sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział LXXXI

LXXXI


Wbiegł do szpitala, potrącając przy tym kilku ludzi, których mijał w drzwiach. Rozejrzał się po pomieszczeniu, rejestrując, co, gdzie, jest, a potem szybkim krokiem podszedł do recepcji. Ręce nadal mu się trzęsły... I miał wrażenie, że tylko cudem udało mu się tu dojechać w jednym kawałku, bo złamał po drodze chyba wszystkie możliwe przepisy.
            - Przed chwilą przywieźli tu kobietę. Krwawienie. Jest w ciąży. Gdzie mogę ją znaleźć? - zapytał, łapiąc łapczywie oddech. - Co jej jest?
            - Przykro mi, ale nie udzielamy informacji o naszych pacjentach, osobom postronnym - odpowiedziała formalnie brunetka, która stała za ladą, wypełniając jednocześnie jakieś formularze. Nawet na niego nie spojrzała. Wściekłość niemal rozsadziła go od środka... Osoba postronna? Osoba postronna? - Jest pan kimś z rodziny? - zapytała, podnosząc wreszcie na niego wzrok.
            - Ja... - zaczął niepewnie. Tylko, że tym razem nie miał czasu na niepewność. Musiał wymyślić w miarę wiarygodną historyjkę, inaczej niczego się nie dowie od tej służbistki. - To moja narzeczona. - odpowiedział już pewnym tonem, patrząc kobiecie prosto w chłodne, brązowe oczy. Tego przynajmniej nie będą mu w stanie udowodnić.
            - Jest w tej chwili na sali operacyjnej. Na razie niestety nic więcej nie mogę panu powiedzieć. - odparła, tym razem jej formalny uśmiech, przekształcił się w smutny grymas. - Dopiero za kilka godzin będzie coś wiadomo, ale jeżeli Pan bardzo chce, może Pan iść na drugie piętro, i tam można poczekać. - uśmiechnęła się do niego niepewnie. - Na pewno wszystko będzie dobrze. - jej pocieszający ton wcale mu nie pomógł.
- Dziękuję. - powiedział tylko i skierował się szybkim krokiem w stronę schodów. Wspiął się po nich na drugie piętro i poszedł szarym korytarzem w prawą stronę, gdzie na ogromnych drzwiach widniał napis BLOK OPERACYJNY. Na moment usiadł na krześle, opierając głowę o zimną ścianę, ale gdy tylko przymknął oczy, od razu zobaczył plamę krwi na prześcieradle łóżka... Chyba nigdy nie zapomni tego widoku. Jej blada twarz, białe prześcieradło... i ta niesamowita czerwień odcinająca się na tym tle. Otworzył oczy i zamrugał szybko powiekami. Podniósł się z niewygodnego krzesła i zaczął spacerować wzdłuż korytarza... to w jedną, to w drugą stronę. Zaczął obwiniać siebie... Może gdyby tu był... Może gdyby wtedy wyszedł normalnie, a nie zostawiając ją bez słowa... Może wtedy ta sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. A potem przypomniał sobie o kimś jeszcze... Nick! Jak teraz był potrzebny, to oczywiście go nie było... A może? Może to jego wina, może faktycznie on jej coś zrobił... Nie widział co prawda siniaków na jej ciele, ale... Co jeżeli ona straci... Nie potrafił sobie tego nawet wyobrazić. Meg potrafiła być twarda, ale tak naprawdę była cholernie krucha... wiedział to. Raz po raz wydeptywał ścieżkę wzdłuż szarych ścian i zielonych, plastykowych krzeseł. Nie wiedział ile czasu minęło... Nie miał zegarka na ręku, a telefon zostawił w samochodzie. Nie był teraz ważny... Nie, tak bardzo jak ona. Po raz kolejny okrążył cały korytarz. Na chwilę zatrzymał się przed drzwiami, wpatrując się w jaśniejący napis u góry. Potem odwrócił się i po raz kolejny skierował swoje kroki w przeciwną stronę długiego szarego pomieszczenia. Usłyszał jak drzwi za nim otwierają się. Odwrócił się natychmiast... W progu stał starszy mężczyzna, ubrany w biały fartuch... było na nim widać plamy krwi. Podbiegł do lekarza i niemal brutalnie chwycił kołnierzyk jego ubrania.
- Co z Meggie? - zapytał, jego głos zdradzał niepewność, niemal paniczny strach.
- Pan z rodziny? - zapytał lekarz. Kolejne kłamstwo...
- Jestem jej narzeczonym. - odpowiedział pewnie. - Niech mi pan powie, co z nią? Operacja się udała? - nieskładne pytania. - Panie doktorze, niech mi pan powie co jej jest. Błagam! - łzy stanęły mu w oczach.
- Z pańską narzeczoną wszystko w porządku. - powiedział lekarz. Paddy odetchnął z ulgą słysząc słowa mężczyzny.
- A co z...? - nie potrafił dokończyć pytania. Chyba już podświadomie wiedział, jaką odpowiedź usłyszy. Tak samo, jak wiedział dzisiejszej nocy, że coś się wydarzy... Po prostu to czuł. Mimo tego, że tak bardzo tego nie chciał...
- Przykro mi... - powiedział ciszej, mężczyzna. - Ale dziecka niestety nie udało się uratować. Nie miało jeszcze do końca wykształconych płuc... Nic nie mogliśmy zrobić. Przykro mi... - jeszcze raz dodał lekarz. Paddy jeszcze mocniej złapał poły jego fraka.
- To jakim Pan, do cholery jest lekarzem, skoro nie potrafi Pan ratować ludzi? - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie mogliśmy nic zrobić. Naprawdę bardzo mi przykro.
- Panu jest przykro? Panu jest przykro? Wie Pan, jaki to dla niej będzie cios? Wie Pan, jak ona czekała na to dziecko? Wie, Pan? Nie! Więc, niech mi pan nie wmawia, że Panu przykro! Nic pan nie wie! - mówił, szarpiąc mocno lekarza. W jego oczach widoczne było szaleństwo.
- Ja rozumiem Pański żal, ale naprawdę zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ich uratować...Nie zawsze się udaje. - odpowiedział lekarz. Nawet się nie bronił, po prostu stał, czując jego pięści na swoim ciele. - Proszę się uspokoić. - powiedział. - Niech Pan sobie usiądzie, przyniosę Panu wody. - powiedział lekarz, prowadząc powoli opadającego z sił Paddy’ego ku stojącym pod ścianą krzesłom. - I coś na uspokojenie... - dodał cicho. Posadził go na zielonym krześle, a następnie odszedł w stronę dyżurki. Oparł głowę o ścianę, a po jego policzkach nadal spływały słone krople. Po raz kolejny otwarły się drzwi bloku operacyjnego... koła łóżka wolno toczyły się po smutnej, szarej podłodze. Podniósł się szybko ze swojego miejsca i dopadł do niego, chwytając jednocześnie jej drobną, niemal białą dłoń.
- Meggie! Meggie! - jego krzyk rozniósł się echem po korytarzu. - Jestem przy Tobie, obiecuję Ci, wszystko będzie w porządku. Obiecuję! Zrobię wszystko...
- Proszę się uspokoić, jest jeszcze nieprzytomna... Działanie narkozy ustąpi dopiero za jakiś czas. Na razie i tak pana nie usłyszy. Odwozimy ją teraz na oddział. - odpowiedział młody mężczyzna.
- Meggie! - jeszcze jedno echo jego cierpienia... a potem puścił jej rękę... i znowu został sam na korytarzu. Znowu czuł tą cholerną pustkę... Przez kilka minut wpatrywał się w zamknięte drzwi, przez które ją wywieźli. Była taka blada, taka nieruchoma... Przełknął głośno ślinę. Nadal była kimś, kto miał ważne miejsce w jego sercu... Zawsze będzie je miała, bez względu na to, jak potoczy się ich życie. Nigdy nie zapomni... Pogrążony we własnych myślach, nawet nie zauważył, jak podszedł do niego lekarz, wyciągając w jego stronę papierowy kubek. Wziął go w swoje ręce, a następnie połknął, podaną mu przez mężczyznę tabletkę. Nawet nie pytał, co to jest. Mogli go nawet uśpić, było mu i tak wszystko jedno... Może wtedy łatwiej byłoby mu znieść ten ból, który rozrywał go od środka.
...

