LXXIII
Zaparkował
pod niewielką kamienicą nieopodal centrum miasta i wysiadł z samochodu. Bardzo
rzadko jeździł sam na takich długich dystansach, do tego jechał nie sowim
samochodem, bo tego pozbył się tuż przed wyjazdem do Francji. Czuł się, więc
jak wypruty z całej energii. Przeciągnął się i przetarł dłonią zmęczone oczy.
Ostatni raz był w Berlinie... jakieś 2 miesiące temu i jego wizyta tutaj
zdecydowanie nie skończyła się za dobrze... Przeszedł przez ulicę i wszedł do
pierwszego lepszego lokalu. Poprosił kawę na wynos... Kilka minut czekał,
opierając się o ladę. Wyglądał przez okno na rynek, przyglądał się spacerującym
ludziom... Nie było tu ich zbyt wiele, w końcu zimno panujące na dworze
zdecydowanie nie zachęcało do spacerów. Następnie odebrał swoją kawę i wolnym
krokiem opuścił bar i udał się w prawą stronę. Za jakieś... spojrzał na zegarek,
który cicho odmierzał czas na przegubie jego dłoni... pół godziny, był umówiony
z właścicielem mieszkania, które chciał kupić. Nie mówił nic o tym Joy... Była
jeszcze we Francji, załatwić ostatnie sprawy związane z przeniesieniem się na
berlińską uczelnię... To miała być dla niej niespodzianka. Uśmiechnął się do
siebie. Przeszedł przez ulicę. Przyglądał się mijanym witrynom sklepowym. Jak
będzie wracał, musi wejść do jubilera... Koniecznie! Minął sklep z artykułami
dziecięcymi... Jego wzrok wyraźnie przykuły małe niebieskie buciki stojące na
wystawie. Przeszedł kilka kroków dalej... Ale po chwili zawrócił, jakby coś
było nie tak. Wrócił się ponownie do wystawy i wtedy dopiero zobaczył... Drzwi
zatrzasnęły się i na zewnątrz stanęła Meg, w rękach trzymała niewielką torbę z
rysunkiem niemowlęcia. Widział szok i przerażeni malujące się na jej twarzy,
jak zaciska dłoń na torbie. Uśmiechnął się do niej niepewnie.
- Witaj, Meg. - powiedział cicho.
- Cześć. - odpowiedziała. Przez
chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. To zdecydowanie nie był
najlepszy moment na spotkanie.
- Co u Ciebie? - zapytał, trochę
niepewnie.
- W porządku. - odpowiedziała
tylko. Tak bardzo chciała już stąd uciec. To była najbardziej niezręczna chwila
w jej życiu. Musiała go spotkać akurat wtedy, kiedy wychodziła ze sklepu
dziecięcego. I to na dodatek z torbą, w której były pierwsze kupione przez nią
niebieskie śpioszki dla maluszka. Matko! A co jeżeli on się domyśli. Jeszcze
większe przerażenie odmalował się na jej bladej już twarzy. Co jeżeli on się
dowie, że jest w ciąży? Przecież on nie może wiedzieć! Jej myśli wręcz
wrzeszczały w jej głowie!
- Kupujesz jakiś prezent? -
zapytał.
- Słucham? - niemal podskoczyła,
słysząc jego pytanie. Spojrzał na nią zdziwiony... coś było zdecydowanie nie
tak. Miał wrażenie, że Meg zaraz zemdleje... Widział jej przerażenie i nie miał
pojęcia co je spowodowało. Bo wątpił czy to samo spotkanie z nim jest tego
powodem.
- Pytałem, czy kupujesz prezent
dla kogoś? Będziesz matką chrzestną? - zapytał, wskazując na witrynę sklepu i
stojące na wystawie maleńkie niebieskie buciki.
To było dla niego jedyne logiczne wyjaśnienie jej obecności w takim sklepie.
- Tak! - krzyknęła z radością. -
Właśnie. - uśmiechnęła się szeroko. - Spojrzał na nią skonsternowany. Już nic z
tego nie rozumiał. - Kupowałam
śpioszki.. Wiesz, w niedzielę będą chrzciny... no i... ja zawsze na ostatnią
chwilę, nie miałam czasu... wiesz, praca, te sprawy. No w każdym razie nie było
kiedy... - zaczęła gadać jak nakręcona. - Także, no... A ty? Co tu robisz? -
zapytała. Brakował jej już słów, a każda chwila ciszy mogła owocować tylko tym,
że wybuchnie płaczem, a tego, już nie będzie w stanie mu tak łatwo wytłumaczyć.
