wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział LXXX

LXXX


            - Joy, jest już późno, jutro się będziesz uczyć. - po raz kolejny już powtarzał te same słowa. Było już dobrze po północy, a ona nadal tkwiła przy swoim biurku, wertując notatki z zajęć oraz jakiś gruby podręcznik, z którego kompletnie nic nie rozumiał. 
            - Muszę skończyć ten rozdział. - odpowiedziała. Powoli podniósł się z łóżka, na którym już leżał od jakiejś godziny i podszedł do niej. Przełożył rękę nad jej ramieniem i zatrzasnął książkę, która przed nią leżała.
            - Koniec na dzisiaj. - odpowiedział z uśmiechem.
        - Paddy... -westchnęła ciężko. - Ja naprawdę muszę... - zaczęła.
            - Kochanie, nic nie musisz. Jest już cholernie późno i jedyne co musisz, to wreszcie się wyspać, jesteś już przemęczona... Przecież od co najmniej dwudziestu minut nie przewróciłaś ani jednej stronny. Pewnie już nawet nie wiesz, o czym tak naprawdę czytasz, więc to kompletnie mija się z celem. Jutro jest kolejny dzień i będziesz się uczyć, a teraz do spania. - powiedział stanowczo, ale uśmiech na jego twarzy kompletnie odbierał jego słowom powagi, którą chciał uzyskać.
            - Tak jest tatusiu. - zasalutowała Joy, śmiejąc się głośno. - W takim razie idę się wykąpać. - powiedziała, zgarniając z półki koszulkę, w której spała i przeszła korytarzem do łazienki. Położył się z powrotem na łóżku, splatając dłonie pod głową. Ostatnio coraz gorzej dawał sobie radę... Nie potrafił jej nie dotknąć... Więc czasem wolał uciec, ale wiedział, ze to na dłuższą metę również nie zda egzaminu. Nie mógł jej zmusić, obiecał przecież sobie, że tego nie zrobi... Ale był tylko i wyłącznie facetem. Westchnął ciężko. Naprawdę było znacznie trudniej, niż przypuszczał. Zwłaszcza wtedy, gdy tak jak teraz wchodziła do sypialni z mokrymi włosami przylepionymi do szyi, z rumieńcami na policzkach i ubrana w jego, odrobinę na nią przydużą, koszulkę. Przełknął głośniej ślinę. Przyglądał się jak krząta się jeszcze po pokoju, układa notatki, chowa rzeczy do swojej komody. Widział, jak bierze z półki grzebień i zaczyna rozczesywać swoje długie włosy. Usiadła po drugiej stronie łóżka. Podniósł się na łóżku i usiadł za nią.
            - Mogę? - zapytał z niewinnym uśmiechem na ustach. Spojrzała na niego zaskoczona. Wyjął z jej ręki grzebień i zaczął sam przeczesywać delikatnie jej włosy, które spływały między jego palcami. Przymknęła swoje zielone oczy... Przechyliła głowę lekko do tyłu. Jego palce raz po raz zahaczały o jej białą szyję, wprawiając nie tylko jego, ale i jej ciało w drżenie. Tak niewinny dotyk... Obróciła się do niego twarzą.
