LXXII
- Czemu jesteś taka uparta? -
zapytał ostro. - Powinien wiedzieć! - Nick uparcie obstawał przy swoim.
- Nie! - to była jej jedyna
odpowiedź, nie tłumaczyła, nie komentowała. Tylko jedno... Nie.
- Ale dlaczego? To też jego dziecko!
Powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co zmalował, Meggie!... Z
resztą, pomyśl też o dziecku... Ma się wychowywać nawet nie znając własnego
ojca? - liczył, że może tym ją przekona. Dobro dziecka powinno być w końcu dla
niej najważniejsze. Żadne argumenty i tak nie skutkowały, wiec chwytał się
wszystkich możliwości.
- Nie! - kolejny raz ta sama
odpowiedzieć. Siedziała na kanapie, przykryta szczelnie kocem... nawet na niego
nie patrzyła... a on zagadywał się od jakichś piętnastu minut... i to niestety
z marnym skutkiem. Odpowiedź nadal była ta sama. Nie, nie i nie.
- Meggie... chociaż pomyśl o tym...
- Nie... On nie może się dowiedzieć,
Nick. - pomyślał, że przynajmniej jest jakiś postęp, bo odpowiedziała pełnym
zdaniem, a nie tak, jak poprzednio jednym, niezmiennym słowem.
- Ale dlaczego? Powinien Ci pomóc... Jest
ojcem, to jego obowiązek... - jeszcze raz spróbował ją przekonać.
- Jak nie chcesz mi pomagać, to nie
musisz. - powiedziała cicho. - Nie zmuszam Cię do niczego... - powiedziała.
- Kurde, Meg, to nie o to chodzi...
Opacznie mnie rozumiesz... Bardzo chcę Ci pomóc, ale uważam, że on powinien
wiedzieć... To nie tylko Twoje dziecko... On jest tak samo za nie
odpowiedzialny, jak ty...
- Nie chcę jego pomocy... nie chcę
jego litości... dam sobie jakoś radę. Jego pieniędzy też nie potrzebuję... więc
skończ już. - odpowiedziała pewnie, ale jej głos nadal był wyjątkowo cichy.
- Jak chcesz... - westchnął ciężko.
- Dobra, późno już... będę się zbierał... Dasz sobie jakoś radę? - zapytał,
dotykając dłonią jej ramienia. Dopiero teraz spojrzała mu prosto w oczu.
Widział w nich smutek, żal... I strach... Niepewność...
- Zawsze daję sobie radę... Z resztą
nie jestem chora, tylko w ciąży - odpowiedziała i ponownie pogrążyła się we
własnych myślach. Nie chciał jej zostawiać, bał się o nią... ale nie miał
innego wyjścia. Westchnął tylko ciężko.
- Dobranoc Meggie - powiedział,
całując ją w czoło, a następnie ubrał się i wyszedł, cicho zamykając za sobą
drzwi. Przecież i tak nie mógł jej do niczego zmusić... Nie mógł wcisnąć jej w
dłonie telefonu, aby zadzwoniła do tego idioty... Nie miał do tego prawa... I
był wściekły, że nie może nic zrobić! Gdyby, nie to, że Meggie mogłaby przez to
jeszcze bardziej cierpieć, już dawno sam by zadzwonił do tego Patricka, czy jak
mu tam było... Ale wiedział, że ten rockman się tu przywlecze i tylko znowu
niepotrzebnie namąci jej w głowie... Albo nie daj Boże, przyjedzie tu z tą
swoją narzeczona...Był pewny, że ten pajac jest do tego zdolny... Tak więc nie
pozostało mu nic innego, jak tylko ją wspierać i pomagać, jak tylko potrafi...
Tylko tyle mógł teraz zrobić.... I było to zdecydowanie za mało...
...
- To bardzo sympatyczna dziewczyna.
- powiedziała Patricia, nakładając jednocześnie ciasto z kremem na tacę, którą
chciała zanieść do salonu, w którym siedzieli wszyscy zaproszeni goście.
Dochodziła dwudziesta druga, więc do Nowego Roku zostało jeszcze trochę czasu. -
Trochę zdystansowana, ale może dlatego, że tyle nowych ludzi... Z resztą,
najważniejsze, że ty jesteś szczęśliwy, braciszku. - uśmiechnęła się do
Paddy’ego, który opierał się o parapet, słuchając wywodów starszej siostry.
- Dzięki, Pat... - odwzajemnił jej
uśmiech. - Za to, że ją tak ciepło przyjęliście, też... Ona też Was polubiła...
