LXXX
- Joy, jest już późno, jutro się
będziesz uczyć. - po raz kolejny już powtarzał te same słowa. Było już dobrze
po północy, a ona nadal tkwiła przy swoim biurku, wertując notatki z zajęć oraz
jakiś gruby podręcznik, z którego kompletnie nic nie rozumiał.
- Muszę skończyć ten rozdział. -
odpowiedziała. Powoli podniósł się z łóżka, na którym już leżał od jakiejś
godziny i podszedł do niej. Przełożył rękę nad jej ramieniem i zatrzasnął
książkę, która przed nią leżała.
- Koniec na dzisiaj. - odpowiedział
z uśmiechem.
- Paddy... -westchnęła ciężko. - Ja
naprawdę muszę... - zaczęła.
- Kochanie, nic nie musisz. Jest już
cholernie późno i jedyne co musisz, to wreszcie się wyspać, jesteś już
przemęczona... Przecież od co najmniej dwudziestu minut nie przewróciłaś ani
jednej stronny. Pewnie już nawet nie wiesz, o czym tak naprawdę czytasz, więc
to kompletnie mija się z celem. Jutro jest kolejny dzień i będziesz się uczyć,
a teraz do spania. - powiedział stanowczo, ale uśmiech na jego twarzy
kompletnie odbierał jego słowom powagi, którą chciał uzyskać.
- Tak jest tatusiu. - zasalutowała
Joy, śmiejąc się głośno. - W takim razie idę się wykąpać. - powiedziała,
zgarniając z półki koszulkę, w której spała i przeszła korytarzem do łazienki.
Położył się z powrotem na łóżku, splatając dłonie pod głową. Ostatnio coraz
gorzej dawał sobie radę... Nie potrafił jej nie dotknąć... Więc czasem wolał
uciec, ale wiedział, ze to na dłuższą metę również nie zda egzaminu. Nie mógł
jej zmusić, obiecał przecież sobie, że tego nie zrobi... Ale był tylko i
wyłącznie facetem. Westchnął ciężko. Naprawdę było znacznie trudniej, niż
przypuszczał. Zwłaszcza wtedy, gdy tak jak teraz wchodziła do sypialni z
mokrymi włosami przylepionymi do szyi, z rumieńcami na policzkach i ubrana w
jego, odrobinę na nią przydużą, koszulkę. Przełknął głośniej ślinę. Przyglądał
się jak krząta się jeszcze po pokoju, układa notatki, chowa rzeczy do swojej komody.
Widział, jak bierze z półki grzebień i zaczyna rozczesywać swoje długie włosy.
Usiadła po drugiej stronie łóżka. Podniósł się na łóżku i usiadł za nią.
- Mogę? - zapytał z niewinnym
uśmiechem na ustach. Spojrzała na niego zaskoczona. Wyjął z jej ręki grzebień i
zaczął sam przeczesywać delikatnie jej włosy, które spływały między jego
palcami. Przymknęła swoje zielone oczy... Przechyliła głowę lekko do tyłu. Jego
palce raz po raz zahaczały o jej białą szyję, wprawiając nie tylko jego, ale i
jej ciało w drżenie. Tak niewinny dotyk... Obróciła się do niego twarzą.
- Paddy... - zaczęła powoli, ale on
nie dał jej dokończyć zdania.
- Cii... - powiedział, kładąc
jednocześnie palec na jej bladoróżowych ustach. - Nie zrobię nic, czego byś nie
chciała, obiecuję. - powiedział, patrząc wprost w jej oczy. Uśmiechnęła się do
niego, ale... w tym uśmiechu było coś więcej, w jej oczach widział coś
więcej... Czuła, że to jest właśnie ten moment, że nie chce już dłużej czekać,
że już nie potrafi po raz kolejny, widząc jego płonące oczy, czując jego dotyk,
powiedzieć mu „nie”, że to wszystko już jest ponad jej siły.
- Ja chcę... - wyszeptała,
wydychając jednocześnie ciepłe powietrze, które otuliło jego palce, które
spoczywały na jej twarzy. Zagryzła swoje wargi. W jego oczach pojawiło się
zaskoczenie... niepewność, ale i... pożądanie. To niesamowite pragnienie. Ale mimo,
że bał się, że zmieni zdanie, zadał jednak to pytanie. I tak przecież widział w
jej oczach odpowiedź.