Obudziła się, gdy na dworze było jeszcze ciemno. Ziewnęła szeroko, przeciągając się jednocześnie. Tak jak codziennie, obróciła się, aby przyjrzeć się śpiącemu obok niej Paddy’emu... ale jego nie było. Przesunęła dłonią po chłodnym prześcieradle, jakby dzięki temu, miał się nagle zmaterializować... ale nic takiego się nie stało. Podniosła się z łóżka, założyła szybkim ruchem jego koszulkę i przeszła szybkim krokiem w stronę kuchni, ... ale tu również go nie było. W pomieszczeniu nie rozchodził się tak charakterystyczny zapach zmielonych ziaren kawy. W łazience również nie paliło się światło. Jeszcze raz przeszła przez wszystkie pomieszczenia... Nie było go. Wróciła do sypialni i z szafki nocnej zgarnęła swój telefon. Wybrała jego numer... Jeden sygnał... nic, drugi sygnał... nic, trzeci... również nic. Odłożyła telefon z powrotem na stolik... Gdzie on może być? A co, jeżeli coś się stało? W jej oczach pojawił się strach... Ponownie wzięła telefon w swoje ręce i wybrała jego numer, ale znowu odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Bała się... Coraz bardziej się bała, raz za razem wybierając numer jego telefonu... Była piąta na ranem... Gdzie on mógł się podziać o tej godzinie? Co się stało? Czyżby wczorajsza noc... Zostawił ją samą, ona tak wiele mu oddała, a budząc się, miała obok siebie tylko zimne prześcieradło... Niemal od razu pojawił się strach, że był z nią tylko i wyłącznie po to... Jednak ze wszystkich sił próbowała odrzucić tą myśl od siebie... Nie mógłby, nie on... Mimo to, pojawił się jakiś irracjonalny żal, i poczucie winy... że złamała własne zasady, że zrobiła, coś, czego nie powinna, i Ktoś ją właśnie za to ukarał... Raz za razem wybierała jego numer telefonu... Jednak cały czas tylko słyszała ten sam tekst.
            - Tu, Paddy Kelly, nie mogę w tej chwili odebrać telefonu. Jeżeli to coś ważnego, po sygnale zostaw wiadomość. Oddzwonię najszybciej, jak będę mógł. - potem charakterystyczny pisk. I nic więcej... Po jej policzku spłynęła samotna łza.
...

Nie pozwolili mu nawet wejść do środka. Cały czas ktoś się kręcił wokół niej, co rusz podłączali jej jakieś kroplówki... Już nie potrafił nawet na to patrzeć, a przecież na ogół był silny.
            - Niech Pan idzie do domu, czekanie tu naprawdę nie ma sensu. - powiedziała, podchodząc do niego pielęgniarka. Uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
            - Nigdzie się stąd nie wybieram. - powiedział, nadal wpatrując się intensywnie w szybę, za którą leżała Meggie. - Poczekam aż się obudzi. - dodał pewnie.
            - To naprawdę może trochę potrwać... Straciła sporo krwi. - powiedziała pielęgniarka zmartwionym tonem.
            - I tak tutaj zostaję. - powiedział. Dłońmi opierał się o szybę. Przyglądał się urządzeniom monitorującym pracę jej serca. Niemal słyszał ich pikanie przez zamknięte drzwi. Leżała nieruchomo, niemal nie odznaczając się na tle białej pościeli. Była taka krucha... I bał się o nią... Bał się, czy sobie poradzi... Z tym, że straciła swoje dziecko... Była przecież tak cholernie delikatna, a to zdecydowanie będzie dla niej ogromny cios. Z sali wyszedł lekarz, który wcześniej ją operował.
            - Jak ona się czuje? - zapytał.
            - Jej stan jest stabilny. - odpowiedział lekarz.  Ale z pewnością będzie ją czekała bardzo długa rekonwalescencja. Trzeba będzie pomyśleć o opiece psychologa. Pierwszy okres będzie dla niej wyjątkowo trudny. - dodał mężczyzna.      
- Rozumiem. - odpowiedział Paddy. - Czy mogę do niej wejść? - zapytał z nadzieją w głosie. Lekarz kiwnął nieznacznie głową.
- Proszę. - odpowiedział. - Ale tylko na chwilę. - dodał.
- Dziękuję. - powiedział starszemu mężczyźnie, a następnie chwycił klamkę i nacisnął ją. Przekroczył próg i zamknął drzwi za sobą. Podszedł wolnym krokiem do łóżka. Wokół słyszał nieustające brzęczenie urządzeń. Usiadł na taborecie, który stał obok. Wziął jej dłoń, leżącą na białej kołdrze w swoją i ścisnął ją delikatnie, nie chcąc jej zadać nawet najmniejszej porcji bólu.

- Meggie... - zaczął. - Pewnie nawet mnie nie słyszysz, ale... - kolejny głęboki wdech. - Obiecuję Ci, że wszystko będzie dobrze. Pomogę Ci przez to przejść. Nie zostawię Cię samej, rozumiesz? Przejdziemy przez to razem. Ty i ja. Obiecuję. Wszystko będzie dobrze. - powiedział, a potem pochylił się nad nią i pocałował delikatnie jej czoło. Teraz nie mógł zrobić nic więcej.  

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział LXXX

LXXX


            - Joy, jest już późno, jutro się będziesz uczyć. - po raz kolejny już powtarzał te same słowa. Było już dobrze po północy, a ona nadal tkwiła przy swoim biurku, wertując notatki z zajęć oraz jakiś gruby podręcznik, z którego kompletnie nic nie rozumiał. 
            - Muszę skończyć ten rozdział. - odpowiedziała. Powoli podniósł się z łóżka, na którym już leżał od jakiejś godziny i podszedł do niej. Przełożył rękę nad jej ramieniem i zatrzasnął książkę, która przed nią leżała.
            - Koniec na dzisiaj. - odpowiedział z uśmiechem.
        - Paddy... -westchnęła ciężko. - Ja naprawdę muszę... - zaczęła.
            - Kochanie, nic nie musisz. Jest już cholernie późno i jedyne co musisz, to wreszcie się wyspać, jesteś już przemęczona... Przecież od co najmniej dwudziestu minut nie przewróciłaś ani jednej stronny. Pewnie już nawet nie wiesz, o czym tak naprawdę czytasz, więc to kompletnie mija się z celem. Jutro jest kolejny dzień i będziesz się uczyć, a teraz do spania. - powiedział stanowczo, ale uśmiech na jego twarzy kompletnie odbierał jego słowom powagi, którą chciał uzyskać.
            - Tak jest tatusiu. - zasalutowała Joy, śmiejąc się głośno. - W takim razie idę się wykąpać. - powiedziała, zgarniając z półki koszulkę, w której spała i przeszła korytarzem do łazienki. Położył się z powrotem na łóżku, splatając dłonie pod głową. Ostatnio coraz gorzej dawał sobie radę... Nie potrafił jej nie dotknąć... Więc czasem wolał uciec, ale wiedział, ze to na dłuższą metę również nie zda egzaminu. Nie mógł jej zmusić, obiecał przecież sobie, że tego nie zrobi... Ale był tylko i wyłącznie facetem. Westchnął ciężko. Naprawdę było znacznie trudniej, niż przypuszczał. Zwłaszcza wtedy, gdy tak jak teraz wchodziła do sypialni z mokrymi włosami przylepionymi do szyi, z rumieńcami na policzkach i ubrana w jego, odrobinę na nią przydużą, koszulkę. Przełknął głośniej ślinę. Przyglądał się jak krząta się jeszcze po pokoju, układa notatki, chowa rzeczy do swojej komody. Widział, jak bierze z półki grzebień i zaczyna rozczesywać swoje długie włosy. Usiadła po drugiej stronie łóżka. Podniósł się na łóżku i usiadł za nią.
            - Mogę? - zapytał z niewinnym uśmiechem na ustach. Spojrzała na niego zaskoczona. Wyjął z jej ręki grzebień i zaczął sam przeczesywać delikatnie jej włosy, które spływały między jego palcami. Przymknęła swoje zielone oczy... Przechyliła głowę lekko do tyłu. Jego palce raz po raz zahaczały o jej białą szyję, wprawiając nie tylko jego, ale i jej ciało w drżenie. Tak niewinny dotyk... Obróciła się do niego twarzą.
            - Paddy... - zaczęła powoli, ale on nie dał jej dokończyć zdania.
            - Cii... - powiedział, kładąc jednocześnie palec na jej bladoróżowych ustach. - Nie zrobię nic, czego byś nie chciała, obiecuję. - powiedział, patrząc wprost w jej oczy. Uśmiechnęła się do niego, ale... w tym uśmiechu było coś więcej, w jej oczach widział coś więcej... Czuła, że to jest właśnie ten moment, że nie chce już dłużej czekać, że już nie potrafi po raz kolejny, widząc jego płonące oczy, czując jego dotyk, powiedzieć mu „nie”, że to wszystko już jest ponad jej siły.
            - Ja chcę... - wyszeptała, wydychając jednocześnie ciepłe powietrze, które otuliło jego palce, które spoczywały na jej twarzy. Zagryzła swoje wargi. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie... niepewność, ale i... pożądanie. To niesamowite pragnienie. Ale mimo, że bał się, że zmieni zdanie, zadał jednak to pytanie. I tak przecież widział w jej oczach odpowiedź.
            - Jesteś pewna? - jego słowa odbiły się echem od kremowych ścian. Skinęła tylko potwierdzająco głową... głos ugrzązł gdzieś w jej gardle. Nie potrzebował nic więcej, nie potrzebował żadnych innych słów. Żadnych innych zapewnień. Delikatnie ułożył ją na łóżku, całując każdy odsłonięty skrawek jej ciała. Wiedział, że dla niej to jest coś kompletnie nieznanego... I nie chciał niczego przyśpieszać. To miała być noc tylko i wyłącznie dla niej. Powoli podsuwał jej koszulkę, muskając swoim językiem każdy kolejny odsłonięty fragment jej ciepłej skóry... Czuł jak drży pod jego dotykiem. Był czuły, delikatny... Uniósł się lekko na łokciach, mając twarz tuż nad jej zarumienioną buzią. Schylił głowę i pocałował jej usta. Najpierw delikatnie muskając jej wargi, potem coraz bardziej zachłannie, łącząc własny język z jej. Przesunęła dłonie na jego plecy, rysowała niezidentyfikowane kształty na jego gorącej skórze. Jego język, powoli przejechał po jej policzku, następnie po brodzie, by na chwilę dłużej zatrzymać się na szczupłej szyi. Z jej gardła wyrwało się ciężkie westchnienie. Jedną dłoń nadal trzymał na wysokości jej głowy, natomiast druga badała jej ciało, poznając je powoli i ucząc się go niemal na pamięć. Jego gorące dłonie sprawiały, że była w kompletnie innym świecie... Był dokładnie taki, o jakim zawsze marzyła... Czuły, ale jednocześnie namiętny... Jego zaborcze usta... I nawet mimo tego, że wiedziała, że właśnie łamie jedną z najważniejszych swoich zasad, podświadomie czuła, że warto. Dla niego. Dla niej. Dla nich. A gdy po wszystkim, leżała wtulona w jego spocone ciało, była pewna, że podjęła właściwą decyzję... Bo nie mogłaby tego zrobić w żaden inny dzień i z żadną inną osobą.
...

