czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział LXXIII

LXXIII


Zaparkował pod niewielką kamienicą nieopodal centrum miasta i wysiadł z samochodu. Bardzo rzadko jeździł sam na takich długich dystansach, do tego jechał nie sowim samochodem, bo tego pozbył się tuż przed wyjazdem do Francji. Czuł się, więc jak wypruty z całej energii. Przeciągnął się i przetarł dłonią zmęczone oczy. Ostatni raz był w Berlinie... jakieś 2 miesiące temu i jego wizyta tutaj zdecydowanie nie skończyła się za dobrze... Przeszedł przez ulicę i wszedł do pierwszego lepszego lokalu. Poprosił kawę na wynos... Kilka minut czekał, opierając się o ladę. Wyglądał przez okno na rynek, przyglądał się spacerującym ludziom... Nie było tu ich zbyt wiele, w końcu zimno panujące na dworze zdecydowanie nie zachęcało do spacerów. Następnie odebrał swoją kawę i wolnym krokiem opuścił bar i udał się w prawą stronę. Za jakieś... spojrzał na zegarek, który cicho odmierzał czas na przegubie jego dłoni... pół godziny, był umówiony z właścicielem mieszkania, które chciał kupić. Nie mówił nic o tym Joy... Była jeszcze we Francji, załatwić ostatnie sprawy związane z przeniesieniem się na berlińską uczelnię... To miała być dla niej niespodzianka. Uśmiechnął się do siebie. Przeszedł przez ulicę. Przyglądał się mijanym witrynom sklepowym. Jak będzie wracał, musi wejść do jubilera... Koniecznie! Minął sklep z artykułami dziecięcymi... Jego wzrok wyraźnie przykuły małe niebieskie buciki stojące na wystawie. Przeszedł kilka kroków dalej... Ale po chwili zawrócił, jakby coś było nie tak. Wrócił się ponownie do wystawy i wtedy dopiero zobaczył... Drzwi zatrzasnęły się i na zewnątrz stanęła Meg, w rękach trzymała niewielką torbę z rysunkiem niemowlęcia. Widział szok i przerażeni malujące się na jej twarzy, jak zaciska dłoń na torbie. Uśmiechnął się do niej niepewnie.
- Witaj, Meg. - powiedział cicho.
- Cześć. - odpowiedziała. Przez chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. To zdecydowanie nie był najlepszy moment na spotkanie.
- Co u Ciebie? - zapytał, trochę niepewnie.
- W porządku. - odpowiedziała tylko. Tak bardzo chciała już stąd uciec. To była najbardziej niezręczna chwila w jej życiu. Musiała go spotkać akurat wtedy, kiedy wychodziła ze sklepu dziecięcego. I to na dodatek z torbą, w której były pierwsze kupione przez nią niebieskie śpioszki dla maluszka. Matko! A co jeżeli on się domyśli. Jeszcze większe przerażenie odmalował się na jej bladej już twarzy. Co jeżeli on się dowie, że jest w ciąży? Przecież on nie może wiedzieć! Jej myśli wręcz wrzeszczały w jej głowie!
- Kupujesz jakiś prezent? - zapytał.
- Słucham? - niemal podskoczyła, słysząc jego pytanie. Spojrzał na nią zdziwiony... coś było zdecydowanie nie tak. Miał wrażenie, że Meg zaraz zemdleje... Widział jej przerażenie i nie miał pojęcia co je spowodowało. Bo wątpił czy to samo spotkanie z nim jest tego powodem.
- Pytałem, czy kupujesz prezent dla kogoś? Będziesz matką chrzestną? - zapytał, wskazując na witrynę sklepu i stojące na wystawie maleńkie niebieskie buciki. To było dla niego jedyne logiczne wyjaśnienie jej obecności w takim sklepie.
- Tak! - krzyknęła z radością. - Właśnie. - uśmiechnęła się szeroko. - Spojrzał na nią skonsternowany. Już nic z tego nie rozumiał.  - Kupowałam śpioszki.. Wiesz, w niedzielę będą chrzciny... no i... ja zawsze na ostatnią chwilę, nie miałam czasu... wiesz, praca, te sprawy. No w każdym razie nie było kiedy... - zaczęła gadać jak nakręcona. - Także, no... A ty? Co tu robisz? - zapytała. Brakował jej już słów, a każda chwila ciszy mogła owocować tylko tym, że wybuchnie płaczem, a tego, już nie będzie w stanie mu tak łatwo wytłumaczyć.
- Szukam mieszkania. Joy przenosi się tu na uczelnię... no i... tak pomyślałem, że... to będzie dużo lepszy pomysł, niż akademiki.
- No tak... - nie bardzo wiedziała, co powinna odpowiedzieć na takie stwierdzenie. Największą ochotę miała by wykrzyczeć mu, że on szuka mieszkania dla siebie i dziewczyny, a ona ledwo wiąże koniec z końcem, zwłaszcza teraz, gdy doszły wszystkie wydatki związane z ciążą... To nie było takie proste... Owszem, miała jeszcze sporo czasu, ale było przecież tak wiele rzeczy, które musiała jeszcze kupić, tak wiele przygotować... Do rodziców nie mogła się zwrócić o pomoc, bo od razu skończyłoby się to awanturą, że to ojciec powinien wyłożyć pieniądze na własne dziecko, a ona tak nie chciała... Nie miała prawa zmuszać go do niczego... On miał już swoje życie... A teraz jeszcze wyraźniej to widziała. - Muszę się już zbierać - powiedziała cicho, schodząc po kilku stopniach, które prowadziły do sklepu. - Jestem... umówiona. - powiedziała pierwszą lepszą rzecz, która przyszła jej na myśl.
- No tak, ja też muszę iść... Mam umówione spotkanie z właścicielem. - uśmiechnął się do niej. Był w szoku, że sytuacja, w której się rozstali nie została nawet raz poruszona. Że po raz kolejny go nie wyzwała, że przemilczała... To było tak do niej niepodobne, że niemal zaczął się o nią martwić. Bardzo szybko jednak jego umysł przysłoniły inne sprawy, powrót Joy, nowe mieszkanie. Będzie musiał pewnie wszystko malować, dokupić jakieś meble... To wszystko stało się dla niego na chwilę obecną ważniejsze niż była dziewczyna. Uśmiechnął się do niej jeszcze raz i wyciągnął dłoń w jej stronę. Uścisnęła ją niepewnie.
- Do zobaczenie Meggie - powiedział.
- Cześć. - odpowiedziała tylko i szybkim krokiem przeszła przez ulicę. Byle dalej... byle jak najdalej od niego...