- Jesteś pewna? - jego słowa odbiły
się echem od kremowych ścian. Skinęła tylko potwierdzająco głową... głos
ugrzązł gdzieś w jej gardle. Nie potrzebował nic więcej, nie potrzebował
żadnych innych słów. Żadnych innych zapewnień. Delikatnie ułożył ją na łóżku,
całując każdy odsłonięty skrawek jej ciała. Wiedział, że dla niej to jest coś
kompletnie nieznanego... I nie chciał niczego przyśpieszać. To miała być noc
tylko i wyłącznie dla niej. Powoli podsuwał jej koszulkę, muskając swoim
językiem każdy kolejny odsłonięty fragment jej ciepłej skóry... Czuł jak drży
pod jego dotykiem. Był czuły, delikatny... Uniósł się lekko na łokciach, mając
twarz tuż nad jej zarumienioną buzią. Schylił głowę i pocałował jej usta.
Najpierw delikatnie muskając jej wargi, potem coraz bardziej zachłannie, łącząc
własny język z jej. Przesunęła dłonie na jego plecy, rysowała
niezidentyfikowane kształty na jego gorącej skórze. Jego język, powoli przejechał
po jej policzku, następnie po brodzie, by na chwilę dłużej zatrzymać się na szczupłej
szyi. Z jej gardła wyrwało się ciężkie westchnienie. Jedną dłoń nadal trzymał
na wysokości jej głowy, natomiast druga badała jej ciało, poznając je powoli i ucząc
się go niemal na pamięć. Jego gorące dłonie sprawiały, że była w kompletnie
innym świecie... Był dokładnie taki, o jakim zawsze marzyła... Czuły, ale
jednocześnie namiętny... Jego zaborcze usta... I nawet mimo tego, że wiedziała,
że właśnie łamie jedną z najważniejszych swoich zasad, podświadomie czuła, że
warto. Dla niego. Dla niej. Dla nich. A gdy po wszystkim, leżała wtulona w jego
spocone ciało, była pewna, że podjęła właściwą decyzję... Bo nie mogłaby tego
zrobić w żaden inny dzień i z żadną inną osobą.
...
Dopiero
późną nocą była w stanie wyrzucić z siebie ten potok łez, który wcześniej tak
uparcie nie chciał spłynąć po jej policzkach. Dotarło do niej, że po raz
kolejny została sama, że po raz kolejny zaczyna życie od nowa... Życie, z
którym kompletnie sobie nie radzi. Popełnia błąd za błędem... Z tym, że teraz
te błędy, mogą ją kosztować znacznie więcej, bo teraz jest w niej ta maleńka
istotka, która była jej całym światem. Jedyną osobą, która z nią teraz była.
Siedziała na kanapie, kuląc się w niebieski koc. Nie potrafiła jakoś zmusić się
do spania. Mimo tego, że sen byłby dla niej ukojeniem... Bała się go, bała się
ciemności, samotności, którą jednak czuła. Była jak mała wystraszona dziewczyna
w tym ogromnym świecie. Przytuliła głowę do poduszki, mocząc ją swoimi łzami.
Dopiero zupełnie wyczerpana zasnęła jakiś czas później, pogrążając się we
własnych koszmarach.
...
Obudziła
się, oddychając ciężko. Przed oczami nadal miała własne demony przekształcone w
mary senne. Poczuła potworny ból w dole brzucha... Zwinęła się w kłębek,
zaciskając mocno zęby, niemal do krwi. Miała ochotę krzyczeć! Kilka minut
leżała na boku, kuląc się, najmocniej jak tylko mogła... Wdech, wydech...Wdech,
wydech.
- Boli!!! - przeraźliwy krzyk wyrwał
się z jej gardła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że i tak nikt jej nie
usłyszy. Przecież została sama, nikogo tu nie ma... Wyciągnęła dłoń w stronę
szafki i zapaliła niewielką lampę. Kolejny krzyk przeszył jej zdarte gardło.
Kolejny głęboki wdech... Na dworze panowała ciemność, musiał więc być środek
nocy... Bardzo powoli, ograniczając ruchy niemal do minimum usiadła na łóżku.
Jeszcze jeden głęboki wdech... Wdech, wydech... Na nic! Ból nadal nie
ustępował. Delikatnie odsunęła kołdrę... Na jej twarzy malowało się nieme
przerażenie. Na białym prześcieradle wyraźnie odznaczała się niemal kałuża krwi.
