wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział LXXIV

LXXIV

Miesiąc później

            - I jak Ci się podoba? - zapytał, otwierając przed nią drzwi mieszkania. Powoli przekroczyła próg, przyglądając się uważnie wnętrzu. Na pierwszy rzut oka nie był ono wielkie, salon połączony z kuchnią, łazienka, oprócz tego dwa niewielkie pokoiki. Bardzo jej się podobało...
            - Bardzo. - uśmiechnęła się do niego, mocno wtulając się w jego rozłożone ramiona. Pocałował lekko jej czoło. - Jest naprawdę śliczne. Kiedy ty to wszystko zrobiłeś? - przyglądała się, jeszcze nie dowierzając.
            - Jak ty byłaś na uczelni - uśmiechnął się do niej. Był wyraźnie dumny z siebie. - Angelo i Jimmy mi pomagali. - dopowiedział.
            - Naprawdę Paddy, tu jest przepięknie - powiedziała, przesuwając dłonią po panelach na ścianie w przedpokoju. Na wprost drzwi wisiał niewielki obrazek modlącego się Jezusa... Uśmiechnęła się, widząc go... Po prawej stronie było otwarte wejście do salonu połączonego z kuchnią. Po prawej stronie były jedne białe drzwi, które... zapewne prowadziły do łazienki, natomiast po lewej dwie pary drzwi drewnianych. To było tak... nierealne... Gdy powiedział, że ma dla niej niespodziankę, to pomyślała co najwyżej, że idą do kina, albo na kolację, a on tymczasem przywiózł ją do mieszkania... Ich wspólnego, przemknęło jej przez myśl. Ale nawet już się przed tym tak przesadnie nie broniła...
            - Na razie to jeszcze nic nie widziałaś, chodź... - pociągnął ją za rękę, prowadząc przez wszystkie pokoje. - To jest salon... może nie jest jakiś ogromny, ale... stół się zmieści, kanapa też, więc jakoś da się radę. Tam jest kuchnia - wskazał na przeciwległą ścianę. - Nie korzystałem z niej za bardzo... kucharz ze mnie żaden, niestety - zrobił smutną minkę - ale wszystko na swoim miejscu. Nawet zmywarka jest. Tam - pociągnął ją w stronę korytarza i wskazał drzwi po lewej stronie - jest łazienka. Wprowadził ją do niewielkiego pomieszczenia. Na wprost drzwi znajdował się prysznic, po prawej, toaleta i umywalka, a po lewej kilka jasnych pólek. Wszystko było utrzymane w biało-oliwkowej tonacji. Zastanawiała się, która z sióstr Paddy’ego miała udział w urządzaniu mieszkania, bo nie podejrzewała go o aż taki gust. Uśmiechnęła się sama do siebie. Znowu pociągnął ją mocno za rękę, wyprowadzając z łazienki. Przeszli, a właściwie przegalopowali przez korytarz, po czym wparowali do jednego z dwóch pozostałych pomieszczeń. - To, - uśmiechnął się wskazując na wnętrze pokoju - Będzie Twój pokój. Przez chwilę nie mogła wydusić z siebie słowa. Przyglądała się jasnym meblom, ogromnemu łóżku, na którym leżała zielona, haftowana pościel. Przez bielutkie firanki przebłyskiwało światło słoneczne, tworząc na kremowych ścianach przepiękne wzory.
            - Tu jest pięknie... - powiedziała cicho, a jedna pojedyncza łza radości, spłynęła po jej zarumienionym policzku. Podeszła do łóżka i przejechała dłonią po świeżej pościeli. Na szafce koło łóżka stało ich wspólne zdjęcie, które zrobiła im Patricia. Dotknęła dłonią ramki, czując szorstką drewnianą fakturę. - Przepięknie... - westchnęła. Odwróciła się w stronę Paddy’ego i niemal biegiem, wpadła wprost w jego ramiona. Uniósł ją jakby była nic nieważącym piórkiem i okręcił wokoło. W całym pokoju rozniósł się jej szczery śmiech... Czuła się tak lekka, tak szczęśliwa... Wprost nie mogła w to uwierzyć.... To było aż zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.  - Kocham Cię, Paddy! - powiedziała, zanurzając swoje dłonie w jego włosach. Przytulił ją mocniej do siebie.
            - Ja też Cię kocham, Joy. - i nadal trzymając ją na rękach pocałował jej rozchylone usta. I właśnie wtedy zrozumiał, że to jest ten moment. Że wcale nie chce zwlekać z decyzją... że jest jej pewnien. Musi w końcu zacząć żyć od nowa... Uśmiechnął się do siebie, a następnie wypuścił powoli Joy ze swoich ramion. - Mam coś dla Ciebie... - powiedział tajemniczo, patrząc jej w oczy.