...

Włożył kolejną puszkę farby do sklepowego wózka. Jeżeli miał być szczery, to nigdy nie przepadał za remontami, ale ten jeden raz, właściwie pierwszy w swoim życiu, był naprawdę szczęśliwy. W sumie polubił wybieranie farb, płytek, paneli... To jednak miało swój urok... Uśmiechnął się do siebie... Aż nie mógł się doczekać, aż Joy zobaczy mieszkanie... Był tak strasznie ciekawy jej opinii, czy jej się spodoba... Poczuł jak telefon w jego kieszenie wibruje.
- Hej, kochanie. - powiedział do aparatu.
- Cześć - odpowiedziała Joy. Niemal czuł jak się uśmiecha. Miał przed oczami jej błyszczące zielone oczy. - Co robisz? - zapytała.
- Ja? Jestem na zakupach - odpowiedział wymijająco. To miała być niespodzianka. - A ty? Jeszcze na uczelni?
- Nie, już w domu... Właśnie się pakuję. - odpowiedziała. Usiadła na łóżku obok w połowie zapakowanej już walizki. - Będę jednak dzień wcześniej. Udało mi się jakoś wszystko szybciej załatwić... Nie wiem jakim cudem to się udało, znając organizację pracy na mojej uczelni, ale jednak. Także już w sobotę powinnam być wieczorem. Poczekaj, moment, powiem Ci o której... Tylko muszę znaleźć bilet... Na pewno gdzieś tu był... - powiedziała, wertując jednocześnie rzeczy leżące na biurku. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo ten stos kartek urósł przez kilka ostatnich dni. To było aż niemożliwe. - Już mam! - krzyknęła, aż musiał odsunąć telefon od ucha. - Będę o 18:30 w Berlinie. - powiedziała już normalnym tonem. 
- Nie mogę się już doczekać. - powiedział.
- Ja też... stęskniłam się za tobą... - dopowiedziała, uśmiechając się ciepło.
- Ja za Tobą też... - odpowiedział, również się uśmiechając.
- Przyjedziesz po mnie na lotnisko? - zapytała.
- Pewnie, że tak. - odpowiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Jak Patricia się dowie, to pewnie zaplanuję jakąś uroczystą kolację na Twoje powitanie... - zaśmiał się do telefonu.
            - No cóż... liczę się z taką ewentualnością... - również się zaśmiała. - Twoja siostra jest naprawdę kochana. Z resztą, w ogóle masz wspaniałą rodzinę...
- To znaczy, że jeszcze nie masz ich dość? - podpuszczał ją.
- Pewnie, że nie... Już się nie mogę doczekać, aż przyjadę do Niemiec. Mama się śmieje, że nigdy aż tak bardzo nie cieszyłam się z żadnego wyjazdu... nawet na wakacje... - powiedziała, a potem dodała jeszcze - ... i w sumie to chyba ma rację.
            - Ja też się cieszę, że będziesz już niedługo tutaj... ze mną... - powiedział znacznie ciszej, ale z jakimś takim ciepłem w głosie.
            - To już tylko dwa dni i jestem. - powiedziała.
            - Wiem, wiem... tylko, że to tak długo - jęknął, a ona zaśmiała się, słysząc jego słowa.
            - Przepraszam, kochanie, ale coś mama mnie woła... Zadzwonię do Ciebie wieczorem, dobrze?
            -  Jasne... Kocham Cię, Jo! - powiedział jeszcze na pożegnanie.
- Ja Ciebie też... - odpowiedziała, a potem się rozłączyła.