Biel i czerwień.
- Boże! - wrzasnęła, czując łzy
skapujące już po jej twarzy. Z bólu, z żalu, ze strachu. Kolejna fala bólu
zalała jej drobne ciało. Nie potrafiła się podnieść... Ból odbierał całą jej
siłę... - Moje maleństwo... - wyszeptała. To przecież nie może się tak
skończyć. Ostatkiem sił, podniosła z szafki telefon komórki... Pierwszy
numer... Jedyny, który pamiętała tak dobrze, mimo, że tak dawno go nie
wybierała. Czy odbierze? Czy pomoże? A może zwyczajnie odrzuci połączenie?
Przecież miał do tego prawo... Łzy płynęły wartkim potokiem po jej policzkach.
Nie miała tu nikogo innego... Nie zważała już na to, że on się dowie... To już
teraz nie miało żadnego znaczenia. Byle tylko maleństwu nic się nie stało, byle
tylko wszystko się dobrze skończyło... Trzęsącymi się niemiłosiernie palcami
wybrała znany numer. Jeden sygnał... nic, drugi sygnał... nic... Przecież na
pewno spał, był środek nocy... Trzeci sygnał, też nic. Już zupełnie straciła
nadzieję, że odbierze ten telefon... Aż wreszcie usłyszała kliknięcie, a po
drugiej stronie zaspany, męski głos, ten jeden, jedyny głos, który poznałaby
zawsze i wszędzie...
- Meggie... - kolejna porcja łez
spłynęła na zakrwawione prześcieradło.
...
Podniósł się gwałtownie na łóżku
i spojrzał na leżący na komodzie telefon. Wystarczył mu jeden rzut oka na to,
by wiedzieć, że nie powinien go odbierać. Jest środek nocy, podpowiadał mu
wiszący jeszcze wysoko na niebie srebrzysty księżyc. Mimo to sięgnął po aparat
i wcisnął zieloną słuchawkę, niemal od razu żałując, że zwyczajnie nie odrzucił
połączenia. Po drugiej stronie słyszał tylko głośny szloch przerywany urywanym
oddechem dziewczyny, o której dawno już powinien zapomnieć. Ale nie mógł.
- Paddy, strasznie cię
przepraszam, ale ja już…
- Co się stało, Meg? – odpowiedział mu tylko szum
płynących po jej policzkach łez.
- Meggie, powiedz coś!
- On, ja… to znaczy…
- Zrobił ci coś? Meggie, odezwij się proszę! Meggie!
- Przepraszam, ja nie powinnam. To było głupie, nie
powinnam do ciebie dzwonić. Przepraszam.
- Meg, nie rozłączaj się, Meg! Powiedz mi co się
stało! W ogóle gdzie ty jesteś? Meggie!
Był
przerażony. Ona nie należała do dziewczyn, które płaczą bez powodu, a teraz
ledwo mógł ją zrozumieć przez nieudolnie tłumiony szloch. Spojrzał na kobietę,
leżącą obok niego. Delikatnie zarumienione od gorąca policzki i ledwo
dostrzegalny uśmiech na ustach. Widział cień rzęs na jej policzkach. Ale tym
razem liczyła się tylko Ona. Podniósł się z łóżka i nadal w jednej dłoni
trzymając telefon, drugą próbował założyć jakieś spodnie i koszulę.
- Meggie, powiedz mi gdzie jesteś! Meggie, zaraz u
Ciebie będę!
- Nie, Paddy, to naprawdę bez sensu, nie powinnam
była w ogóle o Tobie teraz myśleć.
- Meggie, nie wygłupiaj się, tylko podaj mi adres!
Nie
bardzo mógł odróżnić poszczególne słowa przez jej drżący głos ale w końcu mu
się to udało. Szybko zapisał je na kartce, bojąc się, że jeszcze chwila i tak
zwyczajnie zapomni.
- Meggie, nie rozłączaj się, bardzo Cie proszę! Daj
mi 10 minut i u Ciebie jestem!
- Dziękuje… Wiesz, że jesteś jedyną osobą, na którą
mogę liczyć?
- Nie mów tak, zaraz u Ciebie będę – odpowiedziała
mu tylko cisza.
- Meggie, powiedz coś, Meggie!
