LXXXI
Wbiegł
do szpitala, potrącając przy tym kilku ludzi, których mijał w drzwiach.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, rejestrując, co, gdzie, jest, a potem szybkim
krokiem podszedł do recepcji. Ręce nadal mu się trzęsły... I miał wrażenie, że
tylko cudem udało mu się tu dojechać w jednym kawałku, bo złamał po drodze
chyba wszystkie możliwe przepisy.
- Przed chwilą przywieźli tu
kobietę. Krwawienie. Jest w ciąży. Gdzie mogę ją znaleźć? - zapytał, łapiąc
łapczywie oddech. - Co jej jest?
- Przykro mi, ale nie udzielamy
informacji o naszych pacjentach, osobom postronnym - odpowiedziała formalnie
brunetka, która stała za ladą, wypełniając jednocześnie jakieś formularze.
Nawet na niego nie spojrzała. Wściekłość niemal rozsadziła go od środka...
Osoba postronna? Osoba postronna? - Jest pan kimś z rodziny? - zapytała,
podnosząc wreszcie na niego wzrok.
- Ja... - zaczął niepewnie. Tylko,
że tym razem nie miał czasu na niepewność. Musiał wymyślić w miarę wiarygodną
historyjkę, inaczej niczego się nie dowie od tej służbistki. - To moja
narzeczona. - odpowiedział już pewnym tonem, patrząc kobiecie prosto w chłodne,
brązowe oczy. Tego przynajmniej nie będą mu w stanie udowodnić.
- Jest w tej chwili na sali
operacyjnej. Na razie niestety nic więcej nie mogę panu powiedzieć. - odparła,
tym razem jej formalny uśmiech, przekształcił się w smutny grymas. - Dopiero za
kilka godzin będzie coś wiadomo, ale jeżeli Pan bardzo chce, może Pan iść na
drugie piętro, i tam można poczekać. - uśmiechnęła się do niego niepewnie. - Na
pewno wszystko będzie dobrze. - jej pocieszający ton wcale mu nie pomógł.
- Dziękuję. - powiedział tylko i skierował się
szybkim krokiem w stronę schodów. Wspiął się po nich na drugie piętro i poszedł
szarym korytarzem w prawą stronę, gdzie na ogromnych drzwiach widniał napis
BLOK OPERACYJNY. Na moment usiadł na krześle, opierając głowę o zimną ścianę,
ale gdy tylko przymknął oczy, od razu zobaczył plamę krwi na prześcieradle
łóżka... Chyba nigdy nie zapomni tego widoku. Jej blada twarz, białe
prześcieradło... i ta niesamowita czerwień odcinająca się na tym tle. Otworzył
oczy i zamrugał szybko powiekami. Podniósł się z niewygodnego krzesła i zaczął
spacerować wzdłuż korytarza... to w jedną, to w drugą stronę. Zaczął obwiniać
siebie... Może gdyby tu był... Może gdyby wtedy wyszedł normalnie, a nie
zostawiając ją bez słowa... Może wtedy ta sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. A
potem przypomniał sobie o kimś jeszcze... Nick! Jak teraz był potrzebny, to
oczywiście go nie było... A może? Może to jego wina, może faktycznie on jej coś
zrobił... Nie widział co prawda siniaków na jej ciele, ale... Co jeżeli ona
straci... Nie potrafił sobie tego nawet wyobrazić. Meg potrafiła być twarda,
ale tak naprawdę była cholernie krucha... wiedział to. Raz po raz wydeptywał
ścieżkę wzdłuż szarych ścian i zielonych, plastykowych krzeseł. Nie wiedział ile
czasu minęło... Nie miał zegarka na ręku, a telefon zostawił w samochodzie. Nie
był teraz ważny... Nie, tak bardzo jak ona. Po raz kolejny okrążył cały
korytarz. Na chwilę zatrzymał się przed drzwiami, wpatrując się w jaśniejący
napis u góry. Potem odwrócił się i po raz kolejny skierował swoje kroki w
przeciwną stronę długiego szarego pomieszczenia. Usłyszał jak drzwi za nim
otwierają się. Odwrócił się natychmiast... W progu stał starszy mężczyzna,
ubrany w biały fartuch... było na nim widać plamy krwi. Podbiegł do lekarza i
niemal brutalnie chwycił kołnierzyk jego ubrania.
- Co z Meggie? - zapytał, jego głos zdradzał
niepewność, niemal paniczny strach.
- Pan z rodziny? - zapytał lekarz. Kolejne
kłamstwo...
- Jestem jej narzeczonym. - odpowiedział pewnie. -
Niech mi pan powie, co z nią? Operacja się udała? - nieskładne pytania. - Panie
doktorze, niech mi pan powie co jej jest. Błagam! - łzy stanęły mu w oczach.