            - Tak,... coś jeszcze? Nie za dużo jak na jeden raz? - zapytała, odwzajemniając jego uśmiech.
            - Nie... - powiedział. Wyszedł na moment, zostawiając ją samą w pokoju. Przez chwilę wpatrywała się zaskoczona w otwarte drzwi. Co też on znowu kombinuje, pomyślała? On tymczasem, wszedł do swojego pokoju i od razu podszedł do szafki stojącej obok łóżka. Wysunął górną szufladkę. Przez chwilę przyjrzał się dwóm stojącym tam pudełeczkom. Dobrze pamiętał jeszcze to pierwsze... Dobrze pamiętał ten dzień, kiedy wyjmował go z szafki... I to zdecydowanie był najgorszy dzień jego życia. Właśnie wtedy odeszła... zniknęła z jego życia... potem krótki epizod w Berlinie... w tym samym mieście... Teraz to ostatnie spotkanie... Sklep dziecięcy... Pamiętał jeszcze te niebieskie buciki na wystawie...To wszystko nadal było w jakimś sensie dla niego trudne... Zapomniał, ale jakaś jego cząstka nadal o niej pamiętała... To było silniejsze od niego. Pierwsza miłość... pierwsze tak silne uczucie... Tego nie zapomina się tak łatwo. Przez chwilę obracał w palcach maleńkie diamentowe serduszko... Pamiętał ile go szukał.... Teraz było jakoś dużo łatwiej... Po prostu go zobaczył... Tak jakby wszystko znalazło się nagle na właściwym miejscu. Odłożył pudełeczko z powrotem do szuflady, a następnie wyjął drugie... niemal identyczne, różniło się tylko kolorem. Uchylił zielone wieczko... na kremowej poduszeczce spoczywał pierścionek z białego złota, który składał się z drobnych kwiatuszków, a w każdym z nich był niewielki diamencik. Kiedy go zobaczył na wystawie... po prostu wiedział... Że nie musi szukać dalej, że to jest właśnie to, czego szukał... mimo, że wcale nie miał jakiejś wyraźnej wizji... po prostu to było to, bo gdy tylko go zobaczył, zobaczył uśmiechnięta buzią Joy i jej błyszczące zielone oczy. Uśmiechnął się do siebie... Dokładnie tak ja teraz, gdy zrozumiał, że to jest ten moment..., że to jest właśnie odpowiednia chwila... nie za wcześnie, nie za późno, ale właśnie wtedy, kiedy powinno być... Zamknął szufladę i trzymając w dłoni małe pudełeczko udał się w stronę drugiego pokoju. Joy stała przy komodzie i oglądała stojące na niej zdjęcia, jednak gdy tylko zauważyła, że wszedł do pomieszczenia, powoli odwróciła się w jego stronę... Widział na jej buzi ten uroczy uśmiech, jaki był zarezerwowany tylko i wyłącznie dla niego... Podszedł do niej wolnym krokiem. Przez chwilę przyglądał się jej błyszczącym tęczówkom, ściskając mocno jej dłoń.
            - Coś się stało? - zapytała odrobinę zaskoczona jego zachowaniem.
          - Jeszcze nie... - odpowiedział tajemniczo, a ona spojrzała na niego z jeszcze większym zaskoczeniem wypisanym w zielonych tęczówkach. Widziała ten ciepły uśmiech na jego twarzy... I kompletnie nic z tego nie rozumiała. Czuła, jak jego dłoń jeszcze mocniej zaciska się na jej szczupłych palcach. Właśnie wtedy wyciągnął przed siebie niewielki zielone pudełeczko... I wszystko stało się jasne... Czuła, jakby czas nagle zwolnił, a akcja przesuwała się klatka po klatce... Widziała, jak przyklęka przed nią na jedno kolano, jednocześnie otwierając pudełeczko... Na kremowej poduszeczce wewnątrz leżał pierścionek... Jak przez mgłę słyszała jego słowa...
            - Kochanie, - zaczął, patrząc na nią z takim niesamowitym ciepłem w oczach. - Ja wiem, że nie jesteśmy ze sobą zbyt długo... Ale ja już wiem czego chcę... Wiem, ze chcę być z Tobą... Nie tylko teraz, ale zawsze... Jesteś dla mnie kimś naprawdę ważnym, nie potrafię sobie wyobrazić bez Ciebie dalszego życia... Tak, wiem... nie mam kwiatów, nie jest to też najpiękniejsza restauracja, tylko zwykłe mieszkanie, ale... nasze... - jego oczy błyszczały tak niesamowicie, jak nigdy. - Kocham Cię, Joy... nawet nie wiesz, jak bardzo... - ścisnął mocniej jej drobną dłoń. Widział, jak w jej oczach pojawiają się łzy, jak powoli strumyczkiem spływają po policzku, ale na buzi kwitł już piękny uśmiech. - Zostaniesz moją żoną? - zadał wreszcie to najważniejsze pytanie. Przez chwilę przyglądała się jego twarzy, czytając z niej wszystkie uczucia... radość, miłość... potem lekkie zniecierpliwienie... Lekko skinęła głową, nie potrafiła wydusić z siebie słowa. To wszystko było tak nierealne, tak nieprawdopodobne, tak... cudowne.
