała się i usłyszała po drugiej stronie równie
radosny śmiech mamy. Mama znała ją tak dobrze, jak nikt inny. Dużo lepiej, niż
ona siebie znała.
-
To jak teraz zacznę Ci przeszkadzać, to już w ogóle do jutra nie skończysz,
skarbie. No trudno... A tak chciałam wypytać o tego twojego narzeczonego...
Właściwie nic z tatą o nim nie wiemy. Chcielibyśmy wiedzieć z kim nasza córcia
przyjedzie do domu.
-
Mamuś,... jakby Ci to powiedzieć... on nie jest moim narzeczonym. Po prostu
spotykamy się od jakiegoś czasu.
-
I jedzie do Ciebie na święta? Kochanie, nawet jeżeli jeszcze Cię nie pytał, to
pewnie tylko dlatego, że chcę najpierw zapytać taty, i zrobi to właśnie w
Święta. Jestem o tym przekonana. - pewność w głosie mamy była aż tak wyraźna.
Szkoda, że ona nie była aż tak optymistycznie nastawiona.
-
Nie liczyłabym na szybki ślub. - odpowiedziała cicho.
-
No tak, tak oczywiście. Narzeczeństwo ma swoje uroki, kochanie. Później już
nigdy nie jest tak samo. Wiadomo, w małżeństwie pojawiają się problemy, rodzą
się dzieci, to i miłość się zmienia. - chciała powiedzieć mamie, że na
zaręczyny też nie ma co liczyć, bo on nadal nie powiedział, że ją kocha, ale
nie chciała pozbawiać jej marzeń. Już wystarczy, że sama siebie ich pozbawiła.
Niby wszystko grało, byli szczęśliwi, spotykali się codziennie, ale coś... coś
wewnątrz niej mówiło, że nie wszystko jest do końca tak jak powinno. A może to
ona zwyczajnie wyobrażała sobie zbyt wiele? Przecież dobrze wiedziała, że on
może się bać, że może nie chcieć się deklarować, żeby ktoś go ponownie nie
zranił. To przecież było aż tak oczywiste.
-
Mamuś, tylko... bardzo Cię proszę, nie wyskocz z tym narzeczonym jak
przyjedziemy do domu, dobrze? Wystraszysz mi go. - próbowała jakoś całą tą
sytuację obrócić w żart.
-
No dobrze, słoneczko. Ale chociaż mi coś o nim opowiedz. Właściwie wiemy z tatą
tylko tyle, że ma na imię Patrick i że jest muzykiem.
-
A to nie może zaczekać, aż będę w domu? - zapytała, błagalnie.
-
Może... o ile chcesz, żebym wypytywała Cię w jego obecności. - Wtedy
zdecydowanie nie byłoby jej do śmiechu. Już widziała ten wywiad, kiedy tylko
mama się dowie kim tak naprawdę jest Paddy. Że nie jest jakimś tam zwykłym
muzykiem, tylko wyjątkowo znanym muzykiem. Muzykiem który ma na swoim koncie
wiele płyt, koncertów...
-
Wiesz, mamuś... bo... ja Ci tak nie mówiłam właściwie... że... - zaczęła, plącząc
się we własnych słowach. - Mamo... kojarzysz może The Kelly Family? - zapytała
cicho, odrobinę niepewnie. Już niemal czuła tą burzę, która za chwilę miała się
rozpętać.
-
Ach... Te urocze dzieciaki z długimi włosami i w dziwnych ubrankach? -
zapytała. Mało co nie zakrztusiła się ze śmiechu, słuchając takiego
podsumowania. Coś w tym było... Tylko jak miała niby powiedzieć, że właśnie
spotyka z jednym z tych „dzieciaków”? - Oczywiście, że kojarzę. Ale co oni mają
do tego? Nic z tego już nie rozumiem, kochanie. - powiedziała szczerze.
-
Mamuś, wiesz... jakby Ci to powiedzieć... Bo... Bo ten Patrick... - przerwała,
biorąc głęboki oddech - to tak jakby jeden z nich - dodała na jednym wdechu.