Dopiero późną nocą była w stanie wyrzucić z siebie ten potok łez, który wcześniej tak uparcie nie chciał spłynąć po jej policzkach. Dotarło do niej, że po raz kolejny została sama, że po raz kolejny zaczyna życie od nowa... Życie, z którym kompletnie sobie nie radzi. Popełnia błąd za błędem... Z tym, że teraz te błędy, mogą ją kosztować znacznie więcej, bo teraz jest w niej ta maleńka istotka, która była jej całym światem. Jedyną osobą, która z nią teraz była. Siedziała na kanapie, kuląc się w niebieski koc. Nie potrafiła jakoś zmusić się do spania. Mimo tego, że sen byłby dla niej ukojeniem... Bała się go, bała się ciemności, samotności, którą jednak czuła. Była jak mała wystraszona dziewczyna w tym ogromnym świecie. Przytuliła głowę do poduszki, mocząc ją swoimi łzami. Dopiero zupełnie wyczerpana zasnęła jakiś czas później, pogrążając się we własnych koszmarach.  
...

Obudziła się, oddychając ciężko. Przed oczami nadal miała własne demony przekształcone w mary senne. Poczuła potworny ból w dole brzucha... Zwinęła się w kłębek, zaciskając mocno zęby, niemal do krwi. Miała ochotę krzyczeć! Kilka minut leżała na boku, kuląc się, najmocniej jak tylko mogła... Wdech, wydech...Wdech, wydech.
            - Boli!!! - przeraźliwy krzyk wyrwał się z jej gardła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że i tak nikt jej nie usłyszy. Przecież została sama, nikogo tu nie ma... Wyciągnęła dłoń w stronę szafki i zapaliła niewielką lampę. Kolejny krzyk przeszył jej zdarte gardło. Kolejny głęboki wdech... Na dworze panowała ciemność, musiał więc być środek nocy... Bardzo powoli, ograniczając ruchy niemal do minimum usiadła na łóżku. Jeszcze jeden głęboki wdech... Wdech, wydech... Na nic! Ból nadal nie ustępował. Delikatnie odsunęła kołdrę... Na jej twarzy malowało się nieme przerażenie. Na białym prześcieradle wyraźnie odznaczała się niemal kałuża krwi. Biel i czerwień.
            - Boże! - wrzasnęła, czując łzy skapujące już po jej twarzy. Z bólu, z żalu, ze strachu. Kolejna fala bólu zalała jej drobne ciało. Nie potrafiła się podnieść... Ból odbierał całą jej siłę... - Moje maleństwo... - wyszeptała. To przecież nie może się tak skończyć. Ostatkiem sił, podniosła z szafki telefon komórki... Pierwszy numer... Jedyny, który pamiętała tak dobrze, mimo, że tak dawno go nie wybierała. Czy odbierze? Czy pomoże? A może zwyczajnie odrzuci połączenie? Przecież miał do tego prawo... Łzy płynęły wartkim potokiem po jej policzkach. Nie miała tu nikogo innego... Nie zważała już na to, że on się dowie... To już teraz nie miało żadnego znaczenia. Byle tylko maleństwu nic się nie stało, byle tylko wszystko się dobrze skończyło... Trzęsącymi się niemiłosiernie palcami wybrała znany numer. Jeden sygnał... nic, drugi sygnał... nic... Przecież na pewno spał, był środek nocy... Trzeci sygnał, też nic. Już zupełnie straciła nadzieję, że odbierze ten telefon... Aż wreszcie usłyszała kliknięcie, a po drugiej stronie zaspany, męski głos, ten jeden, jedyny głos, który poznałaby zawsze i wszędzie...
            - Meggie... - kolejna porcja łez spłynęła na zakrwawione prześcieradło.
...
Podniósł się gwałtownie na łóżku i spojrzał na leżący na komodzie telefon. Wystarczył mu jeden rzut oka na to, by wiedzieć, że nie powinien go odbierać. Jest środek nocy, podpowiadał mu wiszący jeszcze wysoko na niebie srebrzysty księżyc. Mimo to sięgnął po aparat i wcisnął zieloną słuchawkę, niemal od razu żałując, że zwyczajnie nie odrzucił połączenia. Po drugiej stronie słyszał tylko głośny szloch przerywany urywanym oddechem dziewczyny, o której dawno już powinien zapomnieć. Ale nie mógł.