- Z pańską narzeczoną wszystko w porządku. -
powiedział lekarz. Paddy odetchnął z ulgą słysząc słowa mężczyzny.
- A co z...? - nie potrafił dokończyć pytania. Chyba
już podświadomie wiedział, jaką odpowiedź usłyszy. Tak samo, jak wiedział
dzisiejszej nocy, że coś się wydarzy... Po prostu to czuł. Mimo tego, że tak
bardzo tego nie chciał...
- Przykro mi... - powiedział ciszej, mężczyzna. -
Ale dziecka niestety nie udało się uratować. Nie miało jeszcze do końca
wykształconych płuc... Nic nie mogliśmy zrobić. Przykro mi... - jeszcze raz dodał
lekarz. Paddy jeszcze mocniej złapał poły jego fraka.
- To jakim Pan, do cholery jest lekarzem, skoro nie
potrafi Pan ratować ludzi? - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie mogliśmy nic zrobić. Naprawdę bardzo mi
przykro.
- Panu jest przykro? Panu jest przykro? Wie Pan,
jaki to dla niej będzie cios? Wie Pan, jak ona czekała na to dziecko? Wie, Pan?
Nie! Więc, niech mi pan nie wmawia, że Panu przykro! Nic pan nie wie! - mówił,
szarpiąc mocno lekarza. W jego oczach widoczne było szaleństwo.
- Ja rozumiem Pański żal, ale naprawdę zrobiliśmy
wszystko, co w naszej mocy, aby ich uratować...Nie zawsze się udaje. -
odpowiedział lekarz. Nawet się nie bronił, po prostu stał, czując jego pięści
na swoim ciele. - Proszę się uspokoić. - powiedział. - Niech Pan sobie
usiądzie, przyniosę Panu wody. - powiedział lekarz, prowadząc powoli
opadającego z sił Paddy’ego ku stojącym pod ścianą krzesłom. - I coś na
uspokojenie... - dodał cicho. Posadził go na zielonym krześle, a następnie
odszedł w stronę dyżurki. Oparł głowę o ścianę, a po jego policzkach nadal
spływały słone krople. Po raz kolejny otwarły się drzwi bloku operacyjnego...
koła łóżka wolno toczyły się po smutnej, szarej podłodze. Podniósł się szybko
ze swojego miejsca i dopadł do niego, chwytając jednocześnie jej drobną, niemal
białą dłoń.
- Meggie! Meggie! - jego krzyk rozniósł się echem po
korytarzu. - Jestem przy Tobie, obiecuję Ci, wszystko będzie w porządku.
Obiecuję! Zrobię wszystko...
- Proszę się uspokoić, jest jeszcze nieprzytomna...
Działanie narkozy ustąpi dopiero za jakiś czas. Na razie i tak pana nie
usłyszy. Odwozimy ją teraz na oddział. - odpowiedział młody mężczyzna.
- Meggie! - jeszcze jedno echo jego cierpienia... a
potem puścił jej rękę... i znowu został sam na korytarzu. Znowu czuł tą
cholerną pustkę... Przez kilka minut wpatrywał się w zamknięte drzwi, przez
które ją wywieźli. Była taka blada, taka nieruchoma... Przełknął głośno ślinę.
Nadal była kimś, kto miał ważne miejsce w jego sercu... Zawsze będzie je miała,
bez względu na to, jak potoczy się ich życie. Nigdy nie zapomni... Pogrążony we
własnych myślach, nawet nie zauważył, jak podszedł do niego lekarz, wyciągając
w jego stronę papierowy kubek. Wziął go w swoje ręce, a następnie połknął,
podaną mu przez mężczyznę tabletkę. Nawet nie pytał, co to jest. Mogli go nawet
uśpić, było mu i tak wszystko jedno... Może wtedy łatwiej byłoby mu znieść ten
ból, który rozrywał go od środka.
...
Obudziła się,
gdy na dworze było jeszcze ciemno. Ziewnęła szeroko, przeciągając się
jednocześnie. Tak jak codziennie, obróciła się, aby przyjrzeć się śpiącemu obok
niej Paddy’emu... ale jego nie było. Przesunęła dłonią po chłodnym
prześcieradle, jakby dzięki temu, miał się nagle zmaterializować... ale nic
takiego się nie stało. Podniosła się z łóżka, założyła szybkim ruchem jego
koszulkę i przeszła szybkim krokiem w stronę kuchni, ... ale tu również go nie
było. W pomieszczeniu nie rozchodził się tak charakterystyczny zapach
zmielonych ziaren kawy. W łazience również nie paliło się światło. Jeszcze raz
przeszła przez wszystkie pomieszczenia... Nie było go. Wróciła do sypialni i z
szafki nocnej zgarnęła swój telefon. Wybrała jego numer... Jeden sygnał... nic,
drugi sygnał... nic, trzeci... również nic. Odłożyła telefon z powrotem na
stolik... Gdzie on może być? A co, jeżeli coś się stało? W jej oczach pojawił
się strach... Ponownie wzięła telefon w swoje ręce i wybrała jego numer, ale
znowu odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Bała się... Coraz bardziej się
bała, raz za razem wybierając numer jego telefonu... Była piąta na ranem...