            - Paddy... - zaczęła powoli, ale on nie dał jej dokończyć zdania.
            - Cii... - powiedział, kładąc jednocześnie palec na jej bladoróżowych ustach. - Nie zrobię nic, czego byś nie chciała, obiecuję. - powiedział, patrząc wprost w jej oczy. Uśmiechnęła się do niego, ale... w tym uśmiechu było coś więcej, w jej oczach widział coś więcej... Czuła, że to jest właśnie ten moment, że nie chce już dłużej czekać, że już nie potrafi po raz kolejny, widząc jego płonące oczy, czując jego dotyk, powiedzieć mu „nie”, że to wszystko już jest ponad jej siły.
            - Ja chcę... - wyszeptała, wydychając jednocześnie ciepłe powietrze, które otuliło jego palce, które spoczywały na jej twarzy. Zagryzła swoje wargi. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie... niepewność, ale i... pożądanie. To niesamowite pragnienie. Ale mimo, że bał się, że zmieni zdanie, zadał jednak to pytanie. I tak przecież widział w jej oczach odpowiedź.
            - Jesteś pewna? - jego słowa odbiły się echem od kremowych ścian. Skinęła tylko potwierdzająco głową... głos ugrzązł gdzieś w jej gardle. Nie potrzebował nic więcej, nie potrzebował żadnych innych słów. Żadnych innych zapewnień. Delikatnie ułożył ją na łóżku, całując każdy odsłonięty skrawek jej ciała. Wiedział, że dla niej to jest coś kompletnie nieznanego... I nie chciał niczego przyśpieszać. To miała być noc tylko i wyłącznie dla niej. Powoli podsuwał jej koszulkę, muskając swoim językiem każdy kolejny odsłonięty fragment jej ciepłej skóry... Czuł jak drży pod jego dotykiem. Był czuły, delikatny... Uniósł się lekko na łokciach, mając twarz tuż nad jej zarumienioną buzią. Schylił głowę i pocałował jej usta. Najpierw delikatnie muskając jej wargi, potem coraz bardziej zachłannie, łącząc własny język z jej. Przesunęła dłonie na jego plecy, rysowała niezidentyfikowane kształty na jego gorącej skórze. Jego język, powoli przejechał po jej policzku, następnie po brodzie, by na chwilę dłużej zatrzymać się na szczupłej szyi. Z jej gardła wyrwało się ciężkie westchnienie. Jedną dłoń nadal trzymał na wysokości jej głowy, natomiast druga badała jej ciało, poznając je powoli i ucząc się go niemal na pamięć. Jego gorące dłonie sprawiały, że była w kompletnie innym świecie... Był dokładnie taki, o jakim zawsze marzyła... Czuły, ale jednocześnie namiętny... Jego zaborcze usta... I nawet mimo tego, że wiedziała, że właśnie łamie jedną z najważniejszych swoich zasad, podświadomie czuła, że warto. Dla niego. Dla niej. Dla nich. A gdy po wszystkim, leżała wtulona w jego spocone ciało, była pewna, że podjęła właściwą decyzję... Bo nie mogłaby tego zrobić w żaden inny dzień i z żadną inną osobą.
...