- Paddy, strasznie cię przepraszam, ale ja już…
- Co się stało, Meg? – odpowiedział mu tylko szum płynących po jej policzkach łez.
- Meggie, powiedz coś!
- On, ja… to znaczy…
- Zrobił ci coś? Meggie, odezwij się proszę! Meggie!
- Przepraszam, ja nie powinnam. To było głupie, nie powinnam do ciebie dzwonić. Przepraszam.
- Meg, nie rozłączaj się, Meg! Powiedz mi co się stało! W ogóle gdzie ty jesteś? Meggie!
Był przerażony. Ona nie należała do dziewczyn, które płaczą bez powodu, a teraz ledwo mógł ją zrozumieć przez nieudolnie tłumiony szloch. Spojrzał na kobietę, leżącą obok niego. Delikatnie zarumienione od gorąca policzki i ledwo dostrzegalny uśmiech na ustach. Widział cień rzęs na jej policzkach. Ale tym razem liczyła się tylko Ona. Podniósł się z łóżka i nadal w jednej dłoni trzymając telefon, drugą próbował założyć jakieś spodnie i koszulę.
- Meggie, powiedz mi gdzie jesteś! Meggie, zaraz u Ciebie będę!
- Nie, Paddy, to naprawdę bez sensu, nie powinnam była w ogóle o Tobie teraz myśleć.
- Meggie, nie wygłupiaj się, tylko podaj mi adres!  
Nie bardzo mógł odróżnić poszczególne słowa przez jej drżący głos ale w końcu mu się to udało. Szybko zapisał je na kartce, bojąc się, że jeszcze chwila i tak zwyczajnie zapomni.
- Meggie, nie rozłączaj się, bardzo Cie proszę! Daj mi 10 minut i u Ciebie jestem!
- Dziękuje… Wiesz, że jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć?
- Nie mów tak, zaraz u Ciebie będę – odpowiedziała mu tylko cisza.
- Meggie, powiedz coś, Meggie!
Cisza aż dzwoniła mu w uszach. Jeszcze raz spojrzał na Jo, a potem ujrzał przed sobą tylko przepiękne błękitne oczy, które teraz były pełne łez przez jakiegoś frajera, który ją skrzywdził i czym prędzej wybiegł z mieszkania.
...
Kilka razy przejechał na czerwonych światłach, nawet nie patrząc, czy nie wpakuje się komuś centralnie pod samochód. Teraz liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej dotrzeć do jej mieszkanie. Nie miał pojęcia co się stało. Do tego nie odbierała już jego telefonów. A co jeśli? Ale to słowo, nawet nie chciało mu przejść przez gardło. Na pewno nie! Jeszcze mocniej wcisnął pedał gazu i przemknął przed taksówkarzem jadącym z prawej. Usłyszał głośny dźwięk klaksonu. Jeszcze tylko kilka ulic. Jeszcze jedna... jeszcze bardziej przyspieszył, a strzałka szybkościomierza przesunęła się lekko w prawo. Przyglądał się numerom wypisanym na blokach. 7, 8, 9,10,11,... jeszcze moment, zatrzymał się na parkingu i wybiegł z samochodu. Bał się, tak zwyczajnie po ludzku się bał.... Że stało się jej coś poważnego. Nie miał pojęcia do czego zdolny był ten facet. Z impetem wparował na klatkę schodową i wbiegł po schodach, przeskakując po kilka stopni. Byle tylko szybciej... Nawet nie miał zamiaru pukać do mieszkania. Nawet jeżeli jest tam ten facet... Drzwi na szczęście były otwarte. Przez kilka sekund rozglądał się po pomieszczeniu, a następnie szybkim krokiem wszedł do sypialni... Do jedynego pomieszczenia, z którego wydobywało się blade światło lampki nocnej. Wszystkie inne pogrążone były w ciemności. Na łóżku leżała Meg... miała zamknięte oczy. Podszedł do łóżka... Z przerażenia, zakrył usta dłonią... Na kołdrze i prześcieradle wyraźnie odznaczały się ślady krwi... Spojrzał na jej wyjątkowo bladą twarz. Dotknął chłodnego policzka. Szybkim ruchem wyjął z kieszeni telefon.
            - Pogotowie, słucham? - usłyszał ciepły, damski głos.
            - Chciałbym wezwać karetkę. - odpowiedział nadzwyczaj pewnie. - Adres to Rosenstrasse 12, mieszkanie 25. - dodał.
            - A co się dzieję? - zapytała dyspozytorka.
            - Dziewczyna jest nieprzytomna, wystąpiło silne krwawienie. Nie wiem dokładnie co się stało. - powiedział. Przy ostatnich słowach jego głos zaczął się łamać. Na tylko tyle wystarczyło mu siły...
            - Rozumiem, już wysyłam karetkę. - odpowiedziała, kobieta, ciepłym, ale formalnym tonem.
            - Dziękuję. - odpowiedział, a następnie odłożył telefon. Ukląkł przy łóżku, złapał jej dłoń i ścisnął ją mocno, gładząc jednocześnie opuszkami palców jej wierzch.
            - Meggie? - zapytał. - Meggie, słyszysz mnie? - miał wrażenie, że rozmawia z umarłym. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - powiedział. - Zaraz przyjedzie karetka i na pewno Ci pomogą. - właściwie to chyba bardziej pocieszał siebie niż ją. Chciał zrobić coś jeszcze... ale ręce trzęsły mu się tak niemiłosiernie... Bał się, że zrobi jej jeszcze większą krzywdę. Widział cierpienie wymalowane na jej twarzy. Drgające powieki, jakby miała zaraz je otworzyć, ale nic takiego się nie działo. Nie wiedział, ile tak tkwił przy niej... minutę, pięć, dziesięć, a może godzinę. Usłyszał dzwonek do mieszkania, niemal wybiegł na korytarz i otworzył na oścież drzwi wejściowe.  Próg przekroczyli dwaj mężczyźni, obaj ubrani byli na czerwono. Kolor jej krwi..
            - Gdzie? - usłyszał suche pytanie. Wskazał ręką drzwi sypialni. Chciał wejść za nimi, ale zatrzasnęli mu drzwi przed nosem. - Proszę tu poczekać. - usłyszał tylko. Oparł się plecami o drzwi, oddychając głośno... Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tej pozycji. Zaczął krążyć po mieszkaniu... kilkakrotnie wydeptywał tą samą ścieżkę. Przedpokój, salon, kuchnia... Przedpokój, salon, kuchni... Przedpokój, salon, kuchnia. Z sypialni dochodziły pojedyncze głosy...
            - Słaby puls...
            - 5 wdechów...
            - 70/40... Spada...
Nic właściwie z tego nie rozumiał.
            - Musimy Panią zabrać... - usłyszał męski głos. Dopiero wtedy otworzyły się drzwi, a z pokoju wypadł drugi mężczyzna. Niemal zbiegł po schodach... Przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał, a następnie wszedł do pokoju.
            - Co jej jest? - zapytał.
            - Silne krwawienie... Ciąża jest zagrożona. Musimy ją natychmiast zabrać do szpitala. - odpowiedział mężczyzna. Słowa uderzyły w niego z niesamowitą siłą... Meg była w ciąży? I nagle powoli fakty zaczęły mu układać się w logiczną całość... Dlaczego spotkał ją wtedy w sklepie dziecięcym... Pewnie kupowała rzeczy dla swojego dziecka... Tylko dlaczego była wtedy aż tak bardzo przerażona? Czyżby? Przerażenie wyryło się na jego twarzy niczym stygmat... Czy to mogło być...? Czy to mogło być jego dziecko? To przecież wszystko by wyjaśniło. Przecież wtedy, gdy przyjechał do Berlina... No tak, nawet o tym nie pomyślał. Spał z nią, ten jeden ostatni raz... To wszystko miało teraz sens. Nie chciała żeby wiedział. Rozumiał to...  Znał ją, nie chciała go do niczego zmuszać... Właśnie taka była, chciała radzić sobie sama... A potem dotarło do niego coś jeszcze... Ciąża zagrożona... A co jeżeli? Co jeżeli ona straci dziecko? Nie może go stracić!
            - To, cholera niech Pan coś zrobi! - wrzasnął na ratownika. - Ona musi żyć! Niech Pan coś zrobi, do cholery! - po jego twarzy spłynęło kilka pojedynczych łez, a przecież on prawie nigdy nie płakał. Nie spuszczał wzroku z mężczyzny... intensywne spojrzenie granatowych tęczówek.
            - Niech się Pan uspokoi. - powiedział ratownik, dotykając dłonią jego ramienia. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby Pańskie dziecko i żona byli cali i zdrowi. - odpowiedział uspokajająco. Nawet nie miał zamiaru zaprzeczać... Gdyby teraz powiedział, że Meg jest tylko jego byłą dziewczyną, i nawet nie czy jest ojcem, straciłby jakąkolwiek możliwość dowiedzenia się czegoś o jej stanie. Do pomieszczenie wrócił drugi mężczyzna, obaj ułożyli Meg na noszach.
            - Jaki szpital? - zapytał tylko, na nic więcej nie było go stać.
            - Do szpitala Św. Józefa. - odpowiedział mężczyzna. Widział jak na moment uchyliła swoje powieki, jej oczy błyszczały bólem.
            - Będę tam! - odpowiedział, patrząc w jej oczy, następnie wpadł do kuchni, szukając kluczy do mieszkania. Przegrzebał szuflady, ale nigdzie ich nie było. Stanął w przedpokoju... przez kilka chwil rozglądał się po pomieszczeniu, aż wreszcie dojrzał pęk leżący w koszyki na komodzie. Wyjął go, a następnie wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Wrzucił klucze do kieszeni kurtki i zbiegł po schodach do samochodu. Byle tylko jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. 