...

Wróciła zmęczona do domu, było już dobrze po siedemnastej, a ona od szóstej rano była na nogach. Kiedyś nie przeszkadzał jej taki tryb życia, ale teraz zdecydowanie dostrzegała coraz więcej jego wad. Oparła się o szafę w przedpokoju i powoli zdjęła buty, a następnie płaszcz i szalik. Odwiesiła ubrania na wieszak, i przecierając zmęczone oczy, wolnym krokiem udała się w stronę kuchni. Na chwilę usiadła na krześle, oddychając głęboko. Najchętniej położyłaby się po prostu spać i zapomniała o całym świecie. Musi tylko coś zjeść... Po kilku minutach podniosła się z krzesła i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej, zrobioną rano sałatkę. Część z niej zjadła na lunch, a reszta została właśnie na taką okazję jak ta. Z szafki wyjęła widelec, i nie przejmując się wyjmowaniem talerza, jadła warzywa wprost ze sporych rozmiarów miski. Przypomniała sobie dzisiejsze spotkanie z Paddy’m. Nadal nie mogła wyjść z szoku... To wszystko było tak... surrealistyczne... On, Berlin... To spotkanie akurat tuż przed sklepem z artykułami dziecięcymi... Do tej pory widziała przed oczami wyraz jego twarzy, gdy stanęła w progu... Zaskoczenie, niedowierzanie... Pewnie to samo, co on widział wyraźniej w jej tęczówkach. Dobre to, że nie domyślił się, dlaczego akurat była w tym miejscu...Z resztą może nawet nie połączyłby tego faktu ze swoją osobą. Przecież to wcale nie musiało być aż takie oczywiste... Tylko ona mogła być pewna... Tylko ona wiedziała, że był jej ostatnim... On wcale nie musiał... Nie musiał też jej wierzyć... Miał do tego pełne prawo... Z resztą, teraz był szczęśliwym narzeczonym, czy kimkolwiek był, szukał mieszkania dla siebie i swojej partnerki... Miał już swoje własne życie, a dla niej i dla dziecka zdecydowanie nie było w nim miejsca. Mimo wszystko, poczuła jakiś żal... smutek, że nigdy już nic nie będzie tak jak powinno. Maluszek, bo tak zwykła go nazywać, nigdy nie pozna swojego tatusia. Ba, nawet nie dowie się kim on tak naprawdę jest... To było przykre... Że całe życie będzie musiała okłamywać własne dziecko, że tatusia nie ma, że nie żyje, że... cokolwiek. On nigdy nie będzie dla niego istniał... Będzie tylko jakimś wytworem jego lub jej własnej wyobraźni... Przejechała dłonią po płaskim jeszcze brzuchu.