Dopiero późną nocą była w stanie wyrzucić z siebie ten potok łez, który wcześniej tak uparcie nie chciał spłynąć po jej policzkach. Dotarło do niej, że po raz kolejny została sama, że po raz kolejny zaczyna życie od nowa... Życie, z którym kompletnie sobie nie radzi. Popełnia błąd za błędem... Z tym, że teraz te błędy, mogą ją kosztować znacznie więcej, bo teraz jest w niej ta maleńka istotka, która była jej całym światem. Jedyną osobą, która z nią teraz była. Siedziała na kanapie, kuląc się w niebieski koc. Nie potrafiła jakoś zmusić się do spania. Mimo tego, że sen byłby dla niej ukojeniem... Bała się go, bała się ciemności, samotności, którą jednak czuła. Była jak mała wystraszona dziewczyna w tym ogromnym świecie. Przytuliła głowę do poduszki, mocząc ją swoimi łzami. Dopiero zupełnie wyczerpana zasnęła jakiś czas później, pogrążając się we własnych koszmarach.  
...

Obudziła się, oddychając ciężko. Przed oczami nadal miała własne demony przekształcone w mary senne. Poczuła potworny ból w dole brzucha... Zwinęła się w kłębek, zaciskając mocno zęby, niemal do krwi. Miała ochotę krzyczeć! Kilka minut leżała na boku, kuląc się, najmocniej jak tylko mogła... Wdech, wydech...Wdech, wydech.
            - Boli!!! - przeraźliwy krzyk wyrwał się z jej gardła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że i tak nikt jej nie usłyszy. Przecież została sama, nikogo tu nie ma... Wyciągnęła dłoń w stronę szafki i zapaliła niewielką lampę. Kolejny krzyk przeszył jej zdarte gardło. Kolejny głęboki wdech... Na dworze panowała ciemność, musiał więc być środek nocy... Bardzo powoli, ograniczając ruchy niemal do minimum usiadła na łóżku. Jeszcze jeden głęboki wdech... Wdech, wydech... Na nic! Ból nadal nie ustępował. Delikatnie odsunęła kołdrę... Na jej twarzy malowało się nieme przerażenie. Na białym prześcieradle wyraźnie odznaczała się niemal kałuża krwi. Biel i czerwień.
            - Boże! - wrzasnęła, czując łzy skapujące już po jej twarzy. Z bólu, z żalu, ze strachu. Kolejna fala bólu zalała jej drobne ciało. Nie potrafiła się podnieść... Ból odbierał całą jej siłę... - Moje maleństwo... - wyszeptała. To przecież nie może się tak skończyć. Ostatkiem sił, podniosła z szafki telefon komórki... Pierwszy numer... Jedyny, który pamiętała tak dobrze, mimo, że tak dawno go nie wybierała. Czy odbierze? Czy pomoże? A może zwyczajnie odrzuci połączenie? Przecież miał do tego prawo... Łzy płynęły wartkim potokiem po jej policzkach. Nie miała tu nikogo innego... Nie zważała już na to, że on się dowie... To już teraz nie miało żadnego znaczenia. Byle tylko maleństwu nic się nie stało, byle tylko wszystko się dobrze skończyło... Trzęsącymi się niemiłosiernie palcami wybrała znany numer. Jeden sygnał... nic, drugi sygnał... nic... Przecież na pewno spał, był środek nocy... Trzeci sygnał, też nic. Już zupełnie straciła nadzieję, że odbierze ten telefon... Aż wreszcie usłyszała kliknięcie, a po drugiej stronie zaspany, męski głos, ten jeden, jedyny głos, który poznałaby zawsze i wszędzie...
            - Meggie... - kolejna porcja łez spłynęła na zakrwawione prześcieradło.
...
Podniósł się gwałtownie na łóżku i spojrzał na leżący na komodzie telefon. Wystarczył mu jeden rzut oka na to, by wiedzieć, że nie powinien go odbierać. Jest środek nocy, podpowiadał mu wiszący jeszcze wysoko na niebie srebrzysty księżyc. Mimo to sięgnął po aparat i wcisnął zieloną słuchawkę, niemal od razu żałując, że zwyczajnie nie odrzucił połączenia. Po drugiej stronie słyszał tylko głośny szloch przerywany urywanym oddechem dziewczyny, o której dawno już powinien zapomnieć. Ale nie mógł.