Cisza
aż dzwoniła mu w uszach. Jeszcze raz spojrzał na Jo, a potem ujrzał przed sobą
tylko przepiękne błękitne oczy, które teraz były pełne łez przez jakiegoś
frajera, który ją skrzywdził i czym prędzej wybiegł z mieszkania.
...
Kilka
razy przejechał na czerwonych światłach, nawet nie patrząc, czy nie wpakuje się
komuś centralnie pod samochód. Teraz liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej
dotrzeć do jej mieszkanie. Nie miał pojęcia co się stało. Do tego nie odbierała
już jego telefonów. A co jeśli? Ale to słowo, nawet nie chciało mu przejść
przez gardło. Na pewno nie! Jeszcze mocniej wcisnął pedał gazu i przemknął przed
taksówkarzem jadącym z prawej. Usłyszał głośny dźwięk klaksonu. Jeszcze tylko
kilka ulic. Jeszcze jedna... jeszcze bardziej przyspieszył, a strzałka
szybkościomierza przesunęła się lekko w prawo. Przyglądał się numerom wypisanym
na blokach. 7, 8, 9,10,11,... jeszcze moment, zatrzymał się na parkingu i
wybiegł z samochodu. Bał się, tak zwyczajnie po ludzku się bał.... Że stało się
jej coś poważnego. Nie miał pojęcia do czego zdolny był ten facet. Z impetem
wparował na klatkę schodową i wbiegł po schodach, przeskakując po kilka stopni.
Byle tylko szybciej... Nawet nie miał zamiaru pukać do mieszkania. Nawet jeżeli
jest tam ten facet... Drzwi na szczęście były otwarte. Przez kilka sekund
rozglądał się po pomieszczeniu, a następnie szybkim krokiem wszedł do
sypialni... Do jedynego pomieszczenia, z którego wydobywało się blade światło
lampki nocnej. Wszystkie inne pogrążone były w ciemności. Na łóżku leżała
Meg... miała zamknięte oczy. Podszedł do łóżka... Z przerażenia, zakrył usta
dłonią... Na kołdrze i prześcieradle wyraźnie odznaczały się ślady krwi...
Spojrzał na jej wyjątkowo bladą twarz. Dotknął chłodnego policzka. Szybkim
ruchem wyjął z kieszeni telefon.
- Pogotowie, słucham? - usłyszał
ciepły, damski głos.
- Chciałbym wezwać karetkę. -
odpowiedział nadzwyczaj pewnie. - Adres to Rosenstrasse 12, mieszkanie 25. -
dodał.
- A co się dzieję? - zapytała
dyspozytorka.
- Dziewczyna jest nieprzytomna,
wystąpiło silne krwawienie. Nie wiem dokładnie co się stało. - powiedział. Przy
ostatnich słowach jego głos zaczął się łamać. Na tylko tyle wystarczyło mu
siły...
- Rozumiem, już wysyłam karetkę. -
odpowiedziała, kobieta, ciepłym, ale formalnym tonem.
- Dziękuję. - odpowiedział, a
następnie odłożył telefon. Ukląkł przy łóżku, złapał jej dłoń i ścisnął ją
mocno, gładząc jednocześnie opuszkami palców jej wierzch.
- Meggie? - zapytał. - Meggie,
słyszysz mnie? - miał wrażenie, że rozmawia z umarłym. - Wszystko będzie
dobrze, zobaczysz. - powiedział. - Zaraz przyjedzie karetka i na pewno Ci
pomogą. - właściwie to chyba bardziej pocieszał siebie niż ją. Chciał zrobić
coś jeszcze... ale ręce trzęsły mu się tak niemiłosiernie... Bał się, że zrobi
jej jeszcze większą krzywdę. Widział cierpienie wymalowane na jej twarzy.
Drgające powieki, jakby miała zaraz je otworzyć, ale nic takiego się nie działo.
Nie wiedział, ile tak tkwił przy niej... minutę, pięć, dziesięć, a może
godzinę. Usłyszał dzwonek do mieszkania, niemal wybiegł na korytarz i otworzył
na oścież drzwi wejściowe. Próg
przekroczyli dwaj mężczyźni, obaj ubrani byli na czerwono. Kolor jej krwi..
- Gdzie? - usłyszał suche pytanie.