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział LXXIX

LXXIX


            - Cześć, Meg - powiedział Nick, stając w progu jej mieszkania. Uśmiechał się do niej ciepło, opierając się o futrynę drzwi. - Przyniosłem lody - dodał, porozumiewawczo, unosząc przy tym sporych rozmiarów plastikowe pudełko, które trzymał w dłoniach.
            - Wejdź. - odpowiedziała z uśmiechem, wskazując gestem dłoni na salon. Nick zdjął buty, następnie kurtkę i szalik, a potem powiesiwszy wszystko na wieszaku w przedpokoju, wszedł za nią do salonu. W rogu pokoju paliła się lampa, na kanapie leżał rozłożony koc, a na stole tuż obok kubka zielonej herbaty, leżała rozłożona książka. Usiadł na fotelu, a Meg w tym czasie, przeszła do kuchni nałożyć lody do pucharków.
            - Przyszedłeś tylko z wizytą towarzyską, czy masz do mnie jakąś sprawę? - zapytała, gdy już wróciła do salonu, jednocześnie podając mu naczynie i łyżeczką. Następnie sama usadowiła się na swoim miejscu na kanapie, opatulając szczelnie kocem.
            - Właściwie to... - zaczął powoli. Nie bardzo wiedział, jak zacząć ten temat. Nie chciał jej zostawiać, obiecał, że jej pomoże, a teraz złapał się pierwszej, lepszej okazji, aby uciec. Ale zwyczajnie się bał, że nie podoła... Bał się, że pojawi się ten facet i sprzątnie mu sprzed nosa wszystko, na czym mu tak zależało... I chyba wolał odpuścić, wtedy, kiedy nie zdążył się jeszcze tak do końca zaangażować. - Dostałem propozycję pracy... - powiedział, cicho, patrząc we własne dłonie splecione na kolanach.
            - To świetnie! - ucieszyła się. - Opowiadaj, co to za praca? - zapytała, podekscytowana, zanim jeszcze zdążyła przełknąć łyżkę lodów, którą przed chwilą włożyła do ust. - uśmiechnął się blado, widząc ten gest. Normalnie pewnie wybuchnąłby śmiechem, ale nie dzisiaj. Radość była ostatnio rzeczą, o której teraz by myślał.
            - Na uczelni... Miałbym prowadzić wykłady z prawa cywilnego... Niby nic specjalnego, ale spore możliwości, wiesz... wyjazdy, jakieś konferencję... mógłbym wreszcie skończyć doktorat. - powiedział, nadal na nią nie patrząc. 
            - A gdzie? - zapytała. To było zdecydowanie pytanie, na które nie miał jeszcze ochoty odpowiadać. Chciał jak najdłużej unikać tych słów. Na tyle daleko, abym w ciągu doby nie mógł do Ciebie przyjechać? Nawet dla niego brzmiało to beznadziejnie. Przez chwilę zapanowała między nimi cisza... Jedna z tych, ciążących, przykrych... - Nick? - wypowiedziała jego imię... Jej słodki głos. Bał się czy będzie potrafił odejść stąd z twarzą...
            - W Stanach... Na Harvardzie. - powiedział.
            - Oh... - westchnęła. Nie tego się spodziewała. Była pewna, że powie Kolonia, Berlin... Cokolwiek, ale nie coś na niemal drugim krańcu świata. - To dla Ciebie duża szansa... - powiedziała, uśmiechając się do niego blado. Znowu zostanie sama... Ze wszystkimi swoimi problemami, troskami... Znowu ktoś ją zostawia. Czy to jakieś fatum? Życiowy pech? Jakaś kara za to, że ona kiedyś uciekła?
            - Tak wiem... - odpowiedział, wzdychając ciężko.                     
            - Podjąłeś już decyzję? - zapytała. Dopiero wtedy podniósł oczy i spojrzał prosto w jej jasne tęczówki. Po co właściwie pytała? Gdy zobaczyła jego wzrok, to było oczywiste. Wyjeżdża... Pytanie tylko kiedy? I jak zbierał się, aby jej o tym powiedzieć? - Kiedy wyjeżdżasz? - zapytała, ale uśmiech już nie gościł na jej bladej buzi.
            - Dzisiaj w nocy mam samolot. - powiedział. - Przepraszam, Meg, że nic nie mówiłem... Bałem się Twojej reakcji. Wcześniej obiecałem, że z Tobą będę, że Ci pomogę, a teraz...Głupio to wyszło. - powiedział.
            - W porządku. To Twoja szansa, Twoja praca. Nie możesz rezygnować ze wszystkiego, ze względu na mnie... Z resztą jesteśmy tylko przyjaciółmi, nigdy Cię tu nie trzymałam i nie będę tego robić. - powiedziała, przyglądając mu się uważnie. Sprawiał wrażenie nie tyle smutnego, co zwyczajnie zrezygnowanego... Jakby się poddał... Tylko nie bardzo wiedziała, jaka walka aż tak bardzo go wykończyła. - Powinieneś się rozwijać, Nick. Ja... ja sobie poradzę, do tej pory sobie radziłam, to i teraz będę. O mnie nie musisz się martwić.
            - Przepraszam... - powiedział jeszcze raz.
            - Nie masz mnie za co przepraszać, Nick. To Twoje życie, nie marnuj go ze względu na mnie. - powiedziała, szczelniej otulając się kocem. Nawet na lody już straciła apetyt, a przecież tak bardzo je uwielbiała. - O której masz ten samolot? - zapytała.
            - O drugiej. - odpowiedział.
            - Czyli przyszedłeś się pożegnać? - zapytała. No tak, czego się niby spodziewała. Wiedziała, że odejdzie... Zawsze wszyscy odchodzą, prędzej czy później. Chyba taki już jej los... Samotność. Spojrzał na nią równie, co ona, smutnym wzrokiem i lekko skinął głową na potwierdzenie jej słów. - To powiedz to wreszcie. - powiedziała. W jej głosie słychać było żal, mimo, że tak bardzo pragnęła go ukryć.
            - Do widzenia Meg. - powiedział.
            - Nie obiecuj, jeżeli nie masz zamiaru spełnić. - odpowiedziała. Zmieszał się wyraźnie na jej słowa. Podszedł do niej wolnym krokiem.
            - Mogę? - zapytał, wyciągając w jej stronę ramiona. Widziała jak jego oczy błyszczą, nigdy nie widziała żeby płakał... To był pierwszy raz... I ostatni, pomyślała.
            - Jasne. - wymuszony uśmiech na jej ustach. Przytulił ją mocno do siebie. Ten jeden ostatni raz mógł poczuć jej ciało obok swojego. Mógł poczuć zapach jej włosów, dotyk ciepłych dłoni... Po kilku dobrych minutach oderwała się od niego.
            - Pa, Nick. - uśmiechnęła się blado. Nie chciała mówić, żegnał. To byłoby całkowite zamknięcie jakiegoś etapu w jej życiu... Kolejnego już przecież. Nie chciała spalić za sobą kolejnego mostu,.. a może już tak naprawdę to zrobiła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
            - Pa, Meggie. - wydukał. Jeszcze na moment przyciągnął ją mocno do siebie, a potem pocałował jej sine usta. Nie potrafił sobie tego odmówić. Ten jeden jedyny raz. Właściwie pierwszy i ostatni pocałunek. Jedno wspomnienie. Jedno marzenie, które się spełniło. Wiedział, że nigdy go nie pokocha, ale tyle mógł mieć. Jej usta, jej ciało, chociaż na ten jeden krótki moment. Jej drobna postać w jego ramionach. Przez kilka przepięknych minut. Oderwali się od siebie. Nie odezwała się nawet słowem, nie chciała... Nawet jeżeli zrobił to wbrew jej woli. Tylko tyle mogła dla niego zrobić. Dać mu to, czego tak bardzo pragnął. I tak wiedziała, że odejdzie. Uścisnął jeszcze jej dłoń, a potem skierował swoje kroki w stronę korytarza. Powoli ubrał buty, następnie szalik oraz kurtkę. Stanął jeszcze na moment w progu, przyglądając się jej wątłej postaci, wyszeptał jeszcze tylko ciche...
            - Kocham Cię... - a potem wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Tym razem nie płakała, jej oczy były suche jak pustynia. Było jej tylko trochę przykro, tak zwyczajnie, po ludzku. Tak jak zawsze, gdy ktoś wyjeżdża gdzieś w dalszą podróż. Na nic więcej nie było jej stać.
...
Umówił się z ze swoim bratem na piwo w jakimś podrzędnym barze, w którym zdecydowanie nikt się go nie spodziewał, jednak Jimmy jak zwykle się spóźniał. Spojrzał po raz kolejny na zegarek na przegubie jego dłoni. Już dawno nie miał okazji tak po prostu się napić i wyluzować. Poczuł, jak ktoś klepie go mocno w ramię, a zaraz za tym gestem, pojawił się Jim.
            - Sorry, stary, ale musiałem coś jeszcze załatwić na mieście, skoro już się przywlokłem tyle kilometrów do Berlina. - powiedział Jim, siadając obok niego na stołku barowym.
            - W porządku. - powiedział, przełykając łyk zimnego piwa, które stało przed nim w półlitrowej wysokiej szklance. - Chcesz też? - zapytał brata, wskazując na naczynie.
            - Właśnie... - skinął na barmana, który krzątał się przy bardzo.- Duże piwo. - powiedział. - No to, opowiadaj, braciszku, czemu tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać, co? - zapytał.
            - A musiał być jakiś powód? - zapytał, Paddy. - Ostatnio raczej rzadko zdarzało nam się po prostu wyskoczyć gdzieś do baru i postanowiłem to nadrobić. - uśmiechnął się do brata.
            - Udam, że Ci wierzę. - zaśmiał się Jimmy, a następnie upił spory łyk piwa, które barman właśnie przed nim postawił. Przez chwilę nie odzywali się do siebie, sącząc alkohol. Taka niekrępująca cisza, moment na przemyślenie niektórych spraw. - To, powiesz wreszcie, o co chodzi? - zapytał ponownie.
            - Po prostu... chciałem pogadać, nie ma w tym jakiejś przesadnie skomplikowanej historii. - odpowiedział, Paddy.
            - No to, mów, ja chętnie Cię posłucham. - powiedział, Jim, przyglądając się uważnie młodszemu bratu. Tak naprawdę wiedział dokładnie o co chodzi, Angelo już zdążył wspomnieć, że Paddy nie radzi sobie z własną przeszłością, ale on chciał to usłyszeć od samego zainteresowanego. Rozumiał brata... Naprawdę go rozumiał. Pamiętał, jak przeżył rozstanie, to nagłe pójście do zakonu, potem jeszcze szybsze wyjście. Przyjazd do Berlina, seks z byłą... Potem parę, właściwie tygodni później, zaręczyny z inną... Miał wrażenie, że to desperackie pragnienie ułożenia sobie życia... Z kimkolwiek, jakkolwiek, ale tylko po to, żeby po raz kolejny nie doświadczyć tej parszywej pustki w sercu.  Nie dziwił mu się... Pragnienie bycia kochanym było czymś normalnym, ale nie za wszelką cenę.  - Problemy w raju? - próbował jakoś rozładować napięcie, które zaczęło się zbierać gdzieś pod skórą.
            - Nie... - odpowiedział odrobinę niepewnie, Paddy.
            - Coś chyba nie jesteś o tym przekonany. Co jest grane? - zapytał.
            - Naprawdę nic... Po prostu, chyba zrozumiałem, że przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć... Nawet jeżeli wyrzucimy ją z głowy na jakiś czas, to ona i tak kiedyś do nas wróci, i to ze zdwojoną siłą. - powiedział otwarcie.
            - Czyżby, Meggie? - zapytał, Jim. 
            - Spotkałem ją jakiś czas temu... Szukałem wtedy mieszkania dla siebie i Joy, no i akurat wpadliśmy na siebie w centrum. Wychodziła z jakiegoś sklepu dziecięcego. Początkowo jakoś mi to przemknęło, ale ostatnie kilka tygodni... Wiesz, jak jest... Ja już dawno nie... Joy nie chce, ja wiem, ma swoje zasady i szanuję to... Staram się jak mogę, ale to jest cholernie trudne. Mieć w łóżku dziewczyną i spać metr od niej... Ja chyba tak nie potrafię. Zwłaszcza, że z Meg... Z Meg było zupełnie inaczej. - westchnął ciężko, nie lubił mówić o swoich uczuciach, nawet własnemu rodzeństwu. Czuł się wtedy taki słaby...
            - Chyba nie ogarniam, o co Ci chodzi. - powiedział, Jimmy, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
            - Tu nie ma nic do rozumienia... od kilku dni, śni mi się, że śpię z byłą dziewczyną... I to ze szczegółami, łącznie z kolorem jej bielizny. Czuję się z tym parszywie, a z drugiej... Wiem, że gdyby nie to, że Joy nie chce, nie byłoby tego problemu. Znaczy... ja nie mówię, że to jest jej wina, to moja... Tylko, że ja sobie nie radzę z tym całym czekaniem, ja tak nie potrafię.
            - Ale jej nie zmusisz, Paddy. - odpowiedział pewnie Jimmy. - Prawda? - zawahał się lekko przy tym pytaniu.