- Paddy, strasznie cię przepraszam, ale ja już…
- Co się stało, Meg? – odpowiedział mu tylko szum płynących po jej policzkach łez.
- Meggie, powiedz coś!
- On, ja… to znaczy…
- Zrobił ci coś? Meggie, odezwij się proszę! Meggie!
- Przepraszam, ja nie powinnam. To było głupie, nie powinnam do ciebie dzwonić. Przepraszam.
- Meg, nie rozłączaj się, Meg! Powiedz mi co się stało! W ogóle gdzie ty jesteś? Meggie!
Był przerażony. Ona nie należała do dziewczyn, które płaczą bez powodu, a teraz ledwo mógł ją zrozumieć przez nieudolnie tłumiony szloch. Spojrzał na kobietę, leżącą obok niego. Delikatnie zarumienione od gorąca policzki i ledwo dostrzegalny uśmiech na ustach. Widział cień rzęs na jej policzkach. Ale tym razem liczyła się tylko Ona. Podniósł się z łóżka i nadal w jednej dłoni trzymając telefon, drugą próbował założyć jakieś spodnie i koszulę.
- Meggie, powiedz mi gdzie jesteś! Meggie, zaraz u Ciebie będę!
- Nie, Paddy, to naprawdę bez sensu, nie powinnam była w ogóle o Tobie teraz myśleć.
- Meggie, nie wygłupiaj się, tylko podaj mi adres!  
Nie bardzo mógł odróżnić poszczególne słowa przez jej drżący głos ale w końcu mu się to udało. Szybko zapisał je na kartce, bojąc się, że jeszcze chwila i tak zwyczajnie zapomni.
- Meggie, nie rozłączaj się, bardzo Cie proszę! Daj mi 10 minut i u Ciebie jestem!
- Dziękuje… Wiesz, że jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć?
- Nie mów tak, zaraz u Ciebie będę – odpowiedziała mu tylko cisza.
- Meggie, powiedz coś, Meggie!
Cisza aż dzwoniła mu w uszach. Jeszcze raz spojrzał na Jo, a potem ujrzał przed sobą tylko przepiękne błękitne oczy, które teraz były pełne łez przez jakiegoś frajera, który ją skrzywdził i czym prędzej wybiegł z mieszkania.
...
Kilka razy przejechał na czerwonych światłach, nawet nie patrząc, czy nie wpakuje się komuś centralnie pod samochód. Teraz liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej dotrzeć do jej mieszkanie. Nie miał pojęcia co się stało. Do tego nie odbierała już jego telefonów. A co jeśli? Ale to słowo, nawet nie chciało mu przejść przez gardło. Na pewno nie! Jeszcze mocniej wcisnął pedał gazu i przemknął przed taksówkarzem jadącym z prawej. Usłyszał głośny dźwięk klaksonu. Jeszcze tylko kilka ulic. Jeszcze jedna... jeszcze bardziej przyspieszył, a strzałka szybkościomierza przesunęła się lekko w prawo. Przyglądał się numerom wypisanym na blokach. 7, 8, 9,10,11,... jeszcze moment, zatrzymał się na parkingu i wybiegł z samochodu. Bał się, tak zwyczajnie po ludzku się bał.... Że stało się jej coś poważnego. Nie miał pojęcia do czego zdolny był ten facet. Z impetem wparował na klatkę schodową i wbiegł po schodach, przeskakując po kilka stopni. Byle tylko szybciej... Nawet nie miał zamiaru pukać do mieszkania. Nawet jeżeli jest tam ten facet... Drzwi na szczęście były otwarte. Przez kilka sekund rozglądał się po pomieszczeniu, a następnie szybkim krokiem wszedł do sypialni... Do jedynego pomieszczenia, z którego wydobywało się blade światło lampki nocnej. Wszystkie inne pogrążone były w ciemności. Na łóżku leżała Meg... miała zamknięte oczy. Podszedł do łóżka... Z przerażenia, zakrył usta dłonią... Na kołdrze i prześcieradle wyraźnie odznaczały się ślady krwi... Spojrzał na jej wyjątkowo bladą twarz. Dotknął chłodnego policzka. Szybkim ruchem wyjął z kieszeni telefon.
            - Pogotowie, słucham? - usłyszał ciepły, damski głos.
            - Chciałbym wezwać karetkę. - odpowiedział nadzwyczaj pewnie. - Adres to Rosenstrasse 12, mieszkanie 25. - dodał.
            - A co się dzieję? - zapytała dyspozytorka.
            - Dziewczyna jest nieprzytomna, wystąpiło silne krwawienie. Nie wiem dokładnie co się stało. - powiedział. Przy ostatnich słowach jego głos zaczął się łamać. Na tylko tyle wystarczyło mu siły...
            - Rozumiem, już wysyłam karetkę. - odpowiedziała, kobieta, ciepłym, ale formalnym tonem.
            - Dziękuję. - odpowiedział, a następnie odłożył telefon. Ukląkł przy łóżku, złapał jej dłoń i ścisnął ją mocno, gładząc jednocześnie opuszkami palców jej wierzch.