- Szukam mieszkania. Joy przenosi
się tu na uczelnię... no i... tak pomyślałem, że... to będzie dużo lepszy
pomysł, niż akademiki.
- No tak... - nie bardzo wiedziała,
co powinna odpowiedzieć na takie stwierdzenie. Największą ochotę miała by
wykrzyczeć mu, że on szuka mieszkania dla siebie i dziewczyny, a ona ledwo
wiąże koniec z końcem, zwłaszcza teraz, gdy doszły wszystkie wydatki związane z
ciążą... To nie było takie proste... Owszem, miała jeszcze sporo czasu, ale
było przecież tak wiele rzeczy, które musiała jeszcze kupić, tak wiele
przygotować... Do rodziców nie mogła się zwrócić o pomoc, bo od razu
skończyłoby się to awanturą, że to ojciec powinien wyłożyć pieniądze na własne
dziecko, a ona tak nie chciała... Nie miała prawa zmuszać go do niczego... On
miał już swoje życie... A teraz jeszcze wyraźniej to widziała. - Muszę się już
zbierać - powiedziała cicho, schodząc po kilku stopniach, które prowadziły do sklepu.
- Jestem... umówiona. - powiedziała pierwszą lepszą rzecz, która przyszła jej
na myśl.
- No tak, ja też muszę iść... Mam
umówione spotkanie z właścicielem. - uśmiechnął się do niej. Był w szoku, że
sytuacja, w której się rozstali nie została nawet raz poruszona. Że po raz
kolejny go nie wyzwała, że przemilczała... To było tak do niej niepodobne, że
niemal zaczął się o nią martwić. Bardzo szybko jednak jego umysł przysłoniły
inne sprawy, powrót Joy, nowe mieszkanie. Będzie musiał pewnie wszystko malować,
dokupić jakieś meble... To wszystko stało się dla niego na chwilę obecną
ważniejsze niż była dziewczyna. Uśmiechnął się do niej jeszcze raz i wyciągnął
dłoń w jej stronę. Uścisnęła ją niepewnie.
- Do zobaczenie Meggie -
powiedział.
- Cześć. - odpowiedziała tylko i
szybkim krokiem przeszła przez ulicę. Byle dalej... byle jak najdalej od
niego...
...
Włożył
kolejną puszkę farby do sklepowego wózka. Jeżeli miał być szczery, to nigdy nie
przepadał za remontami, ale ten jeden raz, właściwie pierwszy w swoim życiu,
był naprawdę szczęśliwy. W sumie polubił wybieranie farb, płytek, paneli... To
jednak miało swój urok... Uśmiechnął się do siebie... Aż nie mógł się doczekać,
aż Joy zobaczy mieszkanie... Był tak strasznie ciekawy jej opinii, czy jej się
spodoba... Poczuł jak telefon w jego kieszenie wibruje.
- Hej, kochanie. - powiedział do
aparatu.
- Cześć - odpowiedziała Joy.
Niemal czuł jak się uśmiecha. Miał przed oczami jej błyszczące zielone oczy. -
Co robisz? - zapytała.
- Ja? Jestem na zakupach - odpowiedział
wymijająco. To miała być niespodzianka. - A ty? Jeszcze na uczelni?
- Nie, już w domu... Właśnie się
pakuję. - odpowiedziała. Usiadła na łóżku obok w połowie zapakowanej już
walizki. - Będę jednak dzień wcześniej. Udało mi się jakoś wszystko szybciej
załatwić... Nie wiem jakim cudem to się udało, znając organizację pracy na
mojej uczelni, ale jednak. Także już w sobotę powinnam być wieczorem. Poczekaj,
moment, powiem Ci o której... Tylko muszę znaleźć bilet... Na pewno gdzieś tu
był... - powiedziała, wertując jednocześnie rzeczy leżące na biurku. Nawet nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo ten stos kartek urósł przez kilka ostatnich
dni. To było aż niemożliwe. - Już mam! - krzyknęła, aż musiał odsunąć telefon
od ucha. - Będę o 18:30 w Berlinie. - powiedziała już normalnym tonem.
- Nie mogę się już doczekać. -
powiedział.
- Ja też... stęskniłam się za
tobą... - dopowiedziała, uśmiechając się ciepło.
- Ja za Tobą też... -
odpowiedział, również się uśmiechając.
- Przyjedziesz po mnie na
lotnisko? - zapytała.