Gdzie on mógł się podziać o tej godzinie? Co się stało? Czyżby wczorajsza
noc... Zostawił ją samą, ona tak wiele mu oddała, a budząc się, miała obok
siebie tylko zimne prześcieradło... Niemal od razu pojawił się strach, że był z
nią tylko i wyłącznie po to... Jednak ze wszystkich sił próbowała odrzucić tą
myśl od siebie... Nie mógłby, nie on... Mimo to, pojawił się jakiś irracjonalny
żal, i poczucie winy... że złamała własne zasady, że zrobiła, coś, czego nie
powinna, i Ktoś ją właśnie za to ukarał... Raz za razem wybierała jego numer
telefonu... Jednak cały czas tylko słyszała ten sam tekst.
- Tu, Paddy Kelly, nie mogę w tej
chwili odebrać telefonu. Jeżeli to coś ważnego, po sygnale zostaw wiadomość.
Oddzwonię najszybciej, jak będę mógł. - potem charakterystyczny pisk. I nic
więcej... Po jej policzku spłynęła samotna łza.
...
Nie pozwolili mu
nawet wejść do środka. Cały czas ktoś się kręcił wokół niej, co rusz podłączali
jej jakieś kroplówki... Już nie potrafił nawet na to patrzeć, a przecież na
ogół był silny.
- Niech Pan idzie do domu, czekanie
tu naprawdę nie ma sensu. - powiedziała, podchodząc do niego pielęgniarka.
Uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
- Nigdzie się stąd nie wybieram. -
powiedział, nadal wpatrując się intensywnie w szybę, za którą leżała Meggie. -
Poczekam aż się obudzi. - dodał pewnie.
- To naprawdę może trochę potrwać...
Straciła sporo krwi. - powiedziała pielęgniarka zmartwionym tonem.
- I tak tutaj zostaję. - powiedział.
Dłońmi opierał się o szybę. Przyglądał się urządzeniom monitorującym pracę jej
serca. Niemal słyszał ich pikanie przez zamknięte drzwi. Leżała nieruchomo,
niemal nie odznaczając się na tle białej pościeli. Była taka krucha... I bał
się o nią... Bał się, czy sobie poradzi... Z tym, że straciła swoje dziecko...
Była przecież tak cholernie delikatna, a to zdecydowanie będzie dla niej
ogromny cios. Z sali wyszedł lekarz, który wcześniej ją operował.
- Jak ona się czuje? - zapytał.
- Jej stan jest stabilny. -
odpowiedział lekarz. Ale z pewnością
będzie ją czekała bardzo długa rekonwalescencja. Trzeba będzie pomyśleć o
opiece psychologa. Pierwszy okres będzie dla niej wyjątkowo trudny. - dodał
mężczyzna.
-
Rozumiem. - odpowiedział Paddy. - Czy mogę do niej wejść? - zapytał z nadzieją
w głosie. Lekarz kiwnął nieznacznie głową.
-
Proszę. - odpowiedział. - Ale tylko na chwilę. - dodał.
-
Dziękuję. - powiedział starszemu mężczyźnie, a następnie chwycił klamkę i
nacisnął ją. Przekroczył próg i zamknął drzwi za sobą. Podszedł wolnym krokiem
do łóżka. Wokół słyszał nieustające brzęczenie urządzeń. Usiadł na taborecie,
który stał obok. Wziął jej dłoń, leżącą na białej kołdrze w swoją i ścisnął ją
delikatnie, nie chcąc jej zadać nawet najmniejszej porcji bólu.
-
Meggie... - zaczął. - Pewnie nawet mnie nie słyszysz, ale... - kolejny głęboki
wdech. - Obiecuję Ci, że wszystko będzie dobrze. Pomogę Ci przez to przejść.
Nie zostawię Cię samej, rozumiesz? Przejdziemy przez to razem. Ty i ja. Obiecuję.
Wszystko będzie dobrze. - powiedział, a potem pochylił się nad nią i pocałował
delikatnie jej czoło. Teraz nie mógł zrobić nic więcej.