            - Meggie? - zapytał. - Meggie, słyszysz mnie? - miał wrażenie, że rozmawia z umarłym. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - powiedział. - Zaraz przyjedzie karetka i na pewno Ci pomogą. - właściwie to chyba bardziej pocieszał siebie niż ją. Chciał zrobić coś jeszcze... ale ręce trzęsły mu się tak niemiłosiernie... Bał się, że zrobi jej jeszcze większą krzywdę. Widział cierpienie wymalowane na jej twarzy. Drgające powieki, jakby miała zaraz je otworzyć, ale nic takiego się nie działo. Nie wiedział, ile tak tkwił przy niej... minutę, pięć, dziesięć, a może godzinę. Usłyszał dzwonek do mieszkania, niemal wybiegł na korytarz i otworzył na oścież drzwi wejściowe.  Próg przekroczyli dwaj mężczyźni, obaj ubrani byli na czerwono. Kolor jej krwi..
            - Gdzie? - usłyszał suche pytanie. Wskazał ręką drzwi sypialni. Chciał wejść za nimi, ale zatrzasnęli mu drzwi przed nosem. - Proszę tu poczekać. - usłyszał tylko. Oparł się plecami o drzwi, oddychając głośno... Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tej pozycji. Zaczął krążyć po mieszkaniu... kilkakrotnie wydeptywał tą samą ścieżkę. Przedpokój, salon, kuchnia... Przedpokój, salon, kuchni... Przedpokój, salon, kuchnia. Z sypialni dochodziły pojedyncze głosy...
            - Słaby puls...
            - 5 wdechów...
            - 70/40... Spada...
Nic właściwie z tego nie rozumiał.
            - Musimy Panią zabrać... - usłyszał męski głos. Dopiero wtedy otworzyły się drzwi, a z pokoju wypadł drugi mężczyzna. Niemal zbiegł po schodach... Przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał, a następnie wszedł do pokoju.
            - Co jej jest? - zapytał.
            - Silne krwawienie... Ciąża jest zagrożona. Musimy ją natychmiast zabrać do szpitala. - odpowiedział mężczyzna. Słowa uderzyły w niego z niesamowitą siłą... Meg była w ciąży? I nagle powoli fakty zaczęły mu układać się w logiczną całość... Dlaczego spotkał ją wtedy w sklepie dziecięcym... Pewnie kupowała rzeczy dla swojego dziecka... Tylko dlaczego była wtedy aż tak bardzo przerażona? Czyżby? Przerażenie wyryło się na jego twarzy niczym stygmat... Czy to mogło być...? Czy to mogło być jego dziecko? To przecież wszystko by wyjaśniło. Przecież wtedy, gdy przyjechał do Berlina... No tak, nawet o tym nie pomyślał. Spał z nią, ten jeden ostatni raz... To wszystko miało teraz sens. Nie chciała żeby wiedział. Rozumiał to...  Znał ją, nie chciała go do niczego zmuszać... Właśnie taka była, chciała radzić sobie sama... A potem dotarło do niego coś jeszcze... Ciąża zagrożona... A co jeżeli? Co jeżeli ona straci dziecko? Nie może go stracić!
            - To, cholera niech Pan coś zrobi! - wrzasnął na ratownika. - Ona musi żyć! Niech Pan coś zrobi, do cholery! - po jego twarzy spłynęło kilka pojedynczych łez, a przecież on prawie nigdy nie płakał. Nie spuszczał wzroku z mężczyzny... intensywne spojrzenie granatowych tęczówek.
            - Niech się Pan uspokoi. - powiedział ratownik, dotykając dłonią jego ramienia. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby Pańskie dziecko i żona byli cali i zdrowi. - odpowiedział uspokajająco. Nawet nie miał zamiaru zaprzeczać... Gdyby teraz powiedział, że Meg jest tylko jego byłą dziewczyną, i nawet nie czy jest ojcem, straciłby jakąkolwiek możliwość dowiedzenia się czegoś o jej stanie. Do pomieszczenie wrócił drugi mężczyzna, obaj ułożyli Meg na noszach.
            - Jaki szpital? - zapytał tylko, na nic więcej nie było go stać.
            - Do szpitala Św. Józefa. - odpowiedział mężczyzna. Widział jak na moment uchyliła swoje powieki, jej oczy błyszczały bólem.
            - Będę tam! - odpowiedział, patrząc w jej oczy, następnie wpadł do kuchni, szukając kluczy do mieszkania. Przegrzebał szuflady, ale nigdzie ich nie było. Stanął w przedpokoju... przez kilka chwil rozglądał się po pomieszczeniu, aż wreszcie dojrzał pęk leżący w koszyki na komodzie. Wyjął go, a następnie wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Wrzucił klucze do kieszeni kurtki i zbiegł po schodach do samochodu. Byle tylko jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. 

