poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział LXXII

LXXII



            - Czemu jesteś taka uparta? - zapytał ostro. - Powinien wiedzieć! - Nick uparcie obstawał przy swoim.
            - Nie! - to była jej jedyna odpowiedź, nie tłumaczyła, nie komentowała. Tylko jedno... Nie.
            - Ale dlaczego? To też jego dziecko! Powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co zmalował, Meggie!... Z resztą, pomyśl też o dziecku... Ma się wychowywać nawet nie znając własnego ojca? - liczył, że może tym ją przekona. Dobro dziecka powinno być w końcu dla niej najważniejsze. Żadne argumenty i tak nie skutkowały, wiec chwytał się wszystkich możliwości.
            - Nie! - kolejny raz ta sama odpowiedzieć. Siedziała na kanapie, przykryta szczelnie kocem... nawet na niego nie patrzyła... a on zagadywał się od jakichś piętnastu minut... i to niestety z marnym skutkiem. Odpowiedź nadal była ta sama. Nie, nie i nie.
            - Meggie... chociaż pomyśl o tym...
            - Nie... On nie może się dowiedzieć, Nick. - pomyślał, że przynajmniej jest jakiś postęp, bo odpowiedziała pełnym zdaniem, a nie tak, jak poprzednio jednym, niezmiennym słowem.
             - Ale dlaczego? Powinien Ci pomóc... Jest ojcem, to jego obowiązek... - jeszcze raz spróbował ją przekonać.
            - Jak nie chcesz mi pomagać, to nie musisz. - powiedziała cicho. - Nie zmuszam Cię do niczego... - powiedziała.
            - Kurde, Meg, to nie o to chodzi... Opacznie mnie rozumiesz... Bardzo chcę Ci pomóc, ale uważam, że on powinien wiedzieć... To nie tylko Twoje dziecko... On jest tak samo za nie odpowiedzialny, jak ty... 
            - Nie chcę jego pomocy... nie chcę jego litości... dam sobie jakoś radę. Jego pieniędzy też nie potrzebuję... więc skończ już. - odpowiedziała pewnie, ale jej głos nadal był wyjątkowo cichy.
            - Jak chcesz... - westchnął ciężko. - Dobra, późno już... będę się zbierał... Dasz sobie jakoś radę? - zapytał, dotykając dłonią jej ramienia. Dopiero teraz spojrzała mu prosto w oczu. Widział w nich smutek, żal... I strach... Niepewność...
            - Zawsze daję sobie radę... Z resztą nie jestem chora, tylko w ciąży - odpowiedziała i ponownie pogrążyła się we własnych myślach. Nie chciał jej zostawiać, bał się o nią... ale nie miał innego wyjścia. Westchnął tylko ciężko.
            - Dobranoc Meggie - powiedział, całując ją w czoło, a następnie ubrał się i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Przecież i tak nie mógł jej do niczego zmusić... Nie mógł wcisnąć jej w dłonie telefonu, aby zadzwoniła do tego idioty... Nie miał do tego prawa... I był wściekły, że nie może nic zrobić! Gdyby, nie to, że Meggie mogłaby przez to jeszcze bardziej cierpieć, już dawno sam by zadzwonił do tego Patricka, czy jak mu tam było... Ale wiedział, że ten rockman się tu przywlecze i tylko znowu niepotrzebnie namąci jej w głowie... Albo nie daj Boże, przyjedzie tu z tą swoją narzeczona...Był pewny, że ten pajac jest do tego zdolny... Tak więc nie pozostało mu nic innego, jak tylko ją wspierać i pomagać, jak tylko potrafi... Tylko tyle mógł teraz zrobić.... I było to zdecydowanie za mało...
...

