LXXXIX
Niby wszystko
wróciło do normy, ale czuła, że nie wszystko jest do końca tak... Układało im
się, ale nie mogła oprzeć się wrażenie, że coś jednak przed nią ukrywa… Jakby
kobieca intuicja dawała jej o czymś znać, tylko, że nie miała najmniejszego
pojęcia o czym. Układała właśnie jakieś książki na półce, gdy usłyszała w
drzwiach szczęk zamka. Uśmiechnęła się do siebie. Myślenie, myśleniem, ale
jednak tu był, z nią, i wybrał ją. Właśnie ją.
- Hej, Joy! – zawołał w korytarzu,
ściągając jednocześnie z siebie kurtkę.
- Hej! - odpowiedziała, wychodząc do
przedpokoju, nadal dzierżąc w dłoni jakiś podręcznik, który właśnie miała
ustawić w biblioteczce. Podszedł do niej z uśmiechem na ustach, objął w pasie i
pocałował delikatnie jej usta. Czuła jak książką wypada z jej rąk, uderzając
mocno o podłogę. Zaśmiał się cicho pod nosem, odsuwając ją lekko od siebie.
- Nie uczyli w domku, że książki się
szanuje? – zapytał, nadal się śmiejąc. Schylił się lekko, aby podnieść ją z
podłogi, nawet nie zauważyła, kiedy owinął jedno ramię wokół jej kolan i
przerzucił ją przez ramię, jakby była nic nieważącym piórkiem.
- Puść mnie, wariacie! – jej krzyk
zmieszany ze śmiechem rozniósł się po całym mieszkaniu. Jej drobne pięści
obijały się o jego plecy, bardziej go bawiąc, niż faktycznie sprawiając ból.
Mimo wszystko, skrzywił się lekko, udając.
- Za to, że mnie bijesz? – zaśmiał
się. – Mowy nie ma. – wolnym krokiem udał się w stronę sypialni i położył ją na
łóżku, przygwożdżając ją do miękkiej pościeli.
- Paddy… - westchnęła głośno.
- No co? – zapytał, zatapiając swoje
granatowe tęczówki w jej soczystych zielonych. A potem, jak gdyby nigdy nic,
przewrócił się na bok i położył obok niej. Położyła głowę na jego klatce
piersiowej.
- Chciałbym z Tobą pogadać… - zaczął
cicho.
- Poważnie zabrzmiało… Coś się
stało? – zapytała. Barwa jego głosu zdecydowanie nie wróżyła nic dobrego. Znowu
automatycznie przed jej oczami pojawiły się wszystkie wątpliwości, jakie
nawiedzały ją od dłuższego czasu. Spojrzała prosto w jego oczy, jakby one mogły
jej dać odpowiedź.
- Nie, nic się nie stało… -
powiedział, ale jego głos wcale nie brzmiał zbyt pewnie. – Po prostu muszę
wyjechać na dwa, trzy dni. Angelo prosił mnie o pomoc… Wiesz, zaczyna teraz
nową trasę koncertową… Obiecałem, że pomogę mu ogarnąć nowe koncerty. Zawsze
jest przy tym multum roboty, a gdy graliśmy jako rodzina, to zazwyczaj ja się
tym zajmowałem. – nawijał niemal jak katarynka, jakby jak najszybciej chciał
pozbyć się wszystkim nagromadzonych w umyśle, informacji. – To tylko kilka dni,
obiecuję. – powiedział.
- Pewnie… to Twój brat, jasne, że
chcesz mu pomóc. – powiedziała, uśmiechając się lekko. Bała się, że usłyszy coś
znacznie gorszego… Że stało się coś poważniejszego… Dwa, trzy dni, to wcale nie
było tak wiele. Rozumiała, że chce pomóc młodszemu bratu. Dla niej coś takiego
również byłoby naturalne.
- Nie masz nic przeciwko? – zapytał.
- Pewnie, że nie. Rozumiem… Z
resztą, Paddy, ja nie jestem małym dzieckiem, naprawdę całkiem dobrze sobie
sama radzę. Odetchnął z ulgą…
...
Naprawdę czuł
się z tym parszywie, ale nie miał innego wyjścia. Gdyby powiedział, o co tak
naprawdę chodzi, to… Lepiej, żeby to nie wyszło. Cały czas gryzła go rozmowa z
rodzicami Meg. Nie mógł tak tego zostawić. Cały czas słyszał głos jej ojca, że
jest parszywym draniem… Że najpierw zrobił jej dziecko, potem zostawił,
spowodował, że poroniła… Powiedział Joy, że ją wybrał… Może i tak było, ale nie
potrafił pozbyć się tego uczucia, nie potrafił się pozbyć ze wspomnień, Meg.