Przez chwilę żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Słyszała tylko głośny
oddech po drugie stronie.
-
Joyce? - było źle. Mama nigdy nie używała jej pełnego imienia. Tylko wtedy,
kiedy była wyjątkowo zirytowana. - Czy ty chcesz mi powiedzieć, że spotykasz z
tym Kelly’m? - głos mamy zabrzmiał dużo ostrzej niż jeszcze kilka minut
wcześniej.
-
Mamuś... nie denerwuj się. - powiedziała spokojnym tonem, chociaż głos drżał
jej odrobinę. - To jest naprawdę normalny chłopak, wiesz?
-
A czy ten Patrick nie jest od Ciebie sporo starszy? - zapytała, bardziej chyba
już zaniepokojona, niż zła. - Ile on tak właściwie ma lat? - Przez chwilę miała
ochotę zwyczajnie na to pytanie nie odpowiadać, ale teraz już i tak nie było
innego wyjścia.
-
Dwadzieścia dziewięć. - wybąkała cicho. Znowu zapanowała cisza.
-
Jest od Ciebie starszy o siedem lat? - mama, jakby chciała się upewnić.
-
To wcale nie tak dużo... - dodała.
-
Skoro jesteś z nim szczęśliwa... - westchnęła. - Przecież i tak nie zabronię Ci
się z nim spotykać. A skoro, przyjedzie na Święta... to chyba takich ewidentnie
złych zamiarów wobec Ciebie nie ma... No chyba, że... Kochanie Ty nie jesteś w
ciąży, prawda? - przerażenie w jej głosie było aż nazbyt wyraźne.
-
Nie! - niemal krzyknęła. - Oczywiście, że nie. Przecież mnie znasz, mamuś.
Wiesz, że ja...
-
Wolałam się upewnić. - tym razem wyraźne westchnienie ulgi. - No cóż,
kochanie... to... o której jutro będziecie. - zapytała. Usłyszała, jak ktoś
otwiera drzwi jej pokoju i niemal natychmiast ujrzała w nich głowę Paddy’ego.
Uśmiechnęła się na jego widok, radośnie.
-
Mamuś, wiesz... Ja, muszę kończyć. Zadzwonię rano!
-
Ale kochanie, poczekaj chwilę, przecież nie odpowiedziałaś... - słyszała
jeszcze gdzieś w tle, a potem nacisnęła czerwoną słuchawkę i odłożyła telefon
na biurko. Ponownie odwróciła się w stronę drzwi, gdzie nadal stał Paddy. Przez
chwilę przyglądała się jak zdejmuje szalik, następnie kurtkę, a potem wiesza to
wszystko na wieszaku stojącym w rogu. Podeszła do niego i przytuliła się mocno
do jego klatki piersiowej. Głaskał delikatnie dłońmi jej plecy.
-
Aż tak bardzo się za mną stęskniłaś? - zapytał, odsuwając ją od siebie na
odległość ramion.
-
Bardziej. - odpowiedziała, odwzajemniając jego uśmiech.
-
Czyli dobrze, że postanowiłem wpaść? Bo widzę, ze chyba trochę przeszkadzam. -
powiedział, wskazując dłonią na stos rzeczy leżących na łóżku i częściowo
zapełnioną, sporych rozmiarów torbę.
-
Nienawidzę się pakować. - westchnęła ciężko. Usiadła ponownie na podłodze i
włożyła do torby swoje ulubione dresowe spodnie. - Zawsze czegoś zapominam, to
moja zmora. - Usiadł obok niej. Wyjął z jej rąk kilka koszulek, które właśnie
zamierzała ułożyć w bocznej kieszeni torby.
-
Skoro tak bardzo tego nie lubisz, to mogę Ci pomóc. Jestem specjalistą od
pakowania. Przynajmniej tego mnie nauczyło życie na wiecznych walizkach. I
czasem ta umiejętność się przydaje. - uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
-
Dziękuję, nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła. - pocałowała go w policzek i przytuliła
się do jego ramienia.