To widać. - Patricia przez chwilę przyglądała mu się uważnie. Chciała mu coś
powiedzieć, ale widząc jego radość, uśmiech... zwyczajnie nie miała odwagi. Nie
chciała mu tego burzyć... To była już stara historia, on miał teraz Joy... był
z nią szczęśliwy, miał plany. A Meg... no cóż... jakoś sobie radzi. Mimo to...
- A... - zaczęła, ale zawahała się
lekko. - Wiesz, może co u Meg? Kontaktowałeś się z nią może? - zapytała w końcu
nieśmiało
- Nie... - odpowiedział, zdziwiony
pytaniem siostry. - A coś się stało? - zapytał.
- Nie, nie, nic się nie stało. Po
prostu, tak pomyślałam, że może coś wiesz... - uśmiechnęła się. Teraz już była
pewna, że nic nie wiedział.... Z resztą, może i dobrze, że nie wiedział. - Była
na koncercie... tym świątecznym... z jakimś facetem. - dodała, właściwie tylko
po to, żeby coś powiedzieć. Żeby ta rozmowa nie zakończyła się jakąś niezręczną
ciszą, z której musiałaby się tłumaczyć.
- Aha - odpowiedział tylko,
kompletnie niezainteresowany. Odetchnęła z ulgą.
- Ale chyba nie została do końca...
bo już po koncercie jej nie widziałam... - powiedziała jeszcze. Ułożyła na tacy
ostatni kawałek ciasta i podała naczynie bratu. - Zaniesiesz? Ja muszę jeszcze
doprawić sałatkę. - uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Jasne. - powiedział, biorąc od
niej tacę i wolnym krokiem wyszedł z kuchni. Oparła się o blat i westchnęła
ciężko. Z jednej strony, cieszyła się, że nic nie wie o ciąży byłej
dziewczyny..., ale mimo wszystkiego, co zrobiła, było jej żal Meg. Tak
zwyczajnie... Wkrótce zostanie matką... samotną matką. Bo ojciec nawet nie wie
o istnieniu własnego dziecka.
- Idziesz? - do kuchni wparowała
niemal z hukiem Maite, śmiejąc się z czegoś głośno. Widocznie w salonie już
zaczęły krążyć żarty i inne zabawne historie rodzinne.
- Tak, zaraz idę. - odpowiedziała z
uśmiechem.
- Fajna ta Joy, prawda? - zapytała.
- Wydaje się być taka normalna... pasuję chyba do naszej rodzinki, co nie?
- To chyba nie jest jeszcze pora na takie... plany,
Maite. Ile oni są razem? Miesiąc, dwa?
Mają dużo czasu...
- No tak... ale w sumie to chętnie pobawiłabym się
na jakimś weselu. - zaśmiała się Maite, a Patricia również do niej dołączyła. -
Dobra, to idziemy? - zapytała starszą siostrę, gdy już powstrzymały śmiech.
- Idziemy - powiedziała Patricia, uśmiechając się i
biorąc w ręce miskę z sałatką, wyszła za siostrą do salonu.
...
- Kochanie... - poczuł delikatny
dotyk kobiecej dłoni na swojej twarzy. Uśmiechnął się i powoli otworzył jedno
oko. - Jest już po dziewiątej, a muszę zdążyć na samolot. - powiedziała z
uśmiechem Joy.
- Naprawdę? - zapytał, mrużąc lekko
zaspane jeszcze oczy.
- Naprawdę - odpowiedziała - Muszę
załatwić ostatnie formalności we Francji... To zawsze jest multum papierów do
wypełnienia, ale... - westchnęła ciężko. Tym razem będzie jeszcze dalej od
swojej rodziny, ale przynajmniej będzie robić to, co zawsze chciała. - No i
muszę jeszcze coś załatwić z akademikiem, ale to już jak wrócę...
- Jakim akademikiem? - zapytał już
bardziej przytomnie.
- Przecież muszę gdzieś mieszkać, prawda? -
zapytała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- W akademiku?
- A masz lepszy pomysł? Ze stypendium nie stać mnie
na wynajęcie mieszkania, Paddy. A rodzice też nie mają ich w nadmiarze... To
jedyna, logiczna opcja. - powiedziała. - Może nie najwygodniejsza, ale... ,no
cóż, czasem trzeba się poświęcić.
- A gdybyśmy zamieszkali razem? - zapytał poważnie.
Spojrzała na niego z uwagą... Niemal od razu zobaczyła ich razem... siedzących
we wspólnym salonie, jedzących razem kolację, a potem... NIE! To był
zdecydowanie zły pomysł. Nie teraz, nie tak.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł, Paddy. -
powiedziała nieśmiało.