            - Jasne, że nie. - odpowiedział od razu, młodszy. Nie miał prawa, żeby ją do czegokolwiek zmuszać, a tym bardziej do czegoś, czego zdecydowanie nie chciała, do czegoś, co było sprzeczne jej zasadom. Nie mógłby... Nie? 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział LXXVIII

LXXVIII


Po raz kolejny obudził się nad ranem, cały zlany potem... Przeczesał dłonią wilgotne włosy... To zdecydowanie było złe... Czarna koronkowa bielizna... Tylko tyle pamiętał z dzisiejszego snu... A może aż tyle? Zagryzł swoje wargi, powstrzymując głośne westchnienie. Na zegarze stojącym na szafce, było kilkanaście minut po piątej... Już i tak nie zaśnie. Powoli podniósł się z łóżka i od razu swoje kroki skierował do łazienki... Zimny, niemal lodowaty prysznic był jego sposobem na przetrwanie kolejnego dnia. Potem ogolił się, ubrał koszulkę i spodnie... Gdy wszedł do kuchni, na niebie zaczynało szarzeć... dochodziła już szósta. Wsypał kawę do ekspresu i włączył urządzenie. Po chwili w kuchni, a także w całym mieszkaniu rozniósł się mocny zapach świeżo zmielonych ziaren kawy. Zaciągnął się ostrym powietrzem... Wspomnienia... Pokręcił przecząco głową, próbując odrzucić od siebie wszystkie myśli, wszystkie obrazy, które stawały mu przed oczami.
            - Wcześnie wstałeś... - usłyszał głos. W progu, opierając się o futrynę, stała Joy. Była ubrana w przydużą na nią koszulkę... Jego koszulkę... Uśmiechnął się na ten widok. - Stało się coś? - zapytała.
            - Wiesz, że wyglądasz w niej znacznie lepiej, niż ja? - zapytał się, mrugając do niej. Przez chwilę marszczyła swoje czoło, intensywnie myśląc nad tym, o czym on tak właściwie mówi, a potem odwzajemniła jego uśmiech.
            - Wiem. - zaśmiała się. - Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - powiedziała, podchodząc do blatu. Usiadła na nim i założyła nogę na nogę.
            - Jakoś tak... Obudziłem się i uznałem, że nie warto już się kłaść powrotem, skoro zaraz będzie świtać. - odpowiedział. To nie była prawda... Zresztą ostatnio coraz częściej nie mówił całej prawdy... I wcale nie czuł się z tym dobrze... Nienawidził siebie za to, że ją okłamuję... Ale jeszcze bardziej nienawidził się za to, że śpiąc z nią w jednym łóżku, myśli o innej... Nie tak to powinno być... Powinna być jego pierwszą myślą, gdy się obudzi, i ostatnią, gdy zasypia... A ostatnio zdecydowanie zbyt rzadko tak było.
            - Dostanę też kawę? - zapytała, wskazując na urządzenie, stojące za nim. W dzbanku już pojawiała się czarna, parująca ciecz.
- Pewnie, że tak. - odpowiedział, uśmiechając się do niej. Odwrócił się w stronę szafek i z jednej z nich, wyjął dwa kubki. Jeden był biały, a drugi czerwony... oba miały kształt serca... Prezent kupiony specjalnie dla niej... Na walentynki... Postawił oba kubki na blacie i nalał do nich świeżej, aromatycznej kawy, następnie jeden z nich, podał Joy. Objęła kubek dłońmi i wciągnęła głęboko pachnące powietrze do płuc, zaś jej twarz oblepił delikatny obłoczek pary... Wyglądała przy tym tak uroczo... Lekko zaspane oczy, poskręcane w delikatne fale, jasne włosy, rumieńce na policzkach... niewielki ślad odciśniętej poduszki... czarna koszulka sięgającą jej do połowy uda, dużo na nią za dużo... Ale i tak wyglądała w niej uroczo.
- Czemu mi się tak przyglądasz? - zapytała.
- Piękna jesteś, wiesz? - zapytał.
- Nawet o szóstej rano? - spojrzała na niego niby poważnym wzrokiem. Upiła łyk gorącej kawy... jej smak, pobudzał wszystkie zmysły...
- Zwłaszcza o szóstej rano. - zaśmiała się, słysząc jego słowa. - I w mojej koszulce - dodał, mrugając do niej. Zarumieniła się lekko...
- Wygodna jest... - powiedziała cicho. Upiła kolejny łyk gorącego napoju... On również sięgnął po swój kubek. Stał, opierając się o blat kuchenny... Nadal za wszelką cenę, próbując się pozbyć wizji dzisiejszego snu...
- Na którą idziesz na zajęcia? - zapytał.
- Na ósmą... - westchnęła ciężko. - Więc zaraz będę się musiała niestety zbierać...
- A w ogóle, to zjesz śniadanie? - zapytał, śmiejąc się.
- No nie wiem, nie wiem... - udała, że się zastanawia.
- Ja wiem, że kucharz to ze mnie żaden, ale jajecznicę to jeszcze potrafię zrobić... wody też nie przypalam... zazwyczaj... - na te słowa wybuchła szczerym radosnym śmiechem.
- Dobra... przekonałeś mnie... - odpowiedziała pomiędzy atakami śmiechu. - W takim razie, ja idę się ogarnąć, a ty... - spojrzała na niego, niby to poważnie. - postaraj się nie spalić kuchni, dobra? Może się jeszcze przydać... - uchyliła się przed nadlatującą w jej stronę ścierką i śmiejąc się głośno, wybiegła z kuchni, a następnie wparowała do łazienki. Przekręciła blokadę. Usłyszała walenie do drzwi...
- I tak Cię dopadnę... - odpowiedział groźnie, ale słyszała jak niemal parska przy tym śmiechem.
...

Pukanie do drzwi mieszkania, oderwało ją od przeglądanej właśnie książki. Co prawda, był to tylko jakiś wykładowy bełkot, ale niestety nie miała innego wyjścia, musiała to przeczytać na kolejne zajęcia... nawet jeżeli zupełnie nie miała na to ochoty.
            - Ja otworzę! - usłyszała krzyk w przedpokoju. Mimo to, powoli podniosła się zza swojego biurka i wyszła na korytarz, słysząc w nim co najmniej kilka głosów. - Mamy gości. - Paddy uśmiechnął się do niej.
            - Właśnie widzę. - odpowiedziała z uśmiechem, przyglądając się dwójce nowoprzybyłych.
            - Mahomet nie chciał przyjść do góry, to góra przyszła do Mahometa... - zaśmiał się Angelo, pomagając zdjąć kurtkę swojej żonie, a następnie odwieszając rzeczy na wieszak. - No, a że Wy nie bardzo reflektujecie na wizyty, to postanowiliśmy wpaść... Jakbyśmy się zapowiadali, to Paddy na pewno by coś wymyślił... - dodał, mrugając do blondynki.
            - Ej! - dostał po głowie od starszego brata. - Ja uwielbiam nasze rodzinne spotkania... po prostu zawsze dzwoniłeś w nieodpowiednim momencie... - dodał, śmiejąc się i poklepał brata po ramieniu. - Ale wchodźcie... przecież nie będziemy tak stać w korytarzu, prawda? - wskazała dłonią na salon i poprowadził gości w tamtym kierunku.
            - To ja pójdę zrobić coś do picia. - powiedziała Joy. - Na co macie ochotę? - zapytała, uprzejmie, uśmiechając się w stronę gości.
            - Ja, kawę. - odpowiedział Angelo od razu. - Paddy też... - odpowiedział od razu za brata.
            - A ty, Kira? - zapytała Joy.
            - Ja? Herbatę, poproszę. - odpowiedziała. - I może Ci pomogę? - zapytała.
- Dam sobie radę... Ty jesteś gościem. - uśmiechnęła się do brunetki.
            - Ja w tym czasie pokroję ciasto. - powiedziała z uśmiechem Kira. Joy popatrzyła na nią z lekkim zaskoczeniem w oczach... Ciasto? Kira uniosła trzymane w rękach pudełko, owinięte w brązowy papier, niemal parskając śmiechem. - Chyba nie myślałaś, że przychodząc bez zapowiedzi, niczego ze sobą nie przeniesiemy...
            - Chyba nie będę odpowiadać na to pytanie... - zaśmiała się Joy. Następnie obie panie przeszły do kuchni, zostawiając Pada i Angelo na drugim krańcu pomieszczenia, w którym mieścił się salon.
            - Idziemy na chwilę do mnie! - krzyknął starszy, patrząc w stronę Joy. - Chcę pokazać jeden tekst Angelo. - uśmiechnął się do niej.
            - Ten, którego tak uparcie nie chcesz mi pokazać, bo ponoć jest o mnie? - zmieszał się wyraźnie na jej słowa i przez chwilę nie bardzo wiedział, co powinien odpowiedzieć... Kolejne kłamstwo... To dla jej dobra, wmawiał sobie. Jego jedyne usprawiedliwienie...  
            - Tak, właśnie ten... - wydukał, i niemal wypchnął brata z salonu.
...