            - Wszystko będzie dobrze, kochanie. - powiedziała cicho... bardziej, jakby próbowała przekonać samą siebie niż tę maleńką istotkę, która się w niej rozwijała. Uśmiechnęła się blado. Wszystko będzie dobrze. Przecież musi być. Prawda?   

8 komentarzy:

  1. to troche nie fait ze Meg nie chce powiedzieć Paddy'emu o dziecku...
    ale się biedna najadła strachu przed tym sklepem, a Joy w koncu trochę taka jaką ją poznałysmy a nie taka drętwa jak ostatnio...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. błąd fair tam ma być
      a tak w ogóle to fajny rozdział :):)

      Usuń
  2. Oj Martusia....ta końcówka taka wzruszająca....no i ryczę, Maluszek nigdy nie pozna tatusia.... to straszne. Zaskoczyłaś mnie, tym, że się spotkali, ...że to był ich dialog w zapowiedzi... Gdyby ON wiedział...ciekawe co by zrobił...
    Wszystko pięknie, wzruszająco tylko.....jedno zdanie mi się nie podoba .... "Jasne... Kocham Cię, Jo!"...wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr

    OdpowiedzUsuń
  3. SMutna ta cześć :-( nawet bardzo.....Nie mogę zrozumieć Meg....Dlaczego ma w planach wmówić dziecku, że tatuś nie żyje ? Boszzzzzz..?
    Mieszkanko niespodzianka dla Joy ? Oszalał. Ona i tak z nim nie zamieszka.grrrrrr!

    OdpowiedzUsuń
  4. pewnie, że będzie dobrze!;D rozdział jak zwykle super,osiągnełaś już apogeum wszystkiego w piśmiennictwie;D cokolwiek nie napiszesz ja i tak jestem zadowolona!i dalej jestem z Meg,dla mnie w sumie ona jest główną bohaterką...paulinee911

    OdpowiedzUsuń
  5. a poza tym zapomniałam dodać, że gdy czytam, to co piszesz-moja wyobraźnia pracuje i pracuje. czytam-a właściwie tak jakbym oglądała kolejny odcinek ulubionego serialu!i na tym chyba polega Twa doskonałość!i wiem, wiem słodzę, ale nie przesadzam w żadnym aspekcie!a co więcej-jestem przekonana, że lepiej już być nie może;D paulinee911

    OdpowiedzUsuń
  6. Ooo! Martuś! Super rozdział, ale się działo. No spotkanie z Meg - jakaś masakra. Zastanowiło mnie zdanie Paddy'ego, że bardziej się przejął wybieraniem mebli i kolorów ścian niż spotkaniem z byłą dziewczyną. I czy ja przegapiłam jakąś część? Bo jak to, skąd nagle Joy się wybiera do Berlina studiować? Coś albo zapomniałam albo pominęłam. Poza tym jakaś strasznie dziwna ta relacja jego z Joy. Serio. Na początku jak się poznali, to ok, fajnie, ale on był tak zakochany w Meg, że masakra jakaś, a teraz niby w niej? I jubiler? Litości, za wcześnie na takie sprawy. Jakoś tak działa pod wpływem chwili, jakoś tak chatycznie, no nie wiem, ale coś mi w tej relacji nie pasuje. No i Joy wróciła! Już jest normalnie zakręcona po swojemu. Gdzie ten bilet? Hehehe! Super, bardzo mi się podoba ten rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie moj Mistrzu ;) zgadzam sie z koleżanka paulinee911, ze chyba lepiej napisane być nie moze ... Tez czytając Ich widze ...gesty, uśmiechy ...mam ich przed oczami (nawet Upiora ) trochę mnie strach ogarnął , jak Padzik spotkał Meg... Ale ta sytuacja pokazała , ze kiedyś było wielkie uczucie ale juz go nie ma ... widać tez jak bardzo szczesliwy jest z Joy ! Trochę sie boje, ze jest zbyt pięknie ... Powtórzę sie , uważam ze niema czegoś takiego jak określony czas na zakochanie sie , odkochanie, czy oświadczyny ... jesli Ja kocha , jest szczesliwy to na co ma czekać ? I ile jeszcze ma płakać za Meg ? Życie toczy sie dalej ...

    OdpowiedzUsuń