- Dlaczego? To byłoby idealne rozwiązanie. -
uśmiechnął się do niej. - Nie musiałabyś wynajmować akademika, użerać się ze
współlokatorami... do tego, cisza, spokój...
- Naprawdę, Paddy... nie wydaje mi się, żeby... -
próbowała jakoś wybrnąć z tej sytuacji, ale żadne konkretne argumenty jakoś nie
przychodziły jej teraz do głowy.
- Nie chcesz...? - zapytał, patrząc jej prosto w
oczy.
- To nie tak... po prostu. Naprawdę myślisz, że
wspólne mieszkanie to dobry pomysł? Już widzę minę moich rodziców... - jęknęła.
I swoją własną przy okazji... To byłoby już jak wspólne życie, a oni...oni byli
po prostu razem kilka tygodni... To zdecydowanie nie był na to czas. Wspólne
mieszkanie już było jakimś kolejnym etapem, a jej brakowało tego pierwszego.
Rodzice zawsze wpajali jej pewne zasady. I jak na razie trzymała się ich, i
całkiem dobrze na tym wychodziła. To już nawet nie chodziło o małżeństwo, ale
o... cokolwiek. Nie chciała zaczynać wspólnego życia, nie mając żadnych
zapewnień z jego strony. Nie potrafiła tak... może dla niego było to coś
zwykłego, ale nie dla niej. Dla niej to był poważny krok...
- Pomyślimy nad tym, jak wrócisz, dobrze? - zapytał.
- Jasne. - uśmiechnęła się do niego. Przynajmniej
będzie miała kilka dni na przemyślenie tego wszystkiego. Na ułożenie sobie w
głowie. - Ale teraz już wstawaj, bo naprawdę się spóźnię. - powiedziała.
- No dobrze, skoro muszę... - westchnął ciężko i
podniósł się z łóżka, przeciągając się. Gdy tylko Joy wyszła z pokoju, zebrał z
komody jakieś jeansy, koszulkę i czystą bieliznę i wolnym krokiem udał się w
stronę łazienki. Cały czas w głowie miał jej słowa... I był pewny, że nie
chodziło tylko o rodziców... Chodziło o nią... o jej zasady, i wcale nie miał
jej tego za złe. Może faktycznie miała rację... Nie z tym, że to nie pora, pora
była idealna, potrzebne było tylko jedno jego słowo, a raczej pytanie...
Uśmiechnął się do swojego lustrzanego odbicia... Już wiedział, co będzie robił
przez kilka najbliższych dni.
Nie dopuść Marta aby zadał to pytanie o którym myślę......ona powinna się zamknąć w zakonie, jest okropna. Padzik będzie się z nią strasznie męczył. A ten Nick był nawet dzisiaj całkiem sympatyczny. Megg da sobie radę....
OdpowiedzUsuńSkad na litosc Patricia wie o ciazy Meg? Szok! I nie powie bratu? Szok! A jeśli ten durny Paddy chce po kilku tygodniach spytac Joy o to czy zostanie jego zona, to chyba się ostatnio rozpedzil i huknal glowa w sciane! Ol maj!
OdpowiedzUsuńPatricia nawet jeśli wie, to nie powinna my tego powiedzieć, to matka przekazuje tą cudowną nowinę ojcu dziecka, a jeśli nie chce to znaczy, że ma ku temu powody.....nikt nie powinien jej w tym wyręczać..... Padzik się chce oświadczyć Joy......bo wyposzczony....nie myśli głową tylko.....
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział!!!!Jeden z najlepszych wg mnie ,nawet Meg mnie tutaj pozytywnie zaskoczyła ... brawo dla Nicka ...rockman sie tutaj przywlecze ;)czyli Joy zamieszka z Padzikiem ... No super ! Sa tacy szczęśliwi ...czyżby chciał sie oświadczyć ??? Aaa super!moze i szybko ... Jednak z doświadczeni , życia wiem ze to jest indywidualna sprawa ... Nie ma czegoś takiego jak określony czas na -kocham cię albo oświadczyny .Znam związki z bardzo krótkim stażem pobrali sie i żyją super , i trgo tez życzę Joy i Padzikowi ;)
OdpowiedzUsuńhm Meg biedna :( ma swoje powody, aby by mu nie mówić i ja to rozumiem, a jeszcze bardziej Amy :)
OdpowiedzUsuńskad Patricia wie?? Nicka i tak nie lubie, cos mi w nim nie pasuje...