            - Tak. - powiedziała cicho przez łzy, a potem jeszcze raz, - Tak. Tak. Tak. - śmiała się i płakała jednocześnie... emocje wręcz rozsadzały jej drobne ciało. Powoli podniósł się z klęczek... wsunął na jej palec pierścionek, odrzucił gdzieś pudełeczko, nawet nie zważając gdzie, a następnie porwał ją w ramiona i obrócił wokół kilka razy. Ich śmiech rozniósł się w całym mieszkaniu. - Tak. - powiedziała po raz kolejny. Postawił ją delikatnie na ziemi, a następnie pocałował jej rozchylone bladoróżowe wargi. Świat przestał dla nich istnieć... Czuła jego dłonie na swoich plecach... Usta łączyły się ze sobą jakby w tańcu... Wplotła palce w jego włosy... To wszystko było tak niesamowite... Odsunął ją od siebie delikatnie.
            - Masz przed sobą najszczęśliwszego człowieka. - powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
            - Nie, to ty masz przed sobą najszczęśliwszą dziewczynę pod słońcem. - odpowiedziała, wtulając się mocno w jego ramiona. - Kocham Cię... - powiedziała w jego koszulę, tak, że ledwo mógł zrozumieć jej słowa.
            - Też Cię kocham, Joy... - odpowiedział, całując jej długie, jasne włosy.
...
Wyłączyła monitor komputera i powoli podniosła się z fotela. Przetarła zmęczone powieki. Była dopiero szesnasta, a ona miała wrażenie, że zaraz zaśnie na stojąco. Do tego ta pogoda... lało niemiłosiernie od rana. Na sam widok z okna, mnóstwo rozłożonych parasoli i biegnący gdzieś ludzi, rozchlapujący kałuże na prawo i lewo, jęknęła. Właściwie to nawet nie bardzo miała ochotę stąd wychodzić... Była padnięta, ale wolała przeczekać tą ulewę w suchym i ciepłym miejscu.
            - Idziemy? - zapytała Debbie, która stała już w drzwiach i szukała czegoś w swojej przepastnej torebce. Po chwili zaś, z uśmiechem triumfu, wyjęła z niej czerwoną parasolkę w białe kwiatuszki.
            - Tak, idziemy... - westchnęła ciężko, zabierając z biurka swoją torebkę.
            - Podwieźć Cię do domu? - zapytała.
            - Nie będę Ci głowy zawracać.. Do przystanku jest parę minut. - odpowiedziała, uśmiechając się do koleżanki.
            - Daj spokój... Mowy nie ma, przemokniesz do suchej nitki zanim tam dojdziesz. A w Twoim stanie to bynajmniej niewskazane... Nabawisz się tylko jakiegoś przeziębienia, a po co Ci to?
            - Deb, ja jestem w ciąży... Ciąża to nie choroba.
            - Może i nie, ale jednak lepiej na siebie uważać. A ja i tak jadę po drodze, mam tam coś do załatwienia. - uśmiechnęła się do niej.
            - No dobrze, w takim razie chyba faktycznie skorzystam. Jestem padnięta i marzę już tylko o swoim łóżku. - powiedziała, obchodząc swoje biurko i wolnym krokiem obie wyszły z biura.
- No widzisz... A jak tam się czujesz, w ogóle? - zapytała.
- Nie jest źle... - uśmiechnęła. - Jem za dwoje, śpię za czterech, ale jest dobrze - zaśmiała się.
- Ciąża Ci służy Meggie... naprawdę. - powiedziała z uśmiechem Debbie - Wyglądasz wręcz kwitnąco, oczy Ci się cały czas błyszczą.
- Do tego już przytyłam... - powiedziała odrobinę zgryźliwie.
- Na razie i tak nic nie widać. - odpowiedziała, śmiejąc się Deb. - A z resztą czym ty się przejmujesz? Bardzo dobrze, że przytyłaś... znaczy, że z maluszkiem wszystko jest w porządku i prawidłowo się rozwija. A wiesz już co...? Znaczy jaka płeć? - zapytała Debbie.
- Na razie jeszcze za wcześnie...Dopiero za jakiś miesiąc będzie można cokolwiek zobaczyć... - a widząc wzrok koleżanki dodała jeszcze - Tak, powiem Ci jak już będę wiedzieć. -  rudowłosa uśmiechnęła się.
- Dzięki. - powiedziała, chwytając ją pod ramię. - No, a teraz... kierunek dom.

