XXXVII
Hej, hej. :) Jakiś taki wyjątkowo długi mi wyszedł ten rozdział, ale mam nadzieje, że jakość za bardzo na ilości nie straciła i spodoba się mimo wszystko :) A więc zapraszam do czytania, ENJOY! :)
Wpatrywała
się w widok za oknem. Widziała chmury przepływające jakby tuż obok niej.
Widziała lśniące słońce, które nadawało wszystkiemu tej wyjątkowej ciepłej
barwy. Przymknęła delikatnie powieki, ale zaraz otwarła je, potrząsając przy
tym energicznie głową. Znowu widziała przed oczami parę siedzącą przy stoliku w kawiarni.
Trzymającą się za ręce i śmiejącą ze wszystkiego. Po jej twarzy spłynęło kilka
pojedynczych kropelek, które szybko starła opuszkami palców. Wyciągnęła z torby
MP4, podłączyła do niego słuchawki, które niemal natychmiast znalazły się w jej
uszach i przycisnęła Play. Wystarczyło kilka pierwszych taktów utworu, by
rozpłakała się na dobre. No
tak,
przecież zapomniała. Słuchała właściwie tylko jego piosenek.
Sadly that's how
you're feeling,
Sorry, my heart was deceiving
I want you to know,
Our time had it's reason
Long before my love was gone
I felt that this would go wrong
Sorry, my heart was deceiving
I want you to know,
Our time had it's reason
Long before my love was gone
I felt that this would go wrong
Czuła się tak jakby siedział tuż obok niej. Jakby ta
piosenka była napisana specjalnie dla niej, właśnie w tym momencie. Nie bądź taka nieszczęśliwa. Twoje życie
dopiero się zaczyna. Tak, tylko co to za życie, pomyślała. Nie chciała
takiego życie, jakie… sama musiała się wreszcie przed sobą przyznać, ale wybrała.
To nie było to życie. Są wojny, których
nie można wygrać. Jej wojna się skończyła, nawet się tak naprawdę nie
zaczynając. Wyjechała, i popełniła wtedy największy błąd swojego życia, a teraz
okazało się, że nie pozostało już nic, jak tylko zgliszcza jej starego świata.
Spaliła za sobą wszystkie mosty, nawet te, które pozwalały jej na powrót do
domu. Bo on był jej domem. On był jej nadzieją, jej szczęściem, jej światem.
Światem, od którego sama się odgrodziła. A teraz ten świat odsunął się od niej.
Znowu przed jej oczami stanęła śliczna blondynka, która trzymała jego rękę. Ona
miała teraz wszystko, co było tak drogie jej sercu, może nawet nie zdając sobie
z tego sprawy. Może ona nawet nie wie, że istnieje ktoś taki jak Megan Hoss?
Jeszcze więcej łez spłynęło na jej policzki i sunąc poprzez brodę i szyję,
ugrzęzły w materiale bluzki. Nie chciała nikogo winić, z resztą jedyną osobą,
która ponosiła za odpowiedzialność, była ona sama. Gdyby wtedy nie wyjechała,
teraz byłaby narzeczoną, a może nawet żoną? A teraz nie miała nic. Nic, poza
wspomnieniami najpiękniejszych chwil. Ktoś jej kiedyś powiedział, „Nie płacz, że coś się skończył, ale ciesz,
że w ogóle się wydarzyło”. Ona chyba tak nie potrafiła. Może kiedyś, za
parę lat, ale na pewno nie teraz. Teraz potrafiła tylko płakać, miała wrażenie,
że łzy w jej organizmie to zapas niewyczerpywany. Nie potrafiła zrozumieć jak
jeden człowiek może wyprodukować takie hektolitry łez, jakie ona wylała w ciągu
kilku ostatnich dni.
Long before my
love was gone
I felt that things would go wrong
I felt that things would go wrong
Wszystko poszło nie tak, jak powinno. Liczyła na to,
że on tylko potrzebuje czasu, chce coś przemyśleć, a tak naprawdę on wcale nie
potrzebował czasu. Czasu z nią. Bo zwyczajnie obok niego był już ktoś inny.