            - Hej! - głos Angelo był na tyle głośny, aby wyraźnie było słychać, że jest zirytowany, i na tyle cichy, aby dziewczyny, które były w kuchni, nie słyszały podniesionych głosów. - O co Ci chodzi, co? Jak chciałeś pogadać, to mogłeś powiedzieć, a nie wyrzucać mnie z własnego salonu... Mnie tam było całkiem wygodnie. - dodał.
            - Ale tam nie moglibyśmy normalnie porozmawiać. - odpowiedział spokojnym tonem Paddy.
            - Niby dlaczego? Myślałem, że przed najbliższymi nie ma się tajemnic... - powiedział, Angelo, przyglądając się uważnie starszemu bratu.
            - Będziesz mi teraz prawił kazania? - zapytał, Paddy.
            - Nie, po prostu usiłuję się dowiedzieć, co jest grane. - odpowiedział. - Sprawiasz wrażenie, jakbyś bał się własnego cienia... - dodał. - Co jest? - zapytał, poważnie.
            - No bo... - westchnął ciężko.
            - Kurde, Paddy! Jak już mnie tu wyciągnąłeś, to chociaż powiedz o co, Ci chodzi! Znowu coś zmalowałeś... Ostatnio tak się zachowywałeś po spotkaniu z Tą dziennikarkę... Znowu gdzieś na nią wpadłeś i próbowała Cię zaciągnąć do łóżka? - zapytał.
            - Nie, nie chodzi o dziennikarką...
            - No to, o co? - zapytał, Angelo.
            - O Meggie... - wyszeptał, odwracając wzrok w stronę okna.
            - O Meggie? - spojrzał na brata zaskoczonym wzrokiem. Ostatnio w ogóle nie wspominał o swojej byłej dziewczynie... Był pewny, że dla Paddy’ego to już kompletnie skończona historia... Miał narzeczoną, nowe mieszkanie... zaczął układać sobie życie jeszcze raz... I wszystko wydawało się być w zupełnym porządku... Ale chyba jednak nie do końca. Coś musiało być nie tak... Skoro Paddy znowu zaczął wspominać Meggie...To nie wróżyło niczego dobrego.
            - Tak... Śniła mi się ostatnio... - przez chwilę Angelo miał ochotę wybuchnąć śmiechem... Przejmował się tym, że śniła mu się była dziewczyna? Przecież to było idiotyczne... Jednak ton starszego brata... Powstrzymał się... Coś tu nie grało... Samo to, że ktoś się mu śnił, nie mogło aż tak na niego wpłynąć... A Paddy był wyraźnie wykończony... Miał podkrążone oczy, rozbiegane spojrzenie...
            - A co takiego Ci się śniło? - zapytał,... ale gdy spojrzał w oczy brata, wiedział już, że nie potrzebuje jego odpowiedzi. To było aż nazbyt oczywiste. To nie mógł być zwyczajny sen... tu musiało chodzić o coś więcej... Znacznie więcej...
            - To nie był jeden raz, Angelo... Nie śpię od prawie tygodnia... Ja, co noc... z nią... - przeczesał dłonią zmierzwione włosy. - Nawet nie wiesz, jak parszywie się z tym czuję... Joy, leży obok mnie, to jak się ufnie do mnie przytula, a ja co? Cholera! - zaklął i kopnął nogą łóżko.
            - To tylko sny, Paddy... Nie traktuj ich poważnie! - powiedział, Angelo. - Chcesz się wykończyć? To jesteś na świetnej drodze... Tylko, że ty masz narzeczoną, jesteś szczęśliwy, a to, że... uznajmy to za wypadek przy pracy... Sen to sen. Bez względu na jego treść. Nie zrobiłeś nic złego... Z resztą, po prostu o tym nie myśl, zdarza się. - dodał i uśmiechnął się do brata pokrzepiająco, ale w odpowiedzi otrzymał tylko ciężkie westchnienie.

            - Taa... Zdarza się, tylko pytanie, czemu zawsze mnie...? - Jednak na to pytanie Angelo nie miał już odpowiedzi. Oboje wrócili więc do salonu, gdzie na stole czekała już na nich gorąca kawa oraz pyszne czekoladowe ciasto. 