-
Została na Święta w akademiku. - zaśmiał się. Lekko uderzyła go w pięścią w
ramię, a on teatralnie udał, że krzywi się z bólu, co jeszcze bardziej
spotęgowało ich śmiech, który rozniósł się echem po całym korytarzu.
-
Jejku, zarzynają tu kogoś? - w drzwiach pojawiła się Amber, opatulona na
wszystkie możliwe sposoby przed wszechogarniającym mrozem. Powoli ściągnęła
czapkę, szalik oraz rękawiczki. - Słychać Was na całym piętrze. - spojrzała w
stronę na wpół spakowanej torby. - Akcja pakowanie? - błyskawicznie się
domyśliła. - Serio, dałeś się w to wrobić? Chyba naprawdę musi Ci zależeć. -
zaśmiała się, patrząc na niego z udawanym politowaniem.
-
Nie miałem sumienia, patrzeć na to, jak sama się męczy. A skoro i tak tu jestem...
- westchnął ciężko, udając zmęczenie, ale zaraz się roześmiał. - No i właściwie
to cześć.
-
Aaa tak, tak, cześć. - odpowiedziała Amber. - Długo Wam tu jeszcze zejdzie? -
zapytała.
-
Czy ja wiem? - westchnęła Jo. - Trochę jeszcze na pewno. - spojrzała bezradnie
na wszystkie rzeczy, które walały się wokół nich.
-
No dobra, to ja nie będę Wam przeszkadzać. - powiedziała, mrugając do
Paddy’ego. - Przebiorę się tylko w coś bardziej twarzowego i idę na górę.
Jakbyście chcieli to Chris robi imprezę, mówił, że możecie wpaść, więc...
Znaczy... nie musicie. - ponownie uśmiechnęła się do Paddy’ego - Ale jakbyście chcieli, to ja w jego
imieniu, zapraszam. - dodała i skierowała się do swojej szafki. Przekopała się
przez kilka warstw ubrań i wyjęła coś z czarnego i lejącego się materiału,
wzięła jeszcze z półki kosmetyczkę i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
...
Powoli zbliżała się dwudziesta
druga. Na dworze było już zupełnie ciemno, tylko kilka latarni rozświetlało
panujący mrok. Za oknem padał gęsty śnieg. W tle cicho brzmiała muzyka, która
typowo kojarzyła się ze Świętami i zimową atmosferą.
- Oh the weather outside is frightful, but the fire
is so delightful… - zaczęła cicho śpiewać. Jej
delikatny, dźwięczny głos idealnie zgrał się z wokalem Franka Sinatry, który
akurat śpiewał w głośnikach. Na jej buzi gościł słodki uśmiech. Było jej tak
ciepło... Leżała, opierając swoją głowę na jego klatce piersiowej. Czuła bicie
jego serca i spokojny oddech.
- And since, we’ve no place to go. Let it
snow, let it snow, let it snow - dokończył razem z nią, przytulając mocniej do
siebie. Zatopił nos w jej pachnących długich włosach. - Chyba powinienem już
wracać. Musimy się wyspać. - powiedział cicho.
-
Chyba tak... - odpowiedziała jakby z rozczarowaniem. Powoli podniosła głowę, i
już prawie siedziała, ale on z powrotem przyciągnął ją do siebie.
- Ale jeszcze jakieś pięć minut... - dodał, muskając
delikatnie palcami jej ramię. Drugą dłoń trzymał na jej plecach.
Uśmiechnęła się do niego ciepło. Podniósł lekko głowę i dotknął swoimi wargami
jej ciepłych ust. Odwzajemniła jego pocałunek. Oparła jedną dłoń na jego klatce
piersiowej, a drugą wplątała w jego włosy. Jeden pocałunek, zamienił się w
kolejny. Czuła jak zaczyna jej się robić gorąco. Jeszcze jedno muśnięcie jego
rozgrzanych warg. Przesunęła dłonią delikatnie po jego policzku. Pod opuszkami
palców wyczuła ledwo dostrzegalny zarost. Jeszcze raz, ich języki złączyły się,
w tylko sobie znanym tańcu. Czuła jego dłonie, które niemal parzyły jej skórę
przez materiał swetra. Oderwała usta od jego ust i przytuliła twarz do jego
policzka, oddychając ciężej niż zwykle. Przez kilka minut leżeli w swoich
objęciach, wsłuchując się we własne oddechy i szybko bijące serca.