Mówił, że kocha. Nawet jeszcze wczoraj mówił, że ją kocha. Pocałował ją. Tak
jak kiedyś. Z taką samą, a może nawet jeszcze większą namiętnością. Nadal czuła
jego gorące usta na swoich. Czuła dłonie, które niecierpliwie badały jej ciało,
które muskały delikatnie jej policzki. Czuła jego oddech na swoich włosach i
ten zapach. Ten niesamowity, ten który pobudzał, który drażnił przyjemnie jej
nozdrza. Nadal czuła lekkie pieczeni policzków od jego zarostu. Czy to było
swego rodzaju pożegnanie? Chciał coś sprawdzić? Sprawdzić czy coś jeszcze do
niej czuje i uznał, że jednak nie? Już niczego nie była pewna. Była pewna, że
coś do niej czuje, że ją.. kocha. Niektórych rzeczy nie da się udawać, a ona
przecież jeszcze wczoraj czuła jak spinają się jego mięśnie pod jej dotykiem. Czy
to naprawdę było tylko udawanie? Co to w ogóle było? Z rozmyślań wyrwał ją
komunikat o tym, żeby zapiąć pasy, bo za chwilę lądują. Była już w domu. Daleko
od tego wszystkiego. Daleko od niego.
…
Gdy
tylko wrócił do swojej celi, poczuł się jak po przebiegnięciu maratonu. Ten
dzień był dla niego… z jednej strony trudny, a z drugiej, niesamowity? … Nie to
było zdecydowanie zbyt duże słowo. Miły, po prostu miły. Przez chwilę miał
wrażenie, że wrócił do swojej młodości, poczuł się trochę jak uczniak, który
idzie po raz pierwszy na randkę z dziewczyną. To było… bardzo dziwne uczucie.
Bo przecież Joy była tylko i wyłącznie jego koleżanką. Znajomą. Kimś, kto
obiecał mu pomóc. Nawet nie potrafił jej tak konkretnie zdefiniować. Wiedział
tylko, że jest dla niego ważna, że ją lubi, bardzo i że liczy się z jej zdaniem.
Bo pomimo swojego młodego wieku, była dużo mądrzejsza niż on. Nie wiedział z
czego to dokładnie wynika. A przy tym była tak niesamowicie pogodna i radosna. Jakby
przez całe swoje życie patrzyła na świat przez słoneczne okulary, które
zamazują wszystko, co złe. Jakby nie widziała na świecie, w ludziach, żadnych
wad. Była naprawdę niesamowitą
dziewczyną. Lubił patrzeć w jej zielone
oczy, które błyszczały tak niesamowicie. Lubił patrzeć jak się uśmiecha, bo i
sam wtedy automatycznie zaczynał się uśmiechać. To było jednocześnie dziwne i
niesamowite. Bo czuł się tak tylko przy jeszcze jednej osobie. Przy Meggie.
Przy jego kochanej Meggie, która była jego oczkiem w głowie. Która była jego
największą miłością. Przy Meggie, która go zostawiła. I która znalazła już
kogoś na jego miejsce. Nadal miał w głowie słowa, że Nick to nikt ważny,
kolega, ale… No właśnie, ale. Ale. Czy nie powiedziała tego tylko i wyłącznie
po to, żeby go uspokoić. Właściwie nawet nie wiedział po co i nie próbował
zgadywać. Nawet jeżeli był nikim teraz, to Joy mogła mieć rację, że to tylko chwilowe.
Że w końcu się jej znudzi czekanie. Może już tak się stało? Może on też
powinien zacząć na nowo układać swoje życie? Może? Może z Joy? Jego serce
buntowało się przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale rozsądek… Rozsądek mówił coś
zupełnie przeciwnego. Joy była radosna, była wiecznie uśmiechnięta, była
ciepła. Miała w sobie coś takiego, przez co nikt nie potrafił przejść obok, nie
zauważając jej, mimo, że wcale wyglądem nie przypominała modelki z wybiegów.
Miała lekko zadarty nosek usiany brązowozłotymi piegami. Zielone oczy, które
mówiły wszystko, na co ustom zabrakło słów. Wiedział, że może jej ufać. Był w
stanie oddać w jej ręce własne życie. Ale czy był w stanie oddać serce? Na to
pytanie nie miał jeszcze gotowej odpowiedzi. Było zdecydowanie zbyt wcześnie.
Nadal właściwie nic o niej nie wiedział. Wiedział ile ma lat, co studiuję, że
ma młodszego brata. Ale to są tylko suche fakty. Nie znał jej ulubionego
koloru, jej ulubionych kwiatów, nie znał tytułu jej ulubionego filmu, ani nie
wiedział jakiej muzyki słucha. A przecież powinien. Nie wiedział jak odróżnić
jej szczery uśmiech od tego udawanego. Nie wiedział co robi, gdy się denerwuje.