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział LXXVII

LXXVII


            - Jesteś na mnie zły, prawda? - zapytała, dotykając jego dłoni i patrząc prosto w jego oczy znad swojego talerza. Siedzieli w jakiejś niewielkiej, przytulnej knajpce przy rynku. Paddy, odkąd wyszli z mieszkania, właściwie niewiele się odzywał. Niby cały czas się uśmiechał, trzymał jej dłoń, ale... był jakiś inny. I była pewna, że to jej wina... jej i tej sytuacji, która miała miejsce jakiś czas temu w ich kuchni.
            - Dlaczego mam być na Ciebie zły? - zapytał, a jego twarz przyozdobił lekki uśmiech.
            - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie... - powiedziała. Westchnął głośno.
            - Nie jestem na Ciebie zły, Joy... Bardziej na siebie... - powiedział, ściskając mocniej jej ciepłą dłoń. - Nie powinienem był... Wiedziałem, że ty nigdy... Przepraszam... - dodał cicho. - Po prostu to jest trudne... Być obok Ciebie... i nic nie zrobić... Nie wiem czy tak potrafię...
            - Wiem... i właśnie dlatego przepraszam... że przeze mnie...
            - Ciii... - powiedział, dotykając palcem jej ust. - Po prostu muszę się tego nauczyć... Tyle... - wypuścił głośno powietrze z płuc. - Napijemy się jeszcze kawy czy to już w domu? - zapytał, uśmiechając się do niej ciepło.
            - W domu. - odpowiedziała, odwzajemniając jego uśmiech. Oboje powoli podnieśli się ze swoich krzeseł, Paddy wyjął kilka banknotów i włożył je do okładki leżącej na stoliku. Pomógł Joy założyć jej płaszcz, a następnie sam ubrał swoją kurtkę. Chwycił jej drobną dłoń, odzianą w zieloną, wełnianą rękawiczkę i powoli razem opuścili restaurację.
...
Stała przed półką w sklepie, wybierając jakieś owoce... Ostatnio nie czuła się zbyt dobrze. Lekarz, co prawda mówił jej na ostatniej wizycie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a dziecko rozwija się prawidłowo, ale ona czuła, że coś jest nie do końca tak, jak być powinno. Coraz częściej pobolewał ją brzuch, miewała skurcze... Nerwy... Tłumaczyła to sobie. Mieli ciężki okres w pracy... kilka nowych projektów, coś innowacyjnego... Siedziała po godzinach w pracy... Więc była dodatkowo wyjątkowo przemęczona... Także coraz częściej bóle głowy dawały o sobie znać... Mimo, że dotąd nigdy nie miewała migreny. Przetarła zmęczone oczy... Może powinna wziąć sobie jakiś urlop i zwyczajnie odpocząć od tego wszystkiego? Oparła się dłońmi o wózek i przejechała nim kilka metrów do przodu, chcąc się dostać do półek z warzywami... Poczuła jak świat zawirował jej przed oczami... mocniej przytrzymała się wózka. Zacisnęła mocno powieki i starała się oddychać równomiernie... Kilkanaście głębokich oddechów później, otworzyła ponownie powieki... Nadal jeszcze świat miał lekko zamglone kontury, ale przynajmniej nie miała już przed oczami kolorowych szlaczków na czarnym tle...  Szybko dokończyła zakupy, dokładając jeszcze do koszyka jakąś czekoladę i ciastka, których jedzenie stało się ostatnio jej hobby... Uśmiechnęła się... Czekolada i tak była lepsza niż kiszone ogórki... Zdecydowanie wolała tą wersją... Przy kasie zapłaciła za zakupy, a potem wolnym krokiem opuściła sklep. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc... Na dworze panował mróz, ale słońce świeciło mocno, tworząc skrzenie na powierzchni białego puchu. Przyglądała się biegającym po śniegu dzieciom... Jedne lepiły bałwana, inne obrzucały się śnieżkami, śmiejąc się przy tym głośno i chowając za drzewami w celu uniknięcia mokrych pocisków. Nagle poczuła zimno na swoich plecach... Odwróciła się... Widziała jak w jej stronie biegnie drobny ciemnowłosy chłopczyk. Najwyżej pięcioletni. Jego włoski przykleiły się do mokrego czółka.
            - Pseplasam, Panią... Ja nie chciałem... To było niechcący . - jego usteczka drżały wyraźnie.
            - Nic się nie stało, kochanie. - odpowiedziała, uśmiechając się do niego i poprawiając jego czapkę, która w międzyczasie zdążyła mu się prawie całkowicie osunąć na brązowe błyszczące oczka.
            - Na pewno? - zapytał, a jego usteczka nadal były skierowane w dół, niby w podkówkę.
            - Na pewno. - odpowiedziała, nadal się do niego uśmiechając. Niemal natychmiast  jego twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. Chwycił jej dłoń odzianą w czerwoną rękawiczkę. - Pobawi się Pani z nami? - zapytał, wskazując na dwójkę dzieci stojących za jego plecami. Chłopiec i dziewczynka. On miał najwyżej jakieś siedem lat, i był chyba najstarszym z rodzeństwa, dziewczynka zaś mogła mieć najwyżej cztery i była uroczą blondyneczką o kręconych włoskach wystających spod granatowej czapki.
            - Peter! - usłyszała donośny damski głos. Podeszła do niej niewysoka kobieta o krótko obciętych jasnych włosach. - Przepraszam za syna. - powiedziała, uśmiechając się do niej przepraszająco. - Dzieciaki, wracamy już do domu. - dodała, patrząc w stronę swoich pociech. - Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się przecież nie stało, prawda? - uśmiechnęła się do chłopca. Kobieta również się uśmiechnęła, a następnie odwróciła się i wzięła za rękę dwójkę młodszych dzieci i skręciła w stronę pobliskich kamienic. Przez chwilę przyglądała się, jak się oddalają, krocząc przez zaspy zalegające na chodniku. Gdy doszli do drzwi, chłopiec... Peter, odwrócił się jeszcze i pomachał do niej jedną ręką. Odmachała mu, uśmiechając się ciepło... Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że za kilka lat właśnie takie maleństwo będzie kroczyło obok niej... Jej dar od Boga... Odwróciła się w drugą stronę i udała się w stronę swojego mieszkania.
...
Uchylił powieki... słyszał ciche pukanie do drzwi. Przetarł zaspane oczy... Obok niego słodko spała Joy. Jej włosy rozsypały się na jasnej poduszce. Powoli podniósł się z łóżka... Po drodze prawie potknął się o jakieś rzeczy leżące na podłodze. Kilkoma krokami przemierzył pokój, a następnie korytarz... Przekręcił zamek, a potem otworzył drzwi. Za nimi stała drobna szatynka... Wyjątkowo dobrze mu znana.
            - Cześć... - powiedziała cicho. Przełknął głośno ślinę... Kogo, jak kogo, ale jej zdecydowanie się nie spodziewał w drzwiach swojego mieszkania.
            - Co ty tu robisz? - wydukał, opierając się o futrynę drzwi. Stała przed nim, patrząc na niego spod przymrużonych powiek... Rzęsy rzucały cienie na jej blade policzki... Beżowy płaszcz lekko opadał jej z ramion...
- Chciałam Ci coś powiedzieć... - powiedziała, jej usta lekko drżały. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie... A potem odsunął się i przepuścił ją w drzwiach. Poprowadził ją do salonu i wskazał kanapę, aby mogła usiąść. Następnie sam usiadł na fotelu. Ona jednak nadal stała w progu salonu.
- Ładnie się urządziliście... - powiedziała, przyglądając się stojącym w zasięgu jej wzroku meblom. Zdjęła płaszcz i odłożyła go na stojącą obok, kanapę.
- O tym chciałaś mi powiedzieć? - zapytał. Czuł się wyraźnie skrępowany w jej towarzystwie. W ogóle nie powinno jej tu być... W pokoju obok spała Joy, a on ucinał sobie pogawędkę ze swoją byłą dziewczyną. To było zdecydowanie nie fair... Wolnym krokiem podeszła do niego i przejechała dłonią po jego ramieniu... Odsunął się od niej jak oparzony... Wziął głęboki oddech... Zupełnie niezrażona jego reakcją, ponownie wyciągnęła drobną dłoń i przejechała nią po jego nieogolonym policzku...
- Stęskniłam się za Tobą... - powiedziała, pochylając się nad nim... słowa wyszeptane wprost do ucha, wraz z ciepłym oddechem. Zadrżał wyraźnie. To nie powinno tak być... Nie powinien tak na nią reagować... Podniósł się nagłym ruchem z fotela, niemal ją przewracając... Nie zdążył ujść nawet jednego kroku, a poczuł dotyk ciepłej dłoni na swoim ramieniu... Spiął mięśnie... Odwrócił się w jej stronę...
- Co ty tu robisz, Meggie? - zapytał, błagalnym głosem. Nie dostał jednak odpowiedzi na to pytanie... Nie takiej, jakiej oczekiwał... Poczuł za to na swoich ustach rozgrzane wargi jego kobiety... Jej zachłanne usta były czymś tak kompletnie innym... Tak gorącym, pobudzającym... Do tego dłonie... palce, które błądziły po jego ramionach...
- Meg! - jego głośny szept przedarł się przez ciszę panującą w pokoju.
- Ciii... - przyłożyła palec do jego ust. - Oboje tego chcemy... - dodała i ponownie wpiła się w jego usta, łącząc języki w tak dobrze znanym tańcu. Jej dłonie podążały tak dobrze im obojgu znanym szlakiem... Spodnie zdecydowanie stały się za ciasne... Jęknął wprost w jej usta... Złapał jej dłonie i przytrzymał je za jej plecami, przyciskając jednocześnie jej ciało mocniej do swojego... Widział jej przymglone, ciemniejące oczy... Brutalnie wpił się w jej usta... przygryzając je zębami... Westchnęła ciężko, wydychając gorące powietrze, które musnęło jego twarz... Jedna jego dłoń nadal trzymała jej ręce, druga natomiast błądziła już po wewnętrznej stronie jej ud... Tak niewiele mu brakowało... Tak cholernie niewiele... Jej dłonie... Puścił jej nadgarstki i niemal od razu poczuł je na swoich spodniach... Głośny jęk przeszedł przez jego gardło.
- Meggie... - jedno słowo, nie potrzebowała nic więcej, aby wiedzieć czego, mu potrzeba. Jakby z oddali usłyszał dzwonek telefonu... Gwałtownie podniósł się na łóżku, oddychając ciężko... Był cały spocony... Jego ciało drżało... Przetarł ręką czoło i oczy, kręcąc z niedowierzaniem głową... Miał sny erotyczne... Jeszcze do tego z główną rolą byłej dziewczyny... Skąd w ogóle mu się to wzięło... Podniósł się z łóżka i po cichu wyszedł z sypialni... Wszedł do salonu, a następnie otworzył szeroko okno... Mroźne powietrze ostudziło nieco jego ciało... Wziął kilka głębokich wdechów, normując bicie serca, które niemal wyrywało się z jego piersi. A przecież wszystko było w porządku... Zapomniał o niej... Był szczęśliwy z Joy... Naprawdę był... Jest! Poprawił się. Nie wiedział czy to spotkanie z Meg, czy może dzisiejsza sytuacja z Joy... Coś sprawiło, że emocje wróciły... To coś przypomniało mu o czymś, o czym na naprawdę długi czas zapomniał... A teraz właśnie zrozumiał, że tak naprawdę zapomniał tylko jego rozum... Ciało nadal pamiętało... Przeczesał dłonią zmierzwione, wilgotne od potu włosy... I właśnie teraz zaczęło mu płatać głupie figle... Przymknął powieki, próbując się skupić... Co się z nim działo? Jednak żadna z gwiazd skrzących się na niebie, nie chciała mu udzielić odpowiedzi na to pytanie.

...
            - Paddy! - usłyszał głos. Obok niego, przy stole siedziała Joy, patrząc na niego uważnie. Była wyraźnie zirytowana... widział to po jej dziwnie błyszczących oczach.
            - Mówiłaś coś, kochane? - zapytał ciepło.
            - Gadam do Ciebie od co najmniej piętnastu minut. - powiedziała lekko podniesionym głosem.
            - Przepraszam, zamyśliłem się... - powiedział. Prze oczami nadal miał dzisiejszy sen... Do tego w całej kuchni unosił się zapach kawy z ekspresu... Zdecydowanie zły zestaw... Widział jej wzrok... Widział, że czeka na jakieś wyjaśnienie z jego strony, ale przecież nie mógł jej powiedzieć, że śnił mu się seks z byłą dziewczyną...
            - A na jaki temat? - zapytała. Przez chwilę zastanawiał się nad jakąś w miarę logiczną odpowiedzią.
            - Myślę nad tekstem... Chciałbym wrócić do muzyki do pisania piosenek... - powiedział. Udało mu się spojrzeć w jej oczy, i nie uciec od razu przed spojrzeniem czujnych zielonych tęczówek. Widział, jak jej buzię rozjaśnia uśmiech...
            - A o czym ta piosenka? - zapytała.

            - O Tobie... - odpowiedział bez zawahania. Dobra odpowiedź.