Wskazał ręką drzwi sypialni. Chciał wejść za nimi, ale zatrzasnęli mu drzwi
przed nosem. - Proszę tu poczekać. - usłyszał tylko. Oparł się plecami o drzwi,
oddychając głośno... Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tej pozycji. Zaczął
krążyć po mieszkaniu... kilkakrotnie wydeptywał tą samą ścieżkę. Przedpokój,
salon, kuchnia... Przedpokój, salon, kuchni... Przedpokój, salon, kuchnia. Z
sypialni dochodziły pojedyncze głosy...
- Słaby puls...
- 5 wdechów...
- 70/40... Spada...
Nic
właściwie z tego nie rozumiał.
- Musimy Panią zabrać... - usłyszał
męski głos. Dopiero wtedy otworzyły się drzwi, a z pokoju wypadł drugi
mężczyzna. Niemal zbiegł po schodach... Przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w
którym przed chwilą stał, a następnie wszedł do pokoju.
- Co jej jest? - zapytał.
- Silne krwawienie... Ciąża jest
zagrożona. Musimy ją natychmiast zabrać do szpitala. - odpowiedział mężczyzna.
Słowa uderzyły w niego z niesamowitą siłą... Meg była w ciąży? I nagle powoli
fakty zaczęły mu układać się w logiczną całość... Dlaczego spotkał ją wtedy w
sklepie dziecięcym... Pewnie kupowała rzeczy dla swojego dziecka... Tylko
dlaczego była wtedy aż tak bardzo przerażona? Czyżby? Przerażenie wyryło się na
jego twarzy niczym stygmat... Czy to mogło być...? Czy to mogło być jego
dziecko? To przecież wszystko by wyjaśniło. Przecież wtedy, gdy przyjechał do
Berlina... No tak, nawet o tym nie pomyślał. Spał z nią, ten jeden ostatni raz...
To wszystko miało teraz sens. Nie chciała żeby wiedział. Rozumiał to... Znał ją, nie chciała go do niczego zmuszać...
Właśnie taka była, chciała radzić sobie sama... A potem dotarło do niego coś
jeszcze... Ciąża zagrożona... A co jeżeli? Co jeżeli ona straci dziecko? Nie
może go stracić!
- To, cholera niech Pan coś zrobi! -
wrzasnął na ratownika. - Ona musi żyć! Niech Pan coś zrobi, do cholery! - po
jego twarzy spłynęło kilka pojedynczych łez, a przecież on prawie nigdy nie
płakał. Nie spuszczał wzroku z mężczyzny... intensywne spojrzenie granatowych
tęczówek.
- Niech się Pan uspokoi. -
powiedział ratownik, dotykając dłonią jego ramienia. - Zrobimy wszystko, co w
naszej mocy, aby Pańskie dziecko i żona byli cali i zdrowi. - odpowiedział
uspokajająco. Nawet nie miał zamiaru zaprzeczać... Gdyby teraz powiedział, że
Meg jest tylko jego byłą dziewczyną, i nawet nie czy jest ojcem, straciłby
jakąkolwiek możliwość dowiedzenia się czegoś o jej stanie. Do pomieszczenie
wrócił drugi mężczyzna, obaj ułożyli Meg na noszach.
- Jaki szpital? - zapytał tylko, na
nic więcej nie było go stać.
- Do szpitala Św. Józefa. -
odpowiedział mężczyzna. Widział jak na moment uchyliła swoje powieki, jej oczy
błyszczały bólem.
- Będę tam! - odpowiedział, patrząc
w jej oczy, następnie wpadł do kuchni, szukając kluczy do mieszkania.
Przegrzebał szuflady, ale nigdzie ich nie było. Stanął w przedpokoju... przez
kilka chwil rozglądał się po pomieszczeniu, aż wreszcie dojrzał pęk leżący w
koszyki na komodzie. Wyjął go, a następnie wyszedł z mieszkania, zamykając za
sobą drzwi. Wrzucił klucze do kieszeni kurtki i zbiegł po schodach do
samochodu. Byle tylko jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
Marta jesteś mistrzem ! To chyba najbardziej emocjonujący rozdział , pięknie napisany .... Prolog .... Jestem jeszcze w szoku ..... Tyle czekałam i stało sie Joy i Paddy ... I akurat w takim momencie taki dramat sie rozgrywa ... współczuje Meg ale tylko współczuje ... W takim momencie sie dzwoni na pogotowie ! Liczą sie sekundy ! No ale nie byłaby sobą gdyby nie zadzwoniła do Paddiego ... Ale dobrze , ze juz wie powinien jej pomoc to tez jego dziecko ... Pomoga jej razem z Joy ! Mam nadzieje , ze nie poroni ! Współczuje jej .... I mojej Joy tez ! Bo niewiem co teraz bedzie .... Normalnie teraz bym wino otwierała ,ze Joy złamała zasady i bardzo sie z tego cieszę ... Tylko boje sie co zrobi Paddy ? Wierze w nich - Joy i Paddy Forever !