9 komentarzy:

  1. Marta jesteś mistrzem ! To chyba najbardziej emocjonujący rozdział , pięknie napisany .... Prolog .... Jestem jeszcze w szoku ..... Tyle czekałam i stało sie Joy i Paddy ... I akurat w takim momencie taki dramat sie rozgrywa ... współczuje Meg ale tylko współczuje ... W takim momencie sie dzwoni na pogotowie ! Liczą sie sekundy ! No ale nie byłaby sobą gdyby nie zadzwoniła do Paddiego ... Ale dobrze , ze juz wie powinien jej pomoc to tez jego dziecko ... Pomoga jej razem z Joy ! Mam nadzieje , ze nie poroni ! Współczuje jej .... I mojej Joy tez ! Bo niewiem co teraz bedzie .... Normalnie teraz bym wino otwierała ,ze Joy złamała zasady i bardzo sie z tego cieszę ... Tylko boje sie co zrobi Paddy ? Wierze w nich - Joy i Paddy Forever !

    OdpowiedzUsuń
  2. o jaa...chyba nie jestem w stanie niczego mądrego napisać;-)paulinee911

    OdpowiedzUsuń
  3. Paulinee911....ja też muszę pozbierać myśli....

    OdpowiedzUsuń
  4. Po 1 : FOCH! Jak mogłaś rozdziewiczyć Joy? Bez mojej zgody? Pfffff....
    Po 2 : dobrze, że scena tej nędzy i rozpaczy ( mojej) nie była opisana 3:-) Za to plus O:-)

    Po 3 : super, że po tym, co prawie przyprawiło mnie o wymioty 3:-) poleciał do Meg :-D Nawet nie będzie miał czaspomyśleć, co niedawno się stało pomiędzy nim a zieloną tęczówką. Najważniejsza Meg i ICH dziecko !
    Po 4 : ciekawe, co zrobi Joycee gdy się obudzi i zobaczy, że nie ma Paddyego B-) Pewnie pomyśli, że była do bani bo nie ma współlokatora ...nawet autorce nie chciało się tego opisywać 3:-P

    Po 5 : znowu mam w planach Cię ukatrupić za to, co ze mną robisz :-P Ryczałam jak głupia =-O

    OdpowiedzUsuń
  5. wiedziałam... cholera wiedziałam, ze to bedzie cos z dzieckiem...
    żeby i Meg i maleństwo przeżyli... no i prolog tak właśnie myslalam że będzie
    a co do Joy i ze sie złamała, nie wiem co czuć, dziwne to...
    ach biedna Meg, dziecko i Paddy, ale i Joy, bo tu się z nim przespała a on włąsnie się dowiedział, ze Meg nosi jego dziecko, kurde ale pokręcone to wszystko i weź to człowieku teraz odkręć...
    sytuacja ciężka....

    OdpowiedzUsuń
  6. Betsy nic wiecej dodac :) Marta jestes super ;) P&M :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O mój Panie! Nie dziwię Ci się, że taki Ci rozdział wyszedł długi. Normalnie z tak bijącym sercem czytałam ostatnio rozdziały CTR. Marta, rewelacja! Muszę Cię Tylko o coś podpytać, ale to na grupie. Emocje były niesamowite. Najpierw jak zaczęłam czytać i Joy powiedziała, że chce, to pomyślałam, że to jednak ona będzie krzyczeć 'boli'. Ale potem doszło, że to Meg. Paddy zbyt szybko połączył fakty, chociaż w sumie chyba jednak mógł. Nie mogę się uspokoić, serce mi wali. Czytałam w łóżeczku, pod kocykiem, w półmroku, z laptopem na kolanach i ciepłą herbatą w kubku. Nie mogłam sobie wybrać lepszego momentu. Ty nie mogłaś sobie wybrać lepszego momentu na dodanie prologu. Nie mogę sobie poradzić z emocjami, nie mogę. Brawa dla Ciebie. Część jest chyba najbardziej emocjonalna ze wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie mogę!! Normalnie nie wiem co się dzieje. Czytam... On i Joy. Emocje i ciarki kiedy ona się zgadza. A tu nagle to..... Jeszcze więcej emocji i łzy w kącikach oczu. Moje ciało wariuje z nadmiaru wrażeń i emocji. Justyna Bruska :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Piekny rozdzial Mistrzu! Spłakałam się jak głupia!!!! Rewelacja... Nie przypuszczałam, że Joy złamie zasady... A tu będzie suprise jak się obudzi...;) No ale sorry.... To Jego pobiegniecie do Meg wyjaśnia wszystko.... No niestety Joy... Musisz pogodzić się z tym, że Padzik zawsze będzie kochał Meg... Ale dziwne, że nie słyszała tego telefonu w nocy.... A może nie chciała słyszeć :D mam nadzieję, że Meguni nic sie nie stanie i malemu Padzikowi...

    OdpowiedzUsuń