Nie umiał jeszcze czytać w jej myślach, nie potrafił czytać z jej oczu, tak jak
potrafił to robić z Meggie. Zawsze wiedział co ona czuje. Mogła nic nie mówić,
a on z każdego błysku w oku, z każdego, nawet najdrobniejszego gestu był w
stanie poznać jej nastrój. Znał tysiąc jej uśmiechów. Ten uroczy, kiedy była z
czegoś naprawdę zadowolona, ten odrobinę wymuszony kiedy, starała się udawać,
że jakiś prezent bardzo jej się podoba, a tak naprawdę miała ochotę, od razu po
wyjściu gości, go wyrzucić. Ten radosny, od ucha od ucha, kiedy coś ją
pozytywnie zaskakiwało. Miała wtedy miliony ciepłych iskierek w oczach, które
mieniły się niczym promienie słońca na błękitnym niebie. Ten, który widział
zawsze gdy były razem z Maite, ten przyjacielski. Ten odrobinę nieśmiały, z
którym patrzyła tylko na niego. Ten z błyskiem w oczach, kiedy chciała mu po
prostu powiedzieć, że go kocha. Ten pobłażliwy, kiedy siłą woli powstrzymywała
się, żeby nie powiedzieć mu, że zachowuje się jak dzieciak. Ten odrobinę krzywy,
który przybierała zawsze, gdy robił jej kolejne idiotyczne niespodzianki. Ten
niepewny, z którym patrzyła na Patricię, kiedy chciała zrobić jak najlepsze
wrażenie. Miała wtedy ten wyraźny lęk w oczach przed tym, by nie zrobić czegoś
głupiego. Ten, z którym patrzyła na dzieci jego rodzeństwa. Widział wtedy w jej
oczach taką niesamowitą miłość i ciepło. Ten rozmarzony, kiedy wspominała, kiedy
opowiadała mu o swoim dzieciństwie na wsi. Ten ciepły, kiedy mówiła o swoich
rodzicach czy ukochanej siostrze. Ten, który przybierała, gdy chciała robić
dobrą minę do złej gry. Miała wtedy zawsze lekko uniesione brwi, a jej oczy
przybierały wtedy jeszcze jaśniejszą barwę, jakby lekko rozmytą przez łzy
czające się pod powiekami. I wreszcie
ten, z którym patrzyła na niego późnym wieczorem, ten, kiedy jej oczy robiły
się ciemniejsze niż zwykle. Ten łobuzerski, ten, od którego robiło mu się tak
cholernie gorąco, że miał ochotę tylko wziąć ją w ramiona i nie wypuszczać z
nich do rana, a może nawet i dłużej. A o Joy? Nie umiał powiedzieć nic.
Wiedział tylko, że jeżeli jest czymś wybitnie rozentuzjazmowana to błyszczą jej
się oczy. A to było zdecydowanie zbyt mało. Przyłożył zbolałą głowę do
poduszki. Nawet nie miał siły się rozebrać, tak jak stał, padł na łóżko. Czuł
jak mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, a przecież było dopiero południe. Potarł
palcami skronie, próbując chociaż odrobinę uśmierzyć uporczywe pulsowanie w
głowie. Ten jeden dzień zupełnie pozbawił go energii, a przecież siedząc,
jeszcze w lokalu, z Joy, czuł się tak… normalnie. Może nawet był szczęśliwy,
radosny. Taki jak kiedyś. Wyciągnął z kieszeni spodni telefon i po raz kolejny
zapatrzył się na drobną dziewczyną o długich brązowych włosach. Co ona miała w
sobie takiego? Co sprawiało, że nie potrafił zapomnieć, mimo tak wielu krzywd,
tak wielu ran, które mu zadała? Nadal stanowiła największą część jego serca. Dlaczego?
Dlaczego nie potrafił się wyleczyć? Poczuł jak telefon wibruje w jego dłoniach.
Otworzył folder nieodebranych wiadomości i od razu rzuciło mu się w oczy jedno
imię. Joy.
„Dzięki
za miły poranek. Mam nadzieję, że Cię nie wykończyłam i dasz się namówić na
jeszcze jakieś wyjście. To znaczy, nie musimy nigdzie iść, możemy po prostu
pogadać, jakbyś chciał. Pamiętaj, że zawsze chętnie Cię wysłucham. Miłego dnia.