OdpowiedzUsuńo jaa...chyba nie jestem w stanie niczego mądrego napisać;-)paulinee911
OdpowiedzUsuńPaulinee911....ja też muszę pozbierać myśli....
OdpowiedzUsuńPo 1 : FOCH! Jak mogłaś rozdziewiczyć Joy? Bez mojej zgody? Pfffff....
OdpowiedzUsuńPo 2 : dobrze, że scena tej nędzy i rozpaczy ( mojej) nie była opisana 3:-) Za to plus O:-)
Po 3 : super, że po tym, co prawie przyprawiło mnie o wymioty 3:-) poleciał do Meg :-D Nawet nie będzie miał czaspomyśleć, co niedawno się stało pomiędzy nim a zieloną tęczówką. Najważniejsza Meg i ICH dziecko !
Po 4 : ciekawe, co zrobi Joycee gdy się obudzi i zobaczy, że nie ma Paddyego B-) Pewnie pomyśli, że była do bani bo nie ma współlokatora ...nawet autorce nie chciało się tego opisywać 3:-P
Po 5 : znowu mam w planach Cię ukatrupić za to, co ze mną robisz :-P Ryczałam jak głupia =-O
wiedziałam... cholera wiedziałam, ze to bedzie cos z dzieckiem...
OdpowiedzUsuńżeby i Meg i maleństwo przeżyli... no i prolog tak właśnie myslalam że będzie
a co do Joy i ze sie złamała, nie wiem co czuć, dziwne to...
ach biedna Meg, dziecko i Paddy, ale i Joy, bo tu się z nim przespała a on włąsnie się dowiedział, ze Meg nosi jego dziecko, kurde ale pokręcone to wszystko i weź to człowieku teraz odkręć...
sytuacja ciężka....
Betsy nic wiecej dodac :) Marta jestes super ;) P&M :)
OdpowiedzUsuńO mój Panie! Nie dziwię Ci się, że taki Ci rozdział wyszedł długi. Normalnie z tak bijącym sercem czytałam ostatnio rozdziały CTR. Marta, rewelacja! Muszę Cię Tylko o coś podpytać, ale to na grupie. Emocje były niesamowite. Najpierw jak zaczęłam czytać i Joy powiedziała, że chce, to pomyślałam, że to jednak ona będzie krzyczeć 'boli'. Ale potem doszło, że to Meg. Paddy zbyt szybko połączył fakty, chociaż w sumie chyba jednak mógł. Nie mogę się uspokoić, serce mi wali. Czytałam w łóżeczku, pod kocykiem, w półmroku, z laptopem na kolanach i ciepłą herbatą w kubku. Nie mogłam sobie wybrać lepszego momentu. Ty nie mogłaś sobie wybrać lepszego momentu na dodanie prologu. Nie mogę sobie poradzić z emocjami, nie mogę. Brawa dla Ciebie. Część jest chyba najbardziej emocjonalna ze wszystkich.
OdpowiedzUsuńNie mogę!! Normalnie nie wiem co się dzieje. Czytam... On i Joy. Emocje i ciarki kiedy ona się zgadza. A tu nagle to..... Jeszcze więcej emocji i łzy w kącikach oczu. Moje ciało wariuje z nadmiaru wrażeń i emocji. Justyna Bruska :)
OdpowiedzUsuńPiekny rozdzial Mistrzu! Spłakałam się jak głupia!!!! Rewelacja... Nie przypuszczałam, że Joy złamie zasady... A tu będzie suprise jak się obudzi...;) No ale sorry.... To Jego pobiegniecie do Meg wyjaśnia wszystko.... No niestety Joy... Musisz pogodzić się z tym, że Padzik zawsze będzie kochał Meg... Ale dziwne, że nie słyszała tego telefonu w nocy.... A może nie chciała słyszeć :D mam nadzieję, że Meguni nic sie nie stanie i malemu Padzikowi...
OdpowiedzUsuń