-
Teraz już chyba naprawdę powinienem iść... - powiedział, chociaż wcale nie miał
na to ochoty. Było mu tak dobrze...
-
Tak chyba tak... - powiedziała. Powoli podniósł się z łóżka i podał jej dłoń,
pomagając wstać. Założył na siebie kurtkę, następnie szalik i zatrzymał się w
drzwiach. Jeszcze na moment przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.
-
Dobranoc, Joy. - powiedział prosto w jej włosy.
-
Dobranoc. - odpowiedziała. Po cichu wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No fajnie, fajnie, ale sorki, on ma 29 lat, ona 22, no chyba raczej takie cmok cmok nie wystarcza, nie? Ile oni się znają? I ile są ze sobą? Ach, zapytam na grupie :P Jakoś tak Paddy zaczął mnie denerwować. Jakieś ciepłe kluchy się zrobił. A kiedy dowiemy się, co u Meg? Ach, spytam na grupie :P :P :P
OdpowiedzUsuńCudnie , jak mi dobrze jak to czytam . Ja chyba naprawdę kocham Joy mimo , ze 200 procent sie różnimy ;)o akcja sie rozkręca , juz nie muskaja sie tylko podoba mi sie . A i jeszcze uwielbiam Amber kogoś mi przypomina ;)Joy sie rozkręca, musi bo inaczej Padzik znowu zaszaleje;( świetna rozmowa z mama .... Mega !!!
OdpowiedzUsuńNo padłam... "Zdjęła z wieszaka swoją ulubioną czarno-czerwoną sukienkę i złożyła ją w równą kostkę" .... zaje*iście idealna Joy jak zwyle :P dobrze, że nie zaczęła jeszcze układać w tej walizce rzeczy kolorami haha! Martunia, wiesz, że kocham Twoje opowiadanie i było pięknie, ale brakuje mi już Meg... baaardzo, daj, że coś z nią ;) A w tym pokoju, no masakra! Sami... warunki mają, Amber na imprezie, szybko nie wróci, a ten wychodzi... :o no szok... ale Martunia to chyba specjalnie dla mnie co bym zawału nie dostała przy czytaniu :P
OdpowiedzUsuńEdytko.... i dla mnie.... nie wiem, czy moje oczy mogły by to przeczytać... Padzik... proszę, możesz tak zawsze tak wychodzić... Martuś pięknie, trzymaj tak dalej... potrafisz stworzyć takie emocje i napięcie.... jak Ty to robisz?? Ale tęsknie za Meg i Aurelką..... A tak na marginesie przyznam, że te momenty przed /wiadomo/.... mam na myśli słynne "muskanie" to najlepsze chwile w związku.... i pisze to JA... kobieta doświadczona.... takie wzajemne adorowanie.... ech... kiedy to było
OdpowiedzUsuńmoim zdaniem pomiędzy nimi nie ma miłości-jest przyjaźń-tylko oni jeszcze tego nie wiedzą. Nie ma namiętności i emocji !!!jest przyjaźń-widzę to tak!paulinee911
OdpowiedzUsuńJuż powolutku zaczęłam przekonywać się do Joy, ale chyba jej tu za dużo... Jednak wolałam ją na początku. Ok obawy obawami, ale tutaj dziewczyna z tymi rozsterkami przecieka przez palce ;/ Zdecydowanie wolę momenty kiedy jest beztroska, uśmiechnięta, a nie przez Padda - nijaka... Zgadzam się z poprzedniczką - Paulinee, według mnie Pad jest z Joy tylko dlatego, że wie czego może się po niej spodziewać...
OdpowiedzUsuńPowtórzę też i ja - Świetnie piszesz, potrafisz wciągnąć człowieka ;)
fajna część, rozmowa z mamą mega :)
OdpowiedzUsuńa oni ach nie wiem co sądzić...