Joy :)”
Uśmiechnął się blado do
wyświetlacza. Nie, nie miał jeszcze jej dość. Polubił ją. Nawet jeżeli nic o
niej nie wiedział, to czuł podświadomie, że stanie się dla niego kimś ważnym.
Nie wiedział jak bardzo, nie wiedział kiedy, ale był tego pewny. Szybko
otworzył nową wiadomość i wystukał kilka słów na klawiaturze, a potem przymknął
oczy i zasnął, niespokojnym snem, w którym nawiedzały go niebieskie tęczówki,
po brzegi wypełnione łzami. Przez niego.
…
- Bałam się, że się nie odezwiesz. - powiedziała - Byłam pewna, że już masz mnie dość na dzisiaj.
- uśmiechnęła się do niego radośnie. Siedzieli właśnie na ławce w parku, przyglądając
się dzieciom, które bawiły się na placu zabaw.
- Dlaczego miałbym Cię mieć
dość? - zapytał, patrząc na nią z uśmiechem.
- Czy ja wiem….? Jestem
ciekawska, roztrzepana, do tego jestem straszną gadułą… - zaczęła wymieniać,
śmiejąc się przy tym.
-
Dobra, ok. Zrozumiałem. - zaśmiał się - Lubię Cię taką. Nie udajesz. -
powiedział szczerze.
- Chyba o to chodzi,
prawda? Żeby być sobą?
-
Nie wiem. Ja całe życie udaje. - powiedział. Właściwie nigdy tak do tego nie
podchodził. Owszem inny był w domu, inny na scenie, inny… z Meg. Ale czy to
było udawanie? Chyba tak. Spojrzała na niego, świdrując go swoimi zielonymi oczyma.
- Życie muzyka, kogoś… sławnego, to… ciągłe udawanie, dostosowywanie się do
sytuacji, ukrywanie… czegoś. Swojego życia prywatnego. Są po prostu rzeczy,
których nie powinno się mówić publicznie, więc trzeba zakładać maskę, ukrywać,
trzeba udawać, że czegoś nie ma.
- Chyba niezbyt miłe, prawda? - zapytała,
chociaż właściwie dobrze znała odpowiedź.
-
Niespecjalnie - uśmiechnął się do niej blado. Poczuł jak powoli przesuwa w jego
stronę swoją drobną dłoń, a potem wplata swoje palce między jego. Delikatnie ją
ścisnął, łącząc ich ręce w jedno. Posłał jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła go,
ale jej uśmiech był jakby odrobinę nieśmiały. Co przy jej na ogół roześmianej
buzi, było aż nazbyt widoczne. Przejechał kciukiem po wierzchu jej bladej
dłoni. Czuł jaka jest delikatna, miękka. Zagryzł mocno wargi. Widział jak na jej
policzki wypełza delikatny, bladoróżowy jeszcze rumieniec. Pochylił się lekko w
jej stronę. Wolną dłonią przejechał subtelnie po jej twarzy, muskając ją niczym
piórkiem. Widział jak wciąga spazmatycznie powietrze. Czuł, że musi to zrobić.
Teraz albo nigdy, że inaczej nigdy się nie wyleczy. Że nigdy nie zapomni. Że… Musnął,
ledwo dostrzegalnie jej malinowe wargi, zatapiając dłonie we włosach tuż przy
karku. Ona też wplotła dłonie w jego włosy. Czuła
jak wzdycha wprost w jej usta. Przesunęła dłonie niżej, czuła gęsią skórkę na
jego karku, kiedy muskała go swoimi szczupłymi palcami. To było dla niej tak nierealne,
że sama nie potrafiła opanować własnego oddechu. Nie potrafiła zrozumieć, co
tak naprawdę się dzieje. Świat nagle zaczął jej wirować przed oczyma. Oderwał się
od jej ust, tak niespodziewanie, że gdyby nie to, że nadal siedziała na ławce,
z pewnością by się przewróciła.
- Joy, ja… ja nie wiem, ja… strasznie Cię przepraszam!
- mówił szybko, prawie bez oddechu. Podniósł się gwałtownie z miejsca. - Ja… -
nie mógł dobrać słów - Przepraszam - dodał tylko jeszcze raz i odszedł
pospiesznie w stronę bramy głównej.