7 komentarzy:

  1. Pięknie napisane Martuś! Ale nie ogarniam tego co tu się dzieje... Mam za słabe serce na to... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co napisać .... Jestem szczęśliwa ! Chyba bardziej niż Oni :) tylko boje sie , ze jest zbyt pięknie ...Mistrzowski rozdział...pięknie !

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubę tej części...w chwili obecnej piszę to ja- najsmutniejsza czytelniczka na świecie :'(
    Mm nadzieję, że szczęście Joy pryśnie jak bańka mydlana :-! Nech idzie sobie ! A sio!

    OdpowiedzUsuń
  4. ja też nie lubię....cały tydzień czekania żeby czytać o zakonnicy.;/;/;/;/;/...pięknie napisane owszem, tu jak zwykle bezbłędnie, tylko dlaczego akurat tak musi być...;/wiem,wiem, zaraz obrączynie Joy napiszą, że wcale nie muszę tego czytać, ale co ja za to mogę,że wolę Meg....paulinee911

    OdpowiedzUsuń
  5. rozdział super Martuś
    ale co do zaręczyn, hm hm dziwne i Paddy który sam się godzi na osobne pokoje.... dziwne to i co to ma byc narzeczona jak oni jak jakies rodzeństwo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anus, cos w tym jest, ze jak rodzenstwo.

      Usuń
  6. Hmm... Rozdzial napisany jak na Marte przystalo - swietnie! Aczkolwiek denerwuje mnie troche tak często uzywane slowo 'kocham Cie'. Moze to ja jestem dziwna, ale dla mnie te dwa slowa maja mega moc i mega znaczenie i nie naduzywam ich na co dzien. Ale to moze moje fiksum dyrdum. Podoba mi się bardzo wspomnienie o Meg i jej pierscionku. I w ogole, to wszystkim czytelniczkom polecam cofniecie się do prologu. Ja czytalam bodajze wczoraj i wiele zrozumialam 'na nowo'.

    OdpowiedzUsuń