            - To bardzo sympatyczna dziewczyna. - powiedziała Patricia, nakładając jednocześnie ciasto z kremem na tacę, którą chciała zanieść do salonu, w którym siedzieli wszyscy zaproszeni goście. Dochodziła dwudziesta druga, więc do Nowego Roku zostało jeszcze trochę czasu. - Trochę zdystansowana, ale może dlatego, że tyle nowych ludzi... Z resztą, najważniejsze, że ty jesteś szczęśliwy, braciszku. - uśmiechnęła się do Paddy’ego, który opierał się o parapet, słuchając wywodów starszej siostry.
            - Dzięki, Pat... - odwzajemnił jej uśmiech. - Za to, że ją tak ciepło przyjęliście, też... Ona też Was polubiła... To widać. - Patricia przez chwilę przyglądała mu się uważnie. Chciała mu coś powiedzieć, ale widząc jego radość, uśmiech... zwyczajnie nie miała odwagi. Nie chciała mu tego burzyć... To była już stara historia, on miał teraz Joy... był z nią szczęśliwy, miał plany. A Meg... no cóż... jakoś sobie radzi. Mimo to...
            - A... - zaczęła, ale zawahała się lekko. - Wiesz, może co u Meg? Kontaktowałeś się z nią może? - zapytała w końcu nieśmiało
            - Nie... - odpowiedział, zdziwiony pytaniem siostry. - A coś się stało? - zapytał.
            - Nie, nie, nic się nie stało. Po prostu, tak pomyślałam, że może coś wiesz... - uśmiechnęła się. Teraz już była pewna, że nic nie wiedział.... Z resztą, może i dobrze, że nie wiedział. - Była na koncercie... tym świątecznym... z jakimś facetem. - dodała, właściwie tylko po to, żeby coś powiedzieć. Żeby ta rozmowa nie zakończyła się jakąś niezręczną ciszą, z której musiałaby się tłumaczyć.
            - Aha - odpowiedział tylko, kompletnie niezainteresowany. Odetchnęła z ulgą.
            - Ale chyba nie została do końca... bo już po koncercie jej nie widziałam... - powiedziała jeszcze. Ułożyła na tacy ostatni kawałek ciasta i podała naczynie bratu. - Zaniesiesz? Ja muszę jeszcze doprawić sałatkę. - uśmiechnęła się do niego ciepło.
            - Jasne. - powiedział, biorąc od niej tacę i wolnym krokiem wyszedł z kuchni. Oparła się o blat i westchnęła ciężko. Z jednej strony, cieszyła się, że nic nie wie o ciąży byłej dziewczyny..., ale mimo wszystkiego, co zrobiła, było jej żal Meg. Tak zwyczajnie... Wkrótce zostanie matką... samotną matką. Bo ojciec nawet nie wie o istnieniu własnego dziecka.
            - Idziesz? - do kuchni wparowała niemal z hukiem Maite, śmiejąc się z czegoś głośno. Widocznie w salonie już zaczęły krążyć żarty i inne zabawne historie rodzinne. 
            - Tak, zaraz idę. - odpowiedziała z uśmiechem.
            - Fajna ta Joy, prawda? - zapytała. - Wydaje się być taka normalna... pasuję chyba do naszej rodzinki, co nie?
- To chyba nie jest jeszcze pora na takie... plany, Maite.  Ile oni są razem? Miesiąc, dwa? Mają dużo czasu...
- No tak... ale w sumie to chętnie pobawiłabym się na jakimś weselu. - zaśmiała się Maite, a Patricia również do niej dołączyła. - Dobra, to idziemy? - zapytała starszą siostrę, gdy już powstrzymały śmiech.
- Idziemy - powiedziała Patricia, uśmiechając się i biorąc w ręce miskę z sałatką, wyszła za siostrą do salonu.

...