- Nie musisz przepraszać - powiedziała Joy cichutko,
ale on już jej nie słyszał.
Rewelacyjnie napisane. Aż człowiek żałuje, że się kończy rozdział. Strasznie jestem ciekawa co będzie dalej........:)
OdpowiedzUsuńKurza twarz ! Wiedziałam! To Joy ! To nie miało być tak ;( To pomyłka Paddy ! Leć do Meg człowieku ! Słuchaj serca !
OdpowiedzUsuńPs. Świetna część ! Przyjemnie się czytało. Pięknie opisujesz myśli kłębiące się w głowach ! Brawo !
Po raz pierwszy się zbuntowałam czytając -na Paddy'ego, kurde no! myśli sobie o Meg, że tak ją dobrze rozumiał, czyżby? się pytam. Nie znał jej tak jak myślał, bo jakby ją znał to by zauważył, że coś się dzieje złego w ich związku, że jest coś nie tak. tak więc Paddy, nie do końca ja znałeś...
OdpowiedzUsuńMeg, nadal mi nie jest przykro...
Joy super, że ja pocałował, to nie był błąd, nie był...
może jego serce wyrywa się do Meg, ale ja tego związku po tym wszystkim nie widzę, no nie widzę i już
Marta fajna część, co chyba widać po moim obszernym komentarzu- a znasz moje komentarze, rzadko się aż tak denerwuje, a na Paddy'ego chyba pierwszy raz :)
To w końcu był błąd, czy nie? Bo zdania podzielone :P Ale znaczy, że rozdział emocje wzbudza, a to bardzo dobrze :) I bardzo się cieszę, że się podobał :) A z tym czy Paddy znał Meg, to jest na tej zasadzie, że on był pewny, że ją zna, a faktycznie to tak nie do końca było.
OdpowiedzUsuńIle osób tyle odczuć :)
Usuńdla mnie to nie błąd że całuje Joy, a dla Betsy błąd i to fajne, że jednak zdania są różne :)
O mater! O mater! O mater! Faktycznie Ania celnie zauważyła, że PAddy faktycznie nie znał Meg aż tak dobrze jak myślał. No pewnie, że nie... Ale trochę zła też jestem na niego, że pocałował Joy chcąc się wyleczyć z Meg! To nie fair! Nie fair! Tak się nie robi. No i oni się tak w klasztorze całowali? Na jego terenie? Buhahahah! Dobrze, że przeor nie zobaczył. On się nie uwolni od Meg długo, jeśli w ogóle. Świetna część!
OdpowiedzUsuńWłaściwie to park nie był jakoś określony, ale w sumie ten przy klasztorze może być. A co? :P No i może tak się nie robi, ale jemu jakoś tak wyszło, zwłaszcza, że nadal myśli, że Meg ma kogoś, i może to trochę też podchodzi pod to, że skoro ona ma kogoś, to ja też mogę, ale w sumie to ja sama nie do końca ogarniam jego tok myślenia i postępowania :P A czy od Meg się uwolni? Czas pokaże, ale mam dla bohaterów jeszcze parę niespodzianek i wiele się może wydarzyć :P I super, że się podoba :)
UsuńNIE NIE NIE !! to nie tak miało być :( ja chcę już prolog, niech Meg do niego już zadzwoni bo mi się to coraz bardziej nie podoba :P A tak po za tym to cała część fantastycznie napisana :)
OdpowiedzUsuńTAK TAK TAK :P W końcu ja do tego prologu muszę dobrnąć, a przypominam, że ktoś w tym prologu z nim spał :P I do tego też jakoś muszę dojść :P Także raczej już jest bliżej niż dalej do prologu, a przynajmniej tak myślę :P I super, że się podoba :)
UsuńNo piękna,piękna część.Urzekło mnie to jak Paddy wspominał każdy rodzaj uśmiechu Meg.Cudownie to opisałaś.Pocałował Joy żeby się wyleczyć z Meg... No zobaczymy co z tego wyniknie.A Paddy tak pięknie wspomina Meg,ze zaczynam ją lubić :-)
OdpowiedzUsuńPięknie opisane rodzaje uśmiechów Meg i ten pocałunek z Jo porostu niesamowite aż poczułam go na własnych ustach super
OdpowiedzUsuńPiosenka idealna do odczuć Megan
OdpowiedzUsuńDon't be so unhappy 😢 strzał w 10 !!!!