- Pewnie, że tak. - odpowiedział,
jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Jak Patricia się dowie,
to pewnie zaplanuję jakąś uroczystą kolację na Twoje powitanie... - zaśmiał się
do telefonu.
- No cóż... liczę się z taką ewentualnością...
- również się zaśmiała. - Twoja siostra jest naprawdę kochana. Z resztą, w ogóle
masz wspaniałą rodzinę...
- To znaczy, że jeszcze nie masz ich dość? -
podpuszczał ją.
- Pewnie, że nie... Już się nie mogę doczekać, aż
przyjadę do Niemiec. Mama się śmieje, że nigdy aż tak bardzo nie cieszyłam się
z żadnego wyjazdu... nawet na wakacje... - powiedziała, a potem dodała jeszcze
- ... i w sumie to chyba ma rację.
- Ja też się cieszę, że będziesz już
niedługo tutaj... ze mną... - powiedział znacznie ciszej, ale z jakimś takim
ciepłem w głosie.
- To już tylko dwa dni i jestem. -
powiedziała.
- Wiem, wiem... tylko, że to tak
długo - jęknął, a ona zaśmiała się, słysząc jego słowa.
- Przepraszam, kochanie, ale coś
mama mnie woła... Zadzwonię do Ciebie wieczorem, dobrze?
-
Jasne... Kocham Cię, Jo! - powiedział jeszcze na pożegnanie.
- Ja Ciebie też... - odpowiedziała, a potem się
rozłączyła.
...
Wróciła
zmęczona do domu, było już dobrze po siedemnastej, a ona od szóstej rano była
na nogach. Kiedyś nie przeszkadzał jej taki tryb życia, ale teraz zdecydowanie
dostrzegała coraz więcej jego wad. Oparła się o szafę w przedpokoju i powoli
zdjęła buty, a następnie płaszcz i szalik. Odwiesiła ubrania na wieszak, i
przecierając zmęczone oczy, wolnym krokiem udała się w stronę kuchni. Na chwilę
usiadła na krześle, oddychając głęboko. Najchętniej położyłaby się po prostu
spać i zapomniała o całym świecie. Musi tylko coś zjeść... Po kilku minutach
podniosła się z krzesła i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej, zrobioną rano
sałatkę. Część z niej zjadła na lunch, a reszta została właśnie na taką okazję
jak ta. Z szafki wyjęła widelec, i nie przejmując się wyjmowaniem talerza, jadła
warzywa wprost ze sporych rozmiarów miski. Przypomniała sobie dzisiejsze
spotkanie z Paddy’m. Nadal nie mogła wyjść z szoku... To wszystko było tak...
surrealistyczne... On, Berlin... To spotkanie akurat tuż przed sklepem z
artykułami dziecięcymi... Do tej pory widziała przed oczami wyraz jego twarzy,
gdy stanęła w progu... Zaskoczenie, niedowierzanie... Pewnie to samo, co on
widział wyraźniej w jej tęczówkach. Dobre to, że nie domyślił się, dlaczego
akurat była w tym miejscu...Z resztą może nawet nie połączyłby tego faktu ze
swoją osobą. Przecież to wcale nie musiało być aż takie oczywiste... Tylko ona
mogła być pewna... Tylko ona wiedziała, że był jej ostatnim... On wcale nie
musiał... Nie musiał też jej wierzyć... Miał do tego pełne prawo... Z resztą,
teraz był szczęśliwym narzeczonym, czy kimkolwiek był, szukał mieszkania dla
siebie i swojej partnerki... Miał już swoje własne życie, a dla niej i dla
dziecka zdecydowanie nie było w nim miejsca. Mimo wszystko, poczuła jakiś
żal... smutek, że nigdy już nic nie będzie tak jak powinno. Maluszek, bo tak
zwykła go nazywać, nigdy nie pozna swojego tatusia. Ba, nawet nie dowie się kim
on tak naprawdę jest... To było przykre... Że całe życie będzie musiała
okłamywać własne dziecko, że tatusia nie ma, że nie żyje, że... cokolwiek. On
nigdy nie będzie dla niego istniał... Będzie tylko jakimś wytworem jego lub jej
własnej wyobraźni... Przejechała dłonią po płaskim jeszcze brzuchu.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie.
- powiedziała cicho... bardziej, jakby próbowała przekonać samą siebie niż tę
maleńką istotkę, która się w niej rozwijała. Uśmiechnęła się blado. Wszystko
będzie dobrze. Przecież musi być. Prawda?