Ona nadal gdzieś tam była… Może na zupełnie innych warunkach, ale Joy z
pewnością by tego nie zrozumiała. Nie zrozumiałaby także, że musi się jeszcze
raz rozliczyć z własną przeszłością… Dla niej, to oznaczałoby tylko jedno, a
dla niego… coś kompletnie przeciwnego.
- Paddy… - usłyszał jej głos. –
Myślałeś już… - zaczęła, ale nie dokończyła.
- O czym? – zapytał, unosząc lekko
głowę. Spojrzał wprost w jej oczy… i zobaczył delikatne rumieńce na jej
policzkach. Uniósł lekko brwi do góry, zdziwiony jej reakcją.
- O założeniu rodziny… - wybąkała
lekko zawstydzona. Uśmiechnął się lekko, mrużąc swoje oczy. Na jego czole
pojawiły się zmarszczki. Uniósł się gwałtownie, a następnie oparł swój ciężar
na przedramionach, sprawiając, że Joy leżała pod nim.
- Chcesz zacząć od razu? – zapytał, mrugając do
niej. Jedna z jego dłoni już błądziła w okolicach jej uda.
- Nie to miałam na myśli… -
wydukała. Westchnął ciężko… No tak, tego mógł się spodziewać. Położył się na
boku, wpatrując się w jej oczy. – Chodziło mi to, że… no wiesz… po zaręczynach
planuje się ślub… albo coś. Nie myślałeś o tym? – słysząc jej pytanie,
zrozumiał, że… nie. Że wcale o tym jeszcze nie myślał. Nie tak na poważnie.
Owszem były jakieś bardzo dalekosiężne plany, ale nigdy właściwie o tym nie
rozmawiali. Co jakiś czas wspominali o czymś… O tym, że kiedyś chcieliby mieć
dzieci… Ale to nadal było w formie, „kiedyś”, a nie „teraz”.
- Myślałem. – odpowiedział, wbrew
własnym myślom. Ten temat… zdecydowanie nie był… Był tym, który chciał jeszcze na
jakiś czas odłożyć. Zwłaszcza teraz, dopóki nie wróci. Czuł, jak coraz bardziej
zaczyna się gubić, jak wszystko w jego życiu się zmienia, a on zwyczajnie nie
ma na to żadnego wpływu. To wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko…
- Ja ostatnio też… - powiedziała. –
To znaczy… Ja wiem, że ja mam jeszcze studia, ale… Chciałabym już tak
prawdziwie. A tak… mieszkamy razem, jesteśmy razem, śpimy ze sobą – zarumieniła
się jeszcze bardziej, jakby te słowa wyszły z jej ust zupełnie wbrew jej woli.
– Chciałabym żeby wszystko było prawidłowo, tak jak powinno być…
- Kochanie, ja też chcę… - powiedział. – I obiecuję, że jak tylko
wrócę, to wszystko ustalimy. – dodał.
- Nie wydajesz się być tego pewny… -
widziała to po wyrazie jego twarzy… jakby bardziej mówił to, co ona tak bardzo
pragnie usłyszeć, niż to, co faktycznie myśli.
- Kochanie, po prostu jestem trochę
zmęczony. Musiałem pogadać z paroma ludźmi dzisiaj… Angelo przyjeżdża tu
niedługo z nową trasą koncertową. A skoro, ja tu jestem na miejscu, to pozałatwiam
wszystko, żeby on nie musiał się tłuc godzinami samochodem, a potem jeszcze
wracać po nocach. Tak będzie znacznie szybciej i prościej.
- To musisz być głodny… - podniosła
się szybko. – Przecież obiad jest gotowy. – pociągnęła go za rękaw, żeby i on
również wstał.
- Ty idź… ja zaraz przyjdę. Muszę
tylko jeszcze gdzieś zadzwonić. – powiedział, uśmiechając się do niej ciepło.
Poczekał, aż Joy wyjdzie z pokoju, a następnie wybrał znany już na pamięć
numer. Jeden sygnał, nikt nie odebrał… drugi, również nie… Dopiero przy trzecim
usłyszał charakterystyczne kliknięcie, a po drugie stronie odezwał się znajomy
głos.
- Po co dzwonisz? – kobiecy głos.
- Cześć, Kate. – odpowiedział. Była
pierwszą, poza Meg, osobą w jej rodzinie, która go polubiła, ale nawet ona
miała do niego pretensje za jego późniejsze postępowanie. I bynajmniej nie miał
o to, do niej żalu. Miała do tego pełne prawo.