            - Kochanie... - poczuł delikatny dotyk kobiecej dłoni na swojej twarzy. Uśmiechnął się i powoli otworzył jedno oko. - Jest już po dziewiątej, a muszę zdążyć na samolot. - powiedziała z uśmiechem Joy.
            - Naprawdę? - zapytał, mrużąc lekko zaspane jeszcze oczy.
            - Naprawdę - odpowiedziała - Muszę załatwić ostatnie formalności we Francji... To zawsze jest multum papierów do wypełnienia, ale... - westchnęła ciężko. Tym razem będzie jeszcze dalej od swojej rodziny, ale przynajmniej będzie robić to, co zawsze chciała. - No i muszę jeszcze coś załatwić z akademikiem, ale to już jak wrócę...
            - Jakim akademikiem? - zapytał już bardziej przytomnie.
- Przecież muszę gdzieś mieszkać, prawda? - zapytała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- W akademiku?
- A masz lepszy pomysł? Ze stypendium nie stać mnie na wynajęcie mieszkania, Paddy. A rodzice też nie mają ich w nadmiarze... To jedyna, logiczna opcja. - powiedziała. - Może nie najwygodniejsza, ale... ,no cóż, czasem trzeba się poświęcić.
- A gdybyśmy zamieszkali razem? - zapytał poważnie. Spojrzała na niego z uwagą... Niemal od razu zobaczyła ich razem... siedzących we wspólnym salonie, jedzących razem kolację, a potem... NIE! To był zdecydowanie zły pomysł. Nie teraz, nie tak.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł, Paddy. - powiedziała nieśmiało.
- Dlaczego? To byłoby idealne rozwiązanie. - uśmiechnął się do niej. - Nie musiałabyś wynajmować akademika, użerać się ze współlokatorami... do tego, cisza, spokój...
- Naprawdę, Paddy... nie wydaje mi się, żeby... - próbowała jakoś wybrnąć z tej sytuacji, ale żadne konkretne argumenty jakoś nie przychodziły jej teraz do głowy.
- Nie chcesz...? - zapytał, patrząc jej prosto w oczy.
- To nie tak... po prostu. Naprawdę myślisz, że wspólne mieszkanie to dobry pomysł? Już widzę minę moich rodziców... - jęknęła. I swoją własną przy okazji... To byłoby już jak wspólne życie, a oni...oni byli po prostu razem kilka tygodni... To zdecydowanie nie był na to czas. Wspólne mieszkanie już było jakimś kolejnym etapem, a jej brakowało tego pierwszego. Rodzice zawsze wpajali jej pewne zasady. I jak na razie trzymała się ich, i całkiem dobrze na tym wychodziła. To już nawet nie chodziło o małżeństwo, ale o... cokolwiek. Nie chciała zaczynać wspólnego życia, nie mając żadnych zapewnień z jego strony. Nie potrafiła tak... może dla niego było to coś zwykłego, ale nie dla niej. Dla niej to był poważny krok...
- Pomyślimy nad tym, jak wrócisz, dobrze? - zapytał.
- Jasne. - uśmiechnęła się do niego. Przynajmniej będzie miała kilka dni na przemyślenie tego wszystkiego. Na ułożenie sobie w głowie. - Ale teraz już wstawaj, bo naprawdę się spóźnię. - powiedziała.
- No dobrze, skoro muszę... - westchnął ciężko i podniósł się z łóżka, przeciągając się. Gdy tylko Joy wyszła z pokoju, zebrał z komody jakieś jeansy, koszulkę i czystą bieliznę i wolnym krokiem udał się w stronę łazienki. Cały czas w głowie miał jej słowa... I był pewny, że nie chodziło tylko o rodziców... Chodziło o nią... o jej zasady, i wcale nie miał jej tego za złe. Może faktycznie miała rację... Nie z tym, że to nie pora, pora była idealna, potrzebne było tylko jedno jego słowo, a raczej pytanie... Uśmiechnął się do swojego lustrzanego odbicia... Już wiedział, co będzie robił przez kilka najbliższych dni. 

5 komentarzy:

  1. Nie dopuść Marta aby zadał to pytanie o którym myślę......ona powinna się zamknąć w zakonie, jest okropna. Padzik będzie się z nią strasznie męczył. A ten Nick był nawet dzisiaj całkiem sympatyczny. Megg da sobie radę....

    OdpowiedzUsuń
  2. Skad na litosc Patricia wie o ciazy Meg? Szok! I nie powie bratu? Szok! A jeśli ten durny Paddy chce po kilku tygodniach spytac Joy o to czy zostanie jego zona, to chyba się ostatnio rozpedzil i huknal glowa w sciane! Ol maj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Patricia nawet jeśli wie, to nie powinna my tego powiedzieć, to matka przekazuje tą cudowną nowinę ojcu dziecka, a jeśli nie chce to znaczy, że ma ku temu powody.....nikt nie powinien jej w tym wyręczać..... Padzik się chce oświadczyć Joy......bo wyposzczony....nie myśli głową tylko.....

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny rozdział!!!!Jeden z najlepszych wg mnie ,nawet Meg mnie tutaj pozytywnie zaskoczyła ... brawo dla Nicka ...rockman sie tutaj przywlecze ;)czyli Joy zamieszka z Padzikiem ... No super ! Sa tacy szczęśliwi ...czyżby chciał sie oświadczyć ??? Aaa super!moze i szybko ... Jednak z doświadczeni , życia wiem ze to jest indywidualna sprawa ... Nie ma czegoś takiego jak określony czas na -kocham cię albo oświadczyny .Znam związki z bardzo krótkim stażem pobrali sie i żyją super , i trgo tez życzę Joy i Padzikowi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. hm Meg biedna :( ma swoje powody, aby by mu nie mówić i ja to rozumiem, a jeszcze bardziej Amy :)
    skad Patricia wie?? Nicka i tak nie lubie, cos mi w nim nie pasuje...

    OdpowiedzUsuń