- Chciałem zapytać, jak się czuje
Meggie? – zapytał. Już tyle razy odbywali tę rozmowę, że znał jej przebieg
niemal na pamięć.
- Chłopie, nie było Cię kiedy była w
ciąży, potem nagle raz udaje Ci się jej pomóc i myślisz, że wszystko jest ok.?
– lekko odsunął telefon od ucha.
- Nie, Kat, wcale tak myślę. –
powiedział. – I właśnie dlatego dzwonię. – dodał. – Nie chcę znowu uciekać.
Chcę jej pomóc, nawet jeżeli niewiele będę mógł zrobić…
- Teraz, jedyną pomocą, jaką możesz
jej dać, to święty spokój. Zostaw ją, daj jej zapomnieć, ochłonąć. Każde
wspomnienie o Tobie, tylko jeszcze bardziej jej wszystko utrudnia, nie
rozumiesz tego?
- Nadal nie wychodzi z łóżka? –
zapytał. Miał taką cholerną nadzieję, że jednak tak nie jest… Że chociaż
powoli, to jednak zaczyna wracać do życia. Bał się o nią, nadal się o nią bał…
Nie potrafił tego zmienić.
- Dzisiaj, pierwszy raz, udało mi
się ją wyciągnąć na spacer do lasu! Pierwszy raz, rozumiesz? Dopiero pierwszy
raz po miesiącu! A wszystko przez Ciebie! – jej głośny krzyk aż roznosił się
echem w aparacie.
- Katie, to nie była moja wina…
Owszem, nie zachowałem się wtedy w Berlinie, tak jak powinienem, to prawda, ale
to nie moja wina, że nic nie wiedziałem o dziecku. Nikt mi o tym nie
powiedział. Dowiedziałem się dopiero w szpitalu, że była w ciąży. – próbował
się jakoś tłumaczyć.
- I ja mam uwierzyć w te brednie,
tak? Mama dzwoniła do Patricii w Święta… Wtedy nam powiedziała, od razu
dzwoniliśmy, żeby siostra się z Tobą skontaktowała i żeby Ci powiedziała.
Musiałeś wiedzieć!
- Patricia? – zapytał. Patricia wiedziała?
Wiedziała i nic mu nie powiedziała? Wziął głęboki oddech. Dlaczego? – Ja nic
nie wiedziałem, przepraszam. Nic mi nie powiedziała… Nie było mnie w Święta w
domu, przyjechałem dopiero przed Sylwestrem… Nic nie wiedziałem, Kate, uwierz
mi.
- Obiecała, że Ci powie, Paddy,
musiałeś wiedzieć! – jej ton głosu był wyraźnie podniesiony.
- Nic nie wiedziałem, Kat,
dowiedziałem się dopiero, gdy Meg wylądowała w szpitalu.. Zadzwoniła wtedy do
mnie, płakała, pojechałem do niej w środku nocy… Gdy wszedłem do mieszkania,
znalazłem ją w sypialni… prześcieradło było całe zakrwawione. Nie wiedziałem co
się stało. Dopiero, gdy przyjechało pogotowie, mówili coś o poronieniu… O tym,
że może stracić dziecko, jeżeli szybko jej nie zabiorą. O niczym nie miałem
wcześniej pojęcia. – mówił.
- Naprawdę nic nie wiedziałeś? –
zapytała, Kate. Może faktycznie nic nie wiedział… Mogła Paddy’emu wiele
zarzucić, ale chyba nie to, że nie potrafił ponosić konsekwencji za swoje
czyny.
- Naprawdę. – potwierdził.
- Z resztą nieważne… To i tak nic
nie zmienia. Na razie sobie odpuść, daj jej odpocząć, poukładać sobie wszystko
w głowie. Ty masz swoje życie… Ona swoje właśnie straciła, więc daj jej czas,
aby odnalazła je gdzieś w sobie.
- Przyjadę w weekend. – powiedział.
- Ale…- zaczęła, ale nie zdążyła
dokończyć. W słuchawce rozległ się charakterystyczny dźwięk wolnego sygnału.
Rozłączył się. Cholera!
…
- Kochanie, obiad już jest gorący! –
usłyszał głos dochodzący z kuchni. Potrząsnął mocno głową, odrzucając od siebie
wszystkie swoje myśli. Teraz pora na nową maskę…
- Już idę, kochanie! – odkrzyknął,
odkładając telefon na stolik, stojący obok łóżka, a następnie wolnym krokiem
wyszedł z sypialni. Rozmowę z Kate zepchnął na kraniec swojego umysłu… Nikt